Rozdział 4 .doc

(34 KB) Pobierz

Rozdział czwarty

Przedarcie się przez myśli kłębiące w mojej głowie przysporzyło mi nieoczekiwanie wiele trudności. Nie wiedziałam, czy wynikały one z mojej obecnej sytuacji, czy były skutkiem tej rzeczy tkwiącej w moim mózgu. Milczenie, które zapadło – dla mnie trwające minutę, dla pozostałych całą wieczność – przerwałam, w końcu zadając najważniejsze pytanie:
- Czy Charlie wie o tym…? – Z zadowoleniem stwierdziłam, że udało mi się powiedzieć to spokojnie, a moje wargi nie drżały.
Musiałam się opanować. Świat Cullenów nie miał skończyć się wraz z moim odejściem, a mój świat już i tak od dawna nie krążył wokół mojego istnienia. Ale Charlie… Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co stanie się z tatą.
- Nie. Sądziliśmy, że powinnaś dowiedzieć się pierwsza. Może chcesz mu o tym sama powiedzieć, ale jeśli wolisz, ja mogę to zrobić.
- Myślę, że… Poradzę sobie – powiedziałam opanowanym tonem, kołysząc Alice w ramionach. Carlisle uśmiechnął się do mnie, dając do zrozumienia, że uważa mnie za dzielną. Ja jednak wiedziałam lepiej.
– Alice, powinniśmy teraz pozwolić Belli trochę pospać. Na pewno jest zmęczona.
Faktycznie, byłam zmęczona, ale nie chciałam spać. Zawładnęła mną nagła panika, że mogę już się nie obudzić. Ogarnął mnie spóźniony strach przed śmiercią.
- Nie jestem zmęczona – wybełkotałam trochę zbyt gorączkowo.
Alice położyła głowę na moim ramieniu, pocałowała szybko w szyję i spojrzała na mnie tymi wielkimi, smutnymi oczyma pozbawionymi łez.
– Byłoby lepiej, gdybyś się trochę przespała.

Prawie bym przysnęła, jednak paniczny strach wzbierający w mojej piersi i pod czaszką kazał mi spytać, czy mogę najpierw zobaczyć się z Edwardem.
Naprawdę chciałam, by znowu był przy mnie i dotykał mojej głowy.
Gdy wymawiałam jego imię, drzwi otworzyły się i stanął w nich mój anioł. Nadal wyglądał na nieszczęśliwego (lub zdezorientowanego, to zależy). W ręku trzymał parującą filiżankę. Ze zbolałym uśmiechem na boskiej twarzy w kilku krokach przemierzył pokój, zatrzymał się przy moim łóżku i obejrzał uważnie moje czoło, jakby mógł dostrzec przez nie guz.
Carlisle i Alice spojrzeli po sobie, dyskretnie opuszczając pokój.
- Przyniosłem ci herbatę – powiedział głucho.
- Dzięki – chwyciłam filiżankę w dłoń (znów była podejrzanie gorąca), drugą poklepując prześcieradło obok siebie. Nie zmieniając wyrazu twarzy usiadł przy mnie i położył swoją dłoń na moim ramieniu.
- Jak się czujesz? – zapytałam uśmiechając się, ale wyraz jego twarzy pozostał niewzruszony.
- Doskonale! Jak mogłoby być inaczej?
Westchnęłam tylko, ponieważ wiedziałam, że jestem zbyt zmęczona na dyskusję. Dlatego też, po prostu zadowoliłam się możliwością oparcia głowy o jego zimną pierś. Objął mnie ramionami i wtulił twarz w moje włosy. Nie odzywał się, a jego uścisk był wyjątkowo mocny. Uwielbiałam móc być tak blisko niego, jednak wyraźnie cierpiał, a na to nie mogłam pozwolić.
- Więc… Jak uważasz… - zagadnęłam. – To ta część mojego mózgu uniemożliwia ci czytanie moich myśli?
Jego ciało pod moim zesztywniało jak posąg, po czym przestał oddychać.
- Przepraszam! – wyszeptałam szczerze.
Gwałtownie uwolnił się ode mnie i wstał. Jego wzrok był dziki, szczęka napięta, wargi ściągnięte w wąską linię.
- Uważasz, że to śmieszne? Nie mogę sobie wyobrazić, że świadomość, że niedługo umrzesz, cię bawi. Bello, jeszcze przed kilkoma minutami wrzeszczałaś, jakbyś żywcem smażyła się w piekle. – Każde słowo wyrzucał z siebie gniewnie i przy każdym się trząsł.
Wiedziałam, że jest taki wściekły tylko dlatego, że nie potrafi mi pomóc. Po prostu nie mógł nic zrobić, nieważne, jak silny, szybki czy mądry był. Tym razem nie mógł mnie już ochronić, nie mógł mnie zwyczajnie złapać, ponieważ wpadłam w otchłań, do której on nie miał dostępu.
Zaczerpnęłam powietrza, by coś powiedzieć, ale Edward po prostu odwrócił się do mnie plecami i wlepił wzrok w okno. Rozgniewana, zmieniłam się na twarzy i znowu wzięłam głęboki oddech, tym razem naprawdę gotowa na kłótnię, gdy rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi.
Charlie był całkiem blady, lecz spróbował się uśmiechnąć, wchodząc.
- Renée cię pozdrawia, ale nadal się martwi. Powinnaś do niej zadzwonić, gdy stąd wyjdziesz.
Obrzucił Edwarda - który nie ruszył się ani na centymetr - szybkim, niepewnym spojrzeniem i podszedł do mojego łóżka. Do diabła, ja chciałam stąd wyjść!
- Zrobię to. Nie martw się, tato. – Uśmiechnęłam się do niego.
- Jak się czujesz, Bells? – spytał ostrożnie.
- Coraz lepiej. Żadnego bólu. Właściwie mogę już wracać do domu.
Kątem oka widziałam, jak Edward przyciska dłonie do oczu.
- Tak szybko na pewno się nie uda! – Charlie roześmiał się.
Zastanawiałam się, czy to odpowiednia chwila, by powiedzieć mu, co dokładnie jest ze mną nie tak. Wyglądał na tak pełnego nadziei, jakby naprawdę było ze mną lepiej, dlatego powstrzymałam się… A może po prostu nie miałam odwagi?
- Idź do domu. Wyglądasz na okropnie zmęczonego – szepnęłam przygnębiona.
- Nie byłoby lepiej, gdybym tu został? – Wydawał się zdeterminowany. W innych okolicznościach pewnie bym się z nim zgodziła.
- Tato, czuję się dobrze. Zaraz zasnę, więc i tak nie zrobi mi różnicy, czy tu jesteś, czy nie. I niby gdzie chciałbyś tutaj nocować? Idź do domu i połóż się do łóżka!
- Jesteś pewna? – Z każdą chwilą wyglądał na coraz bardziej znużonego.
- Tak, odpocznij! – Pochyliłam się i uścisnęłam jego wyciągniętą dłoń. – Ale wróć jutro wcześnie!
Zaśmiał się z ulgą. Rzucił mi jeszcze jedno badawcze spojrzenie, odwrócił się jednak i wreszcie poszedł do domu.
- Śpij dobrze, Bells!

Na minutę zapanowało milczenie.

- Boi się o ciebie… Jak my wszyscy.
- Wiem. – Edward nadal nie odwrócił się do mnie.
- To było jak koszmar senny… choć od ponad osiemdziesięciu lat nie miewam żadnych snów… musieć to przeżywać. W jednej chwili wszystko jest w jak najlepszym porządku, śmiejesz się i czerwienisz, ale wtedy… tak nagle… upadasz i zaczynasz przeraźliwie wrzeszczeć. Po prostu nie mogłaś przestać. Myślałem, że straciłbym cię… Że cię stracę. Nigdy nie zapomnę twojego krzyku, nigdy nie zapomnę, jaka byłaś blada, zawsze będę pamiętał, że nie mogłem i nie mogę ci pomóc. Bello! – W końcu na mnie spojrzał. – Przepraszam! To wszystko moja wina!
Błyskawicznie znalazł się przy mnie i leżał, przyciskając swoją głowę do mojej piersi (serce zaczęło mi oczywiście natychmiast szybciej bić) i kładąc ręce na mojej twarzy.
- Nie zasłużyłaś sobie na to.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin