Alfabet.Mafii.czesc08.O.Jeden.Most.za.Dużo.UoM.doc

(64 KB) Pobierz
O jeden most za dużo

O jeden most za dużo

 

Opowieść ósma: wojna w królestwie Carringtona

Na terenie należącym do grupy słynnego Carringtona, w Zgorzelcu i okolicach, od maja do września 1998 r. zginęło 13 osób, a kilkanaście zostało rannych. Ta jatka przysporzyła szacunku Carry’emu, jak go pieszczotliwie nazywano. Awansował na sam szczyt gangsterskiej hierarchii. Potem dopadł go pech.

 

PIOTR PYTLAKOWSKI

 

Rok 1998 uznano za najbardziej krwawy w krótkiej acz burzliwej historii polskiej przestępczości zorganizowanej. W lutym zginął Wariat z Wołomina, w kwietniu Nikoś z Gdańska. Ale wszystko przyćmiły wydarzenia określane mianem wojny zgorzeleckiej. Walczyli dawni wspólnicy: Jacek B. ps. Lelek i Zbigniew M. ps. Carrington. Do dzisiaj nie jest jasne, o co poszło. Najbardziej prawdopodobna wersja mówi, że wykopali topór wojenny z powodu mostu technicznego w Sękowicach pod Gubinem.

Most w gruncie rzeczy był wąską i tymczasową konstrukcją – służył jako pomocniczy do budowy właściwej przeprawy przez Nysę. Dzisiaj działa już tam nowoczesny terminal graniczny pod nazwą Gubinek. Wtedy, w drugiej połowie lat 90., trwały wytężone prace, obok mostu technicznego zlokalizowano magazyny budowlane i zaplecze inwestycji. W dzień roiło się od robotników. W nocy na moście opuszczano szlaban i zamykano go na kłódkę. Na warcie zostawał stróż pilnujący magazynów. Całe Sękowice wiedziały, że nocami most wcale nie śpi. Ciężarówkami gna do Polski kontrabanda. Ale Sękowice milczały, bo w ludziach był strach.

Spirytusowe wędrówki

Most techniczny zbudowano na początku 1997 r. Natychmiast wpadł w oko Dariuszowi P. ps. Płomyk, specjalizującemu się w kradzieżach i przemycie do Polski luksusowych samochodów z Niemiec. To właśnie Płomyk przywiózł do Gubina Zbigniewa M. ps. Carrington. Pokazał mu most i zaproponował wspólny interes. Płomyk w aporcie wnosił most i kontakty z odbiorcami spirytusu, a Carrington miał zorganizować grupę, zająć się logistyką przedsięwzięcia i zapewnić środki techniczne.

Carry działał perfekcyjnie. Już wcześniej miał zarejestrowane w Zgorzelcu dwie firmy transportowe: Transport Samochodowy oraz Mega Trans i na stanie kilka wziętych w leasing tirów. Oficjalnie woził nimi meble, ale tak naprawdę szmuglował do Niemiec papierosy. Teraz skrzyknął ludzi i rozdzielił role. Każdy miał jasno określony zakres obowiązków. Jedni byli kierowcami, drudzy obstawiali drogi i śledzili policję, inni za pomocą specjalnych skanerów podsłuchiwali niemieckie służby graniczne (dobrze znali język). Do grupy skaperowano też kilku pograniczników i dwóch stróży pilnujących mostu w Sękowicach. Nawiązano kontakt z mieszkańcem Wrocławia Arkadiuszem K. ps. Gargamel, który robił interesy z grupą pruszkowską. Gargamel zajął się wykupem spirytusu z wytwórni na terenie Włoch i Francji, załatwił też odbiorcę towaru. Był nim Ludwik A. ps. Lutek, gangster działający raz po stronie Pruszkowa, raz Wołomina (zginął w 1999 r. w zamachu w restauracji Gama na warszawskiej Woli).

W sierpniu 1997 r. przez most w Sękowicach ruszył przemyt na olbrzymią skalę. Nocami przemykały ciężarówki wypełnione spirytusem. W ekwilibrystyczny sposób pokonywały wąską kładkę, a potem wędrowały wałem przeciwpowodziowym nad Nysą i chowały się w lesie. Na leśnych polanach czekały inne ciężarówki, na które przeładowywano beczki ze spirytusem. Dalsza podróż była już bezpieczna – alkohol rozjeżdżał się po całej Polsce.

 

W lutym 1998 r. Carrington pokłócił się z Płomykiem, bo ten dopuścił się prywaty. Na własny rachunek, bez uzgodnienia z szefem, puścił mostem w Sękowicach transport z kontrabandą. Niewprawny kierowca uszkodził dźwig budowlany stojący przy wjeździe na most. To obudziło czujność Straży Granicznej. Przez kilka następnych miesięcy prowadzono wzmożony nadzór nad mostem, szlak przestał być dla przemytników użyteczny.

Ostatni transport

Carrington był cierpliwy. Odczekał, aż wzmocnione straże zostaną zdjęte, skrzyknął nową grupę zadaniową już bez Płomyka i jego ludzi, i w czerwcu 1998 r. wznowił przemyt. Ta faza trwała już tylko do 26 września 1998 r. Tego bowiem dnia (a właściwie nocą) powiadomiono policję, że mostem technicznym na Nysie wdarły się do Polski cztery tiry. Nieznani sprawcy mieli sterroryzować patrol Straży Granicznej. Na drogach pojawiły się liczne radiowozy, ale tirów nie znaleziono. Zatrzymano natomiast dwóch mężczyzn podróżujących samochodem osobowym. Jednym z nich był sam Carry. Początkowo udawał, że to jakieś nieporozumienie, on tylko sobie podróżuje, o przemycie nic nie wie. Ale w tym momencie odezwał się leżący w samochodzie radiotelefon. Ktoś zameldował, że tiry z alkoholem są już daleko i można akcję kończyć, wszystko się udało.

A jednak się nie udało. Carrington niespodziewanie łatwo przyznał się. Wskazał innych. Jak po łańcuszku docierano do kolejnych członków bandy. Także do żołnierzy Straży Granicznej, których rzekomo przemytnicy sterroryzowali. Okazało się, że sami sfingowali napad na siebie, bo dowiedzieli się, że ktoś niepowołany był świadkiem przejazdu kolumny tirów przez most techniczny. Na wszelki wypadek udali więc, że są ofiarami złoczyńców, ale szybko wykryto rzeczywistą rolę, jaką odegrali.

W sumie na ławie oskarżonych umieszczono w tej sprawie 27 osób. Tylko Płomyka nie zdjęto, bo w tym czasie już nie żył. Zastrzelono go 5 czerwca 1998 r. we wsi Modrzew pod Wleniem, jego ciało znaleziono w studni, w opuszczonym gospodarstwie rolnym. W obejściu leżały zwłoki trzech innych mężczyzn.

Prokuratura oszacowała, że w latach 1997–98 Carrington, kierując dwiema grupami przestępczymi, sprowadził do Polski minimum 80 transportów wypełnionych ponad dwoma milionami litrów spirytusu. Wyliczono, że straty z powodu nieuiszczenia cła, akcyzy i podatku VAT wyniosły ponad 154 mln zł.

Ucieczka na rowerze

Dlaczego Zbigniew M. tak łatwo przyznał się do zorganizowania przemytu? Prawdopodobnie wybrał mniejsze zło. W czasie kiedy doszło do granicznej wpadki, w Zgorzelcu trwała wojna gangów. Polowano na Carringtona i on też polował na swoich wrogów. Z prostej kalkulacji wynikało, że znacznie bezpieczniej będzie przetrwać za kratami. Tym bardziej że za przemyt groził mu wyrok najwyżej 8 lat więzienia.

 

Większość członków grupy postąpiła podobnie. Gangsterzy masowo przyznawali się do udziału w szmuglu, a następnie wnioskowali o zgodę na dobrowolne poddanie się karze. Sąd i prokurator chętnie na to przystali. Zapadły niskie wyroki w zawieszeniu i niewygórowane grzywny. Do osobnego postępowania wyłączono akta Carringtona i uznawanego za personę nr 2 w gangu Jana M. ps. Gruby Janek. Ale proces z ich udziałem do dzisiaj się nie odbył. Gruby Janek odsiaduje inny wyrok (8 lat) za kierowanie własną grupą przestępczą. Carringtona po przyznaniu się do zarzutów zwolniono z aresztu za kaucją 200 tys. zł.

Niedługo potem do sądu dotarły dokumenty, z których wynikało, że proces w najbliższych latach nie będzie możliwy, a być może nawet już nigdy do niego nie dojdzie. Opisy medyczne wyliczały liczne obrażenia, jakich doznał oskarżony Zbigniew M. ps. Carrington. Miał uszkodzony mózg, przeszedł kilka trudnych operacji, a jego stan określono mianem inwalidztwa. Miał to być efekt wypadku rowerowego, jakiemu uległ podczas przejażdżki.

Policjant z oddziału CBŚ w Zielonej Górze, który rozpracowywał działalność gangu, w rozmowie z dziennikarzem „Polityki” powątpiewał: – Nie wierzę w takie przypadki. Carrington to szczwany lis, może po prostu symuluje.

Mecenas Krzysztof Szymański, zielonogórski obrońca Carringtona, nie widział swojego klienta od czasu, kiedy ten wyszedł z aresztu, ale uważa, że diagnoza musi być prawidłowa. – Rozmawiałem z jego żoną, Elżbietą – informuje. – Opisywała mi stan rzeczy, wynika z niego, że on faktycznie jest inwalidą.

Pan od kafelków

Carringtona spotkaliśmy przed murem Zakładu Karnego w Wołowie. Przyjechał z matką w odwiedziny do młodszego brata Ryszarda, nazwanego przez policję Małym Azją. Ryszard odsiaduje swój wyrok za napady, jakich się dopuścił.

Carrington ma na twarzy wryte pod skórę czarne grudki, to ślady po wybuchu bomby podłożonej przed drzwiami jego klatki schodowej. Na głowie nosi blizny po kraksie rowerowej. Używa tylko jednego słowa: „no”. Podobno rozumie wszystko, co się do niego mówi, ale jego zrozumieć nie sposób. Mówi: „no”, kiedy czemuś zaprzecza i kiedy potwierdza. Pomaga sobie gestykulując. Uśmiecha się grzecznie. Spotkanie z nim nie pozostawia wątpliwości. Naprawdę jest inwalidą. Uniknął wyroku sądowego, ale los dopadł go okrutnie i ukarał surowo.

Po Zgorzelcu krążą plotki, że wypadek, jakiemu Carry uległ, nie był wcale przypadkowy. Ludzie szepczą, że to mógł być kolejny zamach. Złośliwi pomawiają nawet żonę Carringtona. – Gdyby zginął, Elżbieta dostałaby prawie 140 tys. odszkodowania, bo na taką sumę był ubezpieczony – uważa jeden z kolegów Zbigniewa M.

 

Elżbieta M., rudowłosa efektowna właścicielka zgorzeleckiego lombardu, bagatelizuje oskarżenia. – I co jeszcze wymyślą? – pyta. Twierdzi, że jej mąż był i jest bardzo dobrym człowiekiem. Nazywano go gangsterem, ale to nieprawda. Faktycznie, zajmował się przemytem, ale od tego do gangsterki daleka droga. Przezwisko Carrington też nie jest ksywką bandycką. – Tak go nazwał kiedyś pewien glazurnik, który remontował nam łazienkę – opowiada. – Zbyszek był wielkim estetą, a to takie kafelki, a to takie. Aż się ten glazurnik roześmiał: ma pan wymagania jak Carrington z „Dynastii”.

Twierdzi, że Carry był wyjątkowo dobrym człowiekiem. Kalekiemu dziecku dawał na leczenie. – Chciał ludziom pomagać finansowo – tłumaczy pani Elżbieta. – Nie dawać im pieniądze do ręki, ale pozwalać zarobić. Demonizowali, że taki jest groźny. A on łagodny był, nie pił, nie palił. Zapalony sportowiec. Ćwiczył kulturystykę. No i uwielbiał jeździć na rowerze.

Serce dla zderzaków

Wokół dobrego człowieka zwanego Carringtonem w 1998 r. rozegrała się czarna seria wydarzeń. 8 marca – w centrum Lubania ostrzelano samochód Jacka B. ps. Lelek, bez ofiar. 26 maja – Zgorzelec, ul. Zamiejsko-Lubańska, atak na grupę ośmiu Białorusinów, dwa trupy. 5 czerwca – cztery trupy we wsi Modrzewie pod Wleniem (w tym Płomyk). Noc z 7 na 8 września – pięciu młodych mężczyzn zastrzelonych na drodze między Leśną a Brożkowicami. Policjanci byli pewni – to wojna miedzy Carrym a Lelkiem. Powód? Carrington zawłaszczył most w Sękowicach i wyrzucił z interesu Płomyka. Ten był człowiekiem Lelka. Lelek poczuł się upokorzony, tym bardziej że to on, a nie Carry, był namaszczony przez Pruszków do zadań specjalnych. Ale kiedy doszło do wymiany ognia, Pruszków pozostawił gangsterów ze Zgorzelca samych sobie. Myśl była prosta – niech załatwią to między sobą, poczekamy, kto wygra i z tym nawiążemy współpracę.

Zamachu na Białorusinów dokonano przez pomyłkę. Ludzie Lelka myśleli, że to killerzy wynajęci przez Carringtona. Wykonali więc atak uprzedzający. Okazało się, że Białorusini byli handlarzami samochodów. Prokuratura uznała, że zamachu dokonali Płomyk z Jarosławem J. ps. Jakubek. Ale Płomyka nie można było postawić przed sądem, bo został zabity pod Wleniem. Zginął, gdyż porwał jednego z ludzi Carringtona. Chciał za niego okup. Ale zamiast transportu z pieniędzmi do domu, gdzie trzymano porwanego, dotarli wynajęci i uzbrojeni ludzie (podobno aż z Płońska). Rozstrzelali czterech porywaczy. Piąty uciekł. Był nim wspomniany już Jakubek, który za zabicie dwóch Białorusinów odsiaduje dzisiaj wyrok 25 lat więzienia. Do niczego się nie przyznał, nikogo nie zabijał, nie widział też, kto zabił jego przyjaciół. – Czy ja jestem taki diabeł, jak sądzi o mnie pan prokurator? – pyta podczas widzenia na oddziale dla niebezpiecznych kryminału w Wołowie. – A może jest we mnie coś dobrego?

 

Pokazuje list intencyjny od Lucjana Łagiewki, słynnego wynalazcy zderzaków, które minimalizują skutki zderzeń czołowych. Wynalazca napisał, że Jakubek bardzo mu pomagał przy wynalazku, dawał pieniądze i uczestniczył w eksperymentach naukowych. – Usłyszałem w telewizji, że w Kowarach jakiś geniusz wymyślił rewelacyjne zderzaki – opowiada Jakubek. – To niedaleko, pojechałem. I zostałem na dwa tygodnie. Waliłem małym Fiatem w mur i sam się przekonałem, że to naprawdę super zderzaki. Dałem temu panu 200 tys. zł. Sam z siebie, od serca.

W Biuletynie Urzędu Patentowego z 1999 r. Jarosław J. wraz z panem Łagiewką figurują na równych prawach jako autorzy patentu.

Partia niesłusznie skazanych

Nie ma już gangu Carringtona, nie ma grupy Lelka. Lelek siedzi. Carrington zmienił się w człowieka-roślinę, mówi swoje „no” i uśmiecha się grzecznie nawet do nieznajomych. Jego ludzie rozpierzchli się po świecie. Rekin z Zawidowa, który z gangiem współpracował w ostatniej fazie działalności, pochował żonę i sam opiekuje się bodajże czwórką dzieci. – Przystałem do grupy, bo żona miała raka, potrzebowaliśmy forsy na lekarzy – mówi. – Wszystko na nic się zdało, żony już nie ma, a forsy nadal nie ma.

Jan M. ps. Gruby Janek, który w spisie Komendy Głównej Policji figuruje jako rezydent Pruszkowa na Zgorzelec, ma już swoje 53 lata i szkoda mu czasu na pobyt za kratkami. – Kim mnie tam zrobili? – pyta chytrze. – Jakimś tam prezydentem Pruszkowa!? Ja się faktycznie w Pruszkowie urodziłem, ale tylko to mnie z tym miastem łączy. No ale dobrze, chcą mieć prezydenta, to będą mieli. Zakładam tu w Wołowie partię niesłusznie skazanych. Wystartujemy w wyborach. I pewnie wygramy.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin