Wood Barbara - Psy i szakale.pdf

(840 KB) Pobierz
699404917 UNPDF
p
sy i szakale
Przełożyła Elżbieta Zawadowska
DC
DIOUD
Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1995
HOUNDS
Wydanie 1 ISBN 83-86611-^
Roz
Pierwszy
K*is *ss-. "ssą sSS
Ił*s
Barbara Wood
nił kostkę pacjenta, żeby wprowadzić kateter. Usłyszałam czyjś okrzyk:
- Odsunąć się! Strzelamy!
Leżące na stole ciało podskoczyło. Puls jednak nie powrócił.
- Jeszcze raz! Cofnąć się! Teraz dwieście volt! Strzelamy!
Wciąż nie było pulsu.
- Jeszcze jedna ampułka dwutlenku sodu. Lidio, trzymaj elektrody. Nie
upuść! Mamy jego grupę krwi? Będzie potrzebna. Na razie ani słowa
rodzinie! Lidio, elektrody! Strzelamy!
Wszyscy wpatrywaliśmy się w monitor. Zobaczyliśmy punkcik. Zaraz potem
drugi. Trzeci. Kreska na monitorze chwiała się i załamywała.
- Dobrze. Jeszcze raz. Wyjdzie z tego. Strzelamy!
Patrzyliśmy z nadzieją na ekran. Te dwieście volt uratowało mu życie.
Pozostawał w stanie śmierci klinicznej trzy i pół minuty. Biologicznie
nie umarł ani na chwilę.
- Dobrze. Możemy wracać. - Kellerman mówił cichym, spokojnym głosem. -
Potrzebne będzie łóżko z OIOM-u. Trzeba go cały czas obserwować. Lidio,
szew otrzewnowy.
Kiedy podałam mu pojemnik z igłami, spojrzał na mnie, a w jego oczach
błąkał się cień uśmiechu. Doktor mówił w ten sposób: „No, tym razem mało
brakowało, ale wygraliśmy."
Członkowie zespołu reanimacyjnego wychodzili powoli z sali, a my
poszliśmy spokojnie do sali numer dwa, żeby dokończyć operację. Byliśmy w
nieco gorszych nastrojach niż wtedy, kiedy ją zaczynaliśmy, bo baliśmy
się trochę i skoncentrowaliśmy się wyłącznie na pacjencie, który z takim
zaufaniem oddał się w nasze ręce. Odetchnęliśmy dopiero, gdy wywieziono
go na łóżku.
Objęłam wzrokiem roztaczający się wokół mnie bałagan: stosy zakrwawionych
gąbek, porozrzucane narzędzia, puste ampułki, przerażający
elektrokardiogram... Zawsze miałam wrażenie, że sala operacyjna po
skończonym zabiegu
6
Psy i szakale
przypomina krajobraz po bitwie. Kiedy tak kręciłam z niezadowoleniem
głową i oceniałam ogrom pracy, jaką będę musiała wykonać, żeby to
wszystko doprowadzić do ładu, pani Cathcart jeszcze raz zajrzała do
pokoju.
- Lidio, zrób sobie przerwę. Jenny obiecała, że posprząta. Idź
zatelefonować.
Uniosłam w gćrę brwi. Tak. Rzeczywiście. Adela. W Rzymie. Pilna rozmowa
międzynarodowa. Zupełnie o tym zapomniałam.
Jedną ręką, spoconą pod chirurgiczną rękawiczką, trzymałam słuchawkę przy
uchu, a drugą szarpałam nerwowo maskę. W końcu udało mi się zapalić
papierosa. Wydawało mi się, że już od godziny czekam na zgłoszenie się
telefonistki.
- Cały czas próbuję, ale linia jest zajęta. Może zadzwoni pani później?
- Nie, to pilne. Zaczekam.
- Dobrze, cały czas będę łączyć.
Przyłożyłam słuchawkę do drugiego ucha. Głos panienki z centrali brzmiał
tak, jakby mówiła przez celofan.
W holu było pusto, miałam więc teraz trochę spokoju. Spokój ten był
jednak pozorny, bo myślałam o wydarzeniach ostatnich szalonych godzin, w
wyniku których siedziałam teraz ze słuchawką przy uchu i zastanawiałam
się, jaka czeka mnie wiadomość. Nie kontaktowałam się z Adelą od czterech
lat, a pielęgniarka oddziałowa twierdziła, że moja siostra telefonuje z
Rzymu.
Przypominając sobie zamieszanie, jakie wypełniło ostatnią godzinę, wcale
nie byłam pewna, co bardziej mną wstrząsnęło: wiadomość, że siostra
dzwoni do mnie zza Atlantyku czy zatrzymanie akcji serca u pacjenta,
który leżał właśnie na stole operacyjnym.
-t roszę chwilę zaczekać - powiedział ktoś z włoskim akcentem.
Udało mi się wreszcie dodzwonić pod numer, któryBarbara Wood
podała mi Adela, czyli do hotelu Residence Pałace w Rzymie, i właśnie
miałam usłyszeć głos dawno nie widzianej siostry. W rozbiegane myśli na
temat operacji, nagłego zatrzymania akcji serca i stresów związanych z
wykonywaniem zawodu pielęgniarki wkradła się również ciekawość, dlaczego
Adela do mnie zadzwoniła, a przede wszystkim jakież to wydarzenie może
być i dla niej, i dla mnie aż tak ważne.
Kiedyś byłyśmy sobie bardzo bliskie, ale po śmierci rodziców i brata
wszystko się zmieniło. Na ogół śmierć najbliższych łączy pozostałych przy
życiu członków rodziny. Nam jednak los spłatał głupiego figla i
oddaliłyśmy się od siebie. Po wielu miesiącach smutku i żałoby stałyśmy
się sobie obce, a przed czterema laty pożegnałyśmy się ostatecznie. Ja
miałam wtedy dwadzieścia dwa, ona dwadzieścia trzy lata. Ja uczyłam się
chirurgii, ona zaś -jak uwodzić mężczyzn. W dniu wyjazdu prawie się do
mnie nie odzywała, a ja napomknęłam coś na temat ważnego spotkania, na
które właśnie się wybieram. Potem wymieniłyśmy chłodny uścisk dłoni, jak
uczciwe parafianki, które żegnają się po kościelnej herbatce. I przez
cały ten czas, aż do dziś, siostra nie dała znaku życia.
- Liddie? Liddie? To ty?
Usłyszałam jej głos i miałam wrażenie, że stoi przede mną duch mojej
siostry.
- Tak. Adela? Mój Boże!
- Och, tak się cieszę, że cię słyszę. To naprawdę niesamowite. Nie mogę
się już doczekać, żeby ci wszystko opowiedzieć.
Jej słaby, daleki głos brzmiał trochę piskliwie; szczebiotała jak
egzaltowana nastolatka. Słyszałam ją wyraźnie w słuchawce i z
niedowierzaniem wpatrywałam się w ścianę. Nazwała mnie Liddie. Adela
nazwała mnie Liddie, tak jakbyśmy rozstały się dopiero wczoraj.
- Uspokój się - powiedziałam i poczułam, że zaczyna mi się udzielać jej
podniecenie. - Co się stało? Dobrze się czujesz?
8
Psy i szakale
- Oczywiście. Po prostu wspaniale. Jestem w Rzymie,
Liddie.
- Wiem.
- Nie, nie uległam wypadkowi, ani nic takiego. Ale to jest równie pilne.
Możesz przyjechać do Rzymu?
- Co takiego?
- Słuchaj, wysłałam ci paczkę. Kiedy ją dostaniesz, wszystko zrozumiesz.
Powinna nadejść lada dzień, bo rozumiem, że jeszcze do ciebie nie
dotarła. Wysłałam ją pocztą lotniczą. A może powinnam była nadać jako
wartościową? Teraz żałuję, że tego nie zrobiłam. Och, Liddie. Musisz
koniecznie przyjechać, błagam!
W jej głosie wyczułam napięcie, a nawet panikę, więc lepiej nadstawiłam
ucha. Adela była wyraźnie zadowolona i podniecona, ale siostrzany
instynkt podpowiadał mi, że chyba nie wszystko wygląda tak świetnie.
- Co się stało?
- Nie mogę ci powiedzieć. Ale to zupełnie fantastyczna historia. Muszę
ci ją opowiedzieć osobiście. Czy możesz przyjechać do Rzymu?
- Oczywiście, że nie. Nie żartuj. - Taka właśnie była Adela: kapryśna i
popędliwa. - Nie mogę zostawić pracy. Powiedz mi, proszę, o co chodzi.
- Daj sobie spokój z tą głupią pracą. Musisz przyjechać. Słuchaj,
Liddie, spieszę się... - Urwała nagle.
- Mów, mów. Słucham - powiedziałam po chwili. Milczała.
- Adelo, nie wygłupiaj się. Nie zamówiłam tej pioruńsko drogiej rozmowy,
żeby bawić się z tobą w ciuciubabkę. Wykrztuś wreszcie, o co ci chodzi.
Nie zamierzam cię ciągnąć za język. Adelo?
Na linii było zupełnie głucho. Jak ostatnia idiotka wzięłam do ręki
słuchawkę i obejrzałam ją.
- Halo? Adela? Centrala? - Przycisnęłam guzik centrali wewnętrznej.
Usłyszałam głos telefonistki. - Przerwano mi rozmowę - wyjaśniłam. - Czy
może pani połączyć mnie jeszcze raz?
9
Barbara Wood - Chwileczkę.
Czekałam. Nasłuchiwałam. W słuchawce szumiało jak w oceanie. Słyszałam
trzaski i czyjś oddech. W końcu znów odezwała się telefonistka:
- Przykro mi, ale połączenie nie zostało przerwane. Ktoś po prostu
odłożył słuchawkę.
- Co? To niemożliwe.
- Czy chce pani, żebym jeszcze raz zamówiła rozmowę?
- Ałeż moja siostra nie położyła słuchawki. Ktoś nas rozłączył. Może
tełefonistka w Rzymie. Ałbo ktoś z hotelu.
- Przykro mi, ale oni twierdzą, że osoba, z ktdrą pani rozmawiała,
odłożyła słuchawkę. Czy mam zamówić jeszcze raz?
Zastanawiałam się przez chwilę, czy lepiej będzie rozmawiać z Adelą ze
szpitala, czy z mojego mieszkania, gdzie nikt mi nie będzie przeszkadzał.
- Nie, dziękuję - odparłam. - Spróbuję później. W szatni szybko wzięłam
prysznic, przebrałam się w wyjściowe ubranie i zameldowałam w portierni,
że wychodzę pdł godziny wcześniej. Nikt nie miał nic przeciwko temu. Przy
Ocean Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, że wyglądała zupełnie jak biała
ściana p^ f*~
wana siedziałam na
psy i szakale
- Jest pan pewien? Dokąd w Aki Rł S?
z Ameiyki. Rozmawiałam z S?LJ? ^^ Telef°nuje tam. W tym hotelu. MusiSa
iw^H? P° P°łudniu- B*a mość. Choćby nowy numer Snu t*™*^ wiado-nana
betonu. Jestem o tym przeko-
nana.
- Przykro mi, proszę pani. Nie ma żadnej wiadomości.
- Dla Lidii Harris? Na pewno? Widziałam niemalże, jak wzrusza ramionami.
- Panna Harris wyjechała już jakiś czas temu. Jej pokój m jest pusty,
zapłaciła rachunek. Nic mi nie mówiła.
-----mt przeciwko temu. _ Rozumiem. - Oczywiście nie
rozumiałam nic. Ani
~v v^can Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, że w ząb. - No cdż,
trudno. Do widzenia, wyglądała zupełnie jak biała ściana. Po tym upiornym
dniu _ Do widzenia pani.
podziałała na mnie orzeźwiająco. Już nie mogłam się do- Trochę
paliła mnie twarz, bo na kominku płonął ogień,
czekać swwne&m&nam w moim mieszkania -*-- Patrzyłam tępo
przed siebie. Ach, to postrzelone dziecko -
ledy to bede p^*i~ --
, mysjajam L>zwonj ^o mnie do szpitala, żąda, żeby mnie
natychmiast poproszono do telefonu, wmawia wszystkim, że to takie pilne,
potem robi sobie ze mnie żarty, nie zdradzając ani słowem, o co jej
chodzi, a na koniec odkłada słuchawkę. Po czym wyprowadza się z hotelu.
Niezły numer z ciebie, Acjelo.
Miałam właśnie ochotę wrzucić aparat telefoniczny do ognia, kiedy
usłyszałam pukanie do drzwi. To była Shelly, moja sąsiadka, barmanka,
ktdra pracowała w nocy, a spała w dzień. Trzymała w rękach pogniecioną
paczkę.
~ Cześć, strasznie się spieszę. To przyszło dla ciebie pocztą.
- Tak? - Wzięłam od niej pudełko opakowane w szary
11
v/ Ł.yni upiornym dniu
na mnie orzeźwiająco. Już nie mogłam się doczekać spokojnego wieczoru w
moim mieszkaniu w Malibu, kiedy to będę czytała książkę albo zajmę się
szyciem. Po pracy nigdy nie robiłam nic nadzwyczajnego. Dzisiejszy
wieczór zatem nie będzie różnił się od innych. Z wyjątkiem tego, że
zamierzałam porozmawiać z siostrą.
Iłlocno poirytowana siedziałam ze słuchawką przy uchu, podczas gdy osoba
na drugim końcu linii szukała kogoś, kto mówiłby po angielsku. Miałam już
za sobą rozmowę z włoską telefonistką, ktdra powiedziała mi, że żadna
Adela Harris nie mieszka w hotelu Residence Palące. Poprosiłam ją zatem,
żeby połączyła mnie z kimś z recepcji, bo z pewnością zaszła jakaś
pomyłka. Zdawałam sobie sprawę, że to może zająć nawet pdł godziny, więc
zrezygno-
10
Barbara Wood
papier, który był wymięty i podarty. Przesyłkę zaadresowała niewątpliwie
Adela we własnej osobie.
- Listonosz nie chciał zostawić paczki pod drzwiami, więc
zaproponowałam, że ja ją wezmę. Pokwitowałam. Dobrze zrobiłam?
- Świetnie. Bardzo ci dziękuję. Zapraszam na drinka.
- Wybacz, ale już i tak jestem spóźniona. Powiedz tylko, co może być w
środku? To od twojej siostry?
Nazwisko Adeli widniało w rogu, tuż nad adresem hotelu Residence Pałace
przy Via Archimede w Rzymie.
- Tak, to od niej.
- O ile pamiętam, nigdy nie przysłała ci nawet kartki na święta. Masz
urodziny, czy co?
- Niezupełnie. Bardzo ci dziękuję, Shelly. Jestem naprawdę zobowiązana.
Zamknęłam drzwi i popatrzyłam na paczkę. Z pewnością była to ta sama
przesyłka, o której Adela wspomniała przez telefon. Wysłała ją zwykłą
pocztą lotniczą i żałowała, że nie jako poleconą. Widocznie paczka
zawierała coś naprawdę ważnego, a nie jakiś zwykły upominek. Nagle
przyszło mi do głowy, że w środku znajduje się z pewnością list z
wyjaśnieniem. Przestałam więc zachodzić w głowę i rozerwałam papier.
Ujrzałam zwyczajne białe pudełko wypchane pomiętą włoską gazetą i kilkoma
serwetkami z hotelu. Wyczułam palcami jakiś twardy przedmiot. Miałam
właśnie zamiar go odwinąć, gdy w rogu pudełka dostrzegłam mały kartonik.
Wyjęłam go spośród pomiętych papierów i zobaczyłam, że ktoś napisał na
nim: OSTROŻNIE. To było wszystko.
Zdarłam prowizoryczne opakowanie i stanęłam na środku salonu, trzymając w
rękach niesamowity przedmiot.
Rozdział drugi
intrygujący przedmiot miał dwa centymetry długości, a wykonany był z
gładkiego kremowego materiału, w którym rozpoznałam kość słoniową.
Przypominał szeroki nóż do rozcinania kartek, zwężał się ku końcowi i był
rzeźbiony u nasady. Zupełnie jak miniaturowa laska, miał głowę w
kształcie psa rzadkiej rasy.
Z pewnością wpatrywałam się długo w tę figurkę, bo kiedy wreszcie
wyrwałam się spod jej uroku, stwierdziłam, że ogień na kominku wygasł, a
w pokoju zrobiło się chłodno. Trzymając „psa" z kości słoniowej oraz
pudełko i papier,; w które był opakowany, ciężko opadłam na krzesło.
Obejrzałam dokładnie papier i pudełko, ale poza karteczką z napisem
OSTROŻNIE przyklejoną do paczki niczego interesującego nie znalazłam.
Tylko tyle. Żadnego listu. Nadal nie miałam pojęcia, co to za przedmiot i
dlaczego właściwie Adela mi go przysłała.
Czyżby był tak cenny, że musiała zadzwonić do mnie zza oceanu, by
uprzedzić mnie o nadejściu tej przesyłki? I jeszcze żałować poniewczasie,
że nie nadała paczki wartościowej? Oczywiście najbardziej chciałam
zrozumieć, dlaczego przysłała tę figurkę właśnie mnie.
Obracałam ją w palcach. Wydawało mi się, że jest dosyć stara, ale nie
byłam ekspertem w tych sprawach. Zagadkę stanowił również pies
wyrzeźbiony na grubszym końcu. Jeśli w ogóle to był pies. Figurka miała
dziwny kształt. Jeśliby przyjąć psa za jej podstawę, przypominała
rzeźbioną świecę.
Nie wiedziałam też zupełnie, co robić dalej, i to był mój
13
Barbara Wood
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Na fotografii widniał wyraźnie
nasz szakal, a w najgorszym wypadku jego brat bliźniak. Kellerman
przeczytał mi krótki opis staroegipskiej gry zwanej „Psy i szakale". W
książce zamieszczono rysunek przedstawiający planszę i fotografię szakala
z kości słoniowej. Na hebanowej planszy wyryso-wane były różne dziwne
wzory. Wywiercono w niej również dziurki, które układały się w linie.
Spiczasty koniec pionka tkwił w dziurce, a rzut kostką decydował o
sposobie poruszania się po planszy. Choć trudno dziś odtworzyć zasady tej
gry, można się domyślić, że było kilka pionków w kształcie psów, które
wyglądały mniej więcej tak jak nasze psy, oraz tyle samo szakali. Być
może poruszano się nimi po planszy tak, jak dziś gramy w warcaby.
Wszystko to zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
- Jeśli ten szakal jest autentyczny, ma z pewnością ogromną wartość -
oświadczył Kellerman, wręczając mi książkę. - Jeżeli naprawdę pochodzi ze
starożytnego Egiptu, a zakładam, że tak, to dostałaś wspaniały upominek.
- Rzeczywiście. - Patrzyłam ze zdziwieniem na szakala z kości słoniowej
spoczywającego spokojnie w mojej dłoni. - Ale dlaczego ona mi go wysłała?
Przecież nie jestem egiptologiem. Nie interesuję się takimi rzeczami.
- A twoja siostra?
- Też raczej nie. Chociaż muszę przyznać, że Adela zawsze lubiła zagadki
i tajemnice. Wróżyła sobie z ręki i wierzyła w starożytne klątwy.
Przypuszczam, że natknęła się na szakala w Rzymie i chciała po prostu
rozpalić moją ciekawość. - Zmarszczyłam brwi, bo sama nie wierzyłam w to,
co mówię. Nie byłam szczera. Tak naprawdę nie chciałam przyjąć do
wiadomości jedynego prawdopodobnego wytłumaczenia tej historii, a
mianowicie tego, że Adela chciała mi przekazać jakąś wiadomość.
- Mówisz, że chce cię ściągnąć do Rzymu? I nie powiedziała dlaczego. No
cóż. - Potarł podbródek. W przeciwieństwie do innych chirurgów w jego
wieku, to znaczy około pięćdziesiątki, doktor Kellerman nosił brodę. -
Myślę za-
16
Psy i szakale
Zgłoś jeśli naruszono regulamin