2003_48 - Dziewczynko dziewczynko.pdf

(85 KB) Pobierz
Microsoft Word - 2003_48 - Dziewczynko dziewczynko.rtf
DZIEWCZYNKO DZIEWCZYNKO
Ostatnie cztery dni spędziłam na patrzeniu do pieca, jak rzeczy zupełnie fizyczne i namacalne zamieniają
się w wątpliwe ciepło. Entropiczny proch na twarzy i we włosach, przypalone rzęsy. Z takiego filmu
„Dym” zapamiętałam tyle, że można zważyć dym prostym działaniem. Od wagi papierosa odjąć wagę
niedopałka. Człowiek, cały ciężar gatunkowy życia, wszystko, co się stało, to też jest policzalne. Tutaj w
mieście jesteśmy oddzieleni od takich rzeczy. Asfalt niczego nie wchłania – ani deszczu, ani śniegu, ani
gówna, ani rozjechanych psów. Dlatego tak się rozpaczliwie trzymamy. Dajemy sobie wybielać zęby. Ja
cały czas coś piszę, mimo że i tak za dużo pamiętam. Potem znajduję i muszę robić ognisko na balkonie.
Żeby sobie chociaż chwilę popatrzeć, jak czerwone języczki ognia pornograficznie szybko zabierają to
wszystko, co tak kurczowo chce się zasuszyć na jakieś bezpodstawne później. Te kartki są potem takie
ładne. Kruszą się od samego patrzenia.
Pomyślałam w piątek, że jak jeszcze raz ni z tego ni z owego znajdę gdzieś ten wiersz, to zacznę wierzyć
w chiromancję, horoskopy i żyły wodne. To zacznę myśleć, że ktoś za mną chodzi i przyczepia mi to w
różnych miejscach.
Jeśli sobie myślisz, dziewczynko dziewczynko, że tak zawsze będzie, no to jesteś w błędzie. Przeczytałam
to w drugiej klasie liceum w „Literaturze na Świecie”. Potem, chyba tego lata, powtarzała to obsesyjnie
jedna łysa śpiewaczka u Romaina Gary. Już wtedy zaczęłam podejrzewać, że nie tylko ja lubię Raymonda
Quenau, ale także on wysyła mi pocztówki z dalszych leveli. A w piątek śpiewała to Juliette Greco na
francuskim. Nadymała się i pokazywała za pomocą sugestywnych gestów, jak mają wspomnianej
dziewczynce wszędzie urosnąć te wszystkie podbródki i girlandy tłuszczu. Są różne piosenki z zestawem
charakterystycznych gestów do grupowego wykonywania. Dlaczego nie ta. To byłby przebój dancingów.
Wszyscy pokazują w takt muzyki, w którym miejscu najpierw się rozpadną. Albo „Jesień w Pekinie”
Borisa Viana. To jakby sequel tej przypowieści o schodzeniu lakieru z paznokci i spalaniu wewnętrznym.
Jedna z bohaterek rozpada się szczególnie intensywnie, z każdym odbytym stosunkiem seksualnym ciało
flaczeje jej kawałek po kawałeczku i staje się coraz bardziej używane i używane. Na koniec wszystko
spektakularnie tam wybucha i żywot wieńczy grób. Zawsze brałam to do siebie.
Natomiast zupełnie źle wpływają na mnie filmy, gdzie te procesy biodegradacji zostają pokazane
niejadowicie, ciepło, czule i obłudnym zrozumieniem. Zupełnie nie pasowałam na przykład jako
publiczność filmu „Zmruż oczy”. Nie tylko nie płakałam, a zawsze płaczę w kinie, ale byłam całkiem
niekompatybilna do pozostałych widzów i bardzo się denerwowałam, że muszę siedzieć i patrzeć na
estetyczne, dobre i krzepiące kino familijne, przez co tracę u siebie autorytet. Przeżyłam rozdrażnienie
wewnętrzne, może znowu niepotrzebnie identyfikowałam się z bohaterką. Obok mnie siedziały dwie
licealne dziewczynki dziewczynki i też nie dawały sprowokować się do refleksji, śmiały się ze wszystkich
bardziej ewidentnych dowcipów. Były bardzo w błędzie. Ja sobie nic nie myślę, to one sobie właśnie
myślą.
Przekrój, nr 48/2003
98843066.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin