Caroline GRAHAM - Midsomer_5 - Wierna do śmierci.pdf

(1931 KB) Pobierz
Cykl MORDERSTWA W MIDSOMER

tom 5 Wierna do śmierci
Księgozbiór DiGG
2012
782860582.003.png 782860582.004.png
Dla moich przyjaciół Lili i Neville’a Armstrongów

Dramaturgiem tego domu jest śmierć.
Pisane przez nią scenariusze są surowe i oszczędne w słowach.
Ridge House , U. A. Fanthorpe
.

R OZDZIAŁ PIERWSZY
imone Hollingsworth zaginęła w czwartek szóstego czerwca. Można po-
wiedzieć, że wybrała na to piękny dzień. Wiał ciepły wietrzyk, a niebo było tak
czyste i jasne, że niemal pozbawione koloru. Żywopłoty obsypane były
kwiatami w pełnym rozkwicie, a na polach dokazywały króliki, jak to mają w
zwyczaju młode istoty, niezdające sobie jeszcze sprawy, co życie kryje dla nich
w zanadrzu.
Pierwszą oznakę tego, że w domu przy St Chad’s Lane nie wszystko jest tak,
jak być powinno, dostrzegła pani Molfrey, przechodząca chwiejnym krokiem
wzdłuż sąsiedniego domu, w drodze do skrzynki pocztowej. Ujrzała, jak Sara
Lawson usiłuje od środka otworzyć nogą bramkę Hollingsworthów, trzymając
w rękach duże kartonowe pudło.
- Pomogę pani - zaproponowała pani Molfrey.
- Dziękuję, poradzę sobie, jeśli tylko przytrzyma mi pani bramkę.
- To chyba bardzo ciężkie - rzuciła pani Molfrey, wskazując pudło. Starannie
zamknęła bramkę z kutego żelaza. - Na miłość boską, co tam jest w środku?
- Kilka weków do pomalowania na moje stoisko w czasie kiermaszu.
Ruszyły wzdłuż ulicy, przy czym Sara uprzejmie posuwała się w tempie
czterokrotnie wolniejszym niż zwykle, ponieważ pani Molfrey była osobą w
podeszłym wieku. Zegar na wieży kamiennego kościoła wybił godzinę trzecią.
- Simone zaprosiła mnie na herbatę, ale chyba nie ma jej w domu. Znalazłam
pudło na schodach patio.
- Dziwne. To zupełnie do niej niepodobne.
- Nie powiem, żeby mnie to specjalnie zmartwiło. - Sara z wysiłkiem uniosła
pudło nieco wyżej. - Gdy człowiek się tam znajdzie, ma z głowy co najmniej
godzinę.
S
782860582.005.png
- Na pewno biedna dziewczyna czuje się samotna.
- A czyja to wina?
Zatrzymały się przy Bay Tree Cottage, w którym mieszkała Sara. Tutaj nie
było potrzeby, by pani Molfrey pomagała w wejściu, bowiem bramka była wy-
łamana z zawiasów. Mieszkańcy wioski z rezygnacją zaakceptowali to niechluj-
stwo, będące odstępstwem od przyjętej normy. Wiadomo było, że Sara ma ar-
tystyczną duszę, należało więc okazać jej pewną tolerancję.
- Bez samochodu Simone nie mogła wyruszyć daleko. W dodatku powinna
wkrótce wrócić. O piątej mamy w kościele próbę dzwonników.
- Och, a więc tym się ostatnio interesuje? - Sara wybuchła śmiechem. - Nie
pozostało jej nic innego.
- Czy długo wytrzymała na pani kursie?
- Nie. - Sara postawiła pudło i wyjęła klucz z kieszeni spódnicy. - Przy-
chodziła przez kilka tygodni, a potem straciła zainteresowanie.
Pani Molfrey wrzuciła list do skrzynki i skierowała się w drogę powrotną,
myśląc w duchu, że jeśli chodzi o Simone, rzeczywiście nie pozostało wiele
form spędzania wolnego czasu, które mogłyby ją przyciągnąć.
Hollingsworthowie wprowadzili się do domu
nieco ponad rok
temu. W odróżnieniu od większości nowych przybyszów, którzy z reguły jak
najszybciej chcieli zrozumieć, docenić i zaadoptować każdy aspekt życia
wioski, zanim jeszcze ciężarówki firmy przeprowadzkowej zniknęły z pola
widzenia, Alan Hollingsworth nigdy nie okazał najmniejszego zainteresowania
ani nowym miejscem, ani ludźmi. Można go było zauważyć jedynie przelotnie,
gdy wsiadał do swojego czarno-srebrnego kabrioletu marki Audi, machając na
pożegnanie żonie, i odjeżdżał spod domu ze zgrzytem żwiru. Albo wiele godzin
później, gdy po ciężkiej całodziennej pracy w swej firmie wjeżdżał elegancko
na podjazd i całował żonę na powitanie.
W momencie gdy zatrzaskiwał drzwi samochodu, Simone zawsze pojawiała
się w drzwiach, tak jakby czaiła się gdzieś, przekonana, że pan domu nawet
przez sekundę nie powinien poczuć się nieproszony lub witany bez
entuzjazmu. Gdy ją całował, stawała na palcach, unosząc do tyłu jedną nogę,
jak aktorka w filmie z lat czterdziestych.
W odróżnieniu od męża pani Hollingsworth dysponowała czasem i usilnie
starała się zaangażować w miejscowe formy aktywności. Należy przyznać, że
były one dość ograniczone. W wiosce istniał Klub Kobiet, grupy miłośników
wyszywania i kręgli oraz koło wytwórców domowego wina, a także - dla
naprawdę zdesperowanych - rada parafialna, której przewodniczyła żona
pastora.
Pani Hollingsworth wybrała się kilkakrotnie na zebranie Klubu Kobiet i zali-
czyła tam odczyt poświęcony dekoracyjnym figurkom ze słomy oraz
ilustrowany wykład na temat odkryć dokonanych przez Johna Tradescanta w
Nightingales
782860582.006.png
dziedzinie botaniki. Oklaskiwała też zwyciężczynię niezwykle interesującego
konkursu na najładniejszy fartuch oraz spożyła kawałek ciasta z maderą. Na
pytania, zadawane w celu wysondowania jej przeszłości oraz sytuacji obecnej,
odpowiadała chętnie, lecz mgliście, w sposób niesatysfakcjonujący, któremu
jednak nie można było niczego zarzucić. Podczas trzeciego spotkania („Zaskocz
swych przyjaciół oryginalnym koktajlem”) zaczęła ziewać, po czym wycofała
się, przepraszając, że nie może zostać na herbacie i cieście z cytrynowym
kremem.
Przyszła kolej na kręgle. Pułkownik Wymmes-Forsyth, sekretarz klubu,
niemal zemdlał z przerażenia, przyglądając się szeroko otwartymi oczyma, jak
jej dziesięciocentymetrowe obcasy, cienkie jak nóżki kieliszków do wina,
wbijają się w pieczołowicie wypielęgnowaną przez niego trawę, kalecząc jej
powierzchnię. Bez większego trudu wyperswadowano jej przystąpienie do
grupy kręglistów, tłumacząc, że jest zbyt młoda.
Simone nie wzięła udziału w spotkaniach winiarzy ani w zebraniach para-
fialnych, które odbywały się wieczorami. Nie przyłączyła się również do grupy
zajmującej się wyszywaniem, chociaż otrzymała cudownie ilustrowane krótkie
zawiadomienie o terminach spotkań, wrzucone przez szparę na listy przez
Cubby’ego Dawlisha.
Uważano, że fakt, iż Simone ignoruje najprostszy i najprzyjemniejszy sposób
poznania ludzi, to znaczy wizyty w pubie
, wynika z jej nie-
śmiałości lub poczucia przyzwoitości. Większość nowych przybyszów
zachodziła tam, by rzucić okiem na otoczenie. Prosili o kufel najlepszego piwa,
a następnie, opierając nogi na poprzeczce baru, podejmowali od niechcenia
jakiś temat lub dorzucali parę miłych słów do toczącej się już rozmowy,
usiłując zdobyć sobie przyjaciół.
Przyjmowani zawsze serdecznie, wracali do domu, utwierdzeni w przekona-
niu, że tylko na wsi ludzie mają dla siebie czas. Na szczęście większość z nich
nie zdawała sobie sprawy z tego, że tak żywe zainteresowanie wzbudzają
jedynie dlatego, iż stali bywalcy dosyć mają otępiającego, nudnego oglądania
codziennie tych samych twarzy. Nie zauważali nawet, kiedy z kolei oni sami
zaczynali być otępiająco nudni.
Jak wspomniano uprzednio, ostatnim zajęciem, któremu pani Hollingsworth
poświęciła swój wolny czas, były seanse dzwonnicze. Do tej pory wzięła udział
w sześciu i nadal wykazywała zainteresowanie nimi. Nie przychodziła jednak
punktualnie, więc kiedy tym razem nie pojawiła się o wpół do szóstej, nikt się
nie zdziwił ani nie zaniepokoił.
Pastor, wielebny Bream, nasłuchiwał jej nadejścia, porządkując jednocześnie
plik broszurek na temat kościoła, wydawanych przez jego żonę. Wycenione
skromnie na pięćdziesiąt pensów, cieszyły się wielką popularnością wśród od-
wiedzających kościół osób, z których przynajmniej połowa wrzucała do puszki
Goat and Whistle
782860582.001.png
jakąś kwotę, chociaż rzadko całą.
Po pewnym czasie pojawiła się pani Molfrey, przepraszając za spóźnienie i
szybko dokonując inwentaryzacji obecnych.
- A więc Simone nie wróciła? - Gdy wyjaśniła, co zaszło uprzednio, pastor
postanowił nie czekać dłużej, i zebrani zaczęli pociągać za sznury dzwonów.
Obecna próba wiązała się z pogrzebem przewidzianym na następny dzień.
Zazwyczaj rodzina prosiła po prostu o ospałe bicie dzwonów, w tym wypadku
jednak żałobnicy zażyczyli sobie wykonania
, ulubionej
melodii z dzieciństwa drogiego zmarłego. Dzwonnikom z Fawcett Green
melodia ta była obca, lecz pastor znał ją dobrze i rozpisał na karteczkach dla
poszczególnych osób. Była to ich trzecia próba. Zastępując nieobecną Simone,
wielebny Bream pociągał rytmicznie za sznury, wyciągając ramiona, podczas
gdy obcasy jego czarnych sztybletów z elastycznymi wstawkami z boku
podnosiły się i opadały, a przez palce przesuwały mu się szorstkie liny
konopne w kolorze czerwonym, białym i niebieskim. Obok niego wysoko w
powietrze unosiła się pani Molfrey, powiewając lokami, a z jej stóp zwisały
tenisówki z rozwiązanymi sznurowadłami. Dzwonili przez pół godziny, po
czym, jak zwykle, przenieśli się do zakrystii, aby pokrzepić się napojami i
przekąskami.
Avis Jennings, żona doktora, postawiła czajnik na starej maszynce elek-
trycznej. Pastor otworzył paczkę herbatników z marantą. Nikt ich specjalnie
nie lubił, lecz pani Bream upierała się przy nich, przeczytawszy gdzieś, że
maranta nie tylko posiada wartości odżywcze, lecz również wpływa
uspokajająco na nerwy.
Tuż przed Bożym Narodzeniem Avis przyniosła pudełko upieczonych przez
siebie drobnych ciasteczek z orzechami laskowymi. Ktoś, bez wątpienia
podniecony świąteczną atmosferą, pochwalił ich smak. Na plebanii powiało
chłodem i w rezultacie Avis Jennings została na trzy miesiące pozbawiona
przywileju układania kwiatów w kościele.
Zebrani otrzymali teraz kubki z bardzo słodką herbatą. Usiedli, bardziej lub
mniej wygodnie, pośród zwojów siatki drucianej, komży chłopców z chóru,
farb i pędzli, książek z opowieściami biblijnymi oraz wysokich stert
zakurzonych śpiewników.
Pastor pociągnął łyk herbaty, zbyt mocnej, jak na jego gust, i powtórnie skie-
rował rozmowę na sprawę nieobecności pani Hollingsworth.
- Czy w ogóle widziałaś ją dzisiaj, Elfrido?
- Nie, nie widziałam - odparła pani Molfrey nieco ściśniętym głosem, bowiem
pochylona nad swoimi tenisówkami usiłowała przeciągnąć sznurowadło przez
dziurkę. - A ty, mój drogi?
Cubby Dawlish oblał się rumieńcem i pociągnął swoją krótką białą bródkę,
która na podobieństwo połyskliwej kryzy biegła schludnie od jednego ucha do
Pomarańczy i cytryn
782860582.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin