Polska Biblioteka InternetowaKrzyżacy 1410. Obrazy z przeszłości Strona 1/343 Kraszewski Józef Ignacy Józef Ignacy Kraszewski KRZYŻACY 1410. Obrazy z przeszłości Krzyżacy 1410. Obrazy z przeszłości Strona 2/343 Kraszewski Józef Ignacy TOM I Zachodzące słońce jaskrawo oświecało czerwone mury malborskiego zamku, a raczej trzech zamków rozłożonych na wzgórzu, z którego na błonia nad Nogatem widok się szeroki rozlegał. Godzina była, gdy się wszystko ku spoczynkowi i domowi zbiera; ludzie z pól, podróżni z gościńców do gospód, bydło i konie z paszy, ptactwo z żeru do gniazd przylata. W ulicy do górnego zamku wiodącej pełno też było ludu rozmaitego, cisnącego się ku wnijściu i wychodzącego z grodu na miasto. Szum i wrzawa wielka panowały w ciasnej bramie pełnej wszelakich postaci, między którymi i najświetniejsze rycerskie, i najuboższe żebracze o siebie się ocierały. Słychać było wrzask knechtów, torujących rycerzom drogę, i parskanie koni, i wart wołanie, i piskliwe głosy żebrzących przy drodze. Nie opodal pod murem, nad którym się wznosiła ściana kościoła Panny Marii z olbrzymim wizerunkiem Matki Boskiej na tle złotem wysadzanym, siedziało rzędem żebractwo, zawodząc pieśni wieczorne. Dzwony odzywały się po kościołach na modlitwę, po zakonnych murach na godziny, na służbę, na braci i rycerzy. Każdy z tych dzwonów miał swój głos, po którym go poznawali swoi, i mówił co innego a inaczej. Jedne śpiewały przeciągle i długo, drugie urywanymi dźwiękami rozkazująco wołały, inne się modliły, z wolna rozkołysane, rozmarzone jakby pieśnią wieczorną. W słonecznych promieniach pomarańczowych krasne mury Malborka ex lutho, z błota zbudowanego, rubinowymi barwy szatą purpurową okryte jaśniały. Krzyżacy 1410. Obrazy z przeszłości Strona 3/343 Kraszewski Józef Ignacy Zdawało się, jakby cegła, z której je wzniesiono, ze krwią była mieszana, w krwi maczana i krwią oblana. Ostre szczyty z wąskimi oknami pięły się do góry, a na gzymsach ich ślizgały się błyski światła, jak sznury złote, i w błonach okien w ołów oprawnych odbijało się słońce, jakby z nich biły płomienie. Wspaniały to był a straszny widok tego zamczyska o wieczornej porze, z tymi krwawymi ścianami, na pół w cieniach, pół w płomieniach, i kto nań spojrzał, zadrżeć musiał nad potęgą Zakonu, który z namiotu dorósł do takiego grodu i z obozu rozlał się na państwo zdobyte. Czuć tu było wielką potęgę i siłę. Wszystko olbrzymio wyglądało: mury ciągnące się i piętrzące ogromnymi ściany, obraz Marii całą zajmujący kościoła połać w złocistej niszy, baszty, bramy, ganki, kościoły, porosły wysoko, a sam lud, co zapełniał gmachy, potężny też był i doborowy. Rycerze na koniach, cali okuci w żelazo, dobrani z rodu, co w puszczach germańskich wyhodował się do walki z dzikimi zwierzętami. Konie pod nimi ciężkie i roztyłe, blachami przyodziane, do nich też były podobierane. Knechci, co jechali za panami, równali im miarą, psy, co za nimi biegły, dc wilków były podobne siłą, sierścią i wzrostem. Pieszy lud też z zamku i do zamku płynący — wszystek, co po sukniach białych z półkrzyżami poznać go było można za pół-braci, rosły i silny, a butny i rozbujany — rozpędzał ubogą czeladź na ziemi tej zrodzoną, na niewolnika wyglądającą. Ustępowano im z drogi prędko, bo knecht każdy łacno sobie radził pięścią i kijem. Ani krzyczeć wolno było obitemu, kiedy go pan chłostał. A roiło się tymi pańskimi płaszczami białymi dokoła zamku, bo z różnych stron do nowego mistrza przybywali posłańcy i rycerze, i komturowie konwentów, i miejskie gromady, i książęcy posłowie, i goście niemieccy znad Renu, ze Szwabii, Frankonii, Luzacji, Saksonii, Bawarii i całego germańskiego mrowiska. Krzyżacy 1410. Obrazy z przeszłości Strona 4/343 Kraszewski Józef Ignacy Ale dla wszystkich było dosyć miejsca na zamkach, w górnym i średnim, i po wszech tych gmachach piętrzących się na górze, nie licząc lochów i podziemi drugie tyle, w których też niejeden gość się mieścił pod kłodą. I od dawna nie było na malborskim zamku tak ludno, bo nikomu tajno nie było, że się na wojnę zbierało. Jagiełło upominał się ziemi dobrzyńskiej, a Witold Żmudzi, i choć Witolda Zakon prawie był pewien, przecież tyle razy się na nim zawiódł, iż ostrożność zachować musiano; choć Krzyżacy mieli wszech książąt niemieckich pomoc i zasiłki kupione i obiecane; choć króla Zygmunta też zapłacić przyrzekli; choć król polski i brat jego sami niemal stali przeciw nim nikogo z sobą nie mając — trzeba było sposobić się, by ich pokonać, z niemałym trudem i zachodem. Po całej więc przestrzeni ziem Zakonu szli gońce, aby zamki oprawiać, zewsząd przynoszono wieści, co nad granicami słychać, żywność, prochy, konie, zbroje i działa ściągano. Szły o pokój rokowania, ale go nikt nie był pewien. Nowy mistrz po Konradzie obrany, brat jego Ulryk, starym był wojakiem, choć człowiekiem młodym, bo począł wcześnie za Konrada Wallenroda wyprawy swe i u boku jego walczył nieustannie; walczył komturem w Baldze, gdzie nigdy spokoju nie miał, a marszałkował potem Zakonowi, aż do zgonu brata. Żołnierz był to więcej niż wódz, prędki, gorączka, butny, do gniewu i porywu skory, a potęgą Zakonu nakarmiony tak, iż w nim duma płomieniami wzbierała. Nieprzyjaciela takiego naprzeciw siebie mieć, Zakonem trzęsącego i miłością jego uzbrojonego, z Niemiec jako ze spiżarni ciągnącego ludzi i żelazo, niebezpieczne było. Co dzień szły listy z Malborka i kursorzy na zachód; aż nad Ren, i nawoływały po zamkach rycerstwo niemieckie na spokojne Słowian ziemie, które się z garści Zakonu wymykały; co dzień też z gdańskiej wieży widać było nowych przybyszów, pocztami ciągnących na łowy krzyżackie przeciw Litwie, Rusi i Polsce. Dlatego i w tej godzinie wieczornej gorącego dnia lipcowego gwarno tak było w bramach i około murów, a na zamku ino rżenie koni było słychać, i chrzęst zbroi, i brzęk żeleźca u boku rycerzy... i rzucanie zbrojami, które padając chrzęszczały. Krzyżacy 1410. Obrazy z przeszłości Strona 5/343 Kraszewski Józef Ignacy Właśnie komtur z Tucholi na zamek jechał, Henryk von Schwelborn, i drogą torować kazał knechtom, bo ludu przy sobie nie lubił, a o lada kogo otrzeć się nie ścierpiał. Siedział na bachmacie ogromnym, we zbroi i płaszczu na ramię zarzuconym, w szyszaku, którego przyłbicę podniósł, a twarz mu z niego marsowa patrzała, z czarnym wąsem i brodą jak wiecha, z brwiami rozbujałymi krzaczasto, z czerwonymi i wydatnymi usty, jakby krwią niestartą nabrzmiałymi. I odgadnąć było łatwo, po co z Tucholi do mistrza śpieszył, bo go wszyscy znali, że Jagiełły i jego narodu nie cierpiał, a mawiał, odgrażając się, iż krew by jego pił ze smakiem, i mówiąc to śmiał się białymi zęby jak wilcze ostrymi. Chciał też wojny i na nią namawiał, i cieszył się, że ją mieć będzie, bo zdawała się nieuchronną. A gdy w bramę wjeżdżał z czterema rycerzami za sobą i dziesiątkiem knechtów z drugiej strony, chciał się w nią wcisnąć ubogi jakiś człowiek, niemłody, o kiju,. którego z czarnej długiej sukni trudno poznać było, co za jeden miał być: pątnik, ksiądz, żebrak czy sługa pański. A że wchodząc stary nie ustąpił komturowi, bo go nie widział, pchnięto go tak i przyparto do muru, że koń komtura nogą mu przygniótł stopę aż krzyknął, za co płazem miecza po karku od samego Schwelborna dostał. I podniósł nań oczy stary, aż się źrenice ich spotkały z sobą, a było wejrzenie starca, mimo boleści, tak promieniste i potężne, że się komtur żachnął i namarszczył zdziwiony, by ubogi człek śmiał tak patrzeć na niego. Starzec się przecie i marsa tego nie uląkł, oko w oko mierzył Henryka, który go z wolna mijał, a ręką jedną, jakby z szyderstwa raczej niż z pokory, czarną czapeczkę, przystającą mu do głowy, podniósł i ukazał wśród siwych włosów okrągłe znamię tonsury, dając znać, iż kapłanem był. Przez ramię nań patrząc komtur dojrzał ten znak i butno się rozśmiał, jakby rzec chciał: — Krzyżacy 1410. Obrazy z przeszłości Strona 6/343 Kraszewski Józef Ignacy Cóż mi to, żeś ty kapłanem, jam rycerzem-zakonnikiem najmożniejszego w świecie bractwa i szydzę sobie z twej tonsury i kapłaństwa! Starzec z wolna czapeczkę nałożył, a ręką chudą za ...
Domator2