Lee Maureen - Wrześniowe dziewczynki.pdf
(
1520 KB
)
Pobierz
L
EE
M
AUREEN
W
RZEŚNIOWE
DZIEWCZYNKI
Z angielskiego przełożyła
Ewa Morycińska-Dzius
Tytuł oryginału
The September Girls
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo
do osób rzeczywistych — żywych czy martwych — jest całkowicie przypadkowe.
Dla Charlotte i Patricka
z miłością
Przy pisaniu Wrześniowych dziewczynek niezmiernie mi pomogła
książka Normana Longmate'a How We Lived Then (Jak wtedy
żyliśmy), opisująca szczegółowo, w jaki sposób ludność cywilna
Anglii dawała sobie radę w latach drugiej wojny światowej.
Część pierwsza
Rozdział 1
WRZESIEŃ 1920
Padało. Deszcz lał od samego rana, od chwili opuszczenia Irlandii
przez całą podróż statkiem; i teraz w Liverpoolu ciągle jeszcze padało,
kiedy czekali na Paddy'ego, który miał się z nimi spotkać i zabrać tam,
gdzie będą odtąd mieszkać.
Brenna niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. Zanim zapadnie noc,
Caffreyowie powinni mieć już własny dom, w którym woda będzie płynęła
z kranu, a nie ze wspólnej pompy na podwórzu... I będą mieli własną
ubikację, gdzie wystarczy tylko pociągnąć za łańcuszek, żeby wszystko
spłynęło — nie będzie już więcej wylewania kubłów z nieczystościami do
wozu, który przyjeżdża raz w tygodniu na podwórko i cuchnie jak diabli...
Gdzież ten Paddy, martwiła się. Spóźniał się nieprzyzwoicie. A przecież
obiecał, że się spotkają przy Princes Dock. Niebo, i tak już pokryte
czarnymi chmurami, robiło się coraz ciemniejsze, w dodatku jak na wrzesień
było wyjątkowo zimno. Duża wskazówka zegara na wytwornym gmachu po
drugiej stronie ulicy dwukrotnie obiegła tarczę — minęły dwie godziny.
Czekali całe dwie godziny!
— Mamo, jestem zmęczony! — Fergus ciągnął Brennę za spódnicę.
— Wujek zaraz tu będzie, kochanie.
Sześcioletni Fergus i młodszy od niego o dwa lata Tyrone byli począt-
kowo zafascynowani niezwykłym widokiem niekończącego się potoku
tramwajów wyjeżdżających pędem zza rogu ulicy, sypiących iskry z gór-
nych przewodów, a także światłami, które odbijały się w mokrej jezdni.
Teraz jednak zaczynali się już nudzić, z każdą upływającą minutą coraz
bardziej. Brenna natomiast wciąż była pod wrażeniem — nie tylko
11
z powodu tramwajów, ale i budynków, większych niż największy, jaki wi-
działa dotychczas; większych nawet od kościoła Matki Boskiej z Lourdes,
dokąd co niedzielę chodzili na mszę.
I tylu ludzi! Setki przechodniów spieszyły gdzieś pod osłoną czarnych
parasoli. Teraz było ich mniej; wsiadali do tramwajów i natychmiast
odjeżdżali, Bóg jeden wie dokąd. Jeszcze inni znikali w głębokich tunelach
prowadzących na nabrzeże, do promów, które miały ich przewieźć na
drugą stronę rzeki Mersey.
Liverpool musi być rzeczywiście wielkim i bogatym miejscem, myślała
Brenna, ponieważ wszyscy byli szalenie wytworni: mężczyźni w gar-
niturach, kobiety w spódnicach sięgających kostek, w dopasowanych
żakietach i dużych filcowych kapeluszach. Jedna z nich miała kapelusz
z karakułów i taką samą mufkę. Ta kobieta obrzuciła Brennę bardzo
dziwnym spojrzeniem, kilka innych również. Cóż, musiała wyglądać
okropnie w swoim czarnym szalu i długiej do ziemi spódnicy, wzdymającej
się na wielkim, okrągłym jak piłka ciążowym brzuchu. Na obolałych
stopach miała stare skarpetki Colma i jego dziurawe trzewiki, wypchane
w palcach szmatami. Bała się, że ktoś każe im zaraz się wynieść z tego
miejsca tuż przy końcu tunelu, gdzie wraz z Fergusem schroniła się przed
uporczywym deszczem. Na wszelki wypadek miała już przygotowaną
ostrą odpowiedź, ale jak dotąd nikt się do nich nie odezwał.
Według Colma to miejsce, w którym czekali, nazywało się Pier Head.
Colm raz po raz szedł zobaczyć, czy przypadkiem Paddy nie stoi gdzieś
indziej. Teraz wracał już z trzeciej takiej rundy.
— Ani śladu Paddy'ego. Jak kamień w wodę... — mruknął.
Na jego twarzy malował się niepokój.
Nic dziwnego. Wysłali Paddy'emu dziesięć funtów, które Colm wygrał
w totalizatora. Cóż to była za cudowna chwila! Szczęście się wtedy do
nich naprawdę uśmiechnęło. Colm jechał właśnie do Kildare, wioząc na
targ jarzyny i raz po raz poganiając kasztanka, który ciągnął wóz, kiedy
jakiś Amerykanin „zalany w pestkę", jak się wyraził Colm, wręczył mu
kawałek papieru.
— Weeeź to soobie, chłooopie — powiedział przeciągle. — Kiedy te
wyścigi się zaczną, ja będę już z powrotem w mojej starej poczciwej
Ameryce.
— Jakie wyścigi? — spytała Brenna, gdy Colm wrócił już do domu,
bardzo z siebie dumny, i pokazał jej papier. Wyznał, że nie ma pojęcia,
o co chodzi.
12
— Co tu jest napisane? — Brenna czytała bardzo słabo, a pisała jeszcze
słabiej, ale Colm uczył się u jezuitów we wsi, w której mieszkali.
— „Spion Kop". A u góry nazwa hotelu, w którym mieszkał pewnie
ten Amerykanin: „The Green Man".
Nic z tego wszystkiego wydawało się nie mieć sensu, koniec końcem
okazało się jednak, że Spion Kop to imię konia biorącego udział w wy-
ścigach nazywanych w Anglii Derby. Od tego wyścigu minęły już trzy
dni, kiedy Colm odkrył nagle, że Spion Kop wygrał.
Podczas następnego pobytu w Kildare poszedł do hotelu The Green Man
i pokazał kartkę. Wtedy to wyszło na jaw, że goście hotelowi robili między
sobą zakłady i zgodnie z listą zwycięzcą został pan Thomas Doughty,
bogaty
Amerykanin, a nie zwykły irlandzki robotnik, taki jak on, który nie miał
prawa nawet nogi postawić na progu tak szacownego przedsiębiorstwa.
Po długich sporach i z pomocą jakiegoś przyjaźnie nastawionego gościa,
który poparł sprawę Colma, mówiąc, że ten ma pełne prawo do dziewięciu
dziesiątych wygranej, Colm w końcu zgarnął swoje pieniądze.
— O mało nie umarłem — zwierzał się po powrocie do domu — kiedy
dali mi całe dziesięć funtów. — Rozłożył banknoty na stole i razem
z Brenną wpatrywali się w nie jak urzeczeni, nie mogąc uwierzyć we
własne szczęście. — Doprawdy, twoja Najświętsza Panienka musiała się
do mnie uśmiechnąć, kiedy spotkałem pana Thomasa Doughty'ego —
mówił Colm rozpromieniony.
Brenna była tego samego zdania. Wierzyła głęboko w Najświętszą
Panienkę.
Colm chciał, żeby cały świat dowiedział się o ich szczęściu. Napisał
o tym Paddy'emu w Liverpoolu, oznajmił wszem wobec w pubie, chwalił
się znajomym na ulicy, aż cała Lahmera wiedziała, że Caffreyom trafiła
Plik z chomika:
jolarol
Inne pliki z tego folderu:
ANGOLA EXPRESS Mirosław Ikonowicz.pdf
(41 KB)
Hombre Kapuściński Mirosław Ikonowicz.pdf
(36 KB)
Zawód korespondent.rar
(89396 KB)
Bartoszewski Wladyslaw - Warto byc przyzwoitym.pdf
(1682 KB)
Rosenbaum Dawid - Zapachy miast.pdf
(820 KB)
Inne foldery tego chomika:
Audiobooki
Cumbie i Selena
Galeria
Język hiszpański
Kurs języka angielskiego - audiobook
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin