Sen o IV RP.doc

(28 KB) Pobierz
Nieszczęścia nie chodzą parami, tylko kaczymi stadami

Nieszczęścia nie chodzą parami, tylko kaczymi stadami

Rok 2009. Dni od pierwszego do trzeciego maja są Świętami Bo­ga, Honoru i Ojczyzny. Piękną, sło­neczną pogodę zapewnia, jak co roku, nowy święty. Igrzyska organizuje miło­ściwie panująca Chrześcijańska Unia Jedności, która powstała z połączenia PiS, PO, LPR i pomniejszych kanap, po­mnych katastrofalnych skutków braku jedności lewicy. Dościgłym wzorem by­ły znakomite wyniki list Frontu Jedności Narodu, które przez kilkadziesiąt lat zapewniały władzę PZPR.

Zjazd zjednoczeniowy odbył się 16 paź­dziernika 2006. W pierwszą rocznicę prokla­mowania IV RP. Wcześniej Bogu patrono­wała LPR, Honorowi - PiS, a Ojczyźnie - PO. Partyjna drobnica podłączała się rota­cyjnie. Stwarzało to chaos, który niepotrzeb­nie mieszał w głowach. Od samego początku  ideałem był ład i porządek. Przede wszystkim moralny. Potem doszła jeszcze czystość. Po wystąpieniu z UE i załamaniu się rynku ar­tykułów higienicznych dotyczyła wyłącznie du­cha, języka polskiego, poglądów i doktryny kaczyzmu. Nowe zadania wymusiły przekształ­cenie organu ustawodawczego w Sejm Śled­czy. IPN został jego jedyną stałą komisją. Pozostałe zmieniono w kongregacje. Było to ustępstwo na rzecz LPR.

Prawica szybko zrobiła w Polsce II Raj. Uczy­niła sobie lewicę poddaną. Czerwień na fladze wyblakła, opozycja pozaparlamentarna nie ist­niała, parlamentarnej nie było. O demokracji nikt już nie pamiętał. Były czarne listy, pokazo­we procesy, obozy reedukacyjne, przepełnione więzienia. Dla opornych i niewyuczalnych przy­wrócono karę śmierci. Z każdego dotychczaso­wego totalitaryzmu wzięto co najlepsze. Nie dar­mo poseł Kamiński pielgrzymował w swoim czasie do Pinocheta. Lud byt nawet zadowolo­ny. Publiczne egzekucje na świeżym powietrzu zapewniały dużo prostej, zdrowej rozrywki. Po­zwalały zapomnieć o głodzie i chłodzie. Jeszcze lepsze były czerwone pogromy organizowane przez wszechpolaków. Można się było i zaba­wić, i obłowić. Konkurowały z nimi akcje wy­krywania niedziewic. Po dekrecie o bezwzględ­nym zakazie rozbierania się - nawet do kąpie­li i płodzenia potomstwa - dawały jedyną oka­zję bezkarnego ujrzenia golizny. Początkowo tyl­ko udawano, że wzbudza ona obrzydzenie. Z czasem u pokolenia JPII i jego dzieci stało się ono odruchem bezwarunkowym.

Po likwidacji czerwonej zarazy, wszelkiej maści mniejszości i feministek nikt nie czuł się pewnie. Nowi wrogowie byli potrzebni jak po­wietrze. Jednoczyli i odwracali uwagę od praw­dziwych problemów. Tych oczywiście nie bra­kowało, ale zabroniono o nich mówić i pisać. Bez ograniczeń wolno było tylko przytakiwać, chwalić władzę, organizować wiece poparcia i donosić. Idąc wzorem Michnika i Chronowskiego, obywatele nagrywali wszystko. Spo­wiednicy przejęli ostatecznie funkcje służb. Ko­ściół początkowo bronił się przed nawałem pra­cy. Dał się udobruchać dopiero uchwaleniem kaczęciny. Ustalono ją na poziomie 15 proc, przyjętym w IV RP dla wszystkiego - dochodu dla katolików, przychodu dla innowierców i ate­istów. Z bożą pomocą i kilkunastoletnim opóź­nieniem zadomowiliśmy się na dobre w orwellowskim świecie „Roku 1984".

Wraz z umacnianiem kaczyzmu terror na­rastał. Historyczna prawidłowość. Pracę i na­ukę rozpoczynano, jak nową konstytucję, w imię Boga Wszechmogącego. Nauki było co­raz mniej, za to pracy - więcej. Budowaliśmy polski mur na Odrze i Nysie. Nie będzie Eu­ropejczyk pluł nam w twarz. I dzieci nam konsumeryzował. Na wschodniej i południo­wej granicy nie budowaliśmy... w nadziei na mocarstwo od morza do morza. Cenzura okre­śliła katalog terminów zakazanych, wierząc Boyowi, że gdzie zatraca się pojęcie, tam i. sa­ma rzecz umiera. Na dobry początek spalono baśnie Andersena. Po co napisał „Brzydkie kaczątko"? Kłopot był z braćmi Marx. Jako bracia podlegali ochronie, ale ta ich prześmiew­cza „Kacza zupa"! Ostatecznie została w fil­motece w dziale prohibitów. Zwyciężył braternizm. Na indeksie był oczywiście Boy. Dla­czego piekło miałoby być tylko kobiet? Pol­skie piekło było dla wszystkich, co nie są kaczopodobni. Chwilowo dotyczyło to tylko po­glądów i rysów twarzy, choć naukowcy inten­sywnie pracowali nad metodami zmniejszania wzrostu. Jako pierwsi operacjom plastycz­nym, finansowanym przez NFZ, poddali się przewodniczący zjednoczonych partii i klubów parlamentarnych. Jan Władysław - jako po-dobniejszy do Jarosława - został wicepremie­rem. Roman do Lecha, więc wiceprezyden­tem. Donalda zrobiono dożywotnim marszał­kiem, co najbardziej odpowiadało jego osobo­wości. Prowadząc obrady, mógł oglądać mecze. Obudziłam się w kazamatach IV RP. Przede mną leżała otwarta książka autorstwa braci Kaczyńskich. Zaczęłam czytać: Widmo krąży nad Polską. Widmo kaczyzmu. Tak mógł­by się zaczynać Manifest PiS, gdyby bliźniaki miały choć odrobinę poczucia humoru i au­toironii. Nie mają, więc to na szczęście dalej sen. Sen o IV RP. Oby nie proroczy.

JOANNA SENYSZYN

Zgłoś jeśli naruszono regulamin