Perry Steve - Conan nieustraszony.pdf

(370 KB) Pobierz
409500755 UNPDF
STEVE PERRY
CONAN NIEUSTRASZONY
PRZEKŁAD ROBERT LIPSKI
TYTUŁ ORYGINAŁU CONAN THE FEARLESS
Dla Dianne
i dla Carla, Ruth, Kena i Elli
PROLOG
Z komnaty zionęło chłodem, ale nie takim, który bierze się z wilgotnych,
przeżartych grzybem
kamiennych ścian. Było to zimno nienaturalne, przenikające nie tylko ciała, ale
i dusze, jakby
ziąb prastarych kości zatopionych w sercu lodowca pamiętającego czasy, kiedy
Atlantyda wciąż
jeszcze górowała ponad falami oceanu. W samym środku owego przeraźliwego chłodu
stał jego
sprawca — Sowartus, mag Czarnego Kwadratu, pogrążony w realizacji
skomplikowanego czaru
ukutego z najbardziej plugawych i mrocznych esencji czystego zła.
Ciało czarnoksiężnika zakołysało się pod wpływem przepływającej przez nie mocy,
a gdy
przemówił, jego głos był donośny i głęboki:
— Przybądź, o dziecię Szarych Krain. Przybądź, pomiocie otchłani. Przybądź na me
wezwanie! — Następnie Sowartus zaintonował Siedem Słów z Pergaminu Slicrevesa
starając się
wypowiedzieć je bezbłędnie.
Jakakolwiek pomyłka równała się natychmiastowej śmierci. Jedno źle wypowiedziane
słowo
mogło sprawić, że przywołany demon uwolni się z diagramu nakreślonego
precyzyjnie na
kamiennych płytach.
Z zamkowych czeluści dobiegł nagle przeraźliwy wrzask, jak gdyby ktoś zanurzał
powoli
jakąś nieludzką istotę w kotle z wrzącym ołowiem.
Z punktu pośrodku nakreślonego na posadzce pentagramu buchnął kłąb gęstego dymu,
ów
fioletowo–żółty opar przywodził na myśl świeży siniec. Błysnęło oślepiające
światło i wnętrze
komnaty wypełniło się wonią palonej siarki. I nagle wewnątrz pentagramu stanął
ociekający
czarnym szlamem demon.
Ze wszystkich porów jego ciała buchała woń Gehanny. Był o połowę niższy od
człowieka,
jego skóra miała barwę świeżej krwi. Stał nagi i bezwłosy, i chyba tylko ślepiec
mógłby nie
zauważyć przerażającego atrybutu jego męskości.
— Kto się poważył?! — ryknął demon i rzucił się na Sowartusa z zamiarem
zaciśnięcia
szponiastych dłoni na jego gardle. Miast tego z przerażającą siłą rąbnął w
otaczającą pentagram
barierę mocy. Potężne mięśnie na ramionach demona nabrzmiały, gdy zaczął tłuc
pięściami w
niewidzialną przeszkodę. Zawył, a w dźwięku tym zawarła się wściekłość
najdalszej z
piekielnych Otchłani, po czym wyszczerzył się do mężczyzny, pokazując mu ostre
kły.
— Tysiąc dni będziesz błagał o śmierć! — jego głos brzmiał jak zgrzyt
rozdzieranych,
grubych blach mosiądzu.
Mężczyzna o kruczoczarnych włosach i spiczastej brodzie pokręcił głową.
— Nie, czarci pomiocie — uśmiechnął się. — Wezwałem cię i będziesz mi służył. O
tak,
będziesz mi służył, DJAWULU! — wybuchnął śmiechem.
Demon cofnął się gwałtownie, unosząc przed sobą szponiaste dłonie. Na jego
obliczu
odmalowała się zgroza.
— Znasz moje imię! — wydyszał.
— Tak. I dlatego zrobisz, co ci rozkażę, albo po wsze czasy pozostaniesz
wewnątrz mojego
pentagramu.
Czarny szlam spłynął po ciele Djawula na posadzkę. W miejscach, na które padł, z
kamiennych płyt uniosły się w górę smużki szarego dymu. Na podłodze uformowały
się kałuże
mułu, ale szlam nie był w stanie przeniknąć poza obręb diagramu nakreślonego
przez Sowartusa.
Djawul spojrzał na mężczyznę.
— Jesteś Magiem Czarnego Kręgu? — zapytał.
— Nie, dziecino nocy. Jestem Sowartus, adept Czarnego Kwadratu i niedługo stanę
się
mistrzem Czterech Ścieżek. Nie mamię się szkarłatnymi snami wywołanymi przez
czarny lotos
ani nie babrzę w płytkiej nekromancji jak ci nędzni stygijscy kuglarze. To nie
Krąg, ale dużo
potężniejszy Kwadrat zdołał cię uwięzić i uczynił moim niewolnikiem, Djawulu.
Słyszeliście w
Otchłani o Kwadracie?
Djawul zgrzytnął zębami.
— Słyszeliśmy.
— I będziesz mi służył? Zrobisz wszystko, co ci rozkażę?
— Będę służył — odparł i ponownie błysnął kłami do Sowartusa. — Ale strzeż się,
człowieku, bo jeśli zrobisz choćby najmniejszy błąd…!
— Nie strasz, demonie. Jeśli zechcę, mogę uwięzić cię w kamieniu i wywieźć na
morze
Vilayet, na którego dnie będziesz miał czas na podziwianie grząskiego mułu!
Oczy Djawula rozjarzyły się krwistą czerwienią, ale demon nie odezwał się
słowem.
Sowartus odwrócił się do niego plecami i wbił wzrok w znajdującą się opodal
ścianę.
Znajdowało się tam troje dzieci — dwóch chłopców i dziewczynka, uwięzionych
podobnie jak
demon, z tym że w nieco bardziej tradycyjny sposób, a mianowicie przykuto je do
muru
łańcuchami.
Dzieci nie wyglądały na wystraszone — zupełnie jakby to odczucie już ich nie
dotyczyło —
stały lub siedziały wpatrując się bezmyślnie w pustkę. Było ich troje. Tylko
troje.
Sowartus ponownie odwrócił się do demona.
— Spójrz na te dzieci — rozkazał.
Demon przyjrzał się im. Pokiwał głową.
— Widzę.
— Znasz je?
— Znam — odrzekł Djawul. — Troje z Czworga. Dziewczynka to Woda. Chłopcy to
Ziemia i
Powietrze.
— Świetnie. A więc poznałbyś Czwartą, gdybyś ją zobaczył?
— Poznałbym.
Sowartus pokiwał głową. Uśmiechnął się, jego zęby błysnęły bielą.
— Tak też myślałem. Posłuchaj, demonie — oto twoje zadanie. Na południowy zachód
stąd
leży miasto Mornstandinos. Tam właśnie znajduje się Dziecko Ognia — ale jest
ukryte.
Znajdziesz ją i sprowadzisz do mnie — całą i zdrową.
Djawul łypnął na czarnoksiężnika.
— A co potem?
— Pozwolę ci wrócić, byś mógł dalej pławić się w rozkoszach Gehanny.
— Nie mogę się doczekać, kiedy ujrzę tam ciebie, człowieku. Będzie to dla mnie
doprawdy
ogromną radością.
Sowartus roześmiał się pobłażliwie.
— Nie wątpię, ale kiedy już zjawię się w Piekle, to chyba tylko po to by zostać
twoim panem,
demonie. Co więcej, pomożesz mi w tym, więc radziłbym ci, abyś mnie nie obrażał
i pohamował
swój język.
Djawul zgrzytnął zębami i nagle odezwał się chrapliwym głosem:
— Widzę… — urwał.
Czarne oczy Sowartusa błysnęły w świetle olejowych lampek stojących w płytkich
ściennych
niszach.
— Tak? Mów!
Demon z wahaniem pokiwał głową i powiedział:
— Tak jak Esencję tej trójki dzieci, widzę również twoją Esencję, magu. Masz w
sobie moc,
ogromną moc, nad tobą zaś niczym mroczny całun zwiesza się obietnica jeszcze
potężniejszych
mocy.
— Ach — mruknął Sowartus. — Jak na dziecię Czeluści jest wyjątkowo bystry. A
więc
zrozumiałeś, ile korzyści może wyniknąć dla ciebie z sumiennego wykonywania
moich rozkazów
i unikania mego gniewu?
— Tak. Czarne Dusze mają z ludźmi różne układy i na wiele im pozwalają. Mógłbyś
uczynić
tak, jak zapowiedziałeś. Będę ci służył. Nie mam zamiaru spędzić dziesięciu
tysięcy lat
zagrzebany w czarnym mule na dnie morza Vilayet.
— Jesteś mądry jak na prostego demona — rzekł Sowartus. — Kiedy przybędę do
Piekła, by
objąć w nim rządy — za parę tysięcy lat, kiedy już znudzi mi się władanie tym
światem — może
będzie mi potrzebny roztropny pomocnik — na przykład ktoś taki jak ty. Zastanów
się nad tym.
Postaraj się służyć mi najlepiej jak umiesz. I rób zawsze to, co ci każę —
przesunął szczupłą
dłonią po spiczastej bródce. — Póki co, rozkazuję ci odejść. Wypełnij swoją
misję i wracaj
szybko.
Demon zebrał się w sobie.
— Słyszę, o panie — powiedział. — I jestem posłuszny.
Gigantyczne mięśnie napięły się jak postronki, gdy nieludzki stwór przykucnął,
szykując się
do skoku. Gdy dał susa, wilgotne wnętrze komnaty rozświetlił kolejny fioletowo–
żółty błysk.
Kiedy przygasł, Djawula już nie było. Tylko w miejscu gdzie stał, na kamiennej
posadzce
pozostało po nim kilka błotnistych, cuchnących kałuż.
Sowartus ponownie wybuchnął śmiechem i spojrzał na trójkę dzieci. Niedługo
dostanie
Czwarte i wtedy zjednoczy energie, które zawierało w sobie każde z nich. A
potem… Ach,
potem przejmie kontrolę nad Czterema Żywiołami i to nie tylko nad undynami i
demonami
wiatrów, nie tylko nad ogniem i salamandrami, nie tylko nad półwhelfami. Nie,
kiedy wreszcie
będzie miał już całą Czwórkę, stworzy i wypuści Istotę Mocy, kreaturę tak
przerażającą, że nawet
sam Set o Czarnej Duszy będzie musiał okazać respekt.
Sowartus odwrócił się energicznie, zamiatając posadzkę połą czarnej jedwabnej
szaty. Był
najpotężniejszym magiem Czarnego Kwadratu, jeśli nie liczyć Hogistuma, i
pozostanie nim już
na zawsze!
Hogistum starał się nie dopuścić do zdobycia przez Sowartusa Mocy i dlatego
zdecydował się
ją ukryć. Starzec zaczarował dziewicę, a następnie uczynił ją brzemienną.
Dziewica urodziła
czworaczki, a każde z dzieci zawierało w sobie linię Mocy odpowiadającą jednemu
Żywiołowi.
Po urodzeniu zostały rozdzielone i rozesłane w różne strony, aby znalazły się
jak najdalej od
Sowartusa.
Szukał ich trzynaście długich lat, a czyniąc to studiował wiedzę tajemną, aby
pogłębić swoje
umiejętności. Podróżował do najdalszych zakątków świata w poszukiwaniu dzieci i
wiedzy.
W leżących daleko na wschodzie dżunglach Khitaju miał do czynienia z
żółtoskórymi magami
o beznamiętnych twarzach. W zniszczonych świątyniach Stygii poznał tajniki magii
Czarnego
Kręgu.
Czarnoksiężnik widział również na własne oczy monstrum o szmaragdowej skórze i
zniekształconej, słoniowej głowie zamknięte w wieży Yary w Zamorańskim Mieście
Złodziei,
Arenjum. Dobrze przyswoił sobie wiedzę zdobywaną podczas tych długich wędrówek.
Nawet
bez mocy Czworga, Sowartus dysponował sporą potęgą. W całej Koryntii nie było
maga, który
mógłby mu sprostać. Ale to mu, rzecz jasna, nie wystarczało, nie, gdy w grę
wchodziła Moc,
dzięki której mógł zdobyć władzę nad całym światem.
Sowartus uśmiechał się wychodząc z komnaty i długim, mrocznym korytarzem
podążając w
kierunku głównej sali Zamczyska Slott. Gdy szedł, szczury z piskiem pierzchały w
mrok, a pająki
wspinały się jak najwyżej po swoich pajęczynach.
Hogistum nie żył otruty przez Sowartusa, a plan nieżyjącego czarnoksiężnika był
dziś już
tylko wspomnieniem. Sowartus odnalazł dzieci i miał je wszystkie — z wyjątkiem
jednego — w
swoich rękach. Wydał majątek, by zdobyć tę trójkę. Jego słudzy odnaleźli je w
Turanie, Ophirze i
Poitain. To doprawdy ironia losu, że, ostatnie zostało ukryte w Koryntii, prawie
o rzut kamieniem
od jego zamku!
Miał zatem troje z czworga dzieci, a ciała śmiertelników, którzy pomagali bądź
wiedzieli o
jego poszukiwaniach, zostały rzucone na pożarcie rybom czy innym, bardziej
osobliwym
wodnym stworom lub, jak w kilku przypadkach, gniły w odludnych miejscach, gdzie
nikt ich
nigdy nie odnajdzie. Kiedy demon dostarczy mu Czwartą, jego triumf będzie
niezaprzeczalny i
pełny. Szkoda, że Starzec tego nie dożył. Sowartus chciał, aby był świadkiem
jego ostatecznego
zwycięstwa.
Być może zdecyduje się go wskrzesić. Będzie miał taką moc. Tak, to byłby niezły
żart,
wskrzesić starego maga, choćby tylko na chwilę, by ponapawać się jego porażką i
własnym
sukcesem.
Zarechotał głośno na tę myśl. Tak, na Seta, tak właśnie uczyni! Człowiek, który
sprowadził z
Szarych Krain zamordowanego ojca, nie może być przecież byle kim.
I
W nie mającym nazwy siole w górach Karpasz, u stóp przełęczy łączącej Zamorę z
Koryntią
znajdowała się smętna, zapuszczona gospoda. Właśnie w stronę tej walącej się,
zrujnowanej
oberży jechał wysoki, muskularny młodzieniec dosiadający potężnego ogiera pełnej
krwi. Na
grzbiecie wierzchowca tkwiło wyborne siodło i egzotyczne, jedwabne derki, a
wykonane ze
srebra uchwyty cugli były rzeźbione w kształty żurawi i ropuch.
Nie ulegało wątpliwości, iż rumak ten był własnością człowieka zamożnego.
Jeździec wszelako odziany był w stary skórzany kaftan. Nie miał na sobie
kolczugi ani hełmu,
a krótkie bryczesy, pomimo iż miękkie i luźne, pokryte były plamami potu i
powycierane. Grubo
tkana peleryna była na brzegach mocno postrzępiona. Do ramienia młodzian miał
przypiętą
pochewkę, w której tkwił długi sztylet, a u boku zwieszał się długi prosty miecz
z rękojeścią
obleczoną wytartą, niewyszukaną owijką, tkwiący w jeszcze mniej rzucającej się w
oczy,
pozbawionej ozdób skórzanej pochwie.
Wieczorny wiatr zmierzwił długie czarne włosy młodego olbrzyma, a jego głęboko
osadzone
oczy rzucały gorejący blask, zupełnie jakby gdzieś tam, w ich wnętrzu płonęły
dwa bliźniacze
błękitne ogniki. Młodzieniec nazywał się Conan, pochodził z Cymmerii, a jeżeli
był ktoś, kto
zwrócił uwagę na kontrast pomiędzy wierzchowcem a jego jeźdźcem, gdy owa para
dotarła do
gospody, to najwyraźniej nie miał dość odwagi, by powiedzieć to głośno.
Przy wejściu do oberży, która podobnie jak osada nie miała nazwy, stał niespełna
dziesięcioletni chłopak. Mężczyzna zeskoczył z końskiego grzbietu i zmierzył
malca wzrokiem.
— Ej, chłopcze, macie tu gdzieś stajnię?
— Mamy — zlustrował Conana od stóp do głów. — Dla tych, którzy mają czym
zapłacić.
Taksujące spojrzenie chłopaka rozbawiło Conana. Roześmiał się i sięgnąwszy do
sakiewki
przy pasie, wyjął małą srebrną monetę i rzucił mu. Chłopak zwinnie pochwycił ją
w powietrzu i
wyszczerzył się do Cymmerianina.
— O Mitro! Za to będziecie mogli mieć prawie całą stajnię na własność!
— Wystarczy obrok i oporządzenie mojego wierzchowca — rzekł Conan. — A jeśli
rano
sierść mego rumaka będzie lśniąca, dostaniesz drugą taką monetę!
— Będzie lśniła jaśniej niż słońce! — obiecał chłopak. Podskoczył, by schwycić
rzucone mu
cugle.
— Zaczekaj — rozkazał Conan. Zdjął z końskiego grzbietu dwa ciężkie worki,
starając się
przy tym, by nie zabrzęczały znajdujące się wewnątrz złote monety. Te worki będą
nocą
bezpieczniejsze z nim niż w jakiejś zatęchłej stajni. Conan znał się na
złodziejach, bo przecież
sam nim był.
Popatrzył chwilę, jak chłopak odprowadza jego konia, po czym wszedł do gospody.
Wewnątrz oberża nie prezentowała się lepiej niż na zewnątrz. Główne
pomieszczenie było
Zgłoś jeśli naruszono regulamin