Bajki21.txt

(8 KB) Pobierz
175






























            Umar�e dziecko 
        
            �a�oba go�ci�a w domu, �a�oba panowa�a w sercach. Umar�o najm�odsze dziecko, 
            czteroletni , jedyny syn, nadzieja i rado�� rodzic�w. Mieli wprawdzie dwie 
            c�rki, obie by�y dobre i kochane dziewczynki, ale utracone dziecko jest 
            zawsze najukocha�sze. Los ci�ko ich do�wiadczy�. Ojciec by� g��boko 
            zrozpaczony, ale matk� zmia�d�y� wielki b�l. Dni i noce siedzia�a nad chorym 
            dzieckiem, piel�gnowa�a je i tuli�a. Czu�a w nim cz�stk� siebie. Nie mog�a 
            tego poj��, �e dziecko umar�o, �e w�o�� je do trumny i pochowaj� w grobie. 
            B�g nie m�g� jej zabra� dziecka - my�la�a - a skoro si� tak jednak sta�o i 
            mia�a ju� t� pewno��, powiedzia�a w swym bezmiernym b�lu: �To pewnie B�g o 
            tym nie wiedzia�. Ma on tu na ziemi s�u�b� pozbawion� serca, kt�ra robi to, 
            co jej si� podoba i nie s�yszy modlitw matki!�
                W b�lu wyrzek�a si� Boga i w�wczas ogarn�y j� ponure my�li. My�li o 
            wiecznej �mierci, o tym, �e cz�owiek stanie si� prochem w ziemi i �e tak si� 
            wszystko sko�czy. Gdy tak rozmy�la�a, nie mia�a si� na czym oprze� i 
            pogr��a�a si� w nico�� i w zw�tpienie bez dna.
                W najci�szych chwilach nie mog�a ju� p�aka�. Nie my�la�a o swych 
            c�reczkach, kt�re pozosta�y. �zy m�a spada�y na jej czo�o, ale nie 
            podnosi�a ku niemu oczu. My�li jej by�y przy zmar�ym dziecku. �y�a 
            wywo�aniem ka�dego wspomnienia o nim, ka�dego z jego niewinnych, dzieci�cych 
            s��w.
                Nadszed� dzie� pogrzebu. Matka par� poprzednich nocy sp�dzi�a bezsennie, 
            o �wicie zmog�o j� zm�czenie i zasn�a na kr�tko. Przez ten czas wyniesiono 
            trumn� do s�siedniego pokoju i zabito j� gwo�dziami, aby matka nie s�ysza�a 
            uderze� m�otka.
            Obudziwszy si� wsta�a, a m�� powiedzia� do niej ze �zami:
                - Zamkn�li�my trumn�, tak musia�o si� sta�.
                - Gdy B�g jest dla mnie okrutny, jak�e mog� ludzie by� lepsi! - zawo�a�a 
            szlochaj�c i p�acz�c.
                Zaniesiono trumn� do grobu. Niepocieszona matka siedzia�a obok swych 
            c�reczek, patrzy�a na nie, nie widz�c ich. Jej my�li odbiega�y od domu, 
            odda�a si� b�lowi. Tak min�� dzie� pogrzebu i wiele innych dni min�o w tym 
            samym jednostajnym, ci�kim b�lu. Patrzyli na ni� domownicy wilgotnymi 
            oczami i smutnym wzrokiem. Nie s�ucha�a ich pociesze� - i c� mogli 
            powiedzie�, sami byli zbyt ci�ko zmartwieni.
                Zdawa�o si�, �e sen opu�ci� j� zupe�nie, a sen by�by jej najlepszym 
            przyjacielem, przywr�ci�by spok�j duszy. Zmuszali j�, aby k�ad�a si� do 
            ��ka, a ona, po�o�ywszy si�, udawa�a, �e �pi. Pewnej nocy m��, s�ysz�c jej 
            oddech, pewien, �e od- nalaz�a spok�j i ulg�, z�o�y� r�ce w modlitwie i 
            wkr�tce zasn�� zdrowym i mocnym snem. Matka podnios�a si� , narzuci�a na 
            siebie sukni� i cicho wymkn�a si� z domu. Posz�a tam, gdzie ca�e dni i noce 
            pod��a�y jej my�li - do grobu, w kt�rym le�a�o jej dziecko. Nikt jej nie 
            widzia� i ona nie widzia�a nikogo.
                Matka wesz�a na cmentarz, podesz�a do ma�ej mogi�ki, kt�ra by�a jednym 
            wielkim bukietem pachn�cych kwiat�w. Usiad�a i pochyli�a g�ow�, jak gdyby 
            poprzez g�st� warstw� ziemi mog�a zobaczy� swego ch�opczyka. Nie mog�a 
            zapomnie� kochanego wyrazu jego oczu, nawet wtedy, gdy by� ju� chory. Jak�e 
            wymowne by�o jego spojrzenie, kiedy si� nad nim pochyla�a i ujmowa�a jego 
            delikatn� r�czk�, kt�rej sam nie m�g� ju� podnie��. Tak, jak siedzia�a nad 
            jego ��kiem, czuwa�a teraz nad jego grobem, ale tutaj �zy mog�y swobodnie 
            p�yn�� i spada� na gr�b.
                - Chcesz p�j�� za swoim dzieckiem? - powiedzia� jaki� g�os tu� obok 
            niej. D�wi�cza� tak jasno, tak g��boko, �e przenikn�� do jej serca. 
            Spojrza�a: obok niej sta� jaki� cz�owiek, owini�ty w obszerny, �a�obny 
            p�aszcz, kt�rego kaptur przykrywa� mu g�ow�. Jego twarz by�a surowa, ale 
            wzbudza�a zaufanie a oczy promienia�y, jak gdyby by� m�odym cz�owiekiem.
                - Za moim dzieckiem - w jej oczach by�a pro�ba pe�na rozpaczy.
                - Czy odwa�ysz si� p�j�� za mn�? - spyta�a posta� - Jestem �mier�.
                Skin�a g�ow�. I nagle zdawa�o si�, �e wszystkie gwiazdy p�on� takim 
            blaskiem, jak ksi�yc w pe�ni; zobaczy�a ca�y przepych barw w kwiatach na 
            grobie. Pow�oka ziemi zapada�a si� �agodnie a posta� rozpostar�a nad ni� 
            sw�j czarny p�aszcz! Pogr��a�a si� w ziemi a cmentarz rozpo�ciera� si� nad 
            jej g�ow� jak dach. Nasta�a noc, noc �mierci.
                R�bek p�aszcza uchyli� si� i oto matka sta�a w pot�nej hali. Panowa� 
            p�mrok. Nagle zobaczy�a przed sob� swoje dziecko i w tej�e chwili 
            przytula�a je do swego serca, a ono u�miecha�o si� do niej i by�o 
            pi�kniejsze ni� dawniej. Wyda�a okrzyk, ale nie us�yszano go, gdy� wok� 
            niej rozbrzmiewa�a cudowna muzyka. Nigdy jeszcze nie s�ysza�a tak b�ogich 
            ton�w, wydobywa�y si� one spoza ci�kiej i czarnej jak noc zas�ony, kt�ra 
            oddziela�a hal� od wielkiego kraju wieczno�ci.
                - Moja droga, mi�a mamo! - us�ysza�a g�os swego kochanego dziecka, a 
            potem w niesko�czonej b�ogo�ci poczu�a jeden poca�unek za drugim.
                - Na ziemi nie jest tak pi�knie! Widzisz mamo, czy widzisz to wszystko? 
            Oto szcz�cie!
                Ale matka nie widzia�a nic, co dziecko pokazywa�o, nic opr�cz czarnej 
            nocy. Patrzy�a ziemskimi oczami, nie tak jak dziecko, kt�re B�g do siebie 
            prowadzi�. S�ysza�a d�wi�ki, tony, ale nie s�ysza�a s��w, w kt�re pragn�a 
            wierzy�.
                - Teraz mog� fruwa�, mamo - powiedzia�o dziecko - pofrun�� ze wszystkimi 
            radosnymi dzie�mi tam, do Boga. Chcia�bym tak bardzo frun��, ale kiedy ty 
            p�aczesz, jak teraz, nie mog� ci� porzuci�, a chcia�bym tak bardzo! Czy� nie 
            mog� p�j�� z nimi? Przyjdziesz przecie� do mnie wkr�tce, moja mi�a mamo!
                - Ach, zosta� - powiedzia�a - tylko przez chwil�. Jeden jedyny raz chc� 
            na ciebie spojrze�, poca�owa� ci� i utuli� w moich ramionach! - Ca�owa�a je 
            i tuli�a. Wtem z g�ry zabrzmia�o jej imi�, g�os ten by� bardzo �a�osny. C� 
            to mog�o by�?
                - Czy s�yszysz? - powiedzia�o dziecko - To ojciec ci� wo�a!
                I znowu po chwili rozleg�y si� g��bokie westchnienia, jak gdyby 
            p�acz�cych dzieci.
                - To moje siostry! - rzek�o dziecko - Mamo, chyba o nich nie zapomnia�a�?
                Wtedy wspomnia�a o tych, kt�rych zostawi�a i ogarn�� j� l�k. Ich wo�anie 
            i westchnienia rozbrzmiewa�y jeszcze w g�rze, prawie o nich zapomnia�a dla 
            umar�ego dziecka.
                - Mamo, teraz bij� dzwony Kr�lestwa Niebieskiego! - powiedzia�o dziecko 
            - Mamo, teraz wschodzi s�o�ce!
                Sp�yn�o na ni� ol�niewaj�ce �wiat�o, dziecko znikn�o, a ona wznios�a 
            si� w g�r�. Zrobi�o si� zimno, podnios�a g�ow� i spostrzeg�a, �e le�y na 
            grobie swego dziecka. B�g zes�a� jej sen i we �nie sta� si� podpor� jej 
            st�p, �wiat�em jej rozumu.
            Ukl�k�a i modli�a si�:
                - Przebacz mi Panie Bo�e, �e chcia�am zatrzyma� wieczn� dusz� w jej 
            locie i �e pragn�am zapomnie� o obowi�zkach, kt�rymi mnie tu na ziemi 
            obarczy�e� wzgl�dem �ywych!
                Gdy wym�wi�a te s�owa, poczu�a ulg� w sercu. Wzesz�o s�o�ce, nad jej 
            g�ow� za�piewa� ptaszek, dzwony ko�cielne dzwoni�y na msz� porann�. Doko�a 
            niej panowa� nastr�j tak uroczysty, jak w jej sercu. Pozna�a swego Boga, 
            przypomnia�a sobie swoje obowi�zki i pe�na t�sknoty po�pieszy�a do domu. 
            Pochyli�a si� nad m�em i serdecznym poca�unkiem obudzi�a go. M�wili do 
            siebie s�owa serdeczne i szczere. By�a silna i �agodna, tak jak tylko �ona 
            potrafi by�, sta�a si� �r�d�em pociechy:
                - Wola Boga jest zawsze najlepsza!
                A m�� spyta�:
                - Sk�d zaczerpn�a� nagle tyle si� i tak pocieszaj�ce my�li?
                Ona za� poca�owa�a m�a i dzieci i powiedzia�a:
                - Mam je od Boga za po�rednictwem naszego zmar�ego dziecka.

                                       KONIEC KSI��KI
Zgłoś jeśli naruszono regulamin