Spieprzaj, geju!
Spieprzaj, dziadu! - light motive kampanii Kaczyńskiego z okresu kiedy ubiegał się o prezydenturę Warszawy - spodobało się. Mieszkańcy stolicy postawili w 2002 roku na szeryfa, a raczej jego skrzyżowanie z panem Wołodyjowskim. Miał ogniem i mieczem walczyć z korupcją i nieprawością. Zaprowadzić prawo i sprawiedliwość. Ku pokrzepieniu serc.
Patriotyzm splótł się z miłością do nowego Wielkiego Brała. Warszawiacy nic wiedzieli, że kreacja wizerunku szeryfa wynikała z obiektywnej niemożności upolowania Kaczyńskiego na męża sianu, a podobieństwo z sienkiewiczowskim bohaterem kończy się na wzroście.
Największe wzięcie miał Kaczyński u gejów. 70 procent z nich uznało, że to najlepszy wybór. W podzięce zgodził się na paradę w 2003 roku. Z czasem wizerunek prezydenta wszystkich warszawskich gejów przestał mu odpowiadać. Zwłaszcza, że jako kandydat na prezydenta RP w tej akurat dziedzinie ustępuje Marii Szyszkowskiej. Spieprzaj, dziadu! zamienił więc na spieprzaj, geju! Znowu większości się spodobało. 55 proc. Polaków zakaz Parady Równości uznało za słuszny. Najwidoczniej nie dostrzegają w nim łamania praw obywatelskich ani zagrożenia dla demokracji. Porażająca ślepota ludzi, którzy nie mogąc polepszyć własnego losu, odczuwają satysfakcję z pognębienia innych. Polacy nie chcą wierzyć, że lada moment spieprzaj, geju! zmieni się w spieprzaj, komuchu, ateisto; spieprzajcie, bezrobotni i głodne dzieci... Pocieszają się, że kolejka jest długa i prędko do nich nie dojdzie.
Chwilowo na tapecie są mniejszości seksualne. Ostentacyjny zakaz Parady Równości, a potem wieców jest elementem gry wyborczej. Bezpardonowej. Po trupach do celu. Prezydent Warszawy zapomniał, że szeryf pierwszy nie wyciąga broni. Jako doktor habilitowany nauk prawnych (nie profesor, jak go zazwyczaj tytułują, a co łyka jak kaczka) wie, że nasza konstytucja zapewnia mniejszościom takie same prawa, jakie ma większość. Taka jest demokracja, czy się to komu podoba, czy nie. Homofobom się nie podoba. Dla ich widzimisię nie pozwolimy zmienić ustroju na totalitarny. Nie ma zgody na IV RP z jej nienawiścią, nietolerancją, ksenofobią. Nie chcemy zamieniać Unii Europejskiej na unię z talibami. Dyskryminacja homoseksualistów jest immanenlną cechą totalitaryzmu. Jak zakaz aborcji. Nie przypadkiem Stalin wsadzał homoseksualistów do więzień, a Hitler zagazowywał ich w Oświęcimiu. Kaczyński. prezydent Warszawy (i oby nigdy i nic więcej), zaczyna od zakazu gejowskich manifestacji. Z premedytacją łamie prawo. Bardzo agresywnie demonstruje skrajną nietolerancję wobec mniejszości seksualnych. Z uporem maniaka walczy z gejami. Wygląda mi to na przygrywkę do wprowadzenia karalności. Według Konfucjusza, kto za długo walczy ze smokiem, sam się nim staje - jak powiedziałam u Lisa w „Co z tą Polską". Lokalnie, na razie w Warszawie, zaczyna się kaczyzm. Polska odmiana faszyzmu. Stolica jest poletkiem doświadczalnym. Można wypróbować, jakie są granice tolerancji dla nietolerancji. Na razie w stosunku do mniejszości seksualnych. Rundę 11 czerwca Kaczyński przegrał przez nokaut. Przeliczył siły. Oby się nie podniósł. Chwała gejom i lesbijkom, że się nie dali. Chwała wszystkim, którzy poparli zakazany marsz. Chwała i sława policji, że się dobrze spisała. Na pohybel kaczyzmowi!
Kaczyński chce w wyborach prezydenckich pozyskać elektorat umysłowych spadkobierców pani Dulskiej. Histerycznie krzyczy w każdej sprawie, która może ich zainteresować. Zachowuje się, jak Maliniak z niezapomnianego „Czterdziestolatka". Polityczny Maliniak śledzi sondaże i nie przepuszcza żadnej okazji, żeby podlizać się potencjalnym wyborcom. Taka jest geneza PiS-owskiego projektu zaostrzenia kodeksu karnego i przywrócenia kary śmierci. Wystąpień przeciwko prezydentowi Kwaśniewskiemu i generałowi Jaruzelskiemu. Ataków na PRL i równie zaciekłych na III RP, na Moskwę i Unię Europejską. Nie ma w tym ani logiki, ani sensu. Jest głośno i patriotycznie. Ma być odnowa moralna. Gdyby jeszcze chciał ją zacząć od siebie i brata.
Łamanie prawa, arogancja, bezczelność są nagradzane wysokimi notowaniami w sondażach przedwyborczych. To rozzuchwala i skłania do naśladownictwa. Przykładem - posłanka Śledzińska-Katarasińska, nieco przymglona gwiazda PO (w spadku po UW). Szykowana ponoć na ministerialny fotel w nowym rządzie. Już raz, za koalicji AWS-UW przeszedł jej koło nosa. Według Krzaklewskiego i jego partyjnych kolegów, była wtedy nie dość odnowiona po PRL-u. Szykuje się powtórka z rozrywki. Ministerialnej. Tym razem z powodu wypadku samochodowego, który spowodowała. Oświadczyła, że w tym dniu na pewno nie piła. Tłumaczenie, choć akurat pewnie prawdziwe, pogrąża bardziej niż niedozwolone promile we krwi. Historia nie zawsze powtarza się jako farsa. Życie nie jest aż tak zabawne.
JOANNA SENYSZYN
jozpod