Eugeniusz D�bski Smutnego Marhalda Okrutny Koniec Najgorsze sta�o si� w po�owie drogi na p�askowy�. Ko� pad�. Jeszcze chwil� temu chrypi�c pi�� si� pod g�r�, pobrz�kuj�c cicho kolczug�, a potem stan�� zako�ysa� si� na nogach... Rycerz Marghald zwany Smutnym uzna�, �e nie ma na co czeka�. Przerzuci� nog� zamierzaj�c zsi���, ale pe�na zbroja p�ytowa nie sprzyja�a szybkim ruchom. Ko� zwali� si� na bok zanim noga opisa�a �uk w powietrzu. Na szcz�cie rumak, o ile t� staraw� szkap� mo�na by�o tak nazwa�, run�� nie przywalaj�c Marghalda - w stron� �ciany. Rycerz zdo�a� jeszcze wyszarpn�� nog� ze strzemienia, tak wi�c nie pot�uk� si�, ale ci�ko zwali� na kamienisty szlak, przetoczy� dwa razy i znieruchomia� twarz� ku g�rze. Po chwili przekr�ci� si� i najpierw wsta� na kolana, potem st�kaj�c i ci�ko dysz�c podni�s� si� na nogi. Z jego ust ulecia�a wi�zka niezbyt wykwintnych s��w. Oto zosta� bez konia na pn�cej si� do g�ry drodze. Na dole - gawied�, co to k�onicami, cepami, dr�gami i niewyszukanymi gro�bami ponagli�a go do czynu, nie daj�c nawet odpocz�� po ci�kiej drodze. Na g�rze - smok, kt�rego g�owa mia�a Marghaldowi da� znaczny trzosik, co by pozwoli�o wyda� za m�� ostatni�, najstarsz� i najbrzydsz� c�rk�. Potem m�g�by ju� str�ci� j�dz� �on� z mur�w chyl�cego si� ku upadkowi zameczku, i spokojnie napi� si� wina. Sam, niemal bez s�u�by i ca�kowicie bez rodziny. Bez syna... Wzruszy� si� przypomniawszy sobie co go czeka, szczeg�lnie �e teraz, kiedy pokonanie smoka nie wchodzi�o w gr�, a co za tym idzie - i wydanie c�rki, i zamkni�cie �ony w wie�y, i samotne popijanie wina przy piecu... Przekl�� raz jeszcze i ruszy� w d�. A po kilku krokach zatrzyma� si�. - Zat�uk� mnie - powiedzia�. Na g�os. �eby dotar�o z ca�� moc�. I dotar�o. Kmiecie rzeczywi�cie wygl�dali na zdesperowanych. Okolica by�a biedna, ziemie liche, byd�o ko�ciste, �winie chude i dzikie, jakby przez ca�y czas czu�y na sobie g�odne spojrzenia ludzi. Tylko kozy by�y tu zadowolone - chwastu i �ozy by�o pe�no, a im w to graj! Niewa�ne. Ale jedna krowa na tydzie�, danina dla smoka, przekracza�a mo�liwo�ci tutejszych wie�niak�w, dlatego i kasztelan i oni sami wysup�ali ostatnie grosze i zgromadzili sakiewk� dla rycerza. Chud�, bo chud�, ale Marghald nie mia� wyboru. Zgodzi� si� i na t� mizeryj�, ale rzeczywisto�� przekroczy�a jego oczekiwania. Jutro up�ywa� termin dostarczenia smokowi ja��wki, i ch�opstwo upar�o si�, �e tej ju� nie da, a dlatego, pan rycerz mieli od razu, prostu z drogi, jecha� na b�j. Kiedy usi�owa� wyt�umaczy� im, �e nie spa� dwie noce po rz�d, �e wierzchowiec ledwo zipie, jednoznacznie otoczyli go z k�onicami, i t�uczkami, zostawiaj�c tylko woln� drog� na p�askowy�. Co mia� tedy pocz��? Ruszy� do g�ry, przejecha� po�ow� drogi i... dojecha�. Oto stoi plecami do smoka, ko� bije kopytami w agonii, a w�a�ciwie - ko�czy ju� przebieranie nogami w powietrzu... Szkoda. - No tak, a mnie nie szkoda! - warkn�� nagle Marghald Smutny, jakby to nie on w my�lach po�a�owa� konika. Waha� si� chwil�, zdar� z g�owy he�m i cisn�� na ziemi�. Potem zastanowi� si� chwil�. W zbroi nie ma szans wej�� na szczyt i sensownie walczy� ze smokiem. A bez zbroi nie ma szans z nim walczy�. - Jakbym mia� do wyboru: usi��� go�ym zadkiem w ognisku lub mrowisku. Ale i tak lepiej by�o doj�� i popatrze� przynajmniej na smoka ni� zej�� na d� i da� si� zat�uc kmieciej t�uszczy. "Mo�e - wpad� nagle na pewn� my�l rycerz - z p�askowy�u prowadzi na d� jaka� inna droga?" Trudno, straci zbroj�, ale ocali wra�liwe bez niej, ale ulubione swoje cia�o. Szybko, �eby nie sta� i nie w�tpi�, zdar� ca�� reszt� - napier�nik, nagolenniki, taszki... Wszystko ciska� na ziemi�, zastanawiaj�c si� nad tym, czy je�li to byd�o na dole s�yszy te brz�ki to bierze je za odg�osy walki czy... Potem pomy�la�, �e smok te� mo�e je us�ysze� i od tej pory ju� nie ha�asowa�. W ko�cu ju� w sk�rzanym odzieniu podszed� do wierzchowca, odpi�� �uk i ko�czan, przerzuci� przez rami� zwi�zane w biesagi dwie sakwy - p�aszcz, krzesiwo i takie tam inne, rycerskie duperele, sprawdzi� miecz i poleciwszy reszt� swego �ywota bogom ruszy� do g�ry. Maszerowa� dobr� godzin�, rozgrza� si�, zwolni�, potem usiad�, po chwili odsapki wsta� i kontynuowa� w�dr�wk�. Na szczyt dotar� w po�udnie. Widz�c, �e zbli�a si� do szczytu zacz�� wypatrywa� jakiej� szczeliny w �cianie po prawej i znalaz�. Skorzysta� wi�c z niej, zgodnie z wymy�lonym po drodze planem: ukry� si�, z ukrycia przyjrze� si� gadzinie, mo�e znajdzie jak�� s�abizn�. No bo co - albo ucieka�, albo pr�bowa� ubi� gada. Jak by si� uda�o?! I trzos by ocali�, i zbroj�. Starutka, ale zacna, dzi� ju� takich nie kuj�... Wdrapa� si� po ska�ach wy�ej, kica� po g�azach, przemyka� szczelinami, okr��y� polan� przed pieczar� smoka i w ko�cu przyczai� si� w labiryncie kamiennych palic po lewej od jej wej�cia. Ostro�nie wysun�� g�ow�. Smoka nie by�o wida�, wi�c Marghald skorzysta� z chwili czasu by dokona� przegl�du uzbrojenia. �uk, tuzin strza�... nie - trzyna�cie. O? Jedn� z�ama� na kolanie. Tak wi�c: strza� ma - jednak tuzin. Jedna zatruta, trucizna powinna jeszcze dzia�a�. Ale nie by�o na czym sprawdzi� jej skuteczno�ci. Miecz i d�ugi sztylet, tak zwany kaksztaban. Wszystko. Manierka z resztk� wody z winem. Wypi� wod�. Szczeg�lnie posmakowa�o mu zawarte w niej wino. Ale by�o go ma�o. I dobrze. Mo�e jednak odb�dzie si� b�j. Rycerz Marghald, tak po prawdzie, to jeszcze ze smokiem nie walczy�. Zawsze tam, gdzie mia� bi� smoka okazywa�o si�, �e nie by� to smok wcale. Albo stary nied�wied�, albo wielki odyniec, raz bez jednej nogi, wi�c na ludzi, jako na �atwy �up zajad�y, jakie� wielkie dzikie koty. Wszystko to by�y w�a�ciwie nie boje a �owieckie pojedynki, duelle, jak mawiano w obcych j�zykach na dworach mo�now�adc�w. No dobra, a jaka stwora tu siedzi? S�dz�c po strachu kmiot�w i po tym, �e biedny kasztelan wysup�a� jednak co� nieco�, musia�o to by� co� gro�nego. "Jakbym - my�la� Marghald - trafi� t� zatrut� w oko, albo w gardziel, albo w rzy�... W co� mi�kkiego, to za jaki� czas powinna stwora zdechn��. Ale jak trafi�? Z takiego �uku... - zmierzy� ponurym spojrzeniem stare i mi�kkie �uczysko, sfarfoclowan� ci�ciw�. Nie dba� o t� bro� i teraz mog�o si� to zem�ci�. - I w co? W du..." Co� charkn�o, jakby smok stan�� w progu pieczary. Ale nie by�o go ci�gle wida�. Marghald przygi�� g�ow�, wstrzyma� oddech. Czeka�. Czeka�. Czeka�, ale nic si� nie dzia�o. Potem nagle z pieczary wylecia�o co�, przelecia�o kawa�ek i plasn�o o wymiecion� do czysta ska��. Rozla�o si�. "Tfu! - pomy�la� rycerz. - Co za glut! Musi by� wiel... O bogowie! To nie jest nied�wied�, ani wilk! To musi by� SMOK!" Maszkara jakby tylko czeka�a na t� my�l - zza �ciany skalnej wy�oni�a si� g�owa: d�ugi pysk, przypominaj�cy �eb krakadalli, rogaty od g�ry: dwa rogi bycze, na boki, jeden - do przodu, d�ugi, wystaj�cy nawet przed pysk. Wszystko pokryte czarn� �usk�, a sam �eb wielko�ci, na szcz�cie, tylko koziego pyska. Rycerz zamar�, skamienia�, znieruchomia� i sta� si� bardziej ska�� ni� otaczaj�ce go ska�y. Nawet nie czu�, �e stru�ka �liny wycieka mu z szeroko otwartych ust i cichutko sp�ywa po kamieniu, na kt�rym opiera brod�. Dzi�ki temu, �e opiera� nie lata�a mu �uchwa i nie s�ycha� by�o klekotu wszystkich z�b�w. Wszystkich posiadanych. Dwudziestu. Smok wydrepta� z pieczary. Stan�� bokiem do Marghalda i pozwala� si� podziwia�. Korpus jak dwa wo�y, jeden za drugim, pysk - wielkiej kozy, chwost... No, zw�aj�cy si� ku ko�cowi, jaszczurzy, d�ugi na jakie czterna�cie �okci. Bez skrzyde�! Cztery �apska w szpony niezgorzej wyposa�one. Ale bez skrzy-y-de�?.. Smok wyci�gn�� szyj� w g�r� i wpatrzy� si� w kierunek, z kt�rego na p�askowy� z jednym kopcem, tym, co kry� pieczar� smoka, prowadzi�a droga. Smok patrzy� chwil�, potem opu�ci� �eb, zerkn�� w g�r�, jakby z po�o�enia smoka sprawdza� godzin�. Ale� to niemo�liwe?! Smok sprawdza� godzin�??? Smok sapn��, westchn��, przeci�gn�� sinym ozorem po k�ach i wargach, a� dziw, �e nie nadzia� go sobie na jedn� z dziesi�tek szpil, i potem zrobi� co� co spowodowa�o, �e rycerz Marghald w ko�cu zesika� si� ze strachu. Smok powiedzia�: - Mogliby si� po�pieszy�, niech to licho! Cofn�� si� o krok, a w�a�ciwie nie cofn��, tylko jak pies - podkurczy� tylne �apy i usiad�. Ogon zawin�� si� i chlasn�wszy o ska�� spocz�� na niej. Smok siedzia� i gapi� si� na drog�. Potem sykn�� i zacz�� �ledzi� wzrokiem polatuj�ce nad jego g�ow� muchy. W ko�cu podni�s� jedn� �ap�, przycisn�� ni� nozdrze, jakby chcia� je oczy�ci� z flegmy i nagle smarkn�� ogniem w jak�� szczeg�lnie natr�tn� much�. Ta rozb�ys�a mikrym ognikiem, kiedy zaj�y si� jej skrzyd�a i iskierk� spad�a na ziemi�. Smok roze�mia� si�. Zacz�� kr�ci� g�ow� wyszukuj�c coraz to nowe obiekty i pali� je to z jednej, to z drugiej dziurki strzykaj�c p�omieniem. W ko�cu, po jakich� trzech pacierzach znudzi�o mu si� to zaj�cie, a potem i ca�kiem zaniecha�, bo i dmuchn�� ze dwa razy, a ognia nie by�o. Stw�r odkaszln�� i - ci�gle nie zauwa�aj�c zmartwia�ego ze strachu i zdumienia Marghalda - odwr�ci� si� i pomaszerowa� do jaskini. Przedtem d�ug� chwil� wpatrywa� si� w drog�, nas�uchiwa�, a ogonem pomachiwa� jak zwyk�y buras podw�rzowy. Tu� przed tym, jak tu��w znikn�� za kraw�dzi� ska�y smok wypr�y� ogon i pu�ci� wiatry. Ostatnie nieca�e dwa tuziny z�b�w rycerza zaklekota�y. I ogarn�a go w�ciek�o��. I poczucie krzywdy. " O bogowie-e-e? Czy to dobrze tak? - pomy�la� roz�alony. - To ja ca�e �ycie kr��� po �wiecie w poszukiwaniu smok�w, �eby uwalnia� od nich lud sprawiedliwy i zacny, godz� si� na niewygody i trudy, na spanie na sianie, a cz�ciej w wykrocie, na jedzenie pod�e, a przewa�nie g��d... A wy mi przez ca�y ten czas podsuwacie nied�wiedzie kulawe i wilki bez uszu, a teraz, pod koniec �ywota niemal, kiedy m...
pokuj106