Puste gniazdo 3.doc

(43 KB) Pobierz

Początkowy okres pustego gniazda to dla znacznej części małżeństw wyzwanie - czy potrafią odświeżyć, a czasem odbudować więź, jaka ich kiedyś łączyła? Daję słowo honoru, że zdarzają się nawet płomienne romanse

Kiedy dzieci są małe, perspektywa, że wyfruną z domu, wydaje się nieskończenie odległa. A kiedy dorastają, rzadko się nad nią zastanawiamy, chyba ze strachu. Bo życie bez dzieci to życie bez ram, bez struktury, bez wielu wyznaczających naszą codzienność konieczności. Ale nie tylko - dzieci dla wielu z nas są źródłem ważnych satysfakcji, poczucia, że komuś jesteśmy potrzebne i mamy dla kogo żyć. Pustka - tego się panicznie boimy, a po ich odejściu powstaje pustka podwójna: nie wiadomo, jak ułożyć sobie życie nie tylko w sensie praktycznym, ale przede wszystkim w sensie emocjonalnym.

Z jedną taką mamą spotkałam się niedawno. Pani Nina przed miesiącem pożegnała syna wyjeżdżającego na studia do innego miasta. Chłopak był jedynakiem, a to, że im mniej dzieci, tym trudniej rodzicom zapełnić pustkę, to tylko pozorny paradoks. Jedynak czy jedynaczka ma największe szanse opanowania rodzinnej przestrzeni emocjonalnej i pani Nina odczuła to bardzo boleśnie. Poza tym boi się o niego, wciąż myśli o zagrożeniach, przykro jej, że nie może się o swojego syna należycie zatroszczyć. Przyszła się mnie poradzić nie tylko z powodu dotkliwego bólu rozstania, ale też dlatego, że przestała widzieć dla siebie jakiekolwiek perspektywy: "Czuję się trochę tak, jakbym nie miała po co i dla kogo żyć. Może to chwilowe, ale wydaje mi się, że straciłam sens życia".

Nie należę do matek, które jedyny sens życia widzą w swoich dzieciach, musiałam więc dokładnie wypytać panią Ninę, jak wygląda jej sytuacja. Okazało się, że pracuje, ale nie jest z tą swoją pracą zbytnio zidentyfikowana; że ma męża (ojca swego jedynaka), ale nie czuje się z nim bardzo związana; że trudno jej odpowiedzieć na pytanie o zainteresowania, ponieważ przez ostatnie prawie 20 lat interesowała się głównie synem. Muszę przyznać, że poczułam się bezradna, bo przypomniało mi się nasze zbiorowe odkrycie sprzed ćwierćwiecza. Robiłam wtedy ankietowe badania nad małżeństwami, które mają odchowane dzieci, i w ramach przygotowań do nich Ośrodek Badań nad Współczesną Rodziną, gdzie pracowałam, zorganizował wieczór dyskusyjny z udziałem naukowców i praktyków. Jednym z ważnych wniosków owej dyskusji był postulat wcześniejszego wychowywania par małżeńskich do życia we dwoje, kiedy już dzieci odejdą z domu.

I co miałam wobec tego powiedzieć pani Ninie: "Nie wychowała się pani w stosownym czasie, to teraz nie mam pani nic do zaproponowania"? Przecież naprawdę jej współczuję. Zresztą trudno oczekiwać, że jakakolwiek matka w ogóle nie odczuje odejścia dzieci z domu - dla prawie każdej będzie to trudne, smutne i pełne lęku. Pytanie tylko, czy w tych obawach i smutku, a nieraz nawet rozpaczy, zechce się pogrążać, czy spróbuje jednak znaleźć nową równowagę życiową.

Jest coś, co może być pomocą i dla niej, i dla innych kobiet podobnie zrozpaczonych - możliwość podzielenia się swoimi uczuciami. Ból i lęk bez wątpienia zmniejszają się wtedy, kiedy słucha ktoś uważny i rozumiejący. Niestety, rzadko udaje się znaleźć takiego słuchacza wśród najbliższych, raczej warto szukać kobiet w podobnej sytuacji. Wystarczy zaproponować spotkanie i zasygnalizować temat, sprawdziwszy tylko, czy ta druga matka nie zechce zmonopolizować całego czasu. Zwykle rozmowy pozwalają zrzucić z siebie trochę ciężaru, nabrać dystansu, zwyczajnie poczuć się lepiej. To brzmiało dla pani Niny przekonywająco, bo rzeczywiście - jak powiedziała - po dłuższej rozmowie ze mną czuje ulgę.

Opowiedziałam też pani Ninie o znajomej kobiecie, która postanowiła nie dać się unieszczęśliwić przez syndrom pustego gniazda. I dlatego ma plan: jak tylko ostatnia z jej czwórki pójdzie na swoje, odwiedzi najbliższy dom dziecka i znajdzie tam wychowanka, dla którego będzie czymś w rodzaju ciotki - wspólne niedzielne obiady, święta, jakiś fragment wakacji. Jest bardzo stanowcza w tych planach, bo powiada tak: "Znam siebie i wiem, że będzie mi trudno i smutno bez dzieci. Dlatego mam zamiar zrobić to szybko, żeby się nie pogrążać w zgorzknieniu i żeby tak kurczowo nie czekać na wnuki". Dobry plan, prawda? W wielu miejscach - chociażby w świetlicach środowiskowych - są dzieci, które potrzebują nie tylko pomocy na przykład w lekcjach, ale przede wszystkim kogoś, kto by się nimi interesował.

Można zacząć korzystać z życia, aby uzyskane teraz, po odejściu dziecka, czas i przestrzeń emocjonalną z apetytem wykorzystać na to wszystko, na co obowiązki rodzicielskie nie pozwalały. Tańce? Podróże? Historia starożytna? Stare filmy? Gdybym się nie bała, że uzna mnie za kłamczuchę, opowiedziałabym pani Ninie o jej rówieśnicy, która chodzi na aerobik i szczyci się tym, że jest najstarsza w grupie. A oprócz tego uczy się malować. I jakby tego było mało, pilnie czyta "Gazetę Stołeczną" w poszukiwaniu otwartych wykładów z psychologii.

A już w ogóle nie mam pomysłu, w jaki sposób zachęcić panią Ninę do poszukania czegoś ważnego we własnym domu. Na początku myślałam, że jest samotną matką, tak sugestywnie opowiadała o swoim opustoszałym domu. A może mąż też czuje się samotny i dobrze zareagowałby na próbę porozumienia się i zmniejszenia dystansu? Początkowy okres pustego gniazda to dla znacznej części małżeństw wyzwanie - czy potrafią odświeżyć, wzmocnić, a czasem odbudować więź, jaka ich kiedyś łączyła?

Ci, którym się udało, zaczynali od prostych rzeczy: wspólna kawa z ciastem i rozmową, spacer, kino, wyjazd za miasto. Od nowa musieli się sobie przyjrzeć, od nowa zacząć się ubiegać o swoje względy. Daję słowo honoru, że zdarzają się nawet płomienne romanse we własnym małżeństwie, z własną wieloletnią drugą połową. Ale warta starań jest też zwyczajna ciepła atmosfera i wzajemne towarzystwo.

Wspomnijmy jeszcze o tych kobietach, które nie mają partnera i mogłyby po odchowaniu dzieci rozejrzeć się po świecie za towarzyszem życia. Możliwości - podobnie jak u młodych ludzi - są tu doskonale elastyczne: od sporadycznych spotkań czy weekendowych wizyt, poprzez pomieszkiwanie lub wspólne mieszkanie bez formalizowania związku, do ślubu włącznie.

Ale wróćmy do pani Niny, której trudno w momencie tak wielkiej koncentracji na dziecku myśleć o czymś innym. Poruszyłam z nią już tylko jedną sprawę: w jaki sposób kontaktować się z dzieckiem przebywającym poza domem, żeby jego czy jej do siebie nie zrazić. Najprościej mówiąc, chodzi o to, żeby swoją potrzebę kontaktowania się, kontrolowania, ostrzegania, informowania o miłości, doradzania itd. trzymać na wodzy. Znam dorosłe dzieci udręczone odbieraniem po trzy razy dziennie telefonów od matek, ale i takie, które z poczucia obowiązku same dzwonią codziennie. W tej sprawie nadmiar bardzo szkodzi i trzeba trzymać się skromnej miary. Jest to konieczne, jeśli się nie chce, żeby dziecko miało poczucie, że mama wisi na nim emocjonalnie.

Spodobała mi się postawa autorki pewnego listu na amerykańskim forum internetowym poświęconym syndromowi pustego gniazda: "Bardzo tęskniłam za moimi dziećmi, kiedy poszły w świat. Czasami któreś z nich do mnie przyjeżdżało. Teraz starszy syn kupił dom i zaprasza mnie do siebie na stałe. Ale postanowiłam się do niego nie przeprowadzać. U siebie mogę sobie jeść, kiedy i co chcę albo wcale, spać do późna albo zdrzemnąć się i wyskoczyć z łóżka o czwartej rano, żeby coś zapisać w komputerze. Chyba dobrze mi z moją niezależnością. Drogie kobiety, bądźcie dumne ze swoich dzieci, z tego, że wyruszyły w ten wielki i niedobry świat i dobrze tam sobie radzą... Jestem dla mojego syna ostoją - kiedy nasze dzieci już dorosły, to jedyne, czym możemy dla nich być".

Kontakty z nimi mogą być ozdobą późniejszych dziesięcioleci naszego życia, ale nie mogą być lekarstwem na pustkę emocjonalną. Jedynym sensownym sposobem na to, żeby tę pustkę zapełnić, jest posiadanie własnego życia. Im bogatszego, tym lepiej.
 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin