W krainie baśni - Jan Baranowicz.txt

(640 KB) Pobierz
Jan Baranowicz
W krainie ba�ni
Wyboru dokona� J�zef G�rdzia�ek
Wydawnictwo ��l�sk"
Opracowanie graficzne Jacek Gaj i Stanis�aw Kluska Redaktor techniczny Otton Mych Korektor Krystyna Kossak
� Copyright by Jan Baranowicz, Katowice 1982
9
Legendy i ba�nie �l�skie
Powr�t kaprala Wyrwy
Dwadzie�cia lat s�u�y� �o�nierz w pu�ku dalekim.
S�u�y� �o�nierz i w s�u�bie postarza� si� mocno. Z m�odzika sta� si� dorodnym, czerstwym ch�opem, o czole spalonym na wietrze, o konopnych sumiastych w�sach. I o pi�ciach podobnych do zmarzni�tych grud. Nieszcz�nikiem by� ten, kogo tak� pi�ci� w kark �omotn��. Uderza�a jak obuch topora. Ra�ony, gwiazdy ogl�da� w jasny dzie�, je�li go jeno ciemno�� nie poch�on�a na zawsze.
Obchodzono go te� z daleka, jak si� obchodzi ros�y d�b czy wi�z, z kt�rymi zetkn�� si� znaczy tyle samo, co oberwa� guza. Szacunek mia� u otoczenia, liczono si� z nim. Nawet dow�dcy znajdowali dla niego s�owo uznania.
Nie tylko uroda i si�a podoba�y si� wszystkim.
Chowa� w sobie zalety �o�nierskie, co podbija�y serce: by� roztropny, �mia�y, kole�e�ski i sprawiedliwy, co ju� jest wi�cej ludzkie ni� �o�nierskie.
Roztropno�� wyrobi� sobie w przygodach �o�nierskich, w wojennych prze-
prawach i przej�ciach. Pomy�lcie � dwadzie�cia lat s�u�by. To nie po�kni�cie kromki chleba z mas�em. Wiele bochn�w komi�niaka trzeba by�o schrupa�, wiele wypi� st�gwi czarnej kawy. W niejednym kuflu piwa, przywiezionego do �o�nierskiej kantyny, umacza� d�ugie w�siska.
Kule, cho� go ugryz�y czasem, to jakby mimochodem, nie�mia�o. Ot, uk�szenie osy lub trzmiela. Zabola�o, zasw�dzi�o i przesz�o. Zabli�ni�a si� rych�o rana.
St�d mawiano o nim, �e si� go kule nie imaj�. �e podobno czarodziejsk� misiurk� wdzia� na siebie, �e piersi oku� w stalowy pancerz.
By�a to zwyczajna plotka, odleg�a, bardzo odleg�a od prawdy. Nie nosi� misiurki ani pancerza. To odwaga i wiara w zwyci�ski koniec przygody uzbraja�y   go   przeciw   niebezpiecze�stwom.
Gdy przysz�a potrzeba, wdziera� si� w szyki naje�d�cy jak ten wicher w g�szcze �yta. Nic mu si� nie przeciwstawi�o. Rozmach jego by� rozmachem kosiarza. Przeciwnicy k�adli si� jak snopy na r�ysku. K�adli si�, aby nie wsta� ju� wi�cej.
W �y�ach jego pulsowa�a krew �o�nierska, cho� i nie wiedzie� sk�d to przysz�o, bo ojciec uprawia� pole pod �yto, nie para� si� wojaczk�. Do zwiadu, na patrol zg�asza� si� pierwszy. Cieszy�o go to przekradanie si� przez lini� frontu, cz�sto na czworakach, przy napi�tej czujno�ci wszystkich zmys��w. Wg��bieniem dolin, cieniami krzew�w. Bez szmeru i bez l�ku. Czu� si� � sam zwyk� to mawia� � jak lis czy borsuk na �owach. Od ka�dego kroku, od najl�ejszego ruchu zale�a�o powodzenie wyprawy. Przemyka� si� poza ob�z wroga, wypada� znienacka, straszy�, znika�. Ch�op by� w�listy, jak pniak, a przecie� potrafi� zaszy� si� w g�szcze jak mysikr�lik czy trznadel.
Zostawa�y za nim pop�och i strach. I zas�u�ona junacka s�awa.
Mimo bitewnych przewag stary wojak mia� dobre serce. Serce przyczajone w cichej izdebce piersi jak ptak w klatce, jak promyk s�onka mi�dzy li��mi.
S�abszym pom�g� w razie przygody, z koleg� podzieli� si� �o�dem. Psu przyb��dzie rzuci� glon chleba, dzieciom sypn�� na fartuch �akoci. Ba� si� smutku, do rado�ci lgn�� jak winoro�l do �erdzi. Przyjemnie mu by�o, gdy widzia� woko�o siebie weso�e twarze i gdy sam m�g� cieszy� si� z bli�nimi.
Le�a� sobie pod kopk� siana kt�rego� wrze�niowego po�udnia i popija� trunek z manierki. Pies, nieodst�pny przyjaciel, u�o�y� si� u jego but�w, sok�-oswoje-niec kr��y� nad jego g�ow�, wypatruj�c myszy na �cierniach, siwy ko�, towarzysz bitew, pas� si� nad rzek�. By�y to dni wielkich manewr�w pu�ku. �o�nierze opu�cili koszary w mie�cie na pe�ne dwa miesi�ce i uganiali si� po ch�opskich stajaniach za niewidocznym przeciwnikiem. W wolnych chwilach pili wino lub pomagali kmieciom w ko�bie potraw�w.
Wojak opar� g�ow� na wi�zce siana, koszul� rozche�sta� na piersi. Przygl�da� si� dziewuchom, co grabi�y w pobli�u seradel� na kopiska. Ogorza�e by�y od s�o�ca i roz�wiegotane jak wr�ble. Robota pali�a im si� w gar�ciach.
Spogl�da�y te� ukradkiem na wojaka, jako �e � co ju� wspomnieli�my � ros�y by� i dorodny i niejednej frajerce zawr�ci� g�ow�. W potyczkach mi�o�ci zwyci�a� r�wnie �atwo jak i w potyczkach z wrogiem.
S�onko przypieka�o nie �a�uj�c ciep�a kosiarzom i ��kom. Szpikulcami promieni wpija�o si� w piersi �o�nierza, roztkliwia�o jako� niem�sko.  Ani  razu
w czasie swej dwudziestoletniej tu�aczki nie czu� si� tak dziwnie jak dzisiaj.
Zda�o mu si�, gdy drzema�, �e s�yszy jakie� echa wynurzone z daleko�ci, �e jakie� g�osy znajome, cho� zatajone, wo�aj� go po imieniu � nie wiadomo sk�d, mo�e spoza horyzontu. S�abe, s�abiutkie, jakby� t�umik na nie na�o�y�. Ogania� si� od nich jak od utrapionej muchy, lecz powraca�y ci�gle. Brz�cza�y niespokojnie w uszach, ociera�y si� o serce.
Nie m�g� tego poj��, nie m�g� zrozumie�. S�abota sz�a na niego czy inne licho? Nieznana si�a zahacza�a niby os�ka uparcie i bez przerwy o jego serce, kt�re � jak mu si� zda�o � zahartowa� tak mocno pod �o�nierskim mundurem.
Popad� w drzemk�, ale tylko na chwil�. Ockn�� si� rych�o, jakby pod wra�eniem snu. Przetar� r�kawem oczy, wi�za� w my�li wizj� senn� z niepokojami, co ni st�d, ni zow�d zacz�y si� zbiera� w piersiach.
Ten obraz, co jak migawka przewija� si� we �nie pod czaszk�... ten obraz? Tak samotnie daleki i tak szczerze bliski. Znany i nieznany. A je�li znany, to sk�d? Sk�d?
Znowu wspomnienia b��dz� we mg�ach wyobra�ni, mieszaj�, m�c�, podczas gdy oczy b��dz� po ��ce, uszy s�uchaj� gwaru sianokos�w.
I naraz jak b�ysk szybkie zestawienie tamtego obrazu ze snu i tego z rzeczywisto�ci. Dwa pola, dwie gromady ludzkie. I dwa krajobrazy. Jeno tamten we �nie zamyka� horyzont laskiem sosnowym i chat�. Ten, na jawie, zielenia� p�aszczyzn� ��ki, a dalej strug� w�r�d olszyn.
Tak, teraz ju� rozumie, ogarnia wszystko. Przeja�ni�o si� w g�owie, sp�yn�y gdzie� na ubocze nieba ob�oki, co przes�ania�y b��kit. Te okrawki krajobrazu  �  z wizji i rzeczywisto�ci  �
8
to przecie� jego wioska rodzinna. Ta sprzed lat dwudziestu. Gdzie jako ch�opiec pasa� krowy na pag�rkach sk�po poros�ych kostrzew� i r�zchodnikiem. I gdzie z lasku w sznurkowych nosid�ach d�wiga� zesch�e ga��zie i s�ki.
Pokruszone grudki wspomnie� zlepi�y si� w skib� rodzinnej okolicy. Zarysowa�y si� nie�mia�o, ko�ata�y trwo�-nie, a� jakim� �ywszym szczeg�em obudzi�y ciep�o w ozi�b�ym ju� m�zgu pod czaszk� i  czapk�  �o�niersk�.
Kiepsko spa� tej nocy nasz wojak, a przed snem mocno sobie zawieruszy� g�ow� winem w kantynie. S�dzi�, �e cho� w ten spos�b op�dzi si� t�sknocie, co niby cudem jakim� obudzi�a si� z martwych. Nie op�dzi� si�. Mocniejsza by�a nad sen i nad wino. Uczepi�a si� serca, jak si� czepia pow�j wikliny, trzyma�a si� uparcie. Nie by�o na ni� ratunku.
Da� za wygran�. Czy� istnieje wr�g niebezpieczniejszy od t�sknicy? W miesi�c p�niej � ju� w koszarach � zameldowa� si� u siwego dow�dcy. Dow�dca s�u�y� w wojsku, jak nasz �o�nierz, lat dwa dziesi�tki, z�y� si� z podw�adnymi.
�  O c� tam chodzi, stary wiarusie? � pu�kownik patrzy� bystro jednym okiem, bo jedno tylko posiada�. Drugie wybi� zdradziecki pocisk wroga.
�   Kapral   Maciej   Wyrwa   �   �o�nierz wypr�y� si� w postawie na baczno�� � melduje pos�usznie, �e w dniu dzisiejszym up�ywa przepisane prawem dwudziestolecie   jego   s�u�by.   Prosi   o zwolnienie, pragnie wr�ci� na rodzinne �miecie.
�   Znaczy � mamusi si� synusiowi zachcia�o...  Tak? No c�? � Zgoda. Prawo   za   wami.   Nie   mog�   was   zatrzyma�. Ods�u�yli�cie co swoje i ods�u�yli�cie   rzetelnie.   Wasza   wola   � s�u�y� dalej kr�lowi lub po�egna� si� z pu�kiem... Ostrzegam, je�li naprawd�
sprzykrzy�a si� s�u�ba, ekwipunek wojskowy trzeba wzi�� z sob�, bo czasy z�e. Konia z siod�em i w�r z obrokiem. I szablisko pot�ne w gar��... �o�d i papiery czekaj� w kancelarii. Powodzenia, kapralu!
Patrzy� surowo, ale prawic� �ciska� na odchodnym. Krzepko, �e chrupn�y ko�ci. Potem odwr�ci� si� i odszed� z placu.
W godzin� p�niej kapral Wyrwa mia� ju� wszystkie formalno�ci poza sob�. Opuszcza� gwarn� kwater� koszar w�r�d szpaleru kamrat�w, co si� wyroili na po�egnanie. Jecha� na siwym koniu, przed nim bieg� pies, wierny, przy-ho�ubiony od szczeni�cia. Nad nim ko�owa� sok�.
Ko� st�pa� wolno, jakby z oci�ganiem si�, �o�nierz obejrza� si� raz i drugi za siebie. Koledzy powiewali chusteczkami. Wzni�s� r�k� w g�r�, odpowiedzia� �egnaniem na �egnanie. Rusza� srogo w�siskami, �eby opanowa� wzruszenie. Mimo wszystko �al mu si� zrobi�o �o�nierki.
�   Do widzenia!  �  lecia�y za nim wojackie g�osy.
�  �egnajcie!   �   odpowiedzia�   raz jeszcze.
Smagn�� konia ostrog�, �w skoczy� ra�niej. Zatrzasn�a si� brama. Zosta�y poza ni� koszary. ~
Truchtem min�� miasto. Nie ogl�da� si� ju� teraz. Oboj�tnia�y kamienice i mury, coraz mniej ci�gn�y do siebie. Rozumia�, w miar� jak si� oddala�: ju� nie tylko t�sknota do stron rodzinnych pogania�a go naprz�d. Obok niej stan�a kusz�c, nieobca �o�nierskiemu �yciu, przygoda. Ciekawo�� go bra�a, jak te� u�o�y si� droga, niekr�tka, rozci�gniona na wiele dni.
Krajobraz kwit� jak sad wi�niowy. Od ��k, �wie�o skoszonych, wia�o zapachem usychaj�cego potrawu. Tam, gdzie ��ki sta�y jeszcze, barwne zio�a rozchyla�y korony kwiat�w ku s�o�cu. Zaj�c pokica� wzd�u� miedzy, nie odwa�y� si� jednak przeci�� jej na z�y omen dla �o�nierza. Stadko saren pl�sa�o nad ruczajem, co leniwy i srebrny od s�o�ca przewija� si� przez szerokie sp�achcie �an�w.
Owczar, biegn�cy przodem, pierwszy napi� si� wody. Sok� poszed� w jego �lady. Siwy ko� dobieg� na ostatku. Przez chwil� macza� w�ski pysk w p�ynnym ch�odzie. Potem zadar� �eb w g�r� i zar�a� rozg�o�nie.
� Na zdar! Na powodzenie! � roze�mia� si� �o�nierz i poci�gn�� t�gi �yk z manierki. Drabiniasty w�z, co w br�d przeje�d�a� potok, zas�oni� mu krajobraz pasiastymi strojami dziewcz�t.
Przechyli� jeszcze raz manierk�. Poklepa� po t�ustych bokach siwka, kt�ry spojrza� m�drze na pana i potrz�sn�� g...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin