SZATAN Z SIÓDMEJ KLASY streszczenie.doc

(153 KB) Pobierz
SZATAN Z SIÓDMEJ KLASY

SZATAN Z SIÓDMEJ KLASY

 

I. Diabeł wyskakuje z pudełka

Pan profesor Gąsowski znany był z niekonwencjonalnego podejścia do nauczania historii. O niektórych postaciach historycznych wypowiadał się z lekceważeniem, natomiast o ukochanych osobistościach mówił z zapałem. Podczas lekcji zdarzało się, że nieoczekiwanie przerywał wykład i długo wpatrywał się w jakiś punkt. Cała siódma klasa kierowała wówczas wzrok w to samo miejsce, lecz nikt nie był w stanie niczego dojrzeć. Kiedy pan Gąsowski wyrywał się z zamyślenia, spoglądał na uczniów tak, jakby widział ich po raz pierwszy w życiu. Trzydzieści par oczu patrzyło na niego ciepło, ponieważ uczniowie uwielbiali swojego nauczyciela. Profesor zdumiewał również swoim roztargnieniem. Nie znał dobrze nazwisk uczniów i wielokrotnie zdarzało się, że je mylił. Podczas egzaminowania, które odbywało się dwa razy w tygodniu, odczytywał je z notesu, zawsze wybierając trzy nazwiska. W klasie siódmej historia stała na wysokim poziomie, a wezwani do odpowiedzi uczniowie odpowiadali celująco. Pan Gąsowski z uznaniem kiwał głową, dumny, że jego uczniowie zapałali do historii prawdziwą namiętnością.

Klasa siódma wyróżniała się spośród innych radością, rozbrykaniem i szczerą przyjaźnią. Składała się z samych dobrych i serdecznych chłopców, którzy zadziwiali znajomością historii. Pan Gąsowski był dumny jak paw i wiedział doskonale, że każdy siódmoklasista, wywołany do odpowiedzi, okaże się pierwszorzędnym historykiem. W pierwszych dniach czerwca wydarzyło się jednak coś, co wprawiło poczciwego profesora w zdumienie. Wywołany do odpowiedzi Kaczanowski w pierwszej chwili osłupiał, a potem odparł, że musiała zajść pomyłka. Zrezygnowany, zbliżył się do katedry, a po klasie przebiegł zatrwożony szmer.

Chłopcy dawali nieszczęśnikowi dziwaczne znaki, a Cisowski, siedzący w pierwszej ławce, zduszonym szeptem poradził, aby Kaczanowski zaczął mówić o Napoleonie. Była to dobra rada, ponieważ cesarz należał do ulubionych postaci historycznych profesora. Tym razem pan Gąsowski uważnie przyjrzał się uczniowi i spytał, co oznaczały jego słowa. Kaczanowski odparł, że nie jest przygotowany, lecz nie potrafił wyjaśnić dlaczego, po czym odmaszerował do ławki. Koledzy popatrzyli na niego ze współczuciem, a nauczyciel spojrzał w roztargnieniu na ścianę i zaczął nerwowo przerzucać kartki w notesie. Wykrzyknął nazwisko „Ostrowicki” i wszyscy zerknęli na kolegę, który omal nie zemdlał. Uczeń ruszył w stronę katedry, błagając o pomoc. Profesor Gąsowski zwrócił się do niego łagodnym głosem, lecz Ostrowicki cicho wyjaśnił, że on również nie jest przygotowany do odpowiedzi. Potem z rozpaczą dodał, że gdyby został wezwany do odpowiedzi w sobotę, to byłby świetnie przygotowany.

Nauczyciel popatrzył na niego jak na wariata i kazał wrócić do ławki. Uczniowie wpatrywali się w profesora z niepokojem. Mężczyzna usiadł za katedrą i ukrył twarz w dłoniach. Z pierwszej ławki dobiegł ściszony głos jednego z uczniów, lecz pan Gąsowski poprosił, aby nikt się nie odzywał. Chłopcy ze smutkiem patrzyli na poczciwego profesora. Nagle usłyszeli jego cichy głos, pełen żalu i bezsilności. Mówił, że uczy już od trzydziestu lat, jest zmęczony i prawdopodobnie odejdzie ze szkoły. Nigdy nie skarżył się i do tej pory był dumny z siódmej klasy, która w zamian za to zakpiła z niego.

Przeprosił uczniów za to, że rozżalił się i zapewnił, że nie będzie się mścił. Wówczas z pierwszej ławki podniósł się Adam Cisowski i oznajmił, że wszystko wyjaśni. Oświadczył, że to on jest winny temu, co zaszło, ponieważ nie przewidział pomyłki nauczyciela. Według jego obliczeń tego dnia do odpowiedzi mieli być wezwani: Napiórkowski, Stankiewicz i Wilczek, jednak pan Gąsowski przez roztargnienie zaczął szukać w notesie o jedną kartkę bliżej i wezwał do odpowiedzi uczniów, którzy mieli być pytani w sobotę. Następnie wyjawił zaskoczonemu profesorowi, że już dawno odkrył metodę, według której egzaminuje on uczniów i zawsze wybiera ich wedle niezmiennego porządku – pierwszego, jedenastego i dwudziestego pierwszego.

Pan Gąsowski spojrzał na chłopca osłupiały, wyjął notes i zaczął przeglądać kartki. Po chwili przyznał rację Adamowi, mówiąc, że istotnie pomylił się, ponieważ kartki zlepiły się. Cisowski wyjaśnił, że metodę nauczyciela odkrył w miesiąc po rozpoczęciu roku szkolnego i przeprosił w imieniu kolegów. Stał ze skruszoną miną, a profesor z trudem mógł uwierzyć, że jego tajemnica, strzeżona przez niemal czterdzieści lat nauczania, została odkryta. Gąsowski zbliżył się do Adama i wykrzyknął, że w ten sposób jego uczniowie, przygotowani do odpowiedzi według wskazówek kolegi, nic się nie nauczyli. Z rozpaczą załamał ręce, lecz Cisowski zapewnił go, że jego koledzy doskonale znają to, z czego mieli być odpytywani, pozostały zaś materiał w sposób wystarczający. Pozostali uczniowie poparli go, a ta zbiorowa deklaracja stanowiła delikatny promyczek pociechy dla strapionej duszy profesora.

Pan Gąsowski był wstrząśnięty świadomością, że został okradziony z mrocznej tajemnicy i poprzysiągł sobie, że zmieni nie tylko swoje postępowanie, ale również system odpytywania uczniów. Popatrzył na Ciskowskiego, sądząc, że urwipołeć chełpi się swoją rozwagą. Popatrzył na Adasia podejrzliwie, pytając, czy nigdy się nie pomylił. Cisowski wyjaśnił, że nigdy i dodał, iż zdarzało się, że jeden z wytypowanych uczniów był chory, lecz wówczas nauczyciel egzaminował pozostałych dwóch chłopców, aby nie psuć porządku. Zdumiony nauczyciel pomyślał, że ma przed sobą chytrego lisa. Groźnie spojrzał na klasę, zapewniając, że od tej pory nie będą wiedzieli, co ich czeka. Potem pogroził Adasiowi palcem, oświadczając, że kolejny raz nie da się oszukać. Chłopiec nieśmiało zaproponował, aby nauczyciel pozwolił mu spróbować. Bezczelność ta zadziwiła pana Gąsowskiego. Staruszek zakrzyknął gromkim głosem, zgadzając się na podjęcie wyzwania. Cisowski zawahał się, słysząc za sobą trwożny szmer, jaki przebiegł wśród kolegów.
Nauczyciel pomyślał, że chłopiec tchórzy i kazał mu usiąść. Cisowski odparł jednak, że zamierza spróbować. Profesor oświadczył, że w sobotę wybierze trzech uczniów do odpowiedzi i napisze ich nazwiska na karteczce. Podobnie miał zrobić Adaś i jeśli nie zgadnie, to siódma klasa zostanie na zawsze wyrzucona z serca pana Gąsowskiego. Mężczyzna uśmiechnął się drwiąco i opuścił klasę. Ledwie zatrzasnął za sobą drzwi, chłopcy rozpoczęli burzliwą naradę. Wielu było zatrwożonych zaistniałą sytuacją, lecz znaleźli się i tacy, którzy wierzyli w bystrość Cisowskiego i jego umiejętność rozwiązywania nawet najbardziej zawiłych zagadek. Adaś uciszył zgiełk i wyjaśnił, że zrobili ukochanemu profesorowi przykrość i należało jak najszybciej odzyskać stracone zaufanie.

Zaproponował, aby wszyscy przerobili cały materiał. Poprosił, aby w sobotę byli przygotowani w sobotę i tak musiało już być do końca roku. Zapewnił, że całą winę weźmie na siebie. W nastroju pełnym oczekiwania minął czwartek i piątek. W sobotę nadszedł sądny dla klasy siódmej dzień. Adaś był skupiony i milczący. Profesor Gąsowski wszedł do klasy raźnym krokiem, lecz był również skoncentrowany i milczący. Ciszę przerwał Cisowski, prosząc, aby nauczyciel ukarał wyłącznie jego. Zapewnił, że wszyscy chłopcy od tej pory będą uczyli się systematycznie i nikt nie przyniesie nauczycielowi wstydu. Staruszek uśmiechnął się łagodnie, zapewniając, że może o wszystkim zapomnieć. Adaś pomimo tego postanowił podjąć wyzwanie i wyciągnął karteczkę z wypisanymi nazwiskami uczniów, którzy mieli zostać wezwani do odpowiedzi.

Pan Gąsowski zaczął przekornie przewracać kartki w notesie, aż w końcu chwycił pióro i zapisał swój wybór. Ciskowski nie odrywał wzroku z posuwającego się szybko pióro, aż odetchnął z ulgą. Profesor podał swoją kartkę jednemu z uczniów, a cała klasa zamarła w oczekiwaniu. Adaś wymienił nazwiska: Kaczanowski, Ostrowicki i Wnuk, na dźwięk których poczciwy staruszek podskoczył jak oparzony. Chłopiec poprosił, aby kolega odczytał nazwiska z kartki pana Gąsowskiego. Po chwili wszyscy usłyszeli te same nazwiska, które wymienił Cisowski.

Profesor patrzył na Adasia z wyraźnym strachem i z niedowierzaniem odczytał nazwiska na kartce, którą chłopiec położył na katedrze. O pomyłce nie było mowy. Spytał, w jaki sposób uczeń odgadł, kto będzie dziś pytany. Cisowski wyjaśnił, że starał się myśleć podobnie jak pan Gąsowski i ostatecznie doszedł do wniosku, że profesor wybierze najprostszą kombinację, a więc wymieni nazwiska tych uczniów, którzy według kolejności mieli być egzaminowani w sobotę. Kiedy nauczyciel zaczął zapisywać ostatnie nazwisko na kartce, był już pewien, że wygrał. Profesor przez parę chwil chodził zadumany po klasie. Z niepewnym uśmiechem zbliżył się do Adasia, prosząc o rozwikłanie zagadki, która nie dawała mu spokoju. Otóż w ubiegłą sobotę napisał trzy listy do trzech swoich przyjaciół z prośbą, aby przyszli do niego w niedzielę zagrać w preferansa. Okazało się jednak, że żaden z nich nie przyszedł i nawet nie raczył odpisać. Cisowski zamyślił się, a po jakimś czasie odrzekł, że żaden z zaproszonych mężczyzn nie mógł przyjść ani odpisać, ponieważ pan Gąsowski nie wysłał listów i miał je nadal przy sobie. Staruszek łypnął na niego okiem i szybko przeszukał kieszenie, w końcu wydobywając z jednej trzy listy. Chłopcy roześmiali się serdecznie, a profesor przyglądał się zdumionym wzrokiem listom, które trzymał w dłoni.

II. Dwie awantury, a jedna gorsza od drugiej

Adaś Cisowski pochodził z uczciwej rodziny. Jego ojciec był szanowanym lekarzem, a matka zajmowała się prowadzeniem domu i wychowywaniem czwórki młodszego rodzeństwa chłopca. Dzieci, rozbrykane i hałaśliwe, odznaczały się niespotykaną umiejętnością wywracania domu do góry nogami i najczęściej działały solidarnie. O każdej porze dnia w domu Cisowskich rozlegały się donośne wrzaski, a pani Cisowska załamywała ręce w przypływie niemej rozpaczy. Adam, uczący się w sąsiednim pokoju, musiał zatykać sobie uszy rękoma, a wszelka próba interwencji, aby uciszyć krnąbrne maluchy, kończyła się jego porażką. Pewnego wieczoru pani Cisowska obdzieliła dzieci lodami, a jedną porcję postawiła na stole w pokoju najstarszego syna. Adaś, który musiał odejść do telefonu, po powrocie stwierdził brak deseru. Z groźną miną zapytał młodsze rodzeństwo, co się stało z jego lodami i zagroził, że jeśli winowajca nie przyzna się, to spierze wszystkich. W odpowiedzi usłyszał wrzask. Pan Cisowski wybiegł przerażony ze swojego gabinetu, a jego żona opadła na krzesło i zamarła w bezruchu. Adam popatrzył malcom w oczy, a potem nalał wody do miednicy i postawił ją w ciemnym pokoju. Nakazał, aby każde z dzieci zanurzyło w wodzie obie ręce. Malcy, sądząc, że zapowiada się niezła zabawa, uczyniły, co kazał. Najstarszy brat obejrzał dokładnie ich dłonie i stwierdził, że tylko Jaś nie zanurzył rąk w miednicy. Mały winowajca ze zdumieniem przyznał się do zjedzenia lodów.

Wieczorem ojciec zapytał Adasia, w jaki sposób wpadł na pomysł z wodą. Chłopiec ze śmiechem wyjaśnił, iż to nie jego pomysł, lecz metoda, którą posłużył się arabski sędzia w Bagdadzie. Kazał on dziesięciu podejrzanym o kradzież dotknąć zabłoconego brzucha osła. Każdy niewinny uczynił to bez zastanowienia i tylko prawdziwy złoczyńca nie wypełnił polecenia, sądząc, że to jakaś pułapka. Historia ta wydarzyła się trzy lata wcześniej. Od tej pory żadne z dzieci nie odważyło się zjeść czegoś, co przeznaczone zostało dla Adasia. Były przekonane, że nic nie ukryje się przed jego wnikliwym spojrzeniem. Podobnego zdania byli również koledzy chłopca, a jego sława wzrosła po awanturze z profesorem Gąsowskim.

W kilka dni po wydarzeniach na lekcji historii Adaś zjawił się w szkole radosny i szczęśliwy. Poprzedniego wieczoru rodzice postanowili, że cała rodzina spędzi wakacje nad morzem. Swoją radością postanowił podzielić się z kolegą z ławki, Burskim. Przypadkowo zerknął na kajet kolegi i w tej samej chwili do klasy wszedł profesor literatury. Po lekcji zapanowała wrzawa, a z ostatniej ławki dobiegły odgłosy kłótni. Cisowski obejrzał się, zaciekawiony i zaczął przysłuchiwać się awanturze pomiędzy Jasińskim a Żelskim. Pozostali chłopcy starali się uspokoić ich, lecz to jedynie dolało oliwy do ognia.

Adaś, widząc, że za moment dojdzie do bójki, skoczył w stronę rozgniewanych chłopców i rozdzielił ich silnym ramieniem. Okazało się, że Zbyszek Jasiński oskarżał Józka Żelskiego o kradzież pióra. Józek dał słowo honoru, że tego nie zrobił, lecz Zbyszek, opanowany gniewem, nie mógł się uspokoić. Cisowski zamyślił się przez chwilę, jakby coś sobie przypomniał, po czym zapewnił Zbyszka, że to nie Józek zabrał jego pióro i odzyska je najpóźniej następnego dnia. Koledzy podali sobie ręce na zgodę, a cała klasa domyśliła się, że Adaś już wie, gdzie zaginęło pióro.

Po zakończonych lekcjach Adam zaproponował Burskiemu, że odprowadzi go do domu. Chłopak zgodził się na to niechętnie. Przez całą drogę milczeli. Cisowski wszedł za kolegą do jego pokoju i zażądał, aby ten oddał pióro, które zabrał Jasińskiemu. Burski zaczerwienił się i spytał, na jakiej podstawie wysunął tak bezpodstawne oskarżenie. Adaś wyjaśnił, że zna jego pismo od czterech lat i dziś zauważył, że stało się bardzo staranne, jakby pisał zupełnie innym piórem. Burski rozpłakał się, przysięgając, że nie ukradł pióra, lecz znalazł je i ukrył, nie zastanawiając się, co robi. Adam zapewnił, że nikomu nie powie o tej hańbiącej sprawie i pożegnawszy się, wyszedł z wiecznym piórem w kieszeni.

Następnego dnia miały miejsce dziwaczne wydarzenia. Na pierwszej lekcji matematyk, mężczyzna świadomy, że w klasie siódmej nie odkryje genialnego matematyka, z irytacją chwycił kredę, która rozsypała się w proch, po czym ujął w palce jakiś przedmiot, leżący na katedrze. Jasiński rozpoznał swoje pióro, a cała klasa w niemym zdumieniu zapatrzyła się na profesora. Po chwili profesor schował pióro do kieszeni, a Zbyszek jęknął rozpaczliwie.

Adaś, który zjawił się w szkole jako pierwszy, uśmiechał się, a po matematyce poradził, aby Jasiński pobiegł za nauczycielem i odzyskał zgubę. Po chwili Zbyszek wrócił, zwycięsko dzierżąc w dłoni odzyskane pióro. Po południu, kiedy Adaś wybierał książki na rodzinny wyjazd, w jego pokoju zjawiła się siostra, oznajmiając, że przyszło do niego dwóch młodzieńców. Po chwili do pomieszczenia weszli szóstoklasiści, których znał z widzenia. Adaś przywitał ich i popatrzył, oczekując, że wyjawią powód swojej wizyty. Wreszcie chłopcy, najwyraźniej onieśmieleni zaistniałą sytuacją, wyjaśnili, że są delegacją, przysłaną w imieniu klasy. Adam uciszył ich, podnosząc rękę i stąpając na palcach zbliżył się do drzwi, po czym otworzył je.

Zaskoczonym gościom wyjaśnił, że obawia się podsłuchującego rodzeństwa i poprosił o wyjaśnienie, w jakiej sprawie przyszli. Okazało się, że uczniowie klasy szóstej za namową jednego z kolegów założyli spółdzielnię, a jej prowadzenie powierzyli bardzo biednemu i zacnemu chłopcu. Ten zadanie wypełniał bez zarzutu, a w zamian za to otrzymywał całkowity sprzęt szkolny. Kilka dni temu z rozpaczą stwierdził, że w kasie brakuje stu złotych. Rachunki sprawdzano kilka razy, lecz zawsze okazywało się, że wpłacono o sto złotych więcej niż wydano. Chłopcy prosili o pomoc w wyjaśnieniu sprawy i przywróceniu dobrego imienia koledze, który bardzo przeżywał oskarżenia ze strony niektórych osób. Adam wysłuchał ich ze wzruszeniem. Nie wiedział, w jaki sposób mógłby pomóc. Uległ jednak błaganiom chłopców i poprosił, aby kolega zjawił się u niego następnego dnia z księgami rachunkowymi spółdzielni.

Nazajutrz ze ściśniętym sercem oczekiwał nowej wizyty. Na widok biednie odzianego chłopca z zaczerwienionymi oczami poczuł kolejny ucisk w sercu. Gość wzbudził w nim zaufanie. Adaś obiecał pomóc i po wyjściu udręczonego księgowego zaczął sprawdzać rachunki. Każdą cyfrę badał skrupulatnie przez lupę. Około godziny pierwszej z jego pokoju dobiegł radosny i przeraźliwy śmiech. Po chwili w drzwiach stanął przebudzony ojciec i z troską zapytał, co się stało. Adam z radością wykrzyknął, że właśnie znalazł sto złotych. Następnego dnia po lekcjach klasa szósta z niecierpliwością oczekiwała na Cisowskiego. Chłopiec zbiegł radośnie do klasy, niosąc księgi. Szóstoklasiści otoczyli go ciasnym kołem, wysłuchując przemowy o uczciwości księgowego. Następnie Adam otworzył jedną z ksiąg, wskazując palcem na jedną ze stron. Scyzorykiem delikatnie podważył jedynkę w cyfrze 126 złotych i 30 groszy, po czym zdjął pałeczkę z papieru i zaskoczonym chłopcom wyjaśnił, że był ułamek czarnej nitki, który niefortunnie przykleił się przed zapisaną kwotą i został potraktowany jako jedynka. Ogólna wrzawa zagłuszyła jego dalsze słowa. Chłopcy unieśli go w górę, a oczyszczony z zarzutów kolega patrzył na Cisowskiego z uwielbieniem, oczami wypełnionymi łzami.

III. Piękne są oczy fiołkowe, ale kto ukradł drzwi?

Rozwiązanie zagadki zaginionych stu złotych rozsławiło nazwisko Adasia w całej szkole. Wiadomość ta dotarła również do profesora Gąsowskiego, który zamyślił się. Po chwili chwycił parasol, choć niebo było bezchmurne, wdział kalosze i szybkim krokiem wyszedł z domu. Na widok staruszka Adam zdziwił się. Nauczyciel uśmiechnął się, wyjaśniając, że zjawił się, by prosić o pomoc w sprawie, która dręczyła jego rodzinę. Wiadomość, że Adaś za dwa dni wyjeżdża nad morze zasmuciła go. Cisowski widząc zmartwienie mężczyzny, spytał, co się stało. Pan Gąsowski opowiedział, że przyjechała do niego z wizytą bratanica, by zabrać go na wieś. Okazało się, że nad jej rodziną zawisło tajemnicze niebezpieczeństwo.

Młodzieniec popatrzył na niego, odczuwając głęboki żal. Pomyślał, że morze nie ucieknie i ma jeszcze dwa dni na podjęcie ostatecznej decyzji. Obiecał, że porozmawia z ojcem i zapytał, czy może odwiedzić profesora po południu. Staruszek opuścił mieszkanie uradowany, a o czwartej po południu Adaś zjawił się u niego z wizytą. Drzwi otworzyła mu wysoka, smukła panna o fiołkowych oczach. Chłopiec, oszołomiony jej urodą, poczuł, że jego serce bije coraz szybciej, a jego nogi zaczęły drżeć. Panienka, dostrzegając jego dziwne zachowanie, popatrzyła na niego z troską, udając zdziwienie, albowiem doskonale wiedziała, jakie wrażenie robi na młodych mężczyznach. Adam po chwili poczuł miłą błogość, która wypełniła jego serce i nieśmiało zerknął na dziewczynę, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Panna spytała, czy będzie mógł wyjechać z nimi na wieś, na to odpowiedział z zapałem, iż uczyni to z rozkoszą. W tej samej chwili do pokoju wszedł profesor Gąsowski, mile zaskoczony widokiem swego ucznia. Bratanica z radością poinformowała go, że Adaś jedzie z nimi. Wiadomość ta niezmiernie ucieszyła staruszka.

Poprosił Wandę, aby opowiedziała o tajemniczych wydarzeniach, jakie zaszły w jej domu. Do niedawna nic nadzwyczajnego się nie działo, było cicho i spokojnie. Przed sześcioma miesiącami zjawił się u nich jakiś Francuz i poprosił, aby pozwolono obejrzeć mu wnętrze dworu. Ojciec, przekonany argumentem nieznajomego, że pisze książkę o starych dworach, zgodził się na to. Gość interesował się przede wszystkim drzwiami. Przyłapany na tym, że z jednych zeskrobywał farbę, szybko opuścił dom. Jakiś czas później wizytę złożył nieznany mężczyzna i zaproponował kupno całego majątku za znaczną sumę. Ojciec Wandy wyprosił go, mówiąc, że dwór nie jest tyle wart. Od tamtej chwili zaczęły nadchodzić listy z ofertą z Warszawy i z Wilna, a cena została podniesiona. Przed dwoma tygodniami, podczas nieobecności rodziców dziewczyny, dwór został okradziony. Z domu, ku zaskoczeniu wszystkich, wyniesiono tylko drzwi z pokoju matki. Nazajutrz znaleziono je porzucone w parku, lecz były zupełnie odarte z farby. Adaś uznał, że najwyraźniej w domu znajdują się jakieś ważne drzwi i zaczął dopytywać, czy Wanda nie otrzymała nowych wiadomości od rodziców. Panienka zaprzeczyła, lecz profesor Gąsowski oznajmił, że przecież rano dał jej list.

Adam z uśmiechem spytał, co staruszek robił po wizycie listonosza. Po chwili odnalazł list w książce, którą pan Gąsowski czytał tego dnia. Wanda spojrzała na chłopca tkliwie i niecierpliwym ruchem rozerwała kopertę. Przeczytawszy list, wykrzyknęła, że złodzieje włamali się do pokoju gościnnego i usiłowali wynieść kolejne drzwi, lecz przeszkodził im nocny stróż. Cisowski, wysłuchawszy całej historii, odparł, że postara się pomóc w rozwiązaniu zagadki. Obawiał się jednak, że tajemnica jest ponura i niebezpieczna, przez co może jej nie podołać. Wanda wykrzyknęła, że Adaś potrafi wszystko, na co chłopiec zapewnił ją gorliwie, że nie zamierza się poddać. Profesor obiecał, że wszyscy mu pomogą, a panna chwyciła jego dłonie, dziękując za to, że zgodził się jechać na wieś. Gest ten zawstydził młodzieńca, który jeszcze raz zapewnił dziewczynę, że spróbuje rozwiązać tajemnicę drzwi. Do domu wrócił tanecznym krokiem, a cały świat wydał mu się wesołym i szczególnie pięknym.

IV. Dwie brody i człowiek-widmo

Młodszy brat profesora Gąsowskiego, Iwo, zajmował się rodowym majątkiem i powoli doprowadzał go do ruiny, skupiając się przede wszystkim na matematycznych wyliczeniach. Jego żona była kobietą cichą i zapracowaną. Kradzież drzwi z dworu potraktował jako zamach na jego pracę i przekonany był, że złodziej najwyraźniej widział, jak zapisywał swoje wyliczenia na wrotach od stodoły lub obory. Następnego dnia wylewnie przywitał się z profesorem, ucałował powietrze nad czołem córki i zapytał o Adasia. Pan Gąsowski uroczyście przedstawił swojego ucznia, zapewniając, że mają przed sobą człowieka, który zdoła rozwikłać nieszczęsną sprawę z drzwiami.

Iwo Gąsowski powitał gościa w swym domu, po czym opuścił pokój, by wrócić do swoich wyliczeń. Do wieczora Adaś zwiedził cały dwór, omijając gabinet pana domu, obejrzał park i zabudowania gospodarskie. W bawialni odkrył galerię portretów przodków rodziny Gąsowskich i ze zdziwieniem stwierdził, że wszystkie postacie z obrazów są do siebie podobne. Krążąc po domu, skupił całą uwagę na drzwiach. Zatrzymał się obok tych, które zostały wykradzione i całkowicie odarte z farby. Domyślił się, że złodzieje najwyraźniej szukali jakiegoś napisu, lecz nie wiedzieli, o które dokładnie chodzi drzwi, więc działali na ślepo. Jego zatroskana mina wskazywała, że na razie nie ma pomysłu, jak rozwiązać zagadkę, a przecież Wanda oczekiwała po nim cudów.

 

Przypuszczając, że tajemnica ma swoje korzenie w odległych czasach, spytał profesora Gąsowskiego o wiek dworu. Staruszek nie potrafił na to odpowiedzieć precyzyjnie. Sądził, że dom stoi tu od jakichś trzystu lat. Adaś zainteresował się Francuzem, który odwiedził dwór pod pozorem pisania książki. Zapytana o niego pani Gąsowska wyjaśniła, że mężczyzna zachowywał się niespokojnie, prawie nie zwracając uwagi na ludzi. Zrezygnowany chłopiec postanowił zwiedzić okolicę, która była prześliczna. Oczarowany spokojem, zapatrzył się na wschodzący księżyc. Nieoczekiwanie usłyszał tuż przy sobie szept Wandy. Przez chwilę stali w milczeniu. Nagle dziewczyna, która dostrzegła w cieniu drzew jakąś postać, chwyciła go za rękę. Szybko ukryli się za krzakami, obserwując mężczyznę, który skradał się w stronę domu. Nieznajomy zatrzymał się pod drzewem, najwyraźniej czekając na kogoś. Adam obserwował go w milczeniu, przeczuwając, że rodzinie Gąsowskich grozi niebezpieczeństwo. Poprosił Wandę, aby ukryła się, a sam podpełznął w stronę drzewa, postanawiając zajść przeciwnika od strony lasu. Mozolne czołganie się szybko zmęczyło go, lecz z uporem posuwał się do przodu. Powoli zbliżał się do tajemniczego mężczyzny, chcąc za wszelką cenę ujrzeć jego twarz i kiedy dotknął omszałego pnia drzewa, za którym ukrył się wróg, poczuł uderzenie. Z jękiem upadł na ziemię.

V. Po rozbitej głowie chodzi Francuz

Adaś ocknął się, nie wiedząc, gdzie się znajduje. Miał wrażenie, że wszystko wokół wiruje. Przerażony zamknął oczy, a kiedy otworzył je powtórnie, ujrzał pochyloną nad sobą twarz ludzką o zamazanych rysach. Usłyszał znajomy głos profesora Gąsowskiego, pełen żalu i skargi. Dotknął głowy i zaskoczony stwierdził, że pod palcami wyczuwa coś szorstkiego. Staruszek wyjaśnił, że to bandaże, po czym chłopiec zasnął. Obudził się po godzinie, przytomniejszy i dostrzegł pana Gąsowskiego, siedzącego przy łóżku. Mężczyzna wytłumaczył mu, że poprzedniego wieczoru Wanda przyniosła go ogłuszonego do domu. Przez kilka godzin leżał nieprzytomny, a wszyscy przez całą noc czuwali przy nim. Adam poprosił, aby profesor udał się na spoczynek i chciał wstać z łóżka, więc staruszek wezwał na pomoc Wandę. Wrzask rozbudził domowników i po chwili do pokoju wbiegła pani Gąsowska, sądząc, że Adaś umiera. Po chwili pojawiła się również Wanda i słodkim głosem błagała chłopca, by leżał w łóżku. Cisowski poczuł się tak szczęśliwy, że nie myślał już o wstawaniu i usłuchał prośby dziewczyny, która rozpłakała się. Każdego dnia panna zmieniała mu bandaże na głowie, a jej matka przynosiła mu jedzenie. Czasami w pokoju zjawiał się Iwo Gąsowski i gromkim głosem zapewniał, że wszystko będzie dobrze.

Jakiś czas później Adaś siedział w starym fotelu i rozmyślał. Wanda opowiedziała mu o wydarzeniach tamtego wieczoru, gdy został ogłuszony przez nieznajomego mężczyznę. Zaniepokojona tym, że długo nie wracał, usłyszała jakieś kroki i sądząc, że to on, zawołała go. Postać zatrzymała się na chwilę i zaczęła uciekać. Przerażona dziewczyna pobiegła w stronę drzewa i dostrzegła leżącego na ziemi Adama. Nadludzkim wysiłkiem zaniosła go do domu. Chłopiec z goryczą stwierdził, że starał się przechytrzyć przeciwnika, lecz sam został przez niego przechytrzony. Fakt, że mężczyzna uderzył go, budził w nim niepokój. Był jednak przekonany, że złodziej wróci, ponieważ w domu znajdowało się coś, na czym mu zależało. Adaś zawziął się i za wszelką cenę postanowił rozwikłać tajemnicę drzwi.

Doszedł do wniosku, że zagadka związana jest z historią dworu, odleglejszą niż pamięć jego ówczesnych mieszkańców. Profesor Gąsowski nie wiedział, czy ktoś z jego przodków spisał dzieje ich rodowego domu. Pamiętał, że w domu były jakieś stare księgi i foliały, lecz nie wiedział, gdzie mogły obecnie być ukryte. Zapytana o nie Wanda stwierdziła, że jedynym miejscem, gdzie mogły leżeć, był stary strych. Adam postanowił więc najpierw dowiedzieć się czegoś o przeszłości, mając nadzieję, że doprowadzi go to na jakiś trop. Myśl, że ktoś chciał kupić dwór, upewniła go w przekonaniu, że tajemnica była niezwykle ważna i wielka, skoro za miejsce jej ukrycia chciano zapłacić niezwykłą cenę. Zapewne nie chodziło o drzwi, ale o jakąś wiadomość, która została na nich zapisana.

Cóż więc mógł ukrywać dwór, którego właściciele nigdy nie byli bogaci? I co wiązało z nią osobę Francuza? Może pan domu miał rację, sądząc, że chodzi o jego matematyczne wyliczenia? Ciskowski postanowił sprawdzić to i poprosił pana Iwona o rozmowę, która odbyła się w bawialni. Matematyk wyjaśnił, że jego praca nad równaniem potrwa jeszcze kilka lat, a to upewniło Adasia, że chwycił się złego tropu. Rozważania chłopca przerwało nadejście profesora Gąsowskiego. Adam spytał go, czy w jego rodzinie nigdy nie było jakiegoś Francuza. Staruszek wyjaśnił, że nic mu wiadomo na ten temat, lecz było to raczej niemożliwe. Znał drzewo genealogiczne swojego rodu, które przed wieloma laty sporządził pradziadek. Pradziadek ufundował również galerię portretów rodzinnych, które wisiały w bawialni. Obrazy zostały namalowane w 1976 roku przez niezbyt utalentowanego malarza, którego spotkał na jarmarku w Wilnie. Opowieść profesora przerwało pojawienie się panny Wandy, która zaproponowała, aby udali się na strych.

VI. W mrokach tli się światełko

Strych zapełniony był stosami gratów, które składowane były tutaj przez kilka wieków. Profesor Gąsowski w mrocznym kącie dostrzegł drewniane koryto, w którym kąpano go przez każdą Wielkanocą. Pod dachem wisiał stary strach na wróble. Wanda zaczęła szperać w starym kufrze, wypełnionym jakimiś papierami. Adaś i staruszek podążyli w jej stronę i po chwili pochylili się nad stertą zniszczonych dokumentów. Po trzech godzinach wytężonej pracy stare księgi zostały zniesione do pokoju Adama i przez kilka następnych dni chłopak zjawiał się jedynie na posiłkach. Całą swą uwagę skupił na wertowaniu pamiętników i diariuszów, lecz nigdzie nie natknął się na jakąkolwiek informację o Francuzie. Pewnej nocy, z wypiekami na twarzy, zszedł do bawialni i delikatnie zapukał do drzwi pokoju profesora. Z triumfem poinformował go, że w końcu natrafił na wiadomość o obcokrajowcu, który zmarł w tym domu w roku 1813. Pan Gąsowski przypomniał sobie, że przed laty, kiedy był chłopcem, ojciec pokazywał mu jakiś zapomniany grób, w którym według legendy spoczywało ciało jakiegoś Francuza.

Adam wyjaśnił, że na początku 1813 roku na dworze zjawili się dwaj żołnierze napoleońscy, o czym donosił pamiętnik księdza Jana Koszyczka, znaleziony wśród starych papierów. W 1813 roku do domostwa, stojącego z dala od głównych traktów, docierały skąpe wieści o walkach wojsk Napoleona, rozbudzając w sercach jego mieszkańców nikłą nadzieję. Ksiądz Koszyczek, który na starość zamieszkał u krewnych, był przekonany, że państwo cara Aleksandra ugnie się pod potęgą Napoleona. Nastała zima straszna i wczesna, odcinając dwór od wiadomości z zewnątrz. Wreszcie ktoś przyniósł informację o załamaniu walk i wycofywaniu się wojsk francuskich. Pewnej nocy pod drzwi dworu przywlekło się dwóch mężczyzn, odzianych w stare szmaty i wychudzonych. Starszy poruszał się z trudem i dźwigał tobołek, zawieszony na rzemieniach na szyi. Zatrzymali się i błagalnie wyciągnęli ręce, jakby żebrząc o pomoc. Podbiegł do nich Gąsowski, który znał język francuski i od młodszego żołnierza dowiedział się, że musieli zejść z traktu, ponieważ starszy oficer miał odmrożone nogi i nie mógł dalej iść. Ksiądz Koszyczek uznał, że należy im pomóc. Przybyszy umieszczono w pobliskim domku, w którym niegdyś mieszkał ogrodnik. Stan oficera był straszny, lecz nie można było wezwać medyka. Nazywał się Kamil de Berier, a jego towarzysz nie opuścił go w nieszczęściu. W dwa tygodnie później, po śmierci pani Domiceli Gąsowskiej, przeniesiono chorego do dworu. Całymi dniami leżał na łóżku w bawialni, w milczeniu wpatrując się w okno. Pewnego ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin