Psychiatrzy: to już epidemia. Fala samobójstw wśród młodych
Do soboty było ich szesnastu. W ostatni weekend do Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego na gdańskim Srebrzysku znów przywieziono piątkę młodych ludzi. Wiek: 13-14 lat. Powód ten sam – nieudana próba samobójcza.
– To epidemia – twierdzi dr Leszek Trojanowski, dyrektor szpitala. – Przechodzimy prawdziwe oblężenie. Oddział dziecięcy dysponuje 16 łóżkami i musimy już umieszczać dzieci na oddziałach dla dorosłych. Jeszcze nigdy nie było tak źle.U niedoszłych samobójców nie stwierdzono choroby psychicznej, a jedynie zaburzenia zachowania. Teoretycznie i zgodnie z wytycznymi konsultantów ds. psychiatrii dziecięcej młodzi ludzie nie muszą przebywać w zamkniętym szpitalu. Powinni znaleźć opiekę w domu, w szkole, u psychoterapeutów w pobliskiej poradni.Niestety, nikt nie może zaręczyć, że taką opiekę znajdą.Czternastolatek, powiedzmy Tomek, przywieziony w ostatnią niedzielę do szpitala, nie wytrzymał napięcia w domu towarzyszącego rozwodowi rodziców. Wybrał śmierć przez powieszenie.– Będziesz próbował jeszcze raz? – spytał go lekarz.– Tak – odparł Tomek. – Wszyscy mnie wkurzają.Matka Tomka zapowiedziała, że nie zabierze syna do domu. Lekarze nie mają więc innego wyjścia – przyjmują na oddział.– Strach odmówić – mówi dr Trojanowski.
Z ogólnopolskich danych wynika, że wśród młodzieży między 15 a 19 rokiem życia samobójstwo stanowi drugą, po wypadkach, przyczynę śmierci. W porównaniu z latami 70. ubiegłego wieku stopa samobójstw wzrosła w tej grupie wiekowej trzykrotnie. Aż połowa uczniów szkół średnich przyznało się w anonimowych ankietach, że co najmniej jeden raz zastanawiało się nad podjęciem ostatecznej rezygnacji z życia. O ile dziewczęta częściej podejmują próby samobójcze, o tyle bardziej skuteczni są chłopcy.W informacjach przekazywanych przez policyjnych rzeczników nie znajdziemy komunikatów o dzieciach odciętych ze sznura lub ściągniętych z parapetów. Dowiadujemy się tylko o tych, którym się nie udało przeżyć. W ubiegłym roku w województwie pomorskim samobójstwo popełniło 209 osób. W tym roku liczba ta wzrosła do 258 osób. Przez pierwsze trzy kwartały roku 2006 r., wskutek samobójstwa zginęło 23 nastolatków. Czwórka z nich nie przekroczyła 14 roku życia. Od września w całej Polsce zginęło 31 dzieci. Ostatnie trzy przypadki z Pomorza to : 14–letnia Ania z Gimnazjum nr 2, która zginęła po tym, jak upokorzono ją na lekcji 21 października, 16–latek z Gdyni, który popełnił samobójstwo w nocy z 7 na 8 listopada i 15–letni chłopiec z Kwidzyna, odnaleziony w lesie 6 grudnia.– Prób samobójczych nie odnotowujemy – tłumaczy nadkom. Jarosław Sykutera z KWP. – To problem nie dla policji, ale dla psychologa, rodziny, pedagogów, może też psychiatry.Dlatego też na alarm biją nie policjanci, ale psycholodzy i psychiatrzy. Dramat Ani, nagłośniony w całej Polsce, omawiany przez polityków, wykorzystywany w kampanii wyborczej, zapoczątkował lawinę, wywołaną tzw. efektem Wertera.Mariusz Wilk z Centrum Interwencji kryzysowej PCK w Gdańsku stwierdza krótko: – Tragedia. Przed śmiercią Ani odbieraliśmy w miesiącu najwyżej jeden telefon, informujący o próbie samounicestwienia dzieci. Teraz mamy kilka takich telefonów w tygodniu. Dotyczy to przeważnie gimnazjalistów w wieku 13–15 lat.Młody człowiek po obejrzeniu relacji z pogrzebu Ani wyobraża sobie, że jest na jej miejscu. Tłum przyjaciół z kwiatami, szlochająca nauczycielka matematyki, która żałuje, że tak pochopnie postawiła mu jedynkę.Na forum internetowym gdansk.naszemiasto.pl mama ucznia Gimnazjum nr 2 pisze, że w ostatnich tygodniach w szkole: "Ulubionym tekstem jest: «to się powieś na skakance» lub wersja numer dwa «bo się powieszę na skakance».
Mariusz Wilk mówi, że po śmierci Ani nikt nie był bez winy.– Pisaliśmy listy, ostrzegaliśmy, że takie mogą być skutki – przypomina. – Nie można nobilitować samobójcy, szukać romantycznych wątków, twierdzić, że to był akt odwagi. Raczej zaapelować, by zamiast wybierać ostateczny środek, rozmawiać o tym, jak nam jest ciężko i trudno.Wiele osób wskazywało, że dramat Ani – choć wymagający nagłośnienia i dyskusji na temat problemu szkolnej przemocy – został potraktowany instrumentalnie.– Pisanie o problemach związanych z samobójstwami uważam za potrzebne i konieczne – twierdzi ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego". – Rozgłaszanie takich przypadków uważam za nadużycie, jeśli nie prawne, to moralne. Robienie sensacji, jak w przypadku Ani, za coś strasznego.Przed sześcioma laty Światowa Organizacja Zdrowia na 19 stronach opracowała zalecenia dla mediów (Preventing Suicide – A resource for media professionals) jak pisać o samobójstwach, by nie nakręcać śmiertelnej spirali. Departament Zdrowia Psychicznego WHO zaleca m.in. by nigdy nie publikować zdjęć samobójców, nie podawać szczegółowo metody samobójstwa i szczegółowych powodów, które mogą usprawiedliwiać ten czyn. Nie należy robić sensacji z samobójstwa i udowadniać winy. Jeśli już o samobójstwie piszemy, to należy przekazywać tylko informacje ściśle związane ze sprawą i poprosić specjalistów o pomoc w ich prezentowaniu. Trzeba też prezentować alternatywę dla samobójstwa oraz pokazać, gdzie można szukać pomocy.
Najmłodsze dziecko, które nałykało się tabletek, miało 8 lat. Do Kliniki Toksykologii gdańskiej Akademii Medycznej trafiają tylko najcięższe przypadki zatrutych dzieci. Ich życie jest bezpośrednio zagrożone.– Jeśli zdąży się odnaleźć na czas takiego dzieciaka i przywiezie się go do nas, szanse uratowania przekraczają 90 procent – mówi toksykolog, dr Wojciech Waldman. – Młodzi samobójcy łykają wszystko, co im wpadnie w ręce. Czasem są to preparaty witaminowe, antybiotyki, ale bywają też o wiele groźniejsze leki stosowane w chorobach serca i w alergii, które mogą doprowadzić do zatrzymania krążenia. U pacjentów, którzy przedawkowali środki przeciwbólowe i niesterydowe leki przeciwzapalne, leczenie czasem musi się skończyć na albuminowej dializie wątroby i dializie nerek. Zatrucie nie ma nic wspólnego z łagodnym przejściem w wieczny sen. Wręcz przeciwnie – to często trudne do wyobrażenia cierpienie. Niedoszli samobójcy przechodzą płukanie żołądka. Intubację. Dializy. Choć wracają do zdrowia, to jednak nadal nieznane są dalekosiężne skutki ich decyzji. Nie wiadomo, czy za jakiś czas nie pojawią problemy w nauce, będące skutkiem niedotlenienia mózgu. A może nie będzie można jeździć na nartach, chodzić w góry, pływać żaglówką...To jednak nie trafia do świadomości nastolatka.W klinice toksykologii nie ma psychologa, który mógłby porozmawiać z nieletnimi pacjentami. Rozmawiają z nimi lekarze. Pytają o przyczyny, mówią o skutkach.– Z jednej strony zauważamy coraz mniejszą odporność na stres – twierdzi dr Waldman. – Z drugiej zdarzają się przypadki, w których problem i samo życie przerasta siły młodego człowieka.Tak było z pewną trzynastolatką. Nazwijmy ją Magdą. Magda i jej koleżanka zaprzyjaźniły się z grupą starszych chłopaków z osiedla. Zaimponowali dziewczynom pieniędzmi i samochodem. Wozili je na imprezy, częstowali amfetaminą. Pół roku później Magda była już uzależniona. Pewnego dnia koleżanka zachorowała i Magda sama wsiadła do samochodu "kumpli". Wywieźli ją za miasto. Kolejno gwałcili. Magda powiedziała potem, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Ojcu nie mogła powiedzieć, bo uznała, że go to "upokorzy". Starszy brat, gdyby się dowiedział, pewnie by się zaczął mścić i mógłby sam stać się ofiarą. A ona... Ona już potrzebowała narkotyków i wiedziała, że w końcu zwróci się po nie do swoich oprawców. Wolała więc wziąć tabletki i zapomnieć.O tej sprawie nie powiadomiono policji. Znaleźli się ludzie, którzy chcieli pomóc dziewczynce.Nie znam dalszych losów Magdy.Zdarza się, że na pomysł ucieczki od życia młodzi ludzie decydują się z powodów, które wydają się nam, dorosłym, zupełnie błahe.Jakub nie dostał od matki pieniędzy na kurtkę. Agnieszce, lat 13, nakazano wrócić do domu z imprezy o godzinie 22, a ona chciała bawić się do północy. Zosia, też trzynastoletnia, pokłóciła się z bratem.
Nie ma jednej przyczyny, dla której człowiek – zarówno dziecko, jak i osoba dorosła – zamierza pożegnać się z życiem. To raczej splot powodów, sytuacji, emocji, charakteru.Próby samobójcze podejmują osoby zgwałcone. Jeden raz lub wiele razy. Poza domem i w domu, przez ojca, brata, wujka, dziadka. W końcu nie wytrzymują.Nie wytrzymują też dzieci wymagających rodziców. Takich, którzy oczekują, że syn lub córka skończy renomowaną szkołę, wygra konkurs, dostanie się na najlepsze studia.Nie wytrzymują dzieci kłócących się i rozstających rodziców. Kochają dom, kochają ojca i matkę. I nagle muszą wybierać. Nie chcą wybierać. Uciekają.Czasem uciekają rodzice. Pewna piętnastolatka, pozostawiona przez matkę, która wyjechała na stałe z Polski, zginęła w dniu swoich urodzin. Matka ułożyła sobie życie za granicą i choć obiecywała wspólne życie, ciągle odkładała termin zabrania córki do siebie.Nie wytrzymują też dzieci, które potraktowano jak bagaż. Rodzice podjęli decyzję o emigracji, kupili bilet w jedną stronę. Zmusili nastolatka, by zostawił przyjaciół, pierwszą miłość, dom i boisko na podwórku.Niektóre grupy młodzieży mogą być bardziej podatne na samobójstwo. To osoby cierpiące na depresję (częściej dziewczynki), odczuwające smutek i beznadziejność. A także ci, którzy depresję odreagowują poprzez tzw. zachowania na krawędzi ryzyka – narkomanię, alkoholizm. Oraz perfekcjoniści, którzy sami stawiają sobie wysoko poprzeczkę wymagań.Aleksandra Cebella, od 11 lat pracuje jako psycholog klinicznego oddziału dziecięco–młodzieżowego w szpitalu na Srebrzysku. W tym czasie starała się pomóc kilkuset niedoszłym samobójcom.– Na pierwszym spotkaniu zawsze mówię im to samo – to, że nie chciałeś żyć, nie oznacza, że chciałeś umrzeć – mówi psycholog. – Zdarza się, że niektóre z dzieci nie zdają sobie sprawy z nieodwracalności śmierci. Mówią "ja się zabiję, a potem zostanę lekarzem".Nikt im wcześniej nie powiedział: "Żyj, bo gdy umrzesz – świat umrze wraz z Tobą".Podczas terapii jej pacjenci przyznają, że to było tchórzostwo. Zbyt powszednie, by po powrocie mogli się czuć jak bohaterowie.Niestety, część znów trafia na oddział po kolejnej próbie. Niedoszli samobójcy są bowiem bardziej, niż ci, którzy nigdy nie stanęli na krawędzi, narażeni na recydywę. Po raz kolejny wołają o pomoc.– Nie rób tego – tłumaczy swoim pacjentom Aleksandra Cebella. – By przyjść do nas, wystarczy skierowanie od psychiatry.Dorota Abramowicz, Grzegorz Kwiatkowski
agacia_