Pemberton Gwen - A w sprawie Rity.pdf

(478 KB) Pobierz
Regarding Rita
GwenPemberton
A w sprawie Rity...
( Regarding Rita)
Przełożyła Anna Walęcka
142022133.002.png
PROLOG
– Przecież nie zaciągniemy jej do ołtarza siłą. – Al stał za kontuarem w swoim barze i
przyglądał się uważnie pozostałym piętnastu członkom specjalnego tajnego komitetu.
– Jeśli nie odpowiadają jej ci faceci, których jej podsuwamy, to nie powie „tak” nawet
trzymana na muszce. Trudno zresztą mieć o to pretensje. – Eva May westchnęła głęboko i
skrzyżowała ramiona na piersiach.
– Podobno ostatnia noc to była istna katastrofa. Wyrzuciła gościa za drzwi z takim
hukiem, że dom się trząsł w posadach – powiedział Fred.
– Pewnie się do niej dobierał – wtrąciła się jego żona.
– Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby tego z Ritą.
Zapadła absolutna cisza. W powietrzu wisiały nie wypowiedziane słowa: „ktoś to jednak
zrobił”. Wszyscy nerwowo kręcili się na stołkach.
Miejscowy fryzjer Norm odchrząknął głośno.
– Szkoda gadać. Jak na razie, efekty naszej działalności są mizerne. Przecież... – zaczął
coraz bardziej podnosić głos.
Wokoło rozległy się uciszające syknięcia. Komitet działał w konspiracji. Jednak za
każdym razem w którymś momencie spotkania zgromadzeni zaczynali tak hałasować, że całe
miasteczko dowiadywało się o ich obradach.
– To może wybieramy nieodpowiednich facetów – powiedział Al dudniącym głosem,
dochodzącym z głębin jego zwalistego ciała.
– Spróbowaliśmy ze wszystkimi, którzy się nadawali.
– Nawet z siostrzeńcem Jake’a.
– Początkowo był zainteresowany. Dopóki nie poznał szczegółów – mruknął Jake. –
Zaproponowałbym swoją kandydaturę, ale Rita na pewno nie zechce takiego starca.
– Jake, nie opowiadaj bzdur. Dobrze wiesz, że forsowniejszy spacer mógłby cię
przyprawić o zawał.
Starszy mężczyzna potarł dłonią łysinę i uśmiechnął się przekornie.
– Myślę, że byłbym w stanie wytrzymać trochę więcej. A w każdym razie nie
pozwoliłbym sobie na przeprowadzkę do szpitala przed nocą poślubną.
Eva May opuściła rękę na jego chude ramię z taką siłą, że niemal zrzuciła go z krzesełka.
Nieopanowany wybuch śmiechu nieco rozluźnił duszną atmosferę spotkania. Wydawało się,
jakby ktoś nagle zapalił wszystkie światła i odsłonił okna, za którymi rozbłysło mocne,
południowe słońce.
Nawet sam Jake nie wytrzymał i zaczął chichotać. Jego łysa głowa rozbłysła mocną
czerwienią.
Również Al czuł, jak jego brzuch i ramiona zaczynają gwałtownie podrygiwać. Odczekał
chwilę, aż wszyscy się uspokoją, obetrą łzy i wyrównają oddech. Kiedy w końcu spojrzenia
skupiły się na nim, postanowił wrócić do tematu.
– Najsłodsza, najdelikatniejsza dziewczyna, jaką znamy, ma mały problem – zaczął. –
142022133.003.png
Wychowaliśmy ją wspólnie i wspólnie ponosimy za nią odpowiedzialność. Potrzebuje naszej
pomocy, nawet jeśli twierdzi, że jest inaczej. Proponuję, żebyśmy się tu spotykali co
poniedziałek, aż znajdziemy jakieś rozwiązanie sprawy Rity.
Wokoło rozległy się ciche jęki, ale Al wiedział dobrze, że to odruch obronny, a nie
prawdziwy protest. Jeśli byłoby to konieczne, mieszkańcy Hooperville zjawialiby się na
spotkaniu nawet codziennie.
– Myślę... Wydaje mi się... Przyszło mi do głowy... – zaczęła wdowa Flo. – No więc,
Betty z Northside Bank powiedziała mi, że ktoś chyba kupił sklep Harveya.
– Idiota albo samobójca! Kto przy zdrowych zmysłach kupiłby coś takiego, szczególnie
po tym, jak ci z nowego centrum handlowego wygryźli Harveya! – krzyknął ktoś z głębi sali.
– Betty mówi, że to jakiś facet z Cincinnati...
– Jeszcze lepiej – miastowy wariatuńcio! – przerwał jej znowu ktoś inny.
– Zamierza otworzyć firmę hydrauliczną. I zakładać ogrzewanie – dodała Flo.
W pomieszczeniu zaszumiało. Al nawet nie próbował zaprowadzić porządku. Sam miał
mętlik w głowie. Pomyślał o tym hydrauliku. Zdecydowanie nie był to jeden z tych zawodów,
jakiego życzyliby sobie dla wybrańca Rity. Chociaż z drugiej strony – dość już miała
kłopotów z intelektualistami.
Świeża krew, właśnie tego teraz potrzebują. Może będą mieli dość szczęścia i facet okaże
się wolny, miły i w miarę przystojny. Teraz trzeba go tylko zainteresować sprawą, trzymać
przez jakiś czas z daleka, zastawić pułapkę i czekać na wynik.
142022133.004.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jak zwykle w sobotę rano w barze Ala było tłoczno. Przeważali przyjezdni z miasta,
którym udało się wyrwać z codziennego kieratu na weekend. Przychodzili tu, by zjeść
naleśniki i trochę poplotkować.
Zwykle ten widok bardzo cieszył Ritę Lynn. Udzielała się jej atmosfera bezpośredniości i
ciepła. Ale nie dzisiaj. Ostatniej nocy spała tylko trzy godziny, a w dodatku męczyły ją
koszmary. Czuła się tak, jakby talerze i sztućce szczękały w samym środku jej głowy. Sprawę
pogarszało jeszcze pogwizdywanie Ala. Wydawało się jej, że to fabryczna syrena wzywająca
robotników do pracy. Do tego dochodziły odgłosy wydawane przez jedzących. Mogłaby
przysiąc, że słyszy, jak poruszają się ich szczęki. Kuchenne zapachy i gorąco otulały ją jak
gruby, zatęchły koc. Kręciło się jej w głowie. Miała mdłości.
Nawet perspektywa dużych, sobotnich napiwków nie była w stanie poprawić jej humoru.
Dzisiaj oddałaby wiele, by znaleźć się jak najdalej stąd. Na przykład na Marsie.
Zacisnęła mocno powieki i policzyła do dziesięciu. Na kilka sekund znalazła się w jakimś
innym, spokojnym miejscu. Ale kiedy otworzyła oczy, wszystkie dźwięki i zapachy knajpki
zaatakowały ją ze zdwojoną siłą.
– Cholera – mruknęła pod nosem. Nigdzie się dzisiaj stąd nie ruszy. Żaden Mars nie
wchodzi w grę. Jedyna podróż, jąkają czeka już za chwilę, to podróż do stolika numer cztery.
Przerzuciła kartkę w bloczku z zamówieniami, pośliniła ołówek i ruszyła w stronę
oczekujących gości.
O wpół do ósmej salę rozświetlało już mocne lipcowe słońce. Rita przysłoniła oczy i
uśmiechnęła się do wuja Freda i ciotki Lottie rozpartych naprzeciwko siebie na czerwonych
kanapach obitych skajem.
– Co słychać, Rito? – zapytał Fred, nie odrywając wzroku od karty dań. Jego głos ledwie
przebijał się przez panujący w sali szum.
– Ale masz rumieńce – powiedziała Lottie. Ważyła jakieś trzydzieści kilo więcej niż jej
mąż. Ona również wnikliwie studiowała menu, na moment jednak podniosła oczy na Ritę, a
raczej na jej brzuch.
Rita poczuła, jak z jej twarzy znika uśmiech. Rumieńce? Była blada, miała podkrążone
oczy, tłuste włosy wisiały w strąkach dookoła jej twarzy. Czuła się jak z krzyża zdjęta. Różne
rzeczy mogła teraz o sobie powiedzieć, ale nie to, że jest rumiana.
Wiedziała jednak dobrze, że nie w tym rzecz. Ciotce Lottie chodziło o to, by skierować
rozmowę w stronę właściwego tematu. Musiała przygotować się na to, od czego nie było
ucieczki – na wszystkie te pytania. Pytania, które wynikały z troskliwości. Pytania zadawane
wprost, bez owijania w bawełnę. Pytania, na które odpowiedzi nie miała w swojej karcie dań.
Rita wygładziła fartuch. Zastanawiała się, ile czasu minie, zanim ten kawałek wy
krochmalonej, bawełnianej tkaniny uniesie się na jej brzuchu? Jeszcze trzy miesiące? Będzie
wtedy w piątym. Do tego czasu zdoła chyba udowodnić całemu miasteczku, że nie potrzebuje
pomocy i poradzi sobie sama. Może mieszkańcy Hooperville przestaną ją wreszcie swatać na
142022133.005.png
prawo i lewo. Dadzą spokój i zostawią samą z tym, co nazywają „małym problemem”.
– Co porabiałaś dziś w nocy? – zapytał Fred.
– Po co pytasz, skoro doskonale wiesz, że spędziłam czas, wysłuchując opowieści
czwartego kuzyna Marthy Green ze strony ojca o różnych rodzajach farb i emulsji oraz
długości czasów ich schnięcia. Przez niego nie obejrzałam mojego ulubionego serialu
telewizyjnego. A kiedy w końcu udało mi się go pozbyć, czułam się tak zmęczona, że padłam
na nos i nie byłam w stanie nawet czytać.
Odgarnęła grzywkę z czoła i znacząco pokiwała ołówkiem.
– A teraz może byście powiedzieli, co chcecie na śniadanie?
Starała się mówić spokojnym tonem. To byli przecież ludzie, którzy wzięli ją do siebie,
kiedy miała kilkanaście lat. Nie zasłużyli sobie na złe traktowanie. Oni i pozostali mieszkańcy
Hooperville. Wszyscy byli jej wujkami, ciotkami albo kuzynami. Co prawda, nie rodzonymi,
ale więzi między nimi były i tak bardzo silne.
– Czy ty aby powinnaś być przez cały dzień na nogach? – zapytał Fred.
Wzruszyła ramionami.
– Wiesz – kontynuował – w twoim stanie i w ogóle. Który to miesiąc... czwarty?
– Drugi – odpowiedziała krótko Rita.
– No, no, czwarty miesiąc. Kiedy Lottie była w tak zaawansowanej ciąży, nie dało się
tego ukryć. Wyglądała jak dojrzały arbuz.
Rita zacisnęła zęby. Fred ciągnął dalej.
– Jak była w czwartym miesiącu, nie pozwalałem jej nawet zamieść podłogi.
– Rity to na pewno nie interesuje – prychnęła Lottie.
– Nie męcz jej opowieściami z zamierzchłych czasów. A poza tym, wcale nie było tak,
jak mówisz. – Odwróciła się w stronę Rity. – Pracował wtedy na dwie zmiany w
kamieniołomie, a mnie zostawiał W domu zupełnie samą.
– No, ale tak zupełnie to cię jednak nie zostawiłem.
W tym momencie Lottie wymierzyła swojemu mężowi potężnego kopniaka w goleń. Nie
umknęło to uwagi Rity.
– Nie słuchaj, co on wygaduje – powiedziała Lottie.
– Widzisz, bardzo się o ciebie martwimy. Co zamierzasz zrobić?
To. właśnie całe Hooperville. Można mówić, że ma „mały problem”, nie wolno natomiast
wspomnieć o Howardzie, jej nieobecnym narzeczonym. Wszyscy byli głęboko przekonani, że
Howard do niej nie wróci. Albo że ona nie będzie go już chciała... Pokłócili się dwa miesiące
temu i Howard wyjechał na badania do Europy Wschodniej. Od tego czasu nie dawał znaku
życia. Jeszcze do niedawna chciała go odszukać i zawiadomić o tym, co się stało. Ponieważ
jednak wszelki ślad po nim zaginął, postanowiła zająć się sobą. Trzeba żyć z dnia na dzień i
nie zastanawiać się zbyt wiele nad przyszłością.
Tego jednak nie mogła powiedzieć Lottie. Jej sprawa zaprzątała głowy właściwie
wszystkim mieszkańcom Hooperville, w szczególności zaś członkom komitetu, będącego
tajemnicą poliszynela. Gdyby dowiedzieli się o nie przespanych nocach, w czasie których
Rita myślała o tym, co ją czeka, nie byłoby już najmniejszej szansy na to, żeby dali jej spokój.
142022133.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin