URBAN
W dupie świata
Żeby Polska mogła być dalej bliskim sojusznikiem, partnerem strategicznym i przyjaciółką Stanów Zjednoczonych, zatajono przed opinią publiczną list ambasadora USA w Warszawie do jego przełożonej pani Clinton, ukradziony wraz z ćwiercią miliona innych dokumentów Departamentu Stanu. Ujawniam go więc.
„Hej Hillary, objąłem placówkę z opóźnieniem, ponieważ te dupki z Twojego biura podróży kupiły mi bilet do Afryki Wschodniej. W rzeczywistości Polska leży w Europie Wschodniej pomiędzy Ukrainą a Gruzją, a nie między Gruzją a Armenią, jak ustaliła CIA. Mało tego - tubylcy nie są żółci, jak mam napisane w dokumentacji, ale sino-biali. Przypominają naszą populację Alaski, bo prawie nie ma tu Murzynów i Żydów, a poglądy mają identyczne jak tamtejsza gubernator Palin. Polska graniczy też z całym wiankiem małych państewek, więc niech mi Twoi ludzie spróbują sporządzić spis. Na razie poznałem nazwę jednego z nich: Niemcy. Prawda, że ładna?
Stolica Polski nazywa się Ałma Ata albo Bukareszt, już sam to sprawdzę. Jest to brzydkie, brudne miasteczko, którego ludność ubiera nasza pomoc społeczna. Poznaję ten styl na ulicy. Bez tłumacza porozumiewać się można tylko z jednym tubylcem, i to też niełatwo. Jest to tutejszy minister spraw zagranicznych, który mówi dziwnym, niezrozumiałym oksfordzkim żargonem; takim, jakiego używa królowa z Londynu, gdy sądzi, że mówi po angielsku. Jest to zresztą podejrzany typek, bo w latach 80. w Afganistanie należał do talibów, ale ostatecznie wolał zostać kaukaskim politykiem niż mudżahedinem samobójcą.
Polacy mają swoje własne pismo z alfabetem zbliżonym do łacińskiego, podobno nawet piśmiennictwo. Zapoczątkował je poeta, Mickievićius - Turek zamieszkały w Niemczech, w miastach Paryż i Drezno.
Nazwiska tutejszego prezydenta jeszcze nie znam. Jest to mały spocony człowieczek. Nosi spodnie, których nogawki są za długie. Bardzo lubi latać samolotami. Gdy mu powiedziałem, że Bush nie jest już prezydentem, absolutnie mi nie uwierzył.
Prezydent tutejszy przy uchu zawsze trzyma komórkę nastawioną na pełną głośność i stale połączoną z jego bratem bliźniakiem. Uprzedzał mnie o tym wywiad. Kiedy byłem u prezydenta, mój tłumacz notował więc wprost z głośnika komórki, nie czekając, aż ten mały się odezwie. »Leszku, wszedł już? To powiedz: dzień dobry, panie ambasadorze. Witam przedstawiciela wielkiego narodu USA, ambasadora stanów zjednoczonych przyjaźnią do polski. Siad, ekscelencjo. Jest takie polskie przysłowie, czym chata bogata, kawa czy herbata. Sprawdź, Leszku, czy dali cukier; jeśli jest, to powiedz: polska domaga się zainstalowania u nas dzidy antyradarowej. Musicie nas obronić przed sowietami. A teraz poczekaj, czy on coś odpowie«.
Niepotrzebnie mnie, Hillary, straszyłaś. Ta Polska, gdziekolwiek leży, jest jednak krajem cywilizowanym. Znają tu już samochody, wodociągi, demokrację, telewizję, komputery, szampony. Jeden Polak - bi, ju, zet, i, kej - jest nawet przewodniczącym Organizacji Jedności Afrykańskiej.
Tutejszy naród uważa się za chrześcijan, ale modli się do czarnej kobiety z pociętą twarzą, która przypomina amerykańską Indiankę, bo zmienia suknie po każdej wyprzedaży.
Tę swoją pieprzoną robotę już zacząłem zgodnie z instrukcjami. Czegokolwiek ci Polacy chcą, odpowiadam Kościuszko, Pułaski, Paderewski, przyjaźń. Ale nie zapomnij o mnie, Hillary. Obiecałaś mi awans do Czarnogóry". □
sekr@redakcja.nie.com.pl
jozpod