Jędrzej Giertych - Prymat polityki.doc

(48 KB) Pobierz
JĘDRZEJ GIERTYCH

JĘDRZEJ GIERTYCH

PRYMAT POLITYKI

 

Jedną z najważniejszych rzeczy, jakie są do zrobienia w polskim społeczeństwie emigracyjnym jest odbudowanie w nim - a przynajmniej w jego myślących kołach - zrozumienia wagi polityki.

Polityka - dobra, lub zła - jest rzeczą, od której wszystkie inne dziedziny życia narodowego są zależne. Nie ma twórczości kulturalnej, nie ma pełni życia narodowego na żadnym polu, gdy nie ma niepodległości, lub wewnętrznej wolności. A polityka - to właśnie nie jest nic innego, jak tylko sztuka zapewniania bezpieczeństwa państwa i narodu od zewnątrz i zapewniania mu prawidłowego i sprawiedliwego ładu na wewnątrz.

Można twierdzić, że polityka jest niższą, po prostu bardziej materialną dziedziną życia narodowego od innych. Ale to nie zmienia faktu, że jest ona dziedziną podstawową, stanowiącą dla innych punkt wyjścia i oparcie. Nie inaczej jest i z dziedzinami czysto materialnymi: jedzenie jest z pewnością niższego gatunku funkcją, niż myślenie; ale filozof, czy poeta, aby mógł myśleć i tworzyć, musi jeść: jeśli głód jego nie zostanie zaspokojony, twórczość jego po prostu nie będzie mieć miejsca.

Nie ma groźniejszego zjawiska w życiu narodu nad zanik zmysłu politycznego i - co idzie z tym w parze - nad obniżenie się pojęcia polityki, sprowadzenie polityki na poziom rzeczy błahych, a nieraz nawet i brudnych, takich, jak bezideowe zmagania i rozgrywki osób i klik. Społeczeństwo, w którym zmysł polityczny uległ zanikowi i które przestało patrzeć na politykę jako na wielką i podstawową dziedzinę życia narodowego, wymagającą najwyższych zalet rozumu, charakteru i - rzecz prosta - uczciwości, jest niezdolne do prowadzenia szerzej zakreślonej polityki, a tym samym jest z góry skazane na klęski. Jest to dokładnie to samo, czym byłoby wojsko, które by w swoim rozumieniu sztuki wojennej zapomniało całkowicie o strategii, a ograniczało się wyłącznie do taktyki: wojsko takie może wygrywać bitwy, ale nie jest zdolne do wygrywania wojen. Więcej nawet: wojsko takie jest na najlepszej drodze do zwyrodnienia i do zamienienia się w bezideową organizację tych co mają siłę, organizację w stylu renesansowych włoskich kondotierów, gotowych prowadzić małostkowe wojenki o lokalne i prywatne interesy, ale niezdolnych nie tylko do osiągania wielkich celów, lecz nawet dostrzegania, że wielkie cele mogą w ogóle istnieć.

Rzecz prosta, normalną drogą do wygrywania wojen jest wygrywanie bitew. Dobre wojsko musi umieć wygrywać bitwy. Musi także umieć wygrywać zupełnie maleńkie potyczki, a ponadto stać na warcie, gotować gulasz w kuchni polowej i wykonywać całe mnóstwo innych, mało efektownych czynności. Byłoby nonsensem temu przeczyć. Tak samo byłoby nonsensem przeczyć, że politycy muszą umieć przeprowadzać wybory, zwyciężać w rozgrywkach wewnętrznych, zwalczać wichrzenia demagogów, usuwać od wpływu przeciwników którzy przeszkadzają im w robocie.

Ale wygrywanie bitew na wojnie i zdobywanie mandatów i stanowisk politycznych w polityce - to jeszcze nie wszystko. Wszyscy wiemy, że można wygrać - jak Hitler - niezliczoną ilość bitew, a jednak wojnę przegrać. I można, na odwrót, być długo bitym, można na polu walki ponieść - jak Serbowie w pierwszej wojnie światowej - całkowitą klęskę, a jednak wojnę wygrać. I można wreszcie nie bić się wcale, lub prawie wcale - na przykład jak Sowiety w wojnie z Japonią w 1945 roku - a jednak być w wojnie zwycięzcą.

Polityka jest jeszcze wyższym szczeblem rozstrzygnięć dziejowych, niż strategia. Los państwa, narodu, ludzkości rozstrzyga się w ostatecznej instancji na szczeblu polityki. Posunięcia polityczne, dokonane na najwyższym szczeblu, bądź świadomie przez tych, co rzeczy polityczne rozumieją, bądź bezmyślnie przez tych, co trzymając ster w ręku, są wobec zagadnień politycznych ślepi, nieraz decydują o biegu dziejów na całe lata, a nawet na całe pokolenia, mimo, że szary tłum ani wówczas, ani potem nie ma o tym pojęcia i nieraz nawet nie dostrzega, że w ogóle jakieś posunięcie nastąpiło. Ten szary tłum zachowuje się, jak zbuntowani marynarze, bijący się na okręcie, który tonie, lub który prowadzony jest przez sternika pewną ręką do portu. Jest rzeczą bez znaczenia, która z walczących grup na okręcie zwycięży; jest rzeczą bez znaczenia, czy okazuje ona odwagę, zręczność, pomysłowość. Gdy okręt tonie - zwycięzcy i zwyciężeni i tak razem pójdą na dno. Gdy okręt wjeżdża do portu - rozstrzygnięcie, bez względu na sytuację bojową wśród załogi okrętu, i tak należeć będzie do piechoty marynarki, sprawującej władzę w porcie.

Widzieliśmy za naszego życia niezliczoną ilość takich na pozór drobnych, prawie niedostrzegalnych rozstrzygnięć, które zdecydowały o biegu historii pomimo, że szary tłum myślał, jak owi walczący między sobą na okręcie marynarze, że to ich wysiłki nadają dziejom kierunek. Wiemy także o takich rozstrzygnięciach od starszego od nas pokolenia, które opowiadało nam o nich jako naoczni świadkowie.

W roku 1863 naród polski, z inicjatywy garści spiskowców, poderwał się do bohaterskiego powstania. Powstanie to, utopione we krwi, zlikwidowało sprawę polską na równo połowę stulecia. Komu było ono potrzebne? W czyim interesie leżała decyzja wywołania go? Było ono potrzebne - Prusom. Powstanie to stworzyło warunki do zbliżenia prusko-rosyjskiego i do piorunującej, zwycięskiej polityki Bismarcka (wojna z Danią 1864, wojna z Austrią 1866, wojna z Francją 1870, utworzenie cesarstwa niemieckiego pod hegemonią pruską 1871).

W roku 1914 wydawało się, że naród polski jest rozbity: złudzenie tego rozbicia wywołane było przez istnienie akcji Piłsudskiego i stańczyków krakowskich, znajdującej główny wyraz w Legionach. Ale to pozorne rozbicie było rzeczą równie bez znaczenia, jak walka wśród marynarzy na okręcie, na którym wybuchnął bunt, lecz na którym nad sterem i maszynami nadal panuje kapitan, spokojnie dobijający do portu. Sternikiem, pewną ręką wiodącym wówczas polską nawę polityczną, był Dmowski. Poprowadził on Polskę w 1914 roku przeciwko polityce Berlina - i to rozstrzygnęło o zbudowaniu w Europie systemu wersalskiego i odbudowaniu w pełni niepodległej Polski.

W roku 1938 Polska poszła z Hitlerem przeciwko Czechosłowacji i to rozstrzygnęło o oba-leniu systemu wersalskiego, o likwidacji polskiej niepodległości i o stworzeniu w centrum Europy politycznego chaosu, na którym ustanowili swój nowy ład w pierwszej fazie Hitler, a w drugiej fazie Stalin. Zwracam uwagę Czytelników na mój szkic pamiętnikarski o roku 1938, zamieszczony w niniejszym numerze „Ruchu Narodowego” i usilnie Ich proszę o uważne przeczytanie tego szkicu w całości.

W drugiej połowie drugiej wojny światowej Polska pełna była wysiłków wojskowych i politycznych na szczeblu taktycznym. Wysiłki te były bohaterskie, ofiarne, sprawne, umiejętne - ale były warte tyle samo, co bohaterstwo i zręczność grupy zbuntowanych marynarzy, którzy zdobyli szturmem mostek kapitański tuż przed pójściem okrętu na dno. Sprawa polska rozstrzygnięta została w Teheranie i w Jałcie - i wobec tych rozstrzygnięć bohaterstwo powstania warszawskiego i oddziałów leśnych A.K. miało w chwili zakończenia wojny akurat tyle znaczenia, co zeszłoroczny śnieg.

W rozstrzygającej fazie drugiej wojny światowej alianci zdecydowali się robić główny desant we Francji, a nie na Bałkanach. W rozstrzygającej fazie chińskiej wojny domowej Amerykanie udzielili decydującego politycznego poparcia komunistom. W rozstrzygającym momencie wojny koreańskiej Amerykanie nie zdecydowali się na zmiażdżenie potęgi Chin komunistycznych, choć mieli w owej chwili po temu warunki i środki. Decyzje te rozstrzygnęły o przebiegu dziejów.

Od kilkudziesięciu lat panuje w rozważaniach historycznych moda na lekceważenie woli ludzkiej w ocenie wydarzeń: moda na przypisywanie wszystkiego nieodwracalnym procesom przemian dziejowych. (Najbardziej skrajnym i charakterystycznym wyrazem tego poglądu jest wywód Tołstoja w powieści „Wojna i pokój”: Napoleon był postacią bez znaczenia, stał na czele wydarzeń, które toczyły się nieuchronnie i automatycznie i które byłyby się potoczyły dokładnie tak samo, gdyby Napoleona w ogóle nie było; miejsce jego byłby z równym skutkiem zajął kto inny). Moda ta wniosła słuszną poprawkę do pojęć dawniejszych, zwracając uwagę na znaczenie warunków zewnętrznych, ograniczających lub rozszerzających możliwość zastosowania woli ludzkiej, oraz na to, że istotnie wiele zjawisk toczy się automatycznie, jako przejaw woli zbiorowej, lub jako skutek przemian społecznych i gospodarczych. Ale moda ta poszła za daleko, prowadząc myśl historyczną do równie skrajnej jednostronności, jak dawniejsze wyobrażenia, że wszystko jest wyłącznym dziełem królów i wodzów. Jest rzeczą bezsporną, że w rozstrzygających chwilach kierunek rozwoju dziejów jest zależny od decyzji, powziętej przez jakiegoś jednego człowieka lub jakąś niewielką grupę ludzi, w ciszy gabinetu, w samotnym namyśle przy zielonym biurku, albo na jakimś spokojnym posiedzeniu, czy naradzie. Decyzja taka ma wtedy czasem większe znaczenie i głębiej sięgające skutki, niż najkrwawsza bitwa.

Jesteśmy narodem w niezwykle trudnym i delikatnym położeniu geograficznym - i los nasz jest w większym stopniu zależny od rozstrzygnięć politycznych, niż od bitew. Nasza sprawność wojskowa jest ważnym czynnikiem naszego potencjału politycznego i byłoby wielkim błędem lekceważyć ją: gdybyśmy w kampanii wrześniowej 1939 roku byli mieli sprawniejszy aparat wojenny i lepsze dowództwo wojskowe, także i nasze położenie polityczne byłoby lepsze. Ale to nie zmienia faktu, że wysoki poziom rozumienia zjawisk polityki i umiejętności znajdowania we właściwym czasie właściwych rozstrzygnięć politycznych są dla nas i naszej przyszłości rzeczą najważniejszą. A niestety, od paru stuleci - poza krótkim okresem epoki Dmowskiego - polityka jest naszą piętą Achillesa: idziemy od klęski do klęski wskutek braku wszelkiej polityki, lub wskutek polityki błędnej i szkodliwej.

Nasza niezdolność do politycznego myślenia i do prowadzenia polityki w szerszym stylu ma źródło zarówno w braku trwałych instytucji, w których myśl polityczna byłaby kultywowana i rozwijana i w których wyrastałby nowy narybek ludzi na polityce się rozumiejących, jak i w tym szczególnie groźnym w skutkach fakcie, że mamy w Polsce całą, liczną warstwę ludzi, zajmujących się polityką praktycznie, a do rozumienia zjawisk politycznych organicznie niezdolnych.

W Anglii, w Ameryce, w Niemczech, w Szwecji, w Finlandii, nawet we Francji, czy we Włoszech, zajmują się polityką zagraniczną praktycznie przede wszystkim fachowcy: dyplomaci, administratorzy kolonialni, politycy zawodowi, a dyskutują o polityce ponadto publicyści i historycy. Wszystko to są ludzie, których punktem wyjścia w ustosunkowaniu się do zagadnień politycznych jest - myśl. Ludzie ci należą do warstwy społecznej, w której się w polityce zagranicznej bierze udział, politykę studiuje, o polityce myśli; nieraz warstwa ta wyrasta po prostu w oparciu o tradycje rodzinne. Natomiast w Polsce ogromną rolę w wydarzeniach politycznych odgrywają - spiskowcy, rewolucjoniści i powstańcy. Ludzie, którzy sobie myśl lekceważą i którym problematy myśli politycznej są obce - a dla których istnieje tylko czyn.

Człowiek, który brał udział w ruchu podziemnym, w akcji partyzanckiej, rewolucyjnej, czy powstańczej, nabiera zamiłowania do politycznej akcji bezpośredniej, budzi w sobie wielkie ambicje i nabiera umiejętności osiągania ograniczonych, ale bardzo konkretnych celów politycznych własnym działaniem i inicjatywą. Najambitniejszy agitator polityczny czy działacz robotniczy związków zawodowych w Ameryce, Anglii czy Szwecji nie marzy o tym, że mógłby zabić znienawidzonego dygnitarza, albo że mógłby siłą obsadzić jakąś miejscowość, skonfiskować w niej kasę państwową, rozstrzelać w niej ludzi, których czyny potępia, wydawać w niej rozporządzenia i rozkazy, słuchane przez ludność nie tylko posłusznie, lecz z drżeniem. Otóż w Polsce mamy w każdym pokoleniu liczną warstwę ludzi, którzy zabijali dygnitarzy, konfiskowali kasy państwowe, zbrojnie zatrzymywali pociągi, okupowali siłą - choćby przez godzinę - jakąś polską miejscowość. Ludzie ci są zjawiskiem niezmiernie niebezpiecznym: umieją oni działać, wiedzą że odległość między zamierzeniem a wykonaniem jest o wiele mniejsza, niż się to wydaje tym, którzy nigdy działać nie potrafili; mają oni także wielką ufność w siebie samych, w swą siłę i zdolności, oraz wielką niecierpliwość w dążeniu do efektownych osiągnięć. Ale równocześnie są to ludzie prymitywni w myśleniu, nie mający najmniejszego pojęcia o wielkich zagadnieniach polityki i odnoszący się do tych zagadnień tak, jak się dwudziestoletni dowódca plutonu może odnosić do problematów strategii i prowadzenia wojny. Ludzie ci są skłonni - jak dziecko, które się nauczyło zapalać zapałkę - do wywoływania wielkich pożarów, bądź z własnej inicjatywy (a więc po prostu z głupoty), bądź - co gorsza - z podszeptu obcych agentur. Znamy takich ludzi w każdym pokoleniu: takimi byli ci podporucznicy i kapitanowie, którzy w roku 1830 wywołali powstanie w interesie rewolucji francuskiej, takimi byli ich następcy w roku 1863, którzy wywołali powstanie w interesie Bismarcka, takim był Piłsudski, który wykonał w życiu całą serię aktów rewolucyjnych, z których wszystkie były sprzeczne z dobrem Polski i leżały w interesie bądź Niemiec, bądź Wielkiej Brytanii i takimi byli liczni dowódcy A.K. na średnim i niższym szczeblu, których wpływ, jako napór woli dołów zaważył podobno na decyzji wszczęcia w roku 1944 powstania w Warszawie.

W publicystyce francuskiej często można dzisiaj czytać rozdzieranie szat z powodu destrukcyjnego, anarchizującego wpływu na życie polityczne francuskie, wywartego przez niedawny francuski ruch podziemny. Są Francuzi, którzy uważają, że wpływ ten jest jedną z głównych, jeśli nie główną przyczyną obecnej francuskiej słabości wewnętrznej. Cóż mamy wobec tego mówić my, którzy mamy za sobą sto pięćdziesiąt lat nieustannego ruchu podziemnego! I co mamy mówić dzisiaj, po drugiej wojnie światowej, gdy ten ruch podziemny tak bardzo w naszym narodzie odżył, odgrywając w nim o ileż większą rolę, niż w 1914 roku i o ileż większą, niż w narodzie francuskim!

Hiszpania przez sto lat była chora w wyniku ruchu podziemnego i powstańczego epoki napoleońskiej; ruch ten stał się pożywką, na której wyrosła masoneria, wyrosły prądy rewolucyjne i wyrosły wpływy obce. Gdzież się tu dziwić, że i my, w o ileż gorszym położeniu, też jesteśmy politycznie chorzy!

Nasza choroba polityczna ma wiele aspektów. Ale jednym z głównych jej aspektów jest zanik myśli politycznej i zanik świadomości, że wielkie rozstrzygnięcia polityczne są w życiu narodu rzeczą ważniejszą od osiągnięć politycznej i wojennej, czy rewolucyjnej taktyki.

Czasopismo niniejsze (tj. „Ruch Narodowy”- aut. strony) stawiać sobie będzie za jedno z głównych zadań przyczynianie się do odrodzenia polskiej myśli politycznej na emigracji i do skierowania politycznego myślenia Polaków od spraw drugorzędnych i błahych ku sprawom i problematom o znaczeniu kluczowym.

 

Za: „Stronnictwo Narodowe a kryzys dziejowy 1938 roku. Relacja pamiętnikarska”, Londyn 1987, str. 162-169

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin