Droga ku wolności.doc

(448 KB) Pobierz
Droga ku wolności

 

              Nieznana rzeczywistość pochłonęła go niczym ciemna pustka kosmosu. Był przerażony, a jednocześnie czuł, że tam, dokąd zmierza czeka na niego szczęście i harmonia. Wierzył, że zostanie tu na zawsze i nikt nie odbierze mu radości z nowego życia. Mylił się...

              Wizja wiecznej radości oddalała się coraz dalej i dalej. Pozostał sam. Otoczony przez nicość próbował zrozumieć gdzie jest i dlaczego się tu znalazł. Nie dopuszczał do siebie myśli, że może to być miejsce potępienia. Miejsce, z którego nie ma ucieczki i gdzie każdy cierpi za swoje winy.

              Nagły wstrząs przeszedł przez całe jego ciało. Upadł na kolana. Czuł, że to koniec, koniec jego duszy. Zaraz umrze tak samo jak jego ciało. W agonii opadł bezwładnie na ziemię, a jego pierś poruszała się jeszcze przez kilka sekund, po czym zamarła.

 

****

 

              Obudziła go czyjaś ręka, która nerwowo szarpała za jego ubranie. Leżał na czymś, co szeleściło przy najmniejszym nawet ruchu. Powoli zaczynał rozróżniać dochodzące do niego dźwięki. Ktoś wołał jego imię, jakby w rozpaczy. Chciał się odezwać, ale nie miał dość siły, aby otworzyć usta. Ostrożnie otworzył oczy. Cały obraz zlał mu się w jedną szarą plamę, która zaczęła znikać dopiero po dłuższej chwili. Najpierw zauważył kontury postaci klęczącej przy nim, a dopiero potem dostrzegł jej oblicze.

              Osoba ta miała radosny wyraz twarzy, lecz przepełniał ją niepokój i zdenerwowanie. Przestała już potrząsać za ramię leżącego i rzekła cicho:

-          W końcu się obudziłeś. Myślałem, że umarłeś. Wszystko dobrze?

-          Eeah – wystękał rozmówca – Jestem... Gdzie ja jestem?

-          Licho wie.

-          Paweł?

-          Tak to ja. Dobrze się czujesz?

-          Eee wszystko mnie boli. Co się stało? – W jednej chwili twarz Pawła spochmurniała i nabrała wściekłości.

-          Co?! Już zapomniałeś, co zrobiłeś nad urwiskiem?! – Rzekł przez zaciśnięte zęby. – Powinienem cię ukatrupić za to! Zresztą nie mam ochoty ci tego opowiadać od nowa!

Wstał i oparł się o znajdującą się za nim ścianę. Cały czas wpatrywał się w

swojego przyjaciela jakby miał ochotę zaraz go zabić. Ten dźwignął się na łokciach i rozejrzał dookoła. Znajdowali się prawdopodobnie w jakiejś stodole, na co wskazywały stosy słomy i siana za nimi.

              Gdzie się znajdują i jak tu trafili? Takie pytania kłębiły się w ich głowach odkąd się obudził. Po krótkiej chwili Paweł podszedł do kolegi, który zaczął niezdarnie wstawać i rzekł:

-          Nie męcz się, pomogę ci. – złapał go za łokcie i podciągnął go do góry.

-          Dzięki. – powiedział – Jakiś pomysł, dlaczego tu jesteśmy? Porwali nas?

-          Raczej nie. – Paweł spojrzał w miejsce gdzie znajdowało się wejście do budynku – Drzwi są otwarte, a my nie jesteśmy nawet związani.

-          Więc co? – kolega Pawła wyglądał na zdenerwowanego – Tak naprawdę to nie powinniśmy żyć. A nawet jeśli, to nie wyszlibyśmy z tego bez szwanku i do tego powinniśmy być teraz w szpitalu...

-          Zapomnij. Nikt nie przeżyłby takiego upadku. Nie wiem co o tym myśleć. Może rozejrzyjmy się trochę po okolicy. Jak będziemy mieli szczęście to znajdziemy jakiś transport do domu. – Paweł podszedł do drzwi i uchylił je. Jednocześnie spojrzał do tyłu, gdyż kątem oka zobaczył, że jego przyjaciel wciąż stoi w miejscu. – Krzysiek, idziesz czy nie?

-          Idę, idę.

 

****

 

-          No to pięknie. – rzekł Paweł rozglądając się dookoła – Ale zadupie.

Przy stodole stały jedynie 2 małe domki, w których prawdopodobnie mieszkali ludzie,

choć po stylu tychże domostw można było w to wątpić. Za budynkami, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się pola uprawne oraz sady ogrodnicze.

-          Gdzie my jesteśmy? – odezwał się po chwili Krzysiek – Co za wioska. Kto nas tutaj przywiózł?

-          Nie wiem, ale pomożesz mi go skopać jak go znajdziemy.

-          Zgoda.

Przy jednym z domków stał zaparkowany staroświecki model Mercedesa, podobny do

tego jaki Krzysiek widział w filmie na temat pierwszej wojny światowej.

-          Hm. Skąd oni wytrzasnęli takiego grata? – spytał Paweł

-          Nie wiem. Może chodźmy do nich i zapytajmy gdzie jesteśmy.

-          Można spróbować.

Oboje podbiegli w kierunku większego z budynków. Architektura domu sprawiała

wrażenie jakby pochodziła z poprzedniej epoki. Jedynie samotne okno i małe drewniane drzwi zdobiły frontową ścianę. Stanęli w progu i zawahali się. W końcu Krzysiek podszedł bliżej i zapukał lekko, ale nic się nie stało. Spróbował jeszcze raz, tym razem znacznie silniej. Po dłuższej chwili Paweł zauważył, że ktoś im się przygląda z okna po prawej stronie. Nie mógł jednak dojrzeć kto to jest, gdyż utrudniały mu w tym zawieszone zasłony.

              Ktoś otworzył drzwi. „Nareszcie” - pomyślał Krzysiek niecierpliwiąc się. Przed nimi stanęła niska kobieta, około czterdziestki z chustką na głowie i mokrą ścierką w ręce. Miała na sobie pobrudzony fartuch kuchenny. Milczała spoglądając to na jednego to na drugiego z przyjaciół.

-          Dzień dobry, chcieliśmy zapytać... – zaczął Paweł, lecz nie dokończył, gdyż drzwi zamknęły się z hukiem. Ci, którzy podglądali ich wcześniej szybko odeszli od okna. Zaraz po tym dał się słyszeć głos jakiejś kobiety w mieszkaniu:„Władek, wołaj policję!”

-          Policja? Za co? Nic nie zrobiliśmy! – krzyknął Krzysiek, po czym widząc, że nie ma tu już nic do roboty razem z kolegą pobiegł w stronę drogi, która znajdowała się blisko stodoły.

Droga nie była utwardzana. Widać było dziury i nierówności. Nie dziwiło ich to, gdyż

uważali, że znajdują się gdzieś na wsi, albo co gorsza na jakimś odludziu.

-          Co im odbiło? – rzekł Paweł, gdy szli przed siebie.

-          Nie wiem. Widziałeś jak na nas patrzyła? Może nie spodobał jej się twój czarny dres. – zażartował Krzysiek

-          Ty się nie odzywaj, bo na ciebie też krzywo patrzyła. – Paweł wskazał palcem na ubiór kolegi.

-          Eh. Nie widać żadnych domów jak okiem sięgnąć. – rzekł jego towarzysz nie zwracając na niego uwagi.

Nastała długa chwila ciszy, po czym Paweł zwrócił się do kolegi:

-          Ej... Widzisz? – wskazał palcem na czarny punkcik znajdujący się dokładnie naprzeciwko nich tuż nad drogą.

-          No chyba... Co to jest? Może jakiś samochód?

-          Zapytamy go, gdzie się znajdujemy. Może, jeśli będzie uprzejmy to nas podwiezie.

-          Wierzysz w to?

-          Nie – odpowiedział Krzysiek z ironią.

Po kilku minutach czarny, połyskujący samochód podobny do garbusa podjechał do

dwójki, która stanęła na krawędzi drogi. Wyszedł z niego człowiek w ciemno-brązowym płaszczu z rewolwerem w ręce. Dopiero teraz Paweł zauważył mały, niebieski napis na lewej burcie samochodu:„Policja”.

              Stróż prawa powoli podszedł do nich i rzekł miłym, ale wyzywającym głosem:

-          Rączki koledzy. – ręką, która trzymała pistolet dawał im do zrozumienia, żeby nie próbowali żadnych sztuczek.

Oboje podnieśli ręce do góry i uważnie obserwowali policjanta. On także

odwzajemniał te spojrzenia przyglądając się ubraniom przyjaciół.

-          Ale proszę pana, my nic nie zrobiliśmy. Chcieliśmy tylko... – Krzysiek chciał jakoś usprawiedliwić tą sytuację, ale mężczyzna przed nimi chyba nie dał się przekonać, gdyż przerwał im szybko i odpowiedział:

-          Cicho! Ja tam znam wasze sztuczki! Zabieram was na posterunek.

-          Ale...

Nie dokończył, gdyż policjant podszedł do niego i przystawił mu lufę do skroni.

-          Chcesz coś dodać?

-          Nie, przepraszam,  przepraszam.

-          Do auta, już!

Oboje wsiedli na tylne siedzenie do małego samochodu, a stróż nie spuszczając z nich

oczu usiadł za kierownicą i dopiero po chwili, powoli ruszył w stronę z której przyjechał.

              Czuli, ze podróż będzie trwała dość długo, głownie z powodu osiąganej przez pojazd prędkości. Paweł spojrzał na swój zegarek. Dochodziła jedenasta. Przybliżył się do brudnego okna, ale nie zobaczył słońca. Całe niebo, pokryte było szarymi chmurami, które lada moment mogły spuścić na ziemię deszcz.

              Kierowca raz na czas wykonywał dziwne gesty, których przyjaciele nie mogli zidentyfikować i przeczuwali, że coś jest nie tak.

              Po kilku minutach jazdy dojechali wreszcie na miejsce. Gdy wysiadali z pojazdu, przy asekuracyjnym spojrzeniu policjanta zauważyli, że znajdują się w jakimś bliżej nie określonym mieście. Nawet nie zauważyli jak zmieniał się krajobraz z wiejskiego na zurbanizowany. Czyżby spali? Paweł spojrzał ponownie na zegarek i zaniemówił. Była prawie trzynasta!

-          Miło się spało? – zagadnął drwiąco mężczyzna.

-          Co nam zrobiłeś? – zapytał Paweł pełen oburzenia.

-          Eh – westchnął stróż, po czym wyciągnął małą plastikową buteleczkę podobną do dezodorantu. – Dał nam to nasz kolega na wypróbowanie. Widzę, że działa znakomicie! Oh, żal mi was chłopaki. Nawet nie wiecie jak się tu dostaliście. – zaczął się śmiać, chociaż nie było nic śmiesznego w tym, że potraktował ich gazem usypiającym. Dziwne jest tylko to, że on sam nie zasnął.

Nie przestając się śmiać wskazał rewolwerem na mały prostokątny budynek, przy

którym zaparkował. Nie był on wysoki, lecz nadawał się na mały posterunek „Policji Państwowej” – tak brzmiał napis tuż nad drzwiami.

Weszli do środka i od razu uderzył w nich zapach, świeżo nałożonej na ściany farby. Szli wąskim korytarzem, po prawej stronie zobaczyli szybę sięgającą od pasa w gore, przez która widać było sąsiedni pokój. Siedział w nim sędziwy policjant, który zachłannie zaciągał się swoim papierosem. Na ścianie wisiał portret jakiegoś wąsatego mężczyzny. Pod zdjęciem było napisane:„Ku pamięci Generała Piłsudskiego”. Co jest kurwa? – pomyślał Paweł. Stróż kazał im wkroczyć do niego, po czym odezwał się do swojego kolegi:

-          Byłem na patrolu i dostałem wezwanie. To są te gagatki, którzy zabijali bydło u Makowskich. – teraz ściszył głos, tak żeby Krzysiek z Pawłem nie usłyszeli co mówi. – Zobacz jak są dziwnie ubrani. Co o tym myślisz?

-          Jakie bydło? – zaprotestował Krzysiek

-          Cisza tam! – warknął policjant w płaszczu

-          Sądzisz, że to szpiedzy niemieccy? – szepnął palący.

-          Przetoczyło mi się to przez głowę. Ale z drugiej strony są za młodzi. Na moje oko mają po 16-17 lat.

-          Niemcy są sprytni. Wysłali młodocianych, aby zbierali informacje. Nie wolno ich lekceważyć. – zaciągnął się papierosem, po czym spojrzał na stojących pod ścianą kolegów. - Zadzwoń po naszego specjalistę. On z nich na pewno coś wyciśnie. – uśmiechnął się stary.

-          Heh. No to do celi! Ruszać się! – krzyknął na stojących, którzy natychmiast spełnili żądanie widząc kierowany w ich kierunku pistolet. – Będziecie tu siedzieć do przyjazdu naszego speca od wyciągania informacji. Hehe

Mężczyzna zamknął drzwi od celi i wyszedł z pokoju. Przez pierwsze

kilkanaście minut stary bacznie obserwował nowych więźniów, po czym gdy mu się to znudziło zaczytał się w gazecie, która leżała na biurku.

              W celi nie było najwygodniej, gdyż była ciasna i prawdopodobnie przystosowana dla jednej osoby. Po jednej stronie na całej szerokości znajdowało się łóżko. Oboje spoczęli na nim i milcząc wpatrywali się w przeciwległą ścianę. Paweł usiadł po turecku i oparł głowę o swoją pięść. Prawdopodobnie nad czymś myślał, ale Krzysiek nie potrafił odgadnąć nad czym. Nic nie szło po ich myśli. Cały czas zdarzało się coś co wymykało im się spod kontroli.

-          Nie chciałem, żeby tak się stało. – szepnął Krzysiek po długiej chwili milczenia. – To miało spotkać tylko mnie. Tylko ja miałem zginąć.

-          Jakoś ci się to nie udało. – odrzekł Paweł sarkastycznie. – myślałem, że się zatrzymasz, jak tam wejdę...

-          Próbowałem... a zresztą po co tam wchodziłeś? – powiedział Krzysiek z wyrzutem

-          Bo nie chciałem, żebyś sobie zmarnował życia, przez taką głupotę.

-          Ono i tak było już zmarnowane... – rzekł po chwili

-          Gówno prawda! – zdenerwował się Paweł – To była najgłupsza rzecz jaką zrobiłeś. Kończyć życie w ten sposób. Nie miałeś po co żyć, czy co?

-          Jeśli miałbym to czy zjeżdżałbym ze skarpy?

-          Ona w końcu ci powiedziała? Że nie jesteś tym na kogo czekała? Tak?

-          Po części tak. Nie chciała się ze mną widzieć. Powiedziała, żebym już się do niej nigdy nie odzywał. Ona nawet nie wiedziała co do niej czułem.. Poza tym i tak nic by z tego nie wyszło.

-          Eh... – przerwał i położył się na plecach – Prześpię się trochę.

 

****

 

Do pokoju wszedł chudy, lecz wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu z

przyciemnianymi okularami. Ubrany był w niebieskie jeansy i białą koszulę schowaną pod wierzchnim nakryciem. Podszedł do starego i wyłożył na jego biurko swoją brązową teczkę, którą trzymał schowaną pod płaszczem.

-          Ohoho. Co my tu mamy? Świeże mięso? – zagadnął miłym głosem z nutką zachwycenia.

-          Taa. Staszek ich przywiózł kilka godzin temu. – poinformował stary

-          Rzeczywiście mają dziwne ubranie. Zaraz im zadam kilka pytań – rzekł przyglądając się zdezorientowanym przyjaciołom. – Jak poszło z nowym gadżetem?

-          Gadżetem? Aaa masz na myśli tą ciecz w buteleczce? Bardzo skuteczna. Szkoda, że nie chcesz nam zdradzić jak się takie coś wytwarza. Ułatwiłoby to nam transport więźniów. – zaśmiał się starzec. Mężczyzna w płaszczu wciąż przyglądał się z uwagą dwóm więźniom.

-          Zostaw nas samych, dobra? – poprosił

-          Jak to samych? Jak będziesz z nimi gadał to mogą ci coś zrobić...

-          Mówiłem samych. Jeśli coś pójdzie nie tak to nic nam nie powiedzą, a nie o to przecież chodzi.

-          Skoro nalegasz to zgadzam się. – Stary wstał, podszedł do swojego kolegi i szepnął mu do ucha – Śrutówka jest w szafie jakby co. – Po tych słowach wyszedł z pokoju.

Minęło kilka chwil zanim tajemniczy gość podszedł do więźniów. Zachowywał się

tak, jakby nie wierzył temu co widzi. Jednocześnie sprawiał wrażenie jakby coś sprawdzał. Coś co nie zgadzało się z jego wiedzą bądź przekonaniami. Przykucnął przy drzwiach do celi i rzekł:

-          „To był mały krok dla człowieka, ale wielki dla ludzkości”, kto to powiedział?

-          Neil Armstrong – odrzekł powoli Krzysiek, który wiedział trochę na ten temat.

-          A kim on był?

-          Astronautą. – Nieznajomy uśmiechnął się i wyglądał jakby wielki ciężar spadł mu z serca - Co pan, nie wie?

-          Wiem, ale pytam się was.

-          Po co? – Paweł przyłączył się do rozmowy

-          Musiałem mieć pewność. Wiecie, gdzie jesteście i jak się tu dostaliście? – obydwoje pokręcili głowami. – A więc słuchajcie mnie uważnie... Nazywam się Jacek, nazwisko nie jest wam potrzebne. Znalazłem się tu w podobny sposób jak wy, ale moja podróż była kontrolowana, a wasza najprawdopodobniej przypadkowa. Znaleźliście się tu bo w swojej rzeczywistości przerwaliście w jakiś sposób kontinuum czasoprzestrzenne, co wytworzyło w pewnym sensie małą czarną dziurę, która wessała was do środka, przenosząc do tego miejsca. Rodzaj teleportu czasowego...

-          Hola hola. – przerwał mu Krzysiek - Jak to czarna dziura? I w jaki sposób nas przeniosła?

-          Nie wiem, ale pracujemy nad tym.

-          Wy? – zapytał Paweł

-          Centrum Badań Paranormalnych. W moim czasie znajduje się to w rejonie Bieszczad. Więcej nie musicie wiedzieć.

-          W twoim czasie? – pogubił się Krzysiek

-          W roku 1998, a wy z którego jesteście? – rzekł spokojnie jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie.

-          My... z 2005 – rzekł Paweł lekko zdezorientowany

-          Pamiętacie co się stało przed skokiem?

-          Zaraz, jakim skokiem? – Krzysiek prawie krzyknął.

-          ... nastąpił wybuch. My byliśmy w jego... centrum. – poinformował Paweł przerywając Krzyśkowi.

-          Eksplozje rzadko załamują rzeczywistość. Mieliście strasznego pecha, że się tu znaleźliście, albo... wielkie szczęście. Co do twojego pytania – tu skinął na Krzyśka – Chodzi oczywiście o skok czasowy. – po chwili milczenia Paweł wyszedł z osłupienia jako pierwszy i próbował pozbierać wszystko do kupy.

-          Czyli... przeżyliśmy podróż w czasie? A eksplozja samochodu ją wyzwoliła?

-          Hm. Dokładnie. Dziwią mnie tylko okoliczności w jakich mogłaby nastąpić, wypadek?

-          Coś w tym rodzaju. Ale skoro nie jesteśmy w naszym czasie... to gdzie? – zapytał niepewnie Krzysiek, bojąc się odpowiedzi na swoje pytanie.

-          Mamy datę 29 sierpnia 1939 r. – nastąpiła długa chwila milczenia, w której dwójka przyjaciół patrzyła to na siebie to na nieznajomego, próbując zrozumieć to co im przed chwilą przekazał.

To jakiś koszmar – pomyślał Paweł. Przenieśli się w czasie. Niewiarygodne. Zawsze

marzyli o tego typu podróży, ale nie w taki sposób i nie akurat do tego momentu, gdy za parę dni rozpocznie się najkrwawsza i najbardziej destruktywna wojna w dziejach ludzkości.               Nie wiedzieli nawet, gdzie się konkretnie znajdują, a już tym bardziej jak się stąd wydostać. Nie łatwo było zrozumieć to wszystko. Zwłaszcza, że znajdywali się w więzieniu, z którego wyjście było obstawione przez strażników. Ale przecież musieli stąd uciec. Za kilka dni rozpęta się tu piekło jakiego jeszcze nigdy nie widzieli.

              Jacek odszedł od drzwi celi i otworzył swoją teczkę. Nikt jednak oprócz niego nie widział, co znajduje się w środku.

-     ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin