Bigaj - Paradoksy nieistnienia pap.pdf

(229 KB) Pobierz
54114557 UNPDF
I. PROBLEMY FILOZOFICZNE
ROZDZIAŁ l
PARADOKSY NIEISTNIENIA
Słowo „istnieje" nie jest zbyt często używane w języku potocznym.
Na co dzień nie ma potrzeby wygłaszania banalnych zdań typu
„To krzesło istnieje", „Gwiazdy istnieją". Świat, z którym stykamy
się w praktyce życia codziennego, jest nam dość dobrze znany
i nie musimy upewniać siebie i innych, z jakich obiektów się
składa. Jeśli natomiast chcemy przy jakiejś okazji wyrazić ideę
braku czegoś, uciekamy się na ogół do mniej „oficjalnych" zwro­
tów, jak na przykład w zdaniu „Nie ma mleka". Podkreślmy przy
tym, że chodzi tu raczej o, mówiąc metaforycznie, brak „lokalny",
związany z określonym miejscem i czasem: nie ma mleka tu (np.
w moim domu) i teraz (np. w niedzielne popołudnie), a nie „w
ogóle". Słowo „istnieje" (czy „nie istnieje") rezerwujemy natomiast
raczej na okazje bardziej ogólne, kiedy np. chcemy przekonać
kogoś, że w żadnym miejscu nie ma i nigdy nie było wilkołaków
(„Wilkołaki nie istnieją").
Inaczej sprawa wygląda w naukach przyrodniczych i matema­
tycznych. Tam termin „istnieć" oraz zdania egzystencjalne (od łac.
existentio — istnienie; są to zdania stwierdzające lub negujące
istnienie czegoś) pełnią bardzo ważną rolę. Nauka poszerza nie­
ustannie zakres postrzeganego przez nas świata, a każdorazowe­
mu takiemu poszerzeniu o pewien nowy, nieznany przedtem
rodzaj obiektów towarzyszy uznanie odpowiedniego zdania egzy­
stencjalnego. Mamy więc do czynienia np. w fizyce z niebanalny­
mi tezami typu „Istnieją (hieobserwowalne) cząstki elementarne"
lub bardziej szczegółowo „Istnieją kwarki". Uznanie istnienia
obiektów badanych przez fizykę jest nierzadko rezultatem bardzo
skomplikowanych procedur, zarówno doświadczalnych, jak i teo­
retycznych. Ogromnym odkryciem nowożytnej astronomii było
np. stwierdzenie istnienia kolejnych, po Saturnie, planet Układu
Słonecznego: Urana, Neptuna i Plutona. Szczególnie interesująca
jest historia odkrycia Neptuna, którego istnienie zostało teorety-
[11]
cznie przewidziane przez francuskiego astronoma U. J. J. Lever-
riera na mocy pewnych faktów dotyczących orbity planety Uran
oraz praw Newtonowskiej mechaniki klasycznej i teorii grawitacji.
Hipoteza o istnieniu planety znajdującej się poza orbitą Urana
miała wyjaśnić obserwowalne zaburzenia w ruchu tej planety.
Dokładne obliczenia pozwoliły określić obszar, w którym powinna
znajdować się nowa planeta, a obserwacje potwierdziły w pełni
słuszność powyższej hipotezy.
Również nauki biologiczne obfitują w przykłady nierzadko re­
welacyjnych tez o istnieniu. Bodaj czy nie największym nauko­
wym osiągnięciem XX wieku było odkrycie roli cząsteczki DNA
w procesie przenoszenia kodu genetycznego. Mamy więc znów
twierdzenia „Istnieje cząsteczka DNA", „Istnieje kod genetyczny",
„Istnieją wirusy", które wnoszą ogromny wkład w wiedzę na temat
świata. Warto w tym momencie może zauważyć, że waga takich
twierdzeń zależy silnie od momentu, w którym są one wypowia­
dane. Ogłoszenie światu tuż po odkryciu cząstki DNA, że DNA
istnieje, było ogromnym wydarzeniem. Natomiast dzisiaj, kiedy
w każdym podręczniku biologii pojęcie kwasu dezoksyrybonu­
kleinowego jest na porządku dziennym, powyższa teza egzysten­
cjalna powoli nabiera charakteru banału, podobnie jak to było
w wypadku krzeseł czy gwiazd. Ogólnie prawidłowość jest taka,
że jeśli do naszego języka wprowadzamy właśnie nowe pojęcie „X",
o którym wiemy, że opisuje pewien nieznany przedtem typ przed­
miotów, to twierdzenie o istnieniu X-ów jest cennym wkładem
w naszą wiedzę. Jeśli natomiast język, którym się posługujemy,
zawiera już termin „X", a X-y są nam dobrze znane, to twierdzenie
o ich istnieniu jest niewiele wnoszącą konstatacją.
Jednakże nie tylko tezy o istnieniu zajmują poczesne miejsce
w naukach. Równie doniosłą rolę pełnią w nich twierdzenia o nie­
istnieniu. Z pozoru może się to wydawać dziwne. Dlaczego nauki
mają się zajmować tak „podejrzaną" sferą, jaką jest niebyt?
Przyjrzyjmy się jednak konkretnym przykładom. Oto w fizyce
przez długie lata akceptowana była tzw. hipoteza eteru. Eter to
hipotetyczna niewidzialna i nieważka substancja, która miałaby
wypełniać całą przestrzeń. Jej rola polegałaby na przenoszeniu
fal elektromagnetycznych, takich jak fale radiowe, światło czy
promieniowanie rentgenowskie — podobnie jak woda przenosi
fale rozchodzące się po jej powierzchni, a powietrze przenosi fale
dźwiękowe. Choć hipoteza eteru została ostatecznie odrzucona
prawie sto lat temu, do dziś w języku zachowało się powiedzenie
„w eterze", czy „na falach eteru" w odniesieniu do nadawanych
przez rozgłośnie radiowe programów.
Eter jednak sprawiał duże kłopoty fizykom. Nie dawał się
zarejestrować przy pomocy żadnych urządzeń pomiarowych, a z
pewnych rozważań wynikało, że powinien mieć bardzo dziwne
właściwości — np. powinien być nieskończenie sprężysty. Osta­
teczny jednak cios hipotezie eteru zadało słynne doświadczenie
Michelsona-Morleya. Gdyby eter wypełniał równomiernie prze­
strzeń kosmiczną, to Ziemia w swoim ruchu dookoła Słońca
powinna poruszać się względem eteru (hipoteza o „pociąganiu"
eteru przez Ziemię wydaje się zanadto fantastyczna, aby mogła
być prawdziwa). Jednakże w takim wypadku powinna wystąpić
różnica pomiędzy prędkością promienia świetlnego poruszające­
go się wzdłuż kierunku ruchu Ziemi a prędkością promienia
prostopadłego do jej ruchu (prędkość promienia świetlnego wzglę­
dem eteru, który miał być nośnikiem promieniowania elektro­
magnetycznego, powinna być oczywiście stała). Fizycy amerykań­
scy A. A. Michelson (nota bene pochodzący z Polski) i E. W. Mor-
ley skonstruowali niesłychanie precyzyjne urządzenie (tzw. inter­
ferometr), pozwalające zmierzyć taką różnicę. Efekt ich doświad­
czenia był jednoznacznie negatywny: prędkość światła nie zależy
od kierunku, a zatem hipoteza eteru musiała upaść. Wniosek
można sformułować w postaci prostej tezy: eter nie istnieje.
Przykłady takie jak powyższy znów można mnożyć. Los eteru
spotkał inne hipotetyczne fluidy, znane z historii nauki: cieplik
(odpowiedzialny za procesy termodynamiczne) czy flogiston (ma­
jący wyjaśnić zjawisko spalania). W astronomii negatywna teza
egzystencjalna „Nie istnieje planeta bliższa Słońca niż Merkury"
była odpowiedzią na wysuwaną przez niektórych hipotezę o ist­
nieniu tzw. Wulkana. Wulkan miał być planetą, której istnienie
mogłoby wyjaśnić obserwowane zaburzenia ruchu Merkurego,
analogicznie do sposobu, w jaki istnienie Neptuna wyjaśniało
zaburzenia ruchu Urana. Jednakże żadne obserwacje nie po­
twierdziły istnienia planety między Merkurym a Słońcem, a za­
burzenia, o których mowa, zostały zadowalająco wyjaśnione na
gruncie ogólnej teorii względności Einsteina. W ten sposób do
nauki została wprowadzona kolejna teza o nieistnieniu: nie ist­
nieje planeta Wulkan.
[ 12]
[ 13]
Twierdzeń egzystencjalnych, zarówno pozytywnych, jak i nega­
tywnych, nie brakuje również w matematyce. Wspomnijmy może
o słynnym, znanym już od Euklidesa, twierdzeniu o nieistnieniu
największej liczby pierwszej (liczba pierwsza to taka liczba natu­
ralna, która dzieli się tylko przez 1 i przez siebie samą). Dowód
tego faktu, przypisywany Euklidesowi, jest wspaniałym przykła­
dem tzw. rozumowania ad absurdum (przez sprowadzenie do
niedorzeczności). Załóżmy, że istnieje największa liczba pierwsza,
tzn. taka, że żadna liczba większa od niej nie jest pierwsza. Z tego
założenia można wyprowadzić wniosek wprost przeciwny: że musi
istnieć liczba pierwsza większa od naszej wybranej liczby (nazwij­
my ją x). Jeśli bowiem pomnożymy przez siebie wszystkie liczby
pierwsze mniejsze lub równe x i dodamy do tego jedynkę, to na
mocy założenia, że nie ma innych liczb pierwszych jak tylko
mniejsze lub równe x, widzimy, że skonstruowana właśnie nowa
liczba nie może dzielić się przez żadną inną liczbę. Z drugiej
jednak strony, iloczyn wszystkich liczb pierwszych większych lub
równych x jest w oczywisty sposób większy od samej liczby x (dla
x > 2). Otrzymaliśmy zatem sprzeczność: x jest największą liczbą
pierwszą, a mimo to istnieje liczba pierwsza większa od x. Zatem
nasze założenie było błędne: nie może istnieć największa liczba
pierwsza.
Podsumujmy ostatnie cztery akapity. Podane w nich przykłady
pokazują dostatecznie jasno, że negatywne twierdzenia egzysten­
cjalne zyskują prawo obywatelstwa w nauce w rezultacie obale­
nia pewnego błędnego przypuszczenia. Jeśli z pewnych względów
oczekujemy, że przedmioty danego rodzaju powinny istnieć, a po
wnikliwym zbadaniu sprawy okazuje się, że nic nie potwierdza
naszego oczekiwania, to wniosek formułujemy w postaci inte­
resującego poznawczo twierdzenia: nie istnieją takie-a-takie
przedmioty. Warunek uprzedniego uzasadnionego przypuszcze­
nia jest tutaj istotny, w przeciwnym razie musielibyśmy zaliczyć
do twierdzeń naukowych niewątpliwe prawdy w rodzaju „Nie
istnieją latające żyrafy". Jednakże przynajmniej dopóki nikt nie
wskaże jakichś niewielkich choćby przesłanek przemawiających
za tezą, że jednak latające żyrafy powinny istnieć, to wzmianko­
wana teza nie ma charakteru prawdy istotnej poznawczo.
Uzasadniliśmy już chyba w dostateczny sposób, że twierdzenia
o istnieniu i nieistnieniu stanowią ważną część nauki. Podobnie
rzecz się ma z filozofią, a zwłaszcza z jej działem zwanym ontologią
(metafizyką). Tutaj orzecznik „istnieje" można spotkać bodaj czę­
ściej niż w naukach szczegółowych. Już bowiem w samym naj­
ogólniejszym określeniu tego, czym zajmuje się ontologia, mowa
jest o bycie, czyli wszystkim tym, co istnieje. Nauki szczegółowe
badają pewne wyróżnione dziedziny rzeczywistości: fizyka —
dziedzinę obiektów materialnych, biologia — dziedzinę przedmio­
tów ożywionych, matematyka — dziedzinę przedmiotów abstra­
kcyjnych. Natomiast filozofia stara się znaleźć odpowiedź na
pytanie ogólne: co istnieje? albo: z jakich najogólniejszych kate­
gorii obiektów składa się sfera bytu? Jednym z warunków udzie­
lenia odpowiedzi na to pytanie jest próba odpowiedzi na inną,
bardziej abstrakcyjną kwestię: co w ogóle rozumiemy pod poję­
ciem „istnienia", jaki jest sens „istnienia", a jakie są jego kryteria.
Jest to tematyka bardzo zawiła, a dodatkowe utrudnienie stanowi
mnogość proponowanych rozwiązań, stosowanych aparatów po­
jęciowych i przyjmowanych założeń. W niniejszym eseju nie bę­
dziemy próbowali rozsupływać tej gmatwaniny pojęciowej. Za­
miast tego spróbujmy skoncentrować się na jednym konkretnym
problemie, związanym z akceptacją twierdzeń o nieistnieniu.
Problem ów można by nazwać „paradoksem nieistnienia".
Rozważmy pewne prawdziwe twierdzenie o nieistnieniu, np.
„Nie istnieje kamień filozoficzny" (kamień filozoficzny to legendar­
na substancja, poszukiwana przez średniowiecznych alchemi­
ków, mająca zdolność przemiany dowolnych metali w złoto). Zda­
nie to ma postać analogiczną do zdań typu „Warszawa nie leży
nad morzem" czy „Piotr nie śpi". W obu przykładach orzekamy
pewną cechę (negatywną) o jakichś przedmiotach: o Warszawie
lub Piotrze—mianowicie cechę nieleżenia nad morzem oraz cechę
niespania. Wydaje się więc naturalne podobne potraktowanie
naszego wyjściowego twierdzenia: orzekamy w nim cechę nieist­
nienia o pewnym przedmiocie, a mianowicie o kamieniu filozofi­
cznym. Zatem zdanie owo jest prawdziwe wtedy, gdy między
kamieniem filozoficznym a cechą nieistnienia zachodzi relacja
przysługiwania (w skrócie: kiedy kamień filozoficzny posiada
cechę nieistnienia). Ale tu pojawia się trudność. Aby powiedzieć
prawdziwie, że pewna cecha przysługuje jakiemuś przedmiotowi,
musimy — jak się zdaje — założyć, że ten przedmiot istnieje.
Czemu bowiem miałaby przysługiwać owa cecha, gdyby nie było
inkryminowanego przedmiotu? A zatem aby stwierdzić, że kamie­
niowi filozoficznemu przysługuje cecha nieistnienia, musimy
[ 14 1
[ 15]
przyjąć założenie o istnieniu kamienia filozoficznego. Popadamy
więc w sprzeczność: kamień filozoficzny nie istnieje, ale zarazem
jakoś istnieje, skoro jakąś cechę posiada. W oczywisty sposób
paradoks ów dotyczy nie tylko twierdzenia o nieistnieniu kamie­
nia filozoficznego, ale wszelkich negatywnych twierdzeń egzysten­
cjalnych: wydaje się, że aby odmówić istnienia czemukolwiek,
musimy najpierw założyć istnienie tego czegoś.
Jeśli waga problemu filozoficznego zależy przynajmniej częścio­
wo od jego wieku, to omawiany problem należy uznać za ważny.
Już bowiem Platon ponad dwa tysiące lat temu w swoim dialogu
Sofista rozważał podobną łamigłówkę. Zostawmy jednak kwestie
historyczne na boku, aby skoncentrować się na możliwych pró­
bach rozwiązania. Najprawdopodobniej zbyt pochopnie zgodzili­
śmy się na analogię między naszym wyjściowym zdaniem stwier­
dzającym nieistnienie kamienia filozoficznego a zdaniami orzeka­
jącymi pewną cechę o (istniejącym) przedmiocie. Analogia ta
nasunęła się wskutek podobieństwa strukturalnego (gramatycz­
nego) obu typów zdań, ale podobieństwo takie może być niekiedy
mylące. Podmiot gramatyczny zdania nie zawsze przecież musi
być jego podmiotem „logicznym"; zdanie stwierdzające nieistnie­
nie X-a, nie musi być interpretowane jako dotyczące (nieistnie­
jącego) X-a. Dlatego należy nieco bardziej wnikliwie rozważyć
pytanie: o czym naprawdę jest wypowiedź albo czego naprawdę
dotyczy wypowiedź, że kamień filozoficzny nie istnieje?
Tutaj, jak się okazuje, możliwych jest więcej niż jedna odpo­
wiedź. Zacznijmy może od następującej. Wiemy, że nie istnieje
kamień filozoficzny, a zatem nie może on być „nośnikiem" żad­
nych cech. Jednakże istnieje coś, co z domniemanym kamieniem
filozoficznym jest silnie związane. Ludzie przecież mogą sobie
kamień filozoficzny wyobrażać, myśleć „o nim", pragnąć jego
posiadania. Ogólnie rzecz biorąc, chcemy powiedzieć, że niezależ­
nie od istnienia kamienia filozoficznego (oraz każdej innej fikcji)
dysponujemy pojęciem kamienia filozoficznego. Pojęcie kamienia
filozoficznego, podobnie jak np. pojęcie stołu, to pewien opis,
pewien wzorzec (dokładniej należałoby powiedzieć, że pojęciem
jest znaczenie czy też sens odpowiedniego terminu: terminu
„kamień filozoficzny" lub terminu „stół"). Opis kamienia filozofi­
cznego jest równie poprawnym opisem jak opis stołu czy przed­
miotu każdego innego typu. Jedyna różnica między nimi polega
na tym, że pojęciu stołu odpowiada coś w rzeczywistości: miano-
wicie konkretne stoły, natomiast pojęcie kamienia filozoficznego
nie ma swojego rzeczywistego odpowiednika.
Możemy zatem zaproponować następujące rozwiązanie „para­
doksu nieistnienia". Zdania o nieistnieniu tylko z pozoru dotyczą
pewnych „przedmiotów" (eteru, cieplika, kamienia filozoficznego).
W istocie jednak są to zdania o pewnych bytach językowych —
pojęciach — i stwierdzają one pewną cechę tych pojęć, a miano­
wicie ich pustość. Terminem „pustość" oznacza się w terminologii
logicznej własność wszystkich tych wyrażeń językowych, którym
nic nie odpowiada w rzeczywistości. Zdanie „Nie istnieje kamień
filozoficzny" należy więc odczytywać jako „Pojęcie «kamienia filo­
zoficznego» jest puste". Oczywiście, w tym drugim wypadku przy­
pisujemy pewną cechę (pustość) istniejącemu przedmiotowi (po­
jęciu „kamienia filozoficznego"). Tyle tylko, że przedmiot ten jest
obiektem językowym, a nie materialnym czy — szerzej — pozaję-
zykowym.
Tak zinterpretowane orzeczenie nieistnienia znalazłoby się
w jednej grupie z innymi orzeczeniami, które można by nazwać
„orzeczeniami liczności". Otóż pojęcia językowe można klasyfiko­
wać ze względu na to, ile przedmiotów pod nie podpada. Mamy
więc tak zwane pojęcia ogólne: pojęcie „człowieka", pojęcie „pier­
wiastka chemicznego". Pojęcie ogólne to takie, któremu odpowia­
da więcej niż jeden przedmiot. Pojęciami jednostkowymi z kolei
nazwiemy te pojęcia, które odnoszą się do dokładnie jednego
przedmiotu (np. „najwyższa góra świata", „twórca Pana Tadeu­
sza"). I wreszcie mamy wspomnianą wyżej klasę pojęć pustych,
do której należy między innymi pojęcie „kamienia filozoficznego",
pojęcie „eteru" czy pojęcie „wilkołaka". Przy okazji możemy za­
uważyć, że nie tylko twierdzenia o nieistnieniu dadzą się zinter­
pretować jako tezy dotyczące pojęć. W analogiczny sposób może­
my zinterpretować pozytywne twierdzenia egzystencjalne. Wolno
więc nam powiedzieć, że zdanie „Istnieją geny" znaczy tyle co
„Pojęcie «genu» jest ogólne lub jednostkowe" lub w skrócie „Pojęcie
«genu» jest niepuste (ma liczność co najmniej równą 1)".
Uporaliśmy się zatem z paradoksem nieistnienia za cenę uzna­
nia, że zdania egzystencjalne są faktycznie zdaniami o pewnych
obiektach językowych, a nie o przedmiotach. Takie zdania, które
dotyczą języka, nazywa się często zdaniami „metajęzykowymi"
(przedrostek „meta" znaczy „nad", a więc metajęzyk to język, który
znajduje się „nad" zwykłym językiem, który opisuje ten „normal-
[ 16]
[ 17]
ny" język). W codziennej praktyce językowej nie rozgraniczamy
ostro wypowiedzi językowych (np. „Stół ma cztery nogi") od zdań
metajęzykowych (np. „Nazwa «stół» ma cztery litery"), lecz logicy
zalecają, aby nie „mieszać" wypowiedzi tych dwóch typów, pod
groźbą popadnięcia w pewne paradoksy. Jednakże wypowiedź
metajęzykowa „Nazwa «stół» jest niepusta" różni się pod pewnym
ważnym względem od wypowiedzi metajęzykowej „Nazwa «stół»
ma cztery litery". To ostatnie zdanie mianowicie dotyczy pewnej
cechy wewnętrznej wyrażenia „stół" (liczby liter), podczas gdy
pierwsze mówi coś na temat stosunku nazwy „stół" do rzeczywi­
stości. Fakt, iż zaliczamy zdanie o niepustości pojęcia „stołu", czy
też zdanie o pustości pojęcia „kamienia filozoficznego", do zdań
metajęzykowych, nie powinien nam sugerować, że kwestia istnie­
nia czy też nieistnienia to sprawa wyłącznie języka. Jest to raczej
sprawa stosunku pewnych wyrażeń językowych do faktów poza-
językowych.
Być może drugie z możliwych rozwiązań naszego paradoksu
pozwoli nam uwypuklić fakt, że problem istnienia (nieistnienia)
jest jednak problemem wykraczającym poza właściwości samego
języka. Otóż można sprawę postawić następująco. Mówiąc, że nie
istnieje kamień filozoficzny, nie chcemy powiedzieć czegoś o nie­
istniejącym kamieniu filozoficznym, ale raczej o wszystkich ist­
niejących przedmiotach — to mianowicie, że wśród nich nie ma
kamienia filozoficznego. Dokładniej, zdanie „Nie istnieje kamień
filozoficzny" da się przełożyć na wypowiedź „Żaden przedmiot nie
jest (tożsamy z) kamieniem filozoficznym". To ostatnie zdanie nie
jest typowym zdaniem podmiotowo-orzecznikowym, w którym
jakąś cechę orzeka się o pewnym jednostkowym obiekcie. Raczej
ujmuje ono syntetycznie wszystkie obiekty, o każdym z nich orze­
kając, że nie jest kamieniem filozoficznym. Pełni ono więc rolę
bardzo wygodnego skrótu dla ogromnej (a może nawet nieskoń­
czonej) liczby jednostkowych twierdzeń typu „a nie jest kamie­
niem filozoficznym", gdzie „a" jest dowolną nazwą jednostkową.
Udało się nam oto wyrazić negatywne zdanie egzystencjalne
w postaci zdania nie metajęzykowego, ale językowego, odnoszą­
cego się nie do jednego, a do wszystkich przedmiotów. Ten ostatni
fakt zresztą może być niepokojący, gdyż z pewnych względów
mówienie o wszystkich w ogóle przedmiotach jest narażone na
popadniecie w sprzeczność (wrócimy do tej kwestii w rozdziale 5,
poświęconym problemowi nieskończoności). Możemy jednak
spróbować takiego oto wybiegu. Kamień filozoficzny to z definicji
substancja chemiczna, która zamienia metale w złoto. Zamiast
więc mówić, że żaden przedmiot nie jest kamieniem filozoficznym,
możemy powiedzieć, że żadna substancja chemiczna nie zamienia
metali w złoto, a sens wypowiedzi pozostanie niezmieniony. Albo
weźmy przykład hipotetycznej planety Wulkan, zdefiniowanej
jako planeta znajdująca się bliżej Słońca niż Merkury. Zdanie
odrzucające istnienie Wulkana sparafrazowalibyśmy w myśl pro­
ponowanej metody jako zdanie „Żadna planeta nie znajduje się
bliżej Słońca niż Merkury", które ewidentnie dotyczy nie wszy­
stkich obiektów, ale bardzo ograniczonej ich grupy, a mianowicie
wszystkich planet Układu Słonecznego.
Zwróćmy uwagę, że podobna parafraza będzie miała zastoso­
wanie w przypadku pozytywnych zdań egzystencjalnych. Prze­
analizujmy np. zdanie „Istnieją planety poza Układem Słonecz­
nym" (potwierdzone nie tak dawno przez polskiego astronoma
prof. Wolszczana). Zdanie to wolno przedstawić jako zaprzeczenie
(negację) zdania „Nie istnieją planety poza Układem Słonecznym"
czyli — po przeformułowaniu — zdania „Żadna planeta nie znaj­
duje się poza Układem Słonecznym". Ale negacja tego ostatniego
zdania to po prostu twierdzenie, że niektóre planety znajdują się
poza Układem Słonecznym. Znów więc mamy parafrazę, która nie
podpada pod schemat podmiotowo-orzecznikowy, a raczej należy
do grupy zdań, o których logicy powiedzieliby, że są tzw. zdaniami
kwantyfikacji (zaczynają się od słów „niektóre", „pewne" lub
„wszystkie", „żadne", tzn. od terminów kwantyfikujących —
w skrócie: kwantyfikatorów).
Nasze parafrazy, oprócz tego, że —jak się zdaje — rozwiązały
problem nieistnienia, mają jeszcze inne ciekawe konsekwencje.
Przede wszystkim dzięki nim udało nam się w ogóle wyeliminować
słowo „istnieje" ze zdań egzystencjalnych i zastąpić je odpowied­
nimi wyrażeniami kwantyfikującymi. Pozbyliśmy się w ten spo­
sób złudzenia, że orzekając istnienie o pewnym przedmiocie,
przypisujemy mu pewną dodatkową cechę — cechę istnienia.
Pytaniem, czy istnienie jest taką samą cechą jak inne cechy —
barwa, ciężar, kształt — zajmowało się wielu filozofów. Na przy­
kład Immanuel Kant odpowiadał na to pytanie negatywnie. Jego
argumentacja, niestety, nie była zbyt przejrzysta. Kant posłużył
się przykładem nieistniejących (tylko pomyślanych) talarów
„znajdujących" się w jego kieszeni i zapytał, czym różnią się one
[ 18]
[ 19]
Zgłoś jeśli naruszono regulamin