Cecil Scott Forester - Hornblower 08 - Okręt liniowy.doc

(1029 KB) Pobierz

C. S. FORESTER

Okręt liniowy

Tłumaczyła: HENRYKA STĘPIEŃ

"WYDAWNICTWO MORSKIE" GDAŃSK

"TEKOP" GLIWICE

1991

Tytuł oryginału angielskiego: A Ship of the Line

Redaktor: Alina Walczak

Opracowanie graficzne: Erwin Pawlusiński, Ryszard Bartnik

Korekta: Teresa Kubica

(c) First published by Michael Joseph Ltd. 1938

ISBN 83-215-5790-2 "WM" ISBN 83-85297-48-0 "Tekop"

Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1991

we współpracy z "Tekop" Spółka z o.o. Gliwice

Bielskie Zakłady Graficzne zam. 1722/K

 

Rozdział I

   Kapitan Horatio Hornblower przeglądał zamazaną odbitkę, którą drukarze dostarczyli mu właśnie do mieszkania.

   "Do wszystkich Młodych Ludzi Dzielnych D u c h e m - czytał. - Marynarzy, Mężczyzn z lądu i Chłopców pragnących walczyć o sprawę wolności i przyczynić się do tego, aby tyran z Korsyki przeklął chwilę, w której ściągnął na siebie gniew Wysp Brytyjskich. "Sutherland", dwupokładowy okręt Jego Królewskiej Mości Króla Brytanii, uzbrojony w siedemdziesiąt cztery działa, jest właśnie doprowadzany w Plymouth do stanu gotowości bojowej i zostało jeszcze kilka w o l n y c h m i e j s c do kompletu załogi. Dowódca, kapitan H o r a t i o H o r n b l o w e r, wrócił ostatnio z wyprawy na M o r z e P o ł u d n i o w e, podczas której, dowodząc fregatą "Lydia", uzbrojoną w trzydzieści sześć dział, związał walką i  z a t o p i ł d w a k r o ć s i l n i e j s z y dwupokładowy okręt hiszpański "Natividad". Oficerowie, podoficerowie i marynarze z "Lydii", wszyscy przeszli za nim na "Sutherlanda". Jakiż człowiek mężny mógłby się oprzeć wezwaniu, by przyłączyć się do tej Kompanii Bohaterów i dzielić z nimi dalsze czekające ich splendory? Kto pokaże monsieur J e a n o w i C r a p a u d1, że morza należą do Brytanii i że żaden francuski zjadacz żab nie ma tam czego szukać? Kto pragnie kapelusza pełnego złotych ludwików tytułem p r y z o w e g o? Będą na okręcie s k r z y p k o w i e i tańce co wieczór, i zaprowiantowanie - po pełnych s z e s n a ś c i e uncji w funcie2 - najlepszy gatunek wołowiny, najwspanialszy chleb, a do tego g r o g, każdego dnia w południe i co niedziela. I to wszystko jako dodatek do ż o ł d u wypłacanego pod g w a r a n c j ą Jego Najmiłościwszego Majestatu Króla J e r z e g o! W  m i e j s c u, gdzie przeczytacie to ogłoszenie, będzie oficer z królewskiego okrętu "Sutherland", który wpisze na listę załogi wszystkich o c h o t n y c h z u c h ó w łaknących Sławy."

   Czytając odbitkę kapitan Hornblower walczył z opanowującym go uczuciem beznadziejności. W każdym mieście, gdzie odbywają się jarmarki, można przeczytać tuziny takich apeli. Trudno się spodziewać, że uda mu się przyciągnąć rekrutów na zwykły liniowiec, gdy po kraju grasują dziarscy kapitanowie fregat o dwakroć głośniejszej reputacji, mogący podać sumy pryzowego istotnie zdobytego w poprzednich wyprawach. Wysłanie czterech poruczników, każdego w towarzystwie pół tuzina ludzi, na objazd południowych hrabstw z zadaniem werbowania rekrutów zgodnie z tym obwieszczeniem będzie go kosztowało niemal cały żołd, należny mu za czas ostatniej kampanii, i obawiał się, że pieniądze te okażą się wyrzucone na marne.

   Jednakże coś trzeba było robić. "Lydia" dała mu dwustu wykwalifikowanych marynarzy (plakat nic nie mówił o tym, że przeniesiono ich pod przymusem, nie dawszy stanąć stopą na ziemi angielskiej po powrocie z dwuletniej wyprawy), lecz do kompletu załogi potrzebował jeszcze pięćdziesięciu marynarzy oraz dwustu szczurów lądowych, dorosłych mężczyzn i chłopców. Statek strażniczy nie znalazł nikogo. Niemożność uzupełnienia załogi mogła oznaczać utratę stanowiska dowódcy, a co za tym idzie, bezrobocie i połowę pensji - osiem szylingów dziennie - do końca życia. Nie miał absolutnie pojęcia, jak dalece jest w łaskach u Admiralicji, i przypuszczał, rzecz dla niego naturalna, iż jego zatrudnienie wisi na włosku.

   Siedział postukując ołówkiem w odbitkę, a niepokój i przemęczenie wywołały przekleństwa na jego usta - idiotyczne złorzeczenia, z których bezsensowności zdawał sobie w pełni sprawę w momencie, gdy je wypowiadał. Pilnował się jednak, by mówić przyciszonym głosem; Maria odpoczywała w sypialni za podwójnymi drzwiami i nie chciał jej obudzić. Maria (chociaż to jeszcze za wcześnie, aby mieć co do tego pewność) była przekonana, że jest w ciąży, i Hornblower czuł przesyt jej nadmierną tkliwością. Gdy sobie o tym przypomniał, rozdrażnienie jego wzrosło jeszcze bardziej; nienawidził lądu, konieczności pogoni za rekrutami, dusznej bawialni i utraty niezależności, w której zasmakował w czasie miesięcy swej ostatniej wyprawy. Ze złością sięgnął po kapelusz i wyszedł na palcach z pokoju. Posłaniec od drukarza czekał w hallu z czapką w ręku. Hornblower przechodząc wręczył mu odbitkę i szorstkim tonem polecił przygotowanie jednego grosa3 plakatów, po czym ruszył w hałaśliwe ulice.

   Na widok jego munduru mostowy przy barierze pomostu Halfpenny przepuścił go bez pobierania myta. Dwunastu wioślarzy u przewozu znało go jako kapitana "Sutherlanda" i każdy usiłował ściągnąć na siebie jego wzrok - za przewiezienie kapitana na okręt poprzez całą długość Hamoaze mogli się spodziewać hojnej zapłaty. Hornblower zajął miejsce w dwuwiosłowej łodzi; odczuł pewną satysfakcję, że nie odezwał się ani słowem, gdy odpychali łódź od brzegu i ruszali w długą, powolną żeglugę przez gąszcz stateczków, statków i okrętów. Wzorowy4 przesunął prymkę w kącik ust i już miał rzucić jakąś banalną uwagę, lecz widząc nachmurzone oblicze pasażera i gniewną zmarszczkę na jego czole zreflektował się i zamiast słów wydał z siebie kaszlnięcie. Hornblower, który ani razu nie spojrzawszy otwarcie na wioślarza, doskonale widział, co się dzieje, poczuł, że humor poprawia mu się trochę. Zauważył grę muskułów w brązowych ramionach, kiedy człowiek ten wiosłował co sił; miał tatuowany nadgarstek, a w lewym uchu błyszczące cienkie kółko ze złota. Musiał być marynarzem, zanim zaczął pracować jako przewoźnik - Hornblower zapragnął niewymownie wziąć go ze sobą na pokład "Sutherlanda"; gdyby tylko mógł dostać w swe ręce kilka tuzinów prawdziwych marynarzy, skończyłyby się jego kłopoty. Ale ten właśnie na pewno ma zaświadczenie zwalniające go od służby wojskowej, w przeciwnym razie absolutnie nie mógłby uprawiać swego zawodu tu, gdzie zjeżdża się jedna czwarta personelu Brytyjskiej Marynarki Wojennej w poszukiwaniu załóg.

   W składzie aprowizacyjnym i w stoczni, które mijali po drodze, roiło się także od mężczyzn; wszyscy nadawali się do służby wojskowej, a połowa z nich to marynarze - cieśle okrętowi i takielarze - Hornblower patrzył na nich pożądliwie i beznadziejnie, jak kot na złotą rybkę w akwarium. Przepłynęli wolno mimo dużego placu, gdzie splatano liny, obok masztówki i kadłuba hulka, na którym zamontowano dźwig nożycowy, minęli dymiące kominy fabryki sucharów. Oto i "Sutherland", przycumowany do beczki za cyplem Bull; przypatrując się swemu okrętowi poprzez szerokość lekko rozhuśtanej wody Hornblower stwierdził, że w całkiem naturalnej dumie, jaką napełniało go nowe stanowisko, jest dziwna domieszka konserwatywnej niechęci. Obły kształt dziobu wyglądał dziwacznie w okresie, gdy każdy liniowiec budowany w Anglii miał galion, do którego od dawna przywykło jego oko; linie okrętu były niezgrabne i zdradzały (co Hornblower zauważał, ilekroć patrzył na "Sutherlanda"), że budując go zrezygnowano z innych zalet na rzecz małej głębokości zanurzenia. Wszystko na nim - oprócz kolumn masztowych będących pochodzenia angielskiego - wskazywało, że zbudowany został w Holandii z przeznaczeniem do żeglowania pomiędzy glinianymi obwałowaniami kanałów i po płytkich ujściach rzek wybrzeża holenderskiego. "Sutherland" - faktycznie dawny siedemdziesięcioczterodziałowy holenderski "Eendracht", który zdobyto pod Texel - teraz, po przezbrojeniu, był najbrzydszym i najmniej mile widzianym dwupokładowcem na liście okrętów Brytyjskiej Marynarki Wojennej.

   Niech Bóg ma mnie w swej opiece - pomyślał Hornblower patrząc na okręt z niesmakiem tym silniejszym, że wciąż jeszcze brakło mu ludzi do skompletowania załogi - jeśli miałbym kiedykolwiek manewrować na nim blisko brzegu po zawietrznej. Dryfowałby na zawietrzną jak papierowa łódeczka, a potem, na rozprawie sądu wojennego, nikt nie uwierzyłby w żadne gadanie o niedostatecznej dzielności morskiej okrętu.

   - Lżej wiosłować! - rzucił do przewoźników i ludzie spoczęli, a wiosła przestały trzeć o dulki; odgłos fal bijących o burty łodzi stał się naraz wyraźniejszy.

   Dryfowali na rozkołysanej wodzie, a Hornblower kontynuował nie zadowalające go oględziny. Okręt był świeżo pomalowany, ale w stoczni poskąpili farby - ponurej żółci i czerni nie ożywiała ani odrobina bieli czy szkarłatu. Zamożny kapitan albo pierwszy oficer uzupełniliby ten niedostatek z własnej kieszeni i kazaliby tu i ówdzie pacnąć pozłotą, ale Hornblower nie miał na to pieniędzy i wiedział, że Bush, utrzymujący ze swej pensji cztery siostry i matkę, też ich nie ma - choćby nawet jego zawodowa przyszłość zależała w pewnej mierze od wyglądu "Sutherlanda". Niektórzy kapitanowie - co sobie Hornblower szczerze w duchu powiedział - nie przebierając w środkach wydusiliby ze stoczni więcej farby, a także pozłotę, jeśli już o to chodzi. Ale on nie nadawał się do tego i nawet perspektywa posiadania całej pozłoty świata nie mogłaby go skłonić, aby zaczął poklepywać po ramieniu urzędnika stoczni i zdobywać jego względy pochlebstwem i udawaną dobrodusznością; powstrzymałoby go nie sumienie, lecz nieśmiałość.

   Ktoś na pokładzie już go wypatrzył. Usłyszał świergot gwizdków towarzyszących przygotowaniom na jego przyjęcie. Niech poczekają jeszcze trochę; nie miał zamiaru dziś się śpieszyć. Pusty wewnątrz "Sutherland" unosił się wysoko na wodzie, ukazując szeroki pas miedzianych blach poszycia. Są nowe, dzięki Bogu. Idąc pełnym wiatrem to brzydkie stare okręcisko może rozwijać niezłą szybkość. W tej chwili wiatr obrócił go w poprzek pływu i wtedy odsłoniły się linie jego rufy. Oceniając wzrokiem kształt okrętu Hornblower zastanawiał się, jak można by wydobyć zeń maksimum tego, na co go stać. Pomagało mu w tym dwudziestodwuletnie doświadczenie w pływaniu po morzach. Przywoływał na myśl skomplikowany układ wszelkich sił, jakie będą działać na okręt w morzu, nacisk wiatru na żagle, równoważenie wpływu kliwrów odchyleniem steru, boczny opór stępki, tarcie powierzchniowe, uderzenia fal o dziób. Obmyślił w ogólnych zarysach wstępne ustawienie próbne, postanawiając (zanim próby praktyczne nie dadzą mu więcej danych), jak odchyli maszty od pionu i wytrymuje okręt. Natychmiast jednak przypomniał sobie z goryczą, że nie ma na razie ludzi do skompletowania załogi i że póki ich nie znajdzie, wszystkie te plany na nic się zdadzą.

   - Naprzód! - krzyknął do przewoźników, którzy znów nacisnęli na wiosła z całą siłą.

   - Złóż wiosło, Jake - powiedział bosakowy do wzorowego, oglądając się przez ramię.

   Łódź zakręciła pod rufą "Sutherlanda" - miał nadzieję, że ci ludzie wiedzą, jak dobić do burty okrętu wojennego - ukazując Hornblowerowi galerię rufową, jedno z najbardziej dla niego atrakcyjnych miejsc na okręcie. Był zadowolony, że stocznia nie usunęła jej, jak to uczyniono na tylu liniowcach. Tam, na tej galerii będzie mógł napawać się wiatrem, morzem i słońcem w odosobnieniu nieosiągalnym na pokładzie. Każe sobie zrobić leżak i tam ustawić. Będzie mógł nawet robić gimnastykę poza zasięgiem czyjegokolwiek wzroku - galeria ma osiemnaście stóp długości i tylko pod nawisami balkonów bocznych trzeba się będzie nieco schylać. Hornblower tęsknił niewymownie do chwili, gdy znajdzie się na morzu, z dala od wszystkich dokuczliwych kłopotów lądu, przechadzając się po swej galerii rufowej w samotności, w której tylko mógł teraz szukać odprężenia. Lecz bez kompletnej załogi cała ta błoga perspektywa oddalała się na czas nieokreślony. Musi gdzieś zdobyć ludzi.

   Pogrzebał w kieszeni, żeby zapłacić przewoźnikom, i chociaż tak bardzo brakowało mu srebra, nieśmiałość kazała mu dać im więcej, niż się należało, gdyż uważał, że tak właśnie postępują jego koledzy, kapitanowie okrętów liniowych.

   - Dziękujemy, sir, dziękujemy - powiedział wzorowy kłaniając się uniżenie.

   Hornblower wspiął się po trapie i wszedł przez furtę burtową, pomalowaną na brudnobrązowy kolor, która za czasów służby pod banderą holenderską musiała pięknie błyszczeć złoceniami. Rozświergotały się donośnie gwizdki bosmańskie, kompania piechoty morskiej sprezentowała broń, trapowi stanęli wyprężeni na baczność. Gray, zastępca oficera nawigacyjnego - porucznicy nie mieli wacht w porcie - który był oficerem służbowym, zasalutował, gdy kapitan przechodząc przez pokład rufowy dotknął swego kapelusza. Mimo że Gray był jego ulubieńcem, Hornblower nie raczył odezwać się do niego; postanowił twardo bronić się przed swoją skłonnością do zbytniej rozmowności. Rozejrzał się dookoła w milczeniu.

   Pokłady zawalone były osprzętem, gdyż zakładano właśnie olinowanie, lecz Hornblower nie mógł nie zauważyć, że pod powierzchownym bałaganem kryje się porządek. Zwoje lin, grupy ludzi zajętych pracą na pokładzie, pomocnicy żaglomistrza zszywający marsel na baku - wszystko to dawało wprawdzie wrażenie nieładu, lecz był to nieład zdyscyplinowany. Surowe rozkazy wydane oficerom przynosiły owoce. Załoga "Lydii" usłyszawszy, że ma być przeniesiona w komplecie na "Sutherlanda" nie spędziwszy nawet ani dnia na lądzie, omal się nie zbuntowała. Teraz znów trzymał ją w garści.

   - Oficer żandarmerii pragnie złożyć raport, sir - powiedział Gray.

   - Proszę więc posłać po niego - odrzekł Hornblower.

   Oficerem odpowiedzialnym za wdrażanie dyscypliny był człowiek nowy, nie znany Hornblowerowi, o nazwisku Price. Hornblower domyślił się, że chce on złożyć skargę na brak zdyscyplinowania, i westchnął, układając przy tym twarz w wyraz bezlitosnej surowości. Pewnie zajdzie konieczność chłosty, a on nienawidził myśli o krwi i katuszach. Jednakże obejmując dowództwo w tego rodzaju wyprawie, mając pod rozkazami krnąbrną załogę, musi bez wahania wymierzać chłostę w razie potrzeby - tak aby skóra schodziła z pleców winowajcy.

   Price szedł już ku niemu po schodni na czele bardzo dziwnej procesji złożonej z trzydziestu mężczyzn, skutych parami ze sobą, z wyjątkiem dwóch ostatnich, którzy podzwaniali posępnie łańcuchami u nóg. Wszyscy niemal byli w łachmanach, niczym nie przypominających odzieży marynarskiej. Przeważnie składały się na nie strzępy worków, czasem sztruksu, a przyjrzawszy się baczniej Hornblower zobaczył, że jeden z ludzi ma na sobie resztki spodni moleskinowych5. Inny odziany był w coś, co było niegdyś przyzwoitym ubraniem z pierwszorzędnego czarnego sukna - przez dziurę na plecach przeświecała biała skóra. Wszyscy mieli szczeciniaste brody, czarne, brązowe, rudawe i siwe, a ci spośród nich, którzy nie byli łysi, mieli ogromne wiechcie skołtunionych włosów. Dwaj kaprale żandarmerii okrętowej zamykali pochód od tyłu.

   - Stój! - krzyknął Price. - Czapki z łbów!

   Szurając nogami, procesja mężczyzn o posępnych twarzach zatrzymała się na pokładzie rufowym. Niektórzy wbili oczy w pokład, inni z otwartymi ustami rozglądali się nieśmiało wokół siebie.

   - Co, u diabła, znaczy to wszystko? - zapytał ostro Hornblower.

   - Nowi, sir - odpowiedział Price. - Podpisałem kwit żołnierzom, co ich tu przyprowadzili, sir.

   - Skąd ich wzięli? - rzucił Hornblower ostrym tonem.

   - Z aresztu w Exeter, sir - odrzekł Price pokazując listę. - Czworo z nich to kłusownicy. Waites, ten tu, w spodniach moleskinowych, skazany za kradzież owieczek. A tamten, w czarnym - za bigamię, sir, był kierownikiem browaru, zanim mu się to przytrafiło. Reszta przeważnie złodziejaszki, sir, nie licząc tych dwóch z przodu, ich posadzili, bo podpalili stogi, no i ci dwaj, tam z tyłu, zakuci w żelazo. Ich zamkli za rabunek i gwałt.

   - Hmm - chrząknął Hornblower. Na moment go zatkało. Nowo przybyli zerkali na niego, niektórzy z nadzieją w oczach, inni z nienawiścią, a jeszcze inni z obojętnością. Wybrali służbę na morzu zamiast szubienicy, deportacji albo więzienia. Swój opłakany wygląd zawdzięczali miesiącom spędzonym w areszcie, w oczekiwaniu na rozprawę. Oto piękne uzupełnienie załogi okrętu - pomyślał Hornblower z goryczą - buntownicy w zarodku, ponure obiboki, wiejskie półgłupki. W każdym razie jednak jest to już jakaś siła robocza i musi wydusić z nich, co się da. Są przestraszeni, ponurzy i nieufni. Warto spróbować zdobyć ich przywiązanie. Po sekundzie namysłu instynktowny humanitaryzm podyktował mu, co ma robić.

   - Czemu są jeszcze w kajdanach? - zapytał dość głośno, aby wszyscy go usłyszeli. - Natychmiast ich rozkuć.

   - Przepraszam bardzo, sir - usprawiedliwiał się Price. - Nie chciałem bez rozkazu, sir, wiem przecież, co to za ptaszki i jak się tu dostali.

   - To nie ma nic do rzeczy - rzucił ostro Hornblower. - Są teraz w służbie królewskiej. Na moim okręcie nie będzie człowieka w kajdanach, chyba że sam znajdę powód, żeby wydać taki rozkaz.

   Hornblower pilnował się, aby nie spojrzeć w stronę nowych i słowa swe kierował dalej do Price'a - mimo że pogardzał sobą za uciekanie się do retorycznych sztuczek, wiedział, że taki sposób przemawiania jest bardziej skuteczny.

   - Nie chcę więcej widzieć nowych "pod opieką" żandarmerii - ciągnął z gniewem. - Są rekrutami w zaszczytnej służbie, z zaszczytną przyszłością przed sobą. Będę wdzięczny, jeśli pan tego dopilnuje na drugi raz. Proszę teraz znaleźć któregoś z pomocników intendenta i dopilnować, aby zgodnie z mym rozkazem wszyscy ci ludzie zostali odpowiednio przyodziani.

   Zbesztanie podległego oficera w obecności ludzi mogło się odbić szkodliwie na dyscyplinie, lecz Hornblower wiedział, że w wypadku żandarma szkoda jest niewielka. Prędzej czy później i tak zaczną go nienawidzić - otrzymał przywileje w szarży i płacy po to, aby być kozłem ofiarnym niezadowolenia załogi. Teraz Hornblower mógł złagodzić surowy ton głosu i zwrócić się bezpośrednio do nowych.

   - Człowiek spełniający swe obowiązki najlepiej jak potrafi - powiedział łagodnie - nie ma się czego obawiać na tym okręcie, a może oczekiwać wszystkiego, co najlepsze. A teraz chciałbym zobaczyć, jak szykownie zaprezentujecie się w nowym przyodziewku po zmyciu brudu miejsc, z których przybyliście. Rozejść się.

   Pozyskałem sobie co najmniej paru tych biedaków, rzekł do siebie. Niektóre twarze, noszące przedtem wyraz posępnej rozpaczy, jaśniały teraz nadzieją, gdy pierwszy raz od miesiący - a może i pierwszy raz w życiu - potraktowano ich jak ludzi, a nie jak bydlęta. Patrzył jak oddalali się po półpokładzie przyburtowym. Biedaczyska; Hornblower uważał, że zrobili marny interes zamieniając więzienie na marynarkę wojenną. W każdym razie jednak było to trzydziestu ludzi z tych dwustu pięćdziesięciu, których potrzebował do ciągnięcia lin i pchania drągów, aby "Sutherland" mógł wyjść w morze.

   Porucznik Bush wszedł śpiesznie na pokład rufowy i zasalutował kapitanowi lekkim dotknięciem kapelusza. Smagła, surowa twarz, z nie pasującymi do niej niebieskimi oczyma, zajaśniała równie nie pasującym uśmiechem. Hornblower poczuł dziwny ból, niemal wyrzut sumienia, widząc wyraźną przyjemność, jakiej Bush doświadczał na jego widok. Osobliwe to uczucie wiedzieć, że jest się podziwianym - można by nawet powiedzieć: kochanym - przez tego doskonałego marynarza, mistrza od wpajania dyscypliny i nieustraszonego wojaka, który mógł się chlubić posiadaniem wielu zalet, jakich Hornblowerowi brakowało we własnych oczach.

   - Dzień dobry, Bush - odezwał się. - Czy widział pan naszych nowych rekrutów?

   - Ćwiczyłem ze swoją wahtą służbę strażniczą na łodziach i dopiero co skończyłem. Skąd oni są, sir?

   Hornblower powiedział, a Bush zatarł ręce z radości!

   - Trzydziestu! - rzekł. - To niebywałe. Nigdy nie spodziewałem się więcej niż tuzina z Exeter. A dziś w Bodmin zaczyna się sesja wyjazdowa sądu. Prośmy Boga, żebyśmy i stamtąd dostali trzydziestu.

   - Z aresztu w Bodmin nie otrzymamy wykwalifikowanych marynarzy - zauważył Hornblower, niezmiernie rad ze spokoju, z jakim Bush przyjął wprowadzenie przestępców do załogi "Sutherlanda".

   - Nie, sir. Ale konwój zachodnioindyjski ma przybyć tu w tym tygodniu. Gwardziści powinni przycapnąć stamtąd ze dwustu. My dostaniemy dwudziestu, jeśli dadzą to, co się nam należy.

   - Hmm - mruknął Hornblower i odwrócił się z zakłopotaniem. Nie należał do tego pokroju kapitanów - ani tych wybitnych, ani pochlebców - którzy mogli być pewni łask ze strony admirała-komendanta portu. - Muszę zajrzeć na dół.

   Ta uwaga zmieniła dosyć skutecznie przedmiot ich rozmowy.

   - Kobiety są niespokojne - rzekł Bush. - Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, pójdę lepiej także, sir.

   Dolny pokład działowy, słabo oświetlony światłem dochodzącym przez pół tuzina otwartych furt strzelniczych, przedstawiał dziwny widok. Znajdowało się tam pięćdziesiąt kobiet, kilka jeszcze w hamakach; leżąc na boku przyglądały się pozostałym. Inne siedziały w grupkach na pokładzie i gadały podniesionymi głosami, któraś targowała się przez furty strzelnicze o żywność z ludźmi w łodziach z lądu unoszących się na wodzie tuż przy okręcie; siatki przeznaczone do zapobiegania dezercji miały oczka dostatecznie szerokie, aby można było przesunąć przez nie rękę. Dwie inne, każda wspierana przez dodającą otuchy gromadkę, kłóciły się zajadle. Stanowiły osobliwy kontrast - jedna była duża i ciemna, tak postawna, że musiała zgiąć się pod belkami pokładu wysokiego tu na pięć stóp, a druga - mała, pękata i jasnowłosa - stała odważnie przed groźną przeciwniczką.

   - Tak właśnie powiedziałam - powtarzała uparcie. - I jeszcze raz powiem to samo. Nic się ciebie nie boję, ty, pani Dawsonowa, jak to siebie nazywasz.

   - Ach! - wrzasnęła ciemnowłosa na tę koronną zniewagę. Runęła naprzód i porwała tę drugą za włosy potrząsając jej głową to w jedną, to w drugą stronę, jakby miała wnet ją urwać. W rewanżu nieulękła przeciwniczka drapała ją po twarzy i kopała w golenie. Szamotały się trzepocząc halkami, gdy jedna z kobiet w hamakach krzyknęła ostrzegawczo:

   - Przestańcie, suki. Kapitan jest tutaj.

   Odpadły od siebie ciężko dysząc, z potarganymi włosami. Wszystkie oczy zwróciły się ku Hornblowerowi, gdy kroczył przez plamy światła i cienia schylając głowę pod pokładem.

   - Następna niewiasta, która wda się w bijatykę, znajdzie się natychmiast na lądzie - warknął.

   Ta ciemna odgarnęła włosy z oczu i prychnęła pogardliwie.

   - M n i e nie potrzebuje pan wyrzucać na brzeg, kapitanie - powiedziała. - Sama idę. Z tego głodującego statku nie wydusi się złamanego grosza!

   Wyraziła widocznie uczucie, które podzielało wiele kobiet, gdyż po jej słowach rozległ się lekki szmer aprobaty.

   - Czy mężczyźni n i g d y nie dostaną swojego zarobku? - pisnęła kobieta w hamaku.

   - Dość tego! - krzyknął nagle Bush. Przepchnął się ku przodowi, pragnąc uchronić kapitana od zniewag, na jakie został narażony przez rząd, który trzymał ludzi w porcie od miesiąca bez wypłaty tego, co im się należało. - Ty tam, co robisz w hamaku po ósmym dzwonie?

   - Jeśli pan sobie życzy, panie poruczniku, to wyjdę - powiedziała, odrzucając koc i zwieszając nogi na pokład. - Rozstałam się z suknią, żeby kupić kiełbasy mojemu Tomowi, a za halkę dostałam dla niego kwaterkę piwa West Country. I co, panie poruczniku, mam zejść w koszuli?

   Po pokładzie przeleciał chichot.

   - Właź z powrotem i zachowuj się przyzwoicie - wymamrotał Bush, z rumieńcem zakłopotania na twarzy.

   Hornblower też się śmiał - może dlatego, że był żonaty, widok półnagiej kobiety nie wprawił go w taką panikę, jak jego pierwszego oficera.

   - Nie będę mogła zrobić się przyzwoita - odezwała się niewiasta wciągając nogi na hamak i spokojnie owijając się kocem - póki mój Tom nie dostanie kwitu na żołd.

   - A kiedy dostanie - odezwała się jasnowłosa - co może z nim zrobić, jak mu nie dają wyjść na brzeg? Sprzeda za ćwierć wartości któremuś złodziejowi ze statku prowiantowego.

   - Piątaka za żołd za dwadzieścia trzy miesiące! - dodała druga.

   - A mnie stuknął miesiąc ciąży.

   - Hola, ty tam - powiedział Bush.

   Hornblower dał znak odwrotu, rezygnując z celu inspekcyjnej wizyty na dole, czy może raczej: zapomijając o nim. Nie mógł stać i patrzeć w oczy tym kobietom, gdy znów wyszła sprawa żołdu. Mężczyzn potraktowano w sposób skandaliczny, uwięziono na okręcie w zasięgu widoku lądu, a ich żony (niektóre na pewno były żonami, chociaż zgodnie z przepisami Admiralicji wystarczało zwykłe ustne stwierdzenie istnienia małżeństwa, by je wpuścić na pokład) miały uzasadniony powód do skarg. Nikt, nawet Bush, nie wiedział, że te parę gwinei rozdzielonych między załogę stanowiły znaczną część poborów należących się Hornblowerowi - faktycznie wszystko, co mógł wydać ponad niezbędną sumę przeznaczoną na opłacenie wydatków, jakie jego oficerowie będą musieli ponosić w czasie wyprawy po ludzi do załogi.

   Jego żywa wyobraźnia i wrażliwość, absurdalna, jeśli chodzi o tych ludzi, wyolbrzymiła być może niedostatki, jakie cierpieli. Myśl o wspólnym bytowaniu pod pokładami, gdzie mężczyzna miał przestrzeń szerokości osiemnastu cali na rozwieszenie swego hamaka, a jego żona te same osiemnaście cali obok niego, wszyscy w długim rzędzie, mężowie, żony i kawalerowie - przerażała go. Tak samo zresztą jak myśl o kobietach, które muszą żyć na obrzydliwym wikcie dolnego pokładu. Być może nie wziął dostatecznie pod uwagę hartującego wpływu długotrwałego przyzwyczajenia.

   Wyszedł przez luk dziobowy zjawiając się nieoczekiwanie na pokładzie głównym. Thomson, jeden ze starszych na baku, zabrał się właśnie do nowych członków załogi.

   - Może i zrobimy z was marynarzy - mówił - a może i nie. Bardziej prawdopodobne, że wyfruniecie za burtę z żelazną kulą u nóg, przedtem nim zobaczycie Ushant6. Choć także szkoda dla was dobrego pocisku. Dalej no, jazda pod pompę. Niech zobaczę kolor waszej skóry, wy hultaje. A jak knut pójdzie w robotę, to wasze grzbiety nabiorą koloru, wy...

   - Dość tego, Thompson! - krzyknął z wściekłością Hornblower.

   Zgodnie z wprowadzonym przez niego regulaminem nowi członkowie załogi poddawani byli odwszeniu. Nadzy i drżący, stali w grupkach na pokładzie. Dwóch z nich strzyżono właśnie na zero; tych, którzy przeszli już tę operację (było ich z tuzin i wyglądali dziwnie niezdrowo i nie na miejscu ze swą więzienną bladością), Thompson pędził stadem do pompy na pokładzie przeznaczonym do mycia, a kilku marynarzy szczerząc zęby pompowało wodę. Nowi trzęśli się tyleż ze strachu, co z zimna - żaden z nich pewnie nigdy dotąd się nie kąpał i z tą perspektywą, z mrożącymi krew w żyłach uwagami Thompsona w uszach, w tym obcym sobie środowisku przedstawiali naprawdę żałosny widok.

   Rozwścieczyło to Hornblowera, który z niewytłumaczonych przyczyn nie zapomniał dotąd cierpień z okresu swych pierwszych dni na morzu. Czuł wstręt do tyranizowania w równym stopniu jak do każdej postaci nieuzasadnionego okrucieństwa i absolutnie nie solidaryzował się z wysiłkami wielu swoich kolegów oficerów, mającymi na celu pognębienie podlegających im ludzi. Któregoś dnia jego reputacja zawodowa i jego przyszłość mogą zależeć właśnie od tego, czy ci ludzie ochoczo i z całą dobrą wolą będą ryzykowali swe życie - poświęcając je, w razie konieczności - a nie mógł sobie wyobrazić, aby ludzie zastraszeni i złamani na duchu byli zdolni do tego. Strzyżenie i kąpiel są niezbędne, jeśli okręt ma być wolny od pcheł, wszy i pluskiew, które uprzykrzyłyby żywot na pokładzie, lecz nie miał zamiaru pozwolić, aby przedstawiający dla niego wartość ludzie zostali zastraszeni ponad konieczność. Rzecz ciekawa, że Hornblower, który nigdy nie umiał dojrzeć w sobie cech przywódcy, zawsze raczej przewodził, niż poganiał.

   - Idźcie, ludzie, pod pompę - przemówił łagodnie, a gdy się dalej wahali, dodał: - Gdy wyjdziemy w morze, m n i e s a m e g o zobaczycie co rano pod tą pompą o siódmym dzwonie. Czyż nie tak?

   - Tak jest, sir - odkrzyknęli chórem marynarze przy pompie; dziwne zwyczaje kapitana, który kazał każdego ranka lać na siebie zimną wodę morską, były na "Lydii" częstym powodem dyskusji.

   - No to ruszcie się, a może kiedyś wy wszyscy zostaniecie kapitanami. Ty, Waites, pokaż innym, że się nie boisz.

   Szczęśliwym trafem Hornblowerowi udało się nie tylko zapamiętać nazwisko, ale i rozpoznać w nowym odzieniu Waitesa, tego złodzieja owiec, w moleskinowych spodniach. Zerkali na błyszczącego splendorem kapitana, który - ubrany w mundur ze złotym szamerunkiem - przemawiał wesołym tonem i którego godność dopuszczała przecież codzienną kąpiel. Waites zebrał się, dał nura pod pluskający wodą wąż i sapiąc obracał się bohatersko pod zimną wodą. Ktoś rzucił mu cegiełkę, żeby się wyszorował, a pozostali zaczęli się przepychać, by dostać się przed innymi - biedni głupcy, są jak owce; wystarczy spowodować, aby jeden się ruszył, a reszta pójdzie za nim.

   Hornblower dojrzał czerwoną, zaognioną pręgę na czyimś białym ramieniu. Skinął na Thompsona, żeby odszedł na bok, gdzie by ich nie słyszano.

   - Thompson, pozwoliłeś sobie za dużo z tym swoim starterem - rzekł.

   Thompson uśmiechnął się niepewnie, bawiąc się kawałkiem liny o długości dwóch stóp, zakończonej węzłem, którą podoficerowie zwykli byli pobudzać aktywność ludzi pod swymi rozkazami.

   - Nie chcę mieć na swoim okręcie podoficera - ciągnął Hornblower - który nie wie, kiedy używać startera, a kiedy nie. Ci ludzie nie przyszli jeszcze do siebie i bicie nic tu nie pomoże. Jeszcze jeden taki błąd, Thompson, a zdegraduję cię. A wtedy przez cały czas trwania podróży będziesz czyścił codziennie ustępy okrętowe. To wystarczy.

   Thompson skurczył się, stropiony prawdziwością gniewu Hornblowera.

   - Panie Bush, proszę mieć oko na niego - dodał Hornblower. - Czasem zbesztany podoficer odgrywa się jeszcze bardziej na ludziach, żeby sobie powetować. A nie chciałbym, by to miało miejsce.

   - Tak jest, sir - odrzekł Bush.

   Hornblower był jedynym ze znanych mu ze słyszenia kapitanów, który zawracał sobie głowę z powodu stosowania "starterów". "Startery" w tym samym stopniu składały się na treść życia marynarki wojennej, jak złe jedzenie, osiemnaście cali na hamak i niebezpieczeństwa morza. Bush nie potrafił nigdy zrozumieć metod, jakimi Hornblower utrzymywał dyscyplinę. Przeraził się naprawdę słysząc, jak jego kapitan przyznaje się publicznie, że i on kąpie się pod pompą na pokładzie. Było szaleństwem pozwolić ludziom sądzić, że są z tej samej gliny co ich kapitan. Ale dwa lata służby pod rozkazami Hornblowera nauczyło go, że jego dziwne metody czasami dawały zadziwiające rezultaty. Był gotów słuchać go lojalnie, choć ślepo, zrezygnowany, a pełen podziwu.

 

Rozdział II

   - Chłopiec z oberży "Pod Aniołem" przyniósł list, sir - powiedziała gospodyni, gdy Hornblower zaprosił ją do wejścia usłyszawszy pukanie do drzwi saloniku. - Czeka na odpowiedź.

   Hornblowera przebiegł dreszcz, gdy przeczytał adres - wyraźne kobiece pismo, które rozpoznał, mimo że minęły miesiące od czasu, gdy je widział po raz ostatni, znaczyło dla niego tak wiele. Przemówił do żony, starając się ukryć swe uczucia:

   - Zaadresowany do nas obojga, kochanie. Czy mam otworzyć?

   - Jak chcesz - odparła Maria.

   Hornblower złamał pieczęć z opłatka i rozpostarł pismo.

 

   Gospoda "Pod Aniołem", Plymouth

   4 maja 1810

   Kontradmirał Sir Percy i Lady Barbara Leighton poczytaliby sobie za zaszczyt, gdyby kapitan Horatio Hornblower i Jego Małżonka zechcieli zjeść z nimi obiad pod podanym wyżej adresem jutro, tj. piątego, o godzinie czwartej.

 

   - Admirał jest "Pod Aniołem". Chce, żebyśmy zjedli z nim jutro obiad - powiedział Hornblower na tyle obojętnie, na ile pozwoliło mu bijące mocno serce. - Jest z nim Lady Barbara. Myślę, kochanie, że musimy przyjąć to zaproszenie.

   Podał pismo żonie.

   - Mam tylko tę niebieską suknię z trenem - zaniepokoiła się Maria, podnosząc oczy znad listu.

   Otrzymawszy zaproszenie, kobieta natychmiast zaczyna się zastanawiać, co na siebie włoży. Hornblower spróbował nagiąć swój umysł do zajęcia się sprawą niebieskiej sukni z trenem, gdy tymczasem serce jego śpiewało z radości, że Lady Barbara jest tu, oddalona od niego zaledwie o dwieście jardów.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin