Coonts Stephen - Syberia.rtf

(938 KB) Pobierz

Stephen Coonts

 

SYBERIA

 

 


Dla Deborah

 


Podziękowania

 

Autor uzyskał porady techniczne dotyczące różnych fragmentów tej książki od wielu specjalistów. Na szczególne podziękowania zasłużyli: Ray A. Crockett, Charles G. Wilson i komandor Marynarki USA w stanie spoczynku Sam Sayers. Cennych uwag na temat hełmu lotniczego nowej generacji udzielił autorowi Bob Price, pułkownik w stanie spoczynku z Korpusu Piechoty Morskiej, oraz jego koledzy, piloci – oblatywacze z zakładów Lockheed – Martin, którzy przyglądali się, jak autor trenował w symulatorze kabiny F-22 i nie śmiali się.

 


Rozdział 1

 

Dwie furgonetki towarzystwa telefonicznego posuwały się w żółwim tempie zatłoczonym bulwarem przed Pałacem Cesarskim. Tego czerwcowego poranka korki w Tokio były równie uciążliwe jak zwykle. W ciepłym powietrzu spaliny unosiły się falami.

Kierowca pierwszej furgonetki nie spuszczał oczu z jezdni. Miał dwadzieścia kilka lat. Krótko przystrzyżone włosy skrył pod niebieską czapką z firmowym napisem. Skupiwszy się na ruchu drogowym, mocno ściskał kierownicę.

Jego starszy o parę lat pasażer również nosił kombinezon i czapkę. Bacznym spojrzeniem inteligentnych oczu lustrował kamienny mur otaczający pałacowy park.

Pomiędzy ścianą a bulwarem znajdowała się licząca sobie kilkaset lat fosa wypełniona wodą. Ponad murem szczelną kurtyną wyrastała plątanina drzew i krzewów. Właściwie były to dwie fosy, zewnętrzna i wewnętrzna, lecz od ponad stu lat wznosiły się nad nimi mosty. Większość odcinków fos nadal wypełniała woda. Te trzydziestometrowej szerokości sadzawki w sercu Tokio przyciągały kaczki i tłumy ludzi, jakby zapraszając do kontemplacji.

Pasażer pierwszego auta nie zwracał uwagi na wodę ani na tłumy. Bardziej interesowały go samochody policyjne i pojazdy straży pałacowej; o każdym zauważonym meldował kierowcy. Od czasu do czasu spoglądał na zegarek.

Kiedy obie furgonetki wykonały pełne okrążenie wokół murów pałacu, człowiek siedzący w tyle pierwszego wozu powiedział kilka słów do trzymanego w ręku radiotelefonu i uważnie wysłuchał odpowiedzi. Potem skinął głową mężczyźnie siedzącemu na miejscu pasażera. Ten dwukrotnie klepnął kierowcę w ramię.

Po kilku sekundach oba pojazdy skręciły w podjazd dla służby. Tu wewnętrzna fosa była napełniona wodą i samochody przejechały przez wąską bramę na otoczony murem dziedziniec. Umundurowany strażnik obserwował parking z przeszklonej budki. Dwóch uzbrojonych wartowników stało przed bramą, dwóch kolejnych przed drzwiami prowadzącymi do budynku. Cała czwórka obserwowała pasażera, który wysiadł z furgonetki i poszedł w kierunku budki wartowniczej.

Małe okienko było już otwarte.

Pasażer skłonił się uprzejmie.

– Jesteśmy od napraw telefonów. Wezwano nas dziś rano.

– Proszę okazać dokumenty. Pasażer podał je.

– Tak, figurujecie na liście. – Wartownik zwrócił mu dokumenty.

– Gdzie możemy zaparkować?

– Koło drzwi. – Oficer Straży Pałacowej wykonał nieznaczny gest. – Nie powinno być żadnych kłopotów. Jak długo potrwa naprawa?

– Nie wiem. Musimy zbadać uszkodzenie i ustalić, czy mamy sprzęt odpowiedni do jego usunięcia.

– Musicie opuścić pałac przed czwartą.

– A jeśli nie zdążymy do tej pory?

– Powinniście porozumieć się z Cesarską Administracją Pałacową i uzgodnić kolejny termin.

– Rozumiem. Przede wszystkim musimy poznać problem. Mamy sprzęt służący do przeprowadzania badań wewnątrz pałacu.

Oficer przytaknął i skinął na dwóch uzbrojonych, pilnujących drzwi policjantów.

Zaparkowanie i rozładowanie furgonetki nie trwało długo, jeden ze strażników rozmawiał z oficerem w budce wartowniczej, gdy monterzy dokonywali przeglądu sprzętu. W końcu podzielili się wyposażeniem. Drugi strażnik wszedł z nimi do środka.

– Zaprowadzę was na miejsce awarii – oświadczył i ruszył przodem. – Administracja ma na etacie technika telekomunikacji. Jeśli chcecie, wezwę go i wyjaśni wam, co wykrył podczas kontroli systemu.

– Może tak zrobimy – odezwał się pasażer pierwszej furgonetki – jednak najpierw rozejrzymy się sami.

Dotarli schodami do długiego korytarza na piętrze. Kiedy znaleźli się w magazynie, nad głową strażnika przeleciała linka, zaciskając mu się na szyi. Zanim zdążył krzyknąć, wpiła się mocno w gardło. Usiłował się uwolnić, gdy jeden z mężczyzn znalazł się przed nim, złapał go za głowę i gwałtownym ruchem skręcił kark.

Monterzy dźwignęli bezwładnego strażnika i złożyli ciało w kącie pokoju, poza zasięgiem wzroku osoby, która przypadkowo zajrzałaby do wnętrza. Zabójstwo nie zajęło im więcej niż sześćdziesiąt sekund.

 

Roześmiane, popiskujące wesoło dzieci kręciły się beztrosko wokół cesarzowej. Chichotały radośnie, okrążając ją w pląsach po wypielęgnowanym trawniku pomiędzy krzewami i kępami bujnie rosnących kwiatów. Na błękitnym niebie jasno świeciło słońce, a z oddali dobiegał głos świątynnych dzwonów. Rytmiczne dźwięki obwieszczały piękno i porządek wszechświata.

Cesarz Naruhito był zapewne jedyną osobą, która zwróciła uwagę na dźwięk dzwonów, stanowiący jego zdaniem doskonałe tło muzyczne do odbywającej się przed nim na trawniku nieoficjalnej ceremonii. Jaskrawe, tradycyjne stroje kontrastowały z soczystą zielenią trawy i przykuwały wzrok, gdy dzieci hasały dookoła matki ubranej w jedwabne kimono barwy kości słoniowej, oblamowane wyszukaną organdyną. Pozostali dorośli, oddaleni o dwa kroki, pozostawili środek sceny cesarzowej i jej szczęśliwemu potomstwu. Fotografowie również trzymali się na uboczu. Zgodnie z najlepszą zawodową tradycją, starali się nie rzucać w oczy.

Cesarz pomyślał z goryczą, że świat przyrody wciąż zachował ten brakujący ludziom urok niewinności. Jego przygnębiała od kilku tygodni sytuacja polityczna. Nowy premier, Atsuko Abe, usiłował skierować naród na nową drogę, co cesarz obserwował z narastającym przerażeniem.

Japońska scena polityczna od lat dryfowała w prawo, pomyślał cesarz, obserwując żonę i dzieci. Raz jeszcze przeanalizował sytuację, usiłując pojąć narastające lawinowo wydarzenia, które wydawały się wymknąć spod wszelkiej kontroli.

Od chwili upadku największego banku, kolejne gabinety nie potrafiły utrzymać się dłużej przy władzy, wymiatane przez następne, coraz bardziej reakcyjne rządy. Cesarz tak widział ten problem: politycy nie chcieli powiedzieć prawdy narodowi japońskiemu. Wyspy były małe, przeludnione i pozbawione bogactw naturalnych. Powojenny dobrobyt zbudowano na importowaniu surowców, wytwarzaniu z nich towarów i sprzedawaniu ich na amerykański rynek po cenach, z którymi producenci w USA nie byli w stanie konkurować. Przewaga ekonomiczna Japonii, polegająca na taniej sile roboczej, zmalała niemal do zera. Niebotyczne ceny nieruchomości i rozdęta hiperinflacją giełda zachwiały się, gdy stępiało ostrze japońskiej gospodarki. Rząd podtrzymał na krótko przerośnięty system bankowy, ale i on runął, doprowadzając finanse państwa niemal do ruiny. Napięcie na Bliskim Wschodzie narastało, aż państwa arabskie, usiłując zmusić świat do wywarcia presji na Izrael, zakręciły kurki z ropą.

Ropa znów popłynęła, ale szkody były nieodwracalne. Japonii nie było już stać na bliskowschodnią ropę. Jen nie miał żadnej wartości, system bankowy leżał w gruzach, wielkie korporacje przemysłowe utraciły płynność finansową, a rozczarowani robotnicy znaleźli się na bruku.

Może Japonię czekała zagłada? Zdarzały się chwile, jak teraz, że serce cesarza ściskał zimny strach.

Może wszyscy byli skazani na zagładę? Czy przeznaczeniem Japonii miało być podążanie w mrok pod przewodnictwem tryskającego jadem szowinisty, takiego jak Atsuko Abe, demagoga potępiającego wszelkie zachodnie wartości i instytucje, a jednocześnie gloryfikującego starożytne japońskie cnoty? Czy to ma czekać naród?

Japonia... starożytna, lecz młoda, płodna, czysta i nie zepsuta, dom wybranej nacji – Japończyków.

Jeśli nawet taka Japonia kiedykolwiek istniała, dawno przeminęła. Tymczasem Abe twierdził, że zwiodła ich zachodnia demokracja, oszukała biurokracja, wykorzystali przemysłowi przywódcy...

...zniszczył ich kapitalizm i zapożyczenia z obcej kultury...

Japonia, grzmiał Abe, została doprowadzona do ruiny przez ludzi, którzy odmówili poszanowania najcenniejszego skarbu – Japończyków.

Zwykła polityczna retoryka. Roznamiętniała jedynie cudzoziemców i półgłówków, dając prasie mnóstwo materiałów do roztrząsań. Dla Abe i jego przyjaciół było to jedynie podgrzewanie atmosfery, dzięki czemu dystansował się od bardziej tradycyjnych polityków, zbierając potrzebne do zwycięstwa głosy. Dopiero gdy umocnił się w gabinecie premiera, mając iście królewską władzę w ręku, Atsuko Abe zaczął omawiać z najbliższymi sprzymierzeńcami swoje prawdziwe plany.

Przyjaciele cesarza, czując niepokój, napomykali cesarzowi o ambicjach Abe. Twierdzili, że jego deklaracje są czymś więcej, niż tylko retoryką. Naprawdę zamierzał przekształcić Japonię w mocarstwo światowe, robiąc „to, co należy".

Naruhito trzymał język na wodzy, świadom faktu, że powojenna konstytucja ograniczyła władzę cesarską do spraw wyłącznie ceremonialnych, jednak przytłaczała go odpowiedzialność wobec historii.

Prywatny list od prezydenta USA wstrząsnął Naruhito. Jestem głęboko przekonany – pisał prezydent – że rząd japoński rozważa możliwość militarnego rozwiązania narastających ekonomicznych i regionalnych problemów. Takie rozwiązanie zrujnuje pokój w regionie i może wywołać ogólnoświatowy konflikt. Nieszczęście tej skali będzie miało tragiczny wpływ na życie każdego mieszkańca naszego globu. Jako głowy państw winniśmy dołożyć wszelkich starań, by uchronić naszych rodaków i wszystkich innych ludzi przed takimi wypadkami".

To był dopiero początek. List obudził w Naruhito najgorsze przeczucia. Prezydent USA wiedział więcej o politycznej sytuacji Japonii niż on, cesarz. Najwyraźniej prezydent miał lepsze informacje.

W dalszej części listu, prezydent pisał: Jesteśmy przekonani, że rząd Abe planuje inwazję na Syberię w celu zdobycia stałych i regularnych dostaw ropy. Ostatnie apele tubylczej ludności Syberii o japońską pomoc dla ich antyrosyjskiego powstania są jedynie pretekstem, wyreżyserowanym przez gabinet Abe. Obawiam się, że taka inwazja może wywołać wojnę światową, jakiej nasza planeta jeszcze nie zaznała. Trzecia wojna światowa doprowadzi cywilizację do tragicznego końca, wtrącając Ziemię w nową erę ciemności, z której nasz gatunek może się już nie odrodzić".

W pisemnej formie prezydent USA wyłuszczył obawy, które nękały cesarza, gdy spoglądał na wewnętrzną sytuację polityczną. Nawet nie mając równie szczegółowych informacji, Naruhito odnosił wrażenie, że świat nieodwracalnie osuwa się w otchłań zagłady.

„Zwracam się do pana osobiście – kończył prezydent – z prośbą o pomoc. Naszym obowiązkiem wobec ludzkości jest przestrzeganie prawa w imię przyszłych pokoleń. Cywilizacja światowa nie jest idealna, wciąż się rozwija, stając się coraz lepsza dzięki wkładowi pracy wszystkich osób, które przestrzegają praw i pracują na utrzymanie, wnosząc tym swój wkład do ogólnego dobra. Cywilizacja jest spuścizną ludzkości, dobrem powszechnym, które należy ocalić dla przyszłych pokoleń".

Naruhito zaprosił premiera Abe do pałacu.

Chociaż cesarz widywał przy różnych okazjach Atsuko Abe od chwili, kiedy ten został premierem, nie miał dotąd możliwości odbycia z nim prywatnej rozmowy. Zawsze wokół kręcili się doradcy, funkcjonariusze, służba bezpieczeństwa. Tym razem spotkali się w cztery oczy w prywatnym gabinecie cesarza.

Po wymienieniu wstępnych uprzejmości, Naruhito wspomniał o liście i dał go Abe do przeczytania.

Atsuko Abe nie był pewien, co powiedzieć ani jak się ma zachować. Prywatna audiencja u cesarza stanowiła niezwykły zaszczyt, tak wielki, że aż brakowało mu słów. Jednak ten list... Wiedział, że Amerykanie mają szpiegów. Szpiedzy i przeciwnicy polityczni są wszędzie.

– Wasza Wysokość, znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym dla naszego kraju – zaczął Atsuko Abe. – Przerwanie dostaw ropy przeważyło szalę. Ekonomia się załamała. Japonia leży w gruzach, miliony straciły pracę. Musimy naprawić te szkody i upewnić się, że nigdy więcej nie dojdzie do takiej sytuacji.

– Czy to prawda? – spytał cesarz, wymachując listem. – Czy pański rząd planuje inwazję na Syberię?

– Wasza Wysokość, odebraliśmy wezwanie o pomoc od rdzennych mieszkańców Syberii. Słuszność ich żądań jest niepodważalna. Ich apel brzmi przekonująco.

– Udziela pan wymijających odpowiedzi. Nadeszła chwila szczerości, nie dyplomatycznych wykrętów.

Atsuko zdumiał się. Nigdy nie widział cesarza takiego jak dziś i nawet nie potrafił tego sobie wyobrazić.

– Przyszła pora, żeby Japonia zajęła należne jej miejsce w świecie – oświadczył premier.

– To znaczy?

– Jako supermocarstwo – odparł z pewnością siebie Abe. Spojrzał twardo na cesarza, który odwrócił wzrok od wyzywającej miny premiera. Potem, zawstydzony, zmusił się do spojrzenia mu w oczy.

– Czy to prawda? – pytał uparcie cesarz. – Czy Japonia rzeczywiście chce zaatakować Syberię?

– Wybiła nasza godzina – odparł twardo Abe. – Jesteśmy niewielkim wyspiarskim narodem, umieszczonym z woli bogów obok rosnącego chińskiego giganta. Musimy mieć ropę naftową!

– Ale przecież podpisał pan umowę z Rosjanami! Będą sprzedawać nam ropę.

– I w tym tkwi właśnie problem, Wasza Wysokość. Dopóki kupujemy ropę od Rosjan, jesteśmy zdani na ich łaskę. Japonia musi mieć własne surowce.

Wywodzący się z rodziny przemysłowców, Atsuko Abe pierwsze dwadzieścia lat swego dorosłego życia spędził w Japońskich Siłach Samoobrony. Chociaż był typowany na stanowisko dowódcze, wystąpił z wojska i przyjął posadę w Ministerstwie Obrony. Tam zaprzyjaźnił się z politykami różnych orientacji, powiększał swoje wpływy i szybko awansował. Wreszcie porzucił biurokrację i zaczął ubiegać się o fotel w parlamencie, który zdobył bez trudu. Zasiadał tam przez dziesięć lat, lawirując wśród wzburzonych fal, które przelewały się przez stolicę.

Obecnie w wieku sześćdziesięciu dwóch lat był gotów. Nadeszła jego chwila.

Cesarz nie odwrócił wzroku.

– Wybiła godzina? Jak pan śmie? Nasz naród nigdy nie pozostawał w cieniu. Żyjemy honorowo, zachowując wiarę przodków. Nasze państwo popełniało w przeszłości błędy, za które drogo zapłaciło nasze społeczeństwo, ale nasz honor pozostał nieskalany. Nie potrzebujemy godziny podbojów, triumfu przemocy ani krwi na rękach.

– Wasza Wysokość urodził się cesarzem – rzekł z goryczą Abe – i nic nie wie o walce.

Cesarz opanował się z wysiłkiem.

– Rosja ma broń atomową, której może przeciwko nam użyć. Czy ma pan prawo ryzykować życiem całego narodu?

– Mamy poważny kryzys, Wasza Wysokość.

– Proszę mnie nie pouczać, panie premierze. Abe skłonił się.

– Proszę o wybaczenie, Waszą Wysokość – rzekł, gdy wyprostował się. – Wasza Wysokość nie wie, że Japonia ma również broń nuklearną. Jestem przekonany, że Rosja nie zaryzykuje wojny atomowej, by otrzymać w jej wyniku jałową pustynię, która nie da im ani rubla zysku.

– Japonia ma broń nuklearną? – szepnął wstrząśnięty cesarz.

– Tak.

– Jak to? W jaki sposób wyprodukowano tę broń?

– Rzecz jasna w ścisłej tajemnicy. – Uzyskanie broni nuklearnej było największym triumfem Abe. Politycy widząc upadek swego świata zgodzili się, acz niechętnie, na ten program zrealizowany następnie pod osłoną środków bezpieczeństwa godnych Józefa Stalina.

– Rząd zrobił to bez zgody parlamentu? Bez wiedzy i aprobaty narodu japońskiego? Czy to nie jest pogwałcenie praw i konstytucji?

Abe zaledwie skłonił głowę.

– A jeśli myli się pan co do Rosji? – indagował cesarz. – Proszę odpowiadać! Co będzie, jeśli Rosja zdecyduje się na atomowy odwet?

– Ryzyko jest równie duże dla Rosji, co dla nas, ale Rosjanie nie grają o taką stawkę.

– Niekoniecznie muszą widzieć to w ten sposób, co pan, panie premierze. Abe milczał.

Cesarz był zbyt wstrząśnięty, by mówić dalej. Doszedł do wniosku, że Abe zwariował. Premier okazał się wariatem. Po chwili cesarz odzyskał głos.

– A co, pańskim zdaniem, powinienem odpisać prezydentowi Stanów Zjednoczonych?

Abe wykonał gest zniecierpliwienia.

– Proszę go zignorować, Wasza Wysokość. Odpowiedź jest zbyteczna. Prezydent USA zapomniał, gdzie jego miejsce.

Naruhito w zamyśleniu pokręcił głową.

– Mój dziadek, Hirohito, w przeddzień wybuchu wojny otrzymał list z błaganiem o pokój od prezydenta Roosevelta. Hirohito nie odpisał na ten list. Odmówił wtrącania się do spraw rządu. Przez całe życie zastanawiałem się, jak potoczyłaby się historia, gdyby mój dziadek poparł to, w co wierzył.

– Cesarz Hirohito był przekonany, że rząd działa w najlepszym interesie narodu.

– Być może. Ale ja nie jestem o tym przekonany.

Abe otrząsnął się. Zabrnął już zbyt daleko i kosztowało go to za dużo wysiłku. Spojrzał na cesarza niczym zapaśnik sumo.

– Rząd działa w imieniu Waszej Wysokości oraz narodu. Takie jest prawo.

– Proszę nie wspominać mi o prawie, zwłaszcza po tym, co przed chwilą usłyszałem.

Abe uderzył się w pierś.

– Wasza Wysokość panuje, ja rządzę. Taki jest porządek w Japonii. Wziął kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić.

– Jeśli dostanę kopię listu, każę ministrowi spraw zagranicznych przygotować odpowiedź.

Cesarz udał, że tego nie słyszy. Dalej rozmyślał na głos.

– W epoce broni atomowej, biologicznej i chemicznej wojna jest przeżytkiem. Przestała już być jednym z politycznych rozwiązań. Obawiam się, że naród, który rozpocznie wojnę w dwudziestym pierwszym wieku, popełni samobójstwo. Śmierć, panie premierze, z pewnością nie jest przeznaczeniem narodu japońskiego. Śmierć, panie premierze, jest czymś wiecznym i ostatecznym, czymś, co przychodzi powoli, z przyczyn naturalnych lub szybko, w spektakularnym blasku chwały. Naszym celem musi stać się życie. Musimy dbać o życie.

Abe nie znalazł żadnej uprzejmej odpowiedzi.

– Dźwiga pan potężne brzemię, panie premierze – dodał cicho cesarz. – To są nadzieje i marzenia wszystkich żyjących Japończyków oraz ich przodków.

– Wasza Wysokość, jestem świadomy swej odpowiedzialności – odparł Abe najuprzejmiej jak tylko potrafił. Starał się panować nad sobą. – Boleśnie świadomy – dodał przez zaciśnięte zęby.

– W swoich publicznych wystąpieniach twierdził pan, że przeznaczenie Japonii jest tak jasne, jak wschód słońca w pogodny ranek – ciągnął Naruhito. – Radziłbym, by zasięgnął pan opinii parlamentu, zanim popełni pan poważniejsze przestępstwo.

Nic innego nie przyszło mu do głowy, kiedy patrzył na tego głupka.

– Niech pan przestrzega prawa – dodał cesarz.

– To doskonała rada, ale...

– Japończycy to wspaniali ludzie – powiedział premierowi cesarz, pragnąc w ten sposób wypełnić ciszę. – Jeśli będzie pan w nich wierzył, podtrzyma pan ich zaufanie do siebie.

Abe z wysiłkiem skłonił głowę, okazując szacunek władcy.

Naruhito nie mógł znieść dłużej obecności tego łajdaka. Wstał, skinął głową i wyszedł.

 

To wszystko działo się dwa dni temu.

By móc wyrazić swoje przekonania, Naruhito poświęcił swą ceremonialną, niemal mistyczną funkcję głowy państwa, lecz wierzył, że to dla dobra kraju. Nigdy przedtem tego nie robił, a Abe... ośmielił się przypomnieć cesarzowi, jakie są jego obowiązki! Nigdy w życiu Naruhito nie czuł się taki upokorzony. Słowa Abe wciąż go paliły.

Napisał list do prezydenta USA. Własnoręcznie, ponieważ nie ufał sekretarkom.

Prawda była gorzka: nie miał na nic wpływu.

Dzieci śpiewały, wtórując Masako, żonie cesarza. Fala miłości ogarnęła Naruhito, gdy patrzył jak ukochana żona śpiewa razem z dziećmi.

Kochał życie. Kochał swoją żonę, rodzinę. Swój naród. Jego życie i życie narodu splotły się nierozerwalnie ze sobą. Poczuł smak goryczy. Czas uciekał nieubłaganie.

 

Kapitan Shunko Kato, ukryty za zasłoną okna na pierwszym piętrze Pałacu Cesarskiego, obserwował ceremonię na trawniku. Za nim stali w bezruchu trzej pozostali „monterzy". Wyglądali na zupełnie spokojnych. Kato wiedział, że tak nie jest. Czuł, że są napięci jak struna. Dyscyplina wojskowa utrzymywała ich w bezruchu, pozostawiając każdego sam na sam z własnymi myślami.

Promień słońca wpadł przez okno, tworząc na posadzce jaśniejszą plamę. Kato popatrzył na rozjaśnioną podłogę, solidną framugę okna, parkan, trawnik, ludzi, bezmiar nieba...

Widział to wszystko po raz ostatni w życiu. Jednak jego osobisty los nie miał większego znaczenia. Kato odsunął od siebie wszystkie myśli i skoncentrował wzrok na postaciach z trawnika.

Cesarzowi – niższemu od przeciętnego Japończyka, miał jakieś metr sześćdziesiąt – mimo wyprostowanej postawy rysował się brzuszek. Otaczała go grupka ubranych na czarno funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Większość z nich stała tyłem do odbywającej się ceremonii.

Kato cofnął się o kilka centymetrów. Upewnił się, że przed wzrokiem obserwatorów z dołu kryje go cień kotary. Uspokojony, przyjrzał się strażnikom, usiłując wypatrzyć najdrobniejsze oznaki zaniepokojenia i znów skupił się na rodzinie cesarskiej.

Cesarz, stojąc przed grupą oficjeli, przyglądał się cesarzowej i dzieciom, odbywającym prosty rytuał. Z pewnością niczym się nie przejmował. Kato był pewien, że cesarz nie miał pojęcia, jaka rozpacz ogarnęła naród po załamaniu się systemu bankowego. Czy mogło być inaczej? Cesarz z pewnością nie porusza się w zwykłych kręgach.

Jednak nawet on musiał czasem oglądać telewizję i czytać gazety. Jak mógł nie wiedzieć o korupcji wśród polityków, łapówkach, protekcjonizmie, wybuchających raz po raz skandalach? ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin