ELIZABETH H. BOYER jeden wielki K�opot - TY NAJMARNIEJSZA IMITACJO UCZNIA, jak� zdarzy�o mi si� spotka�! - rykn�� meistari. Mruga� rozpaczliwie, staraj�c si� zobaczy� cokolwiek poprzez unosz�c� si� wok� niego chmur� p�atk�w sadzy. - Imbecyl! Omal nas wszystkich nie spopieli�e�! Przysi�gam, �e nie b�d� znosi� dalszych osiemdziesi�ciu dziewi�ciu lat twojej obecno�ci w tej szkole! Sprzedam tw�j kontrakt pierwszemu w�drownemu handlarzowi, jakiego zobacz�, i pozb�d� si� ciebie, Agnarze Henstromssonie! Agnarr kichn�� i zacz�� porz�dkowa� osmalone tygle. Rozsypywa� przy tym jeszcze wi�cej ich zawarto�ci. Piecyk wci�� dymi� smrodliwie, a z�owrogie pomara�czowe p�omyczki usi�owa�y jeszcze cho� raz lizn�� p�aszcz meistariego. - Nie mam poj�cia, co mog�o p�j�� �le - rzek� zafrasowany m�odzieniec. - Mo�e kt�re� s�owo wypowiedzia�em w niew�a�ciwej kolejno�ci. Albo mo�e te trollowe ko�ci by�y jeszcze troch� wilgotne... - To nie �adna drobna pomy�ka! - parskn�� czarodziej, a pozostali uczniowie zachichotali z wy�szo�ci� i wymienili porozumiewawcze mrugni�cia, kuksa�ce i rozradowane miny. - To jest absolutna niekompetencja! Ca�kowity brak magicznych uzdolnie�! Mam dosy� wysadzania mnie w powietrze i regularnego podpalania! Nigdy z ciebie nie zrobi� specjalisty od magii ognia, Agnarze! Przeklinam dzie�, w kt�rym moje spojrzenie pad�o na ciebie na targu pracy. Przyw�dca twojego klanu musia� nie posiada� si� z rado�ci, �e uda�o mu si� ciebie pozby� i na dok�adk� otrzyma� tak nies�ychan� cen�! Nigdy bym si� nie spodziewa�, �e zostan� oszukany przez klan Galdur! Agnarr wyprostowa� si� z oburzeniem na tak� obraz� klanu znanego z tego, �e pochodzi�a z niego wi�kszo��, i to najlepszych, czarodziej�w kr�lestwa Alfar. - Nie zostali�cie oszukany, meistari - rzek� z godno�ci� i zsun�� z g�owy strz�py osmalonego kaptura. - Urodzi�em si� z talentami czarodzieja i zamierzam nim zosta�. Pozw�lcie mi, meistari, jeszcze raz dokona� tego eksperymentu. Do trzech razy sztuka, teraz z pewno�ci� mi si� uda. - Na szcz�tki mojej brody, nie! - rykn�� Bjarnadr. Z gniewu oczy wysz�y mu na wierzch. - Mia�e� ju� swoj� szans�, a nawet dwie, i nie dostaniesz ich wi�cej! Jeste� do niczego! Wyno� si� st�d! Nie chc� ci� wi�cej widzie�! Umywam r�ce od twojej, wstyd powiedzie�, kariery! Agnarr szybko zmierzy� wzrokiem odleg�o�� do drzwi i wynio�le spojrza� na Bjarnadra. - Bardzo dobrze. My�l� jednak, meistari, �e o wiele za wcze�nie dajecie za wygran�. Kt�rego� dnia po�a�ujecie, bo wtedy b�d� lepszym czarodziejem od was. Zamierzam zosta� cz�onkiem Gildii Czarodziej�w Ognia i walczy� z Dokkalfarem, a nie wyk�ada� nudne, bezu�yteczne bzdury bandzie t�pych, zarozumia�ych uczni�w! Prawie uda�o mu si� dopa�� drzwi zanim sycz�cy p�omienny pocisk dosi�gn�� go i podpali� mu portki. Bjarnadr rycza� co� za nim, ale on by� ju� w po�owie drogi do poid�a dla koni, gdzie zamierza� ugasi� p�on�c� odzie�. Nie us�ysza� wi�c wszystkiego. Przypuszcza� tylko, �e by�a mowa jeszcze o o tym, �e jego obecno�� nie jest ju� d�u�ej po��dana u Bjarnadra oraz jakie to fatalne skutki dla niefortunnego ucznia m�g�by przynie�� jego powr�t do szko�y. M�odzieniec westchn�� i wygrzeba� si� z poid�a. Zn�w zosta� wyrzucony, a poza tym b�dzie musia� pozszywa� dziury wypalone w portkach. Wyrzucanie Agnarra osi�gn�o rang� sta�ego rytua�u, kt�ry nies�ychanie radowa� pozosta�ych uczni�w, szczeg�lnie tych m�odszych. Ale to tylko rozpuszczeni smarkacze, wyposa�eni w dary i talenty, na kt�re nie zas�u�yli. Natomiast on, Agnarr, musi desperacko walczy�, by opanowa� najprostsze ogniowe zakl�cie. Co gorsza, dok�adniejsze ogl�dziny wykaza�y, �e jego portki nie znios� ju� nast�pnych atak�w Bjarnadra. Nie by�o ju� co zszywa�, tak �e jedyn� mo�liwo�ci� pozostawa�a wizyta na ��ce, gdzie suszy�o si� pranie, i kradzie� innej pary, nale��cej do kt�rego� z uczni�w. Ja�niejsza strona sytuacji objawi�a si� Agnarrowi, gdy ju� naci�ga� kradzione portki. Oto uzyska� pe�n� swobod� w samym �rodku dnia, m�g� cieszy� si� s�o�cem, podczas gdy pozosta�ych siedmiu uczni�w siedzia�o z nosami w nudnych zakl�ciach i �mierdz�cych eksperymentach. Czeka�y go wspania�e wakacje do czasu, gdy ognisty temperament Bjarnadra nieco ostygnie. Zwykle trwa�o to zaledwie dzie� lub dwa, dop�ki meistari nie odzyskiwa� cho� troch� opanowania i nie osi�ga� odpowiedniego nastroju, by spr�bowa� jeszcze raz. Ostatecznie Agnarr pochodzi� z klanu Galdur, klanu czarodziej�w. Gdzie� wewn�trz tego niepozornego i nieudolnego osobnika kry� si� wspania�y talent, kt�ry nale�a�o odkry� i wyszkoli�. Tymczasem Agnarr zamierza� znikn�� i nie ujawnia� si� do czasu, gdy b�dzie m�g� dopa�� kt�rego� z uczni�w i wypyta� go o stan ducha Bjarnadra. Troch� niepokoi� fakt, �e po ka�dym wyrzuceniu go wymieniony duch potrzebowa� wi�cej czasu na odzyskanie r�wnowagi. Zapowiedzia� sobie surowo, �e nast�pnym razem b�dzie musia� stara� si� wykonywa� dok�adniej to, co nakazuje meistari, nawet je�li te czynno�ci wydadz� mu si� bardzo �mieszne i zupe�nie elementarne. �adnych uproszczonych rozwi�za�! Za ka�dym razem jego kl�ska rodzi�a si� z takich w�a�nie uproszcze�. Zaczyna� pracowa� nad zakl�ciem: wymawia� w�a�ciwe s�owa, wykonywa� odpowiednie gesty, pos�ugiwa� si� niezb�dnymi magicznymi przyborami, a� nagle w jego g�owie pojawia� si� jaki� niezwykle b�yskotliwy pomys�. Czasem by�o to genialne uproszczenie, kiedy indziej prze�mieszny �art, kt�ry mo�na by�o wykona� stosuj�c leciutkie zniekszta�cenie formu�y zakl�cia. Bior�c pod uwag� dziedzictwo klanu Galdur i ogromny u�piony talent, nie mia� wyboru: musia� podda� si� natchnieniu. Raz czy drugi rzeczywi�cie dochrapa� si� spektakularnego sukcesu. Wyczarowywa� cudowne istoty pochodz�ce z �ywio��w wiatru, ognia, ziemi i wody. Albo rzuca� b�yskotliwe i dowcipne zakl�cie przemiany na kt�rego� ze wsp�uczni�w i wszyscy tarzali si� ze �miechu. Niestety, niepowodzenia zdarza�y si� o wiele za cz�sto i jak to niepowodzenia, by�y absolutnie osza�amiaj�co straszliwe, przez co za�miewa�y wszelkie sukcesy, jakie zdarzy�y si� w �yciu Agnarra. Bjarnadr za ich przyczyn� zw�tpi� w przysz�o�� pechowego ucznia jako czarodzieja. W tych ci�kich chwilach Agnarr opuszcza� zrujnowan�, omsza�� twierdz� Bjarnadra, gdzie mie�ci�a si� szko�a magii. Przemieszkiwa� w gospodzie Finna, jakie� osiem kilometr�w po drugiej stronie Geltafell. Stary Finn zawsze ch�tnie przyjmowa� jeszcze jedn� par� r�k do roboty i zap�dza� go do �cinania sierpem trawy na siano, wykopywania ziemniak�w, naprawiania ci�gle rozsypuj�cych si� kamiennych murk�w lub innych niezliczonych prac, niezb�dnych przy hodowli owiec, stworze� k�opotliwych i g�upich. Co prawda, dzi� m�ody Finn uni�s� jedn� czarn� brew i mrukn��: - Znowu ci� wyrzucili? To ju� pi�ty raz, nie? - Nie liczy�em - odmrukn�� Agnarr. Udawa�, �e bardzo mu pilno do oczyszczania owiec z kleszczy. - Lepiej si� pohamuj, ch�opcze, bo przez reszt� �ycia b�dziesz wyskubywa� kleszcze z owczych brzuch�w - upomnia� go m�ody Finn z b�yskiem w oku. - A to by�aby wielka szkoda, prawda? Agnarr zacz�� si� zastanawia� si�, czy nie powinien znale�� sobie jakiego� innego schronienia, gdzie m�g�by przeczeka� z�y humor Bjarnadra. Pod wiecz�r, podczas d�ugich godzin zmroku, jak to na p�nocy, gdy trolle rycza�y i chrz�ka�y na kamienistych zboczach Geltafell, na podw�rze gospody wtoczy� si� w�z ci�gni�ty przez ogromnego, czarnego i w�ochatego wo�u o kr�tych i gro�nie wygl�daj�cych rogach. Agnarr wyszed� niech�tnie, by zaprowadzi� besti� do stajni, podczas gdy obaj Finnowie niezbyt ufnie witali podr�nika. By� wysoki, chudy, owini�ty obszernym p�aszczem z nasuni�tym nisko kapturem, lecz pomimo tej tajemniczo�ci Agnarr wyczu� emanuj�c� od nowo przyby�ego magiczn� si��. By� mo�e wzajemnie. Tamten spojrza� na niego bystro i rzek�: - Uwa�aj z tym wo�em, bo mo�e ci� porz�dnie ub��. Kopie te� zreszt� jak istny �ywio�ak. Przybysz obficie skorzysta� z jad�a i napoj�w podanych przez �on� Finna, ogrza� si� troch� przy ogniu, po czym o�wiadczy�, �e woli spa� w swoim wozie, wygodnym i chroni�cym przed kaprysami pogody. Agnarr poczu� pot�n� ochot�, by towarzyszy� mu pod pretekstem sprawdzenia, czy stajnia jest porz�dnie zamkni�ta na noc. Obcy, gdy ju� oddali� si� od domu, przystan�� i czeka�, a� ch�opak si� zbli�y. - C�? Czego sobie �yczysz? - zapyta�. - Strasznie ci si� pali do czego�, prawda? Chcia�by� pier�cienia nekromanty, �eby go w�o�y� pod j�zyk trupa, by ci przepowiedzia� przysz�o��? Pa�eczek runicznych z wyrytym na nich niemal ka�dym zakl�ciem, jakie sobie potrafisz wyobrazi�: do wzywania burzy, trolli, olbrzym�w lub do znajdowania skarb�w? Tajemnych imion �ywio��w i wszystkich stworze� �wiata, p�aszczy niewidzialno�ci, mieczy pot�gi, pas�w si�y, but�w, kt�re zanios� ci� wsz�dzie jednym krokiem - wszystko to czeka na ciebie w moim wozie. A magiczne napoje, ekstrakty, wywary, likwory... Podczas tego wyliczania Agnarr ca�y czas kr�ci� przecz�co g�ow�, a� w ko�cu przybysz urwa� w p� zdania i zapyta�: - O co chodzi? Nie masz pieni�dzy? No c�, to dobranoc! - Nie, nie, to nie to - zaprotestowa� szybko Agnarr. - Po prostu nie mam jeszcze wystarczaj�cej wiedzy, �eby pos�ugiwa� si� tymi przedmiotami. Jestem tylko uczniem. Niezupe�nie ulubionym uczniem meistari Bjarnadra. - Aha, nie jeste� dobry w tym, co robisz, tak? I my�lisz, �e mam w wozie co�, co mog�oby ci pom�c? - Obcy potar� podbr�dek, a jego oczy l�ni�y w mroku. - Mo�e i mam. Chod� ze mn�, a zobaczymy, czy uda nam si� doj�� do porozumienia. Wn�trze wozu przypomina�o Agnarrowi zakazany dla uczni�w magazyn Bjarnadra, dok�d zaledwie par� razy uda�o mu si� zapu�ci� zafascynowane spojrzenie. �cianki wozu pokrywa�y p�ki obstawione kusz�cymi puzderkami, kt�re by�y zapiecz�towane kawa�kami barwionego wosku i sznurkiem. Sta�y tam r�wnie� dok�adnie zakorkowane buteleczki z ciemnego szk�a, s�oje z runicznymi etykietami, ...
pokuj106