Jacek Dukaj �mier� Matadora Pierwszy matador dosta� rogiem w t� r�k�, w kt�rej trzyma� szpad�, i t�um go wygwizda�. Drugi matador po�lizgn�� si� i byk trafi� go w brzuch, i matador uchwyci� si� rogu jedn� r�k�, a drug� przycisn�� do rany, i byk r�bn�� go o �cian�, i r�g wylaz�, a on upad� na piasek, a potem wsta� jak pijany wariat i pr�bowa� pobi� ludzi, kt�rzy go wynosili, i wo�a� o szpad�, ale zemdla�. Wtedy wyszed� ten m�odziak i musia� zabi� pi�� byk�w, bo nie mo�e by� wi�cej ni� trzech matador�w, i przy ostatnim byku by� ju� taki zm�czony, �e nie m�g� wbi� szpady. Ledwie m�g� podnie�� r�k�. Pr�bowa� pi�� razy, a t�um siedzia� cicho, bo byk by� dobry i wygl�da�o na to, �e b�dzie albo on, albo byk, i w ko�cu mu si� uda�o. Siad� na piasku i zwymiotowa�, i zas�aniali go kap� podczas gdy t�um wrzeszcza� i ciska� r�ne przedmioty na aren�. Ernest Hemingway Cz�owiek w zielonym, obcis�ym ubraniu r�wnie� by� nietutejszy i kapitan promu wysadzi� ich w najbli�szej Kuli. Leonard przeszed� z nim do �luzy celnej, prom odcumowa� i odlecia�. Cz�owiek w zielonym ubraniu, nie przyzwyczajony do niewa�ko�ci, zwymiotowa� na biurko urz�dnika. Przyszybowa�o dostojnie dw�ch porz�dkowych, uj�li go pod pachy i odholowali. Pewnie do gabinetu lekarza, nie m�g� to by� pierwszy tego typu wypadek. Leonard odczeka�, a� urz�dnik oczy�ci �luz�. Kiedy ten wy��czy� wreszcie wielki wentylator, rzuci� na biurko paszport. Prawa stopa sama znalaz�a zaczep w pod�odze; urz�dnik z uznaniem skin�� g�ow�, widz�c i� Leonard pozosta� na miejscu i zaj�� si� studiowaniem dokumentu. - Pan na d�ugo? - Si� zobaczy. - Aha. Wpisa� co� do komputera i odda� paszport. - Baga�? Leonard �ci�gn�� w d� du�y, wypchany w�r unosz�cy si� ko�o wentylatora. - Tylko tyle. - Aha. Pan to tu po�o�y - wskaza� blat stolika obok siebie. Zaczeka�, a� aparatura oceni, czy zawarto�� jest zgodna z przepisami. Widocznie by�a, bo zapali�a si� zielona lampka. Zarzuci� w�r na rami�, umiej�tnie si� pochylaj�c, by z nog� w zaczepie nie roz�o�y� si� na pod�odze jak d�ugi. Urz�dnik po raz drugi z uznaniem skin�� g�ow�. - Pan pr�niak? - spyta� jakby od niechcenia. - Poniek�d. Gdzie tu jest cuesteza? - Prosz�? - Cuesteza. Gdzie jest - Leonard na chwil� odwr�ci� g�ow�. W�a�nie wraca�, nieporadnie przebieraj�c nogami, drugi podr�ny. Wygl�da� teraz lepiej. Urz�dnikowi na moment mign�a przed oczami coleta Leonarda. - Aaa... To b�dzie k�opot. Przylecia� pan na drugi koniec Kompleksu. Ze stanowiska R�y za kilkana�cie minut b�dzie oblotowy przez Kostk�. A w Kostce to panu powiedz�. - Dzi�kuj�. Do widzenia. - Do widzenia. Paszport prosz� - zwr�ci� si� do cz�owieka w zielonym ubraniu. Podr�ny wyci�gn�� go z kieszeni i po�o�y� na biurku, wzlatuj�c przy okazji pod sufit. Na stanowisku R�y czeka� na oblotowy jeszcze jeden podr�ny. Wygl�da� na miejscowego. Wisz�c tu� przy �cianie, z podkurczonymi nogami, czyta� ksi��k�. Leonard wypyta� si� w informacji o czas do przylotu, a dowiedziawszy si�, i� pojazd ju� powinien przyby�, zawis� obok czytaj�cego. M�czyzna tylko raz oderwa� wzrok od ksi��ki, lecz ju� nie powr�ci� do lektury. M�g� mie� ko�o trzydziestki czy troch� wi�cej. Ubrany by� w szykowny garnitur ze �ci�gaczami na r�kawach i nogawkach. Przy jego prawej r�ce niezauwa�alnie wirowa� neseser. Biznesmen w podr�y. - Pan b�dzie dzisiaj walczy�? Leonard obdarzy� go, jak mu si� wydawa�o, zniech�caj�cym spojrzeniem. - Bo widzi pan, ju� jutro rano odlatuj�, a chcia�em chocia� raz zobaczy� corrid� na �ywo. Znajomi tyle mi m�wili... W Kompleksie jestem ju� pi�ty raz, ale dot�d jako� mi si� nie udawa�o. Cholera, bilet drogi, a tu jeszcze trzeba na zak�ady... ale m�wi�, �e tego si� nie zapomina. Mo�e co� wygram... Co? B�dzie pan dzisiaj walczy�? Na pewno bym na pana postawi�. M�g�bym potem powiedzie�, �e spotka�em matadora. Przerwa� mu sygna� cumowania. Otworzy�y si� ma�e drzwiczki w �cianie z namalowan� wspania�� R� i przep�yn�li przez nie do poczekalni. Wype�nia� j� silny r�any zapach. Leonard kupi� bilet i z przera�eniem spostrzeg�, i� biznesmen r�wnie� leci do Kostki. Widocznie by�o ma�o wysiadaj�cych, bo prawie natychmiast rozsun�y si� g��wne wrota i poszybowali elastycznym tunelem cumowniczym, w kt�rego wn�trzu jak we wn�trzno�ciach jakiego� gada wi�y si� bezustannie przymocowane do niego liny, dzi�ki kt�rym mo�na si� by�o posuwa� szybko i g�ow� naprz�d. Leonard przepu�ci� swego towarzysza, odczeka� a� zajmie miejsce, a nast�pnie sam usiad� sze�� rz�d�w dalej. Obr�ci� twarz do okna, w�r po�o�y� na siedzeniu obok. Mia� nadziej�, �e tamten nie b�dzie uparty. Rozleg� si� dzwonek, zamkni�to wej�cie, tunel odczepiono i pojazd ruszy� wt�aczaj�c wszystkich w siedzenia. Terton, cho� nazywany przez obs�ug� "ma�ym pojazdem", w rzeczywisto�ci by� samodzielnym statkiem, a w�a�ciwie stateczkiem o niewielkim zasi�gu. Bardzo popularny w tego typu Kompleksach orbitalnych, tu, w kosmosie, pe�ni� funkcj� samochodu i okaza� si� tak samo uniwersalny. Stosunkowo tani, poruszaj�cy si� na �atwo dost�pnym paliwie, by� powszechnym �rodkiem lokomocji. Fotele ustawiono rz�dami, po pi�� w jednym. W �cianach w czasie postoju bia�ych, w ci�gu lotu b��kitnych, tkwi�y owalne generatory Pola. Wida� by�o przez nie przesuwaj�ce si� wolno cz�ci Kompleksu. Leonard wychyli� si� zaciekawiony, widzia� Kompleks po raz pierwszy, a pono� by� on jednym z wi�kszych zbudowanych przez cz�owieka. Na tle szaro-br�zowej powierzchni Waszyngtona b�yszcza� fragment jednej z o�miu gigantycznych Osi, d�ugich na dwadzie�cia kilka kilometr�w. Wok� niej niezauwa�alnie obraca�y si� M�oty i Pier�cienie. Co chwila kt�ry� z niezliczonych terton�w znika� w jarz�cej si� purpur� �luzie umieszczonej na ko�cu Osi. Pasa�erowie wysiadali z nich, mkn�li wewn�trznym ekspresem do odpowiedniego segmentu, przesiadali si� do innej kolejki, znacznie wolniejszej i sun�li wzd�u� promienia do swych mieszka� w M�ocie czy Pier�cieniu, a ci��enie zwi�ksza�o si� z ka�d� sekund�. Obok Osi, tu� przy tarczy planety wisia�a nieruchomo skomplikowana, zdawa�o si�, �e delikatna konstrukcja. Wok� niej tkwi�o przes�aniaj�c dalekie gwiazdy kilka wielkich statk�w. G��wny port prze�adunkowy. Przed, za, pod, nad i obok p�dz�cego tertona rozci�ga�y si� na przestrzeni kilkudziesi�ciu kilometr�w r�nej wielko�ci, kszta�tu i przeznaczenia obiekty okre�lane zbiorczo mianem Pierwszego Kompleksu Oritalnego Planety Waszyngton. Jak paj�czyna, upleciona z nieprawdopodobn� maestri� przez paj�ka pr�ni, rozci�ga�y si� wsz�dzie z�ote nici sygnalizacyjne. Oplata�y one �wietlistym kokonem ka�dy wycinek przestrzeni obj�ty Polem. Ostrzega�y przed niewidzialn� barier� zamykaj�c� w sobie tony powietrza. Te bardziej oddalone sfery Pola wplata�y si� ze swymi z�otymi w�osami w g��boki gobelin kosmosu. Wpatrzony w nie Leonard nie widzia� wspania�ych twor�w cz�owieka, lecz lekko zarysowane r�k� pustki oblicze Wielkiego �owczego prze�wituj�ce przez odleg�e galaktyki, s�o�ca i skupiska gwiazd. Czer� wyziera�a z ja�niej�cych wiecznie oczodo��w Wielkiego �owczego. Wielki �owczy. Przyjdzie i porwie go na aren� wszech�wiata, by walczy� z bogami i przeciw bogom. Zamkn�� oczy i potrz�sn�� g�ow�. Coraz cz�ciej mu si� to zdarza�o. Czy�by zbli�a�a si� �mier�? Ju�? Drugi raz w tym miesi�cu ujrza� oblicze Wielkiego �owczego. To z�a wr�ba. Bardzo z�a wr�ba. Ci, kt�rym ukazuje si� �owczy, nied�ugo trafi� na jego statek, kt�rym kieruje �lepa Pani; statek odleci, zatrzasn� si� �luzy wypompowuj�c �ycie. To ju�? - O� Chaplina - zaskrzecza� g�o�nik. Powr�ci�a niewa�ko��. Kilka os�b z�apa�o za uchwyty w suficie, unios�o si� i poszybowa�o nad fotelami ku wyj�ciu. Kilometr dalej, r�wnolegle do burty tertona, mkn�� wielki M�ot. Gdyby nie odleg�o��, przez Pola w jego �cianach mo�na by dojrze� mieszkania. A w nich ludzi poruszaj�cych si� jak barwne marionetki w s�upach �wiat�a. Nikt nie wsiada�. Zmieni� si� kolor wewn�trznej obudowy stateczku, ruszyli. Tym razem jednak nie przy�pieszali, lecieli lawiruj�c mi�dzy gigantycznymi fragmentami portu prze�adunkowego.W tym samym rz�dzie przy przeciwnym Polu siedzia�a gruba, niepraktycznie ubrana kobieta o twarzy dok�adnie wytapetowanej makija�em. Ju� dwukrotnie za�ywa�a tabletki, ale niewiele jej to pomog�o. Si�gn�a do schowka, szarpn�a, pochyli�a si� i zacz�a wymiotowa� do worka. Odchyli� g�ow� do ty�u i najwolniej, jak potrafi�, opu�ci� powieki. Drga�y. �le. Co zrobi, je�li go nie przyjm�? B�dzie si� wyk��ca�? Urz�dzi tak� awantur� jak w Rigelu? Po co pali� za sob� mosty. Dziewczyna o zielonych oczach, w kt�rych czai�o si� co� w rodzaju gniewu, szalonego i nieustaj�cego, wskaza�a Leonardowi drog�. Patrzy� potem za ni� zdziwiony i zmieszany. Nigdy jeszcze nie widzia� takiego wzroku. Kostka z�o�ona by�a z dwunastu tunelowych kraw�dzi po��czonych w wierzcho�kach o�mioma sze�cianami. W �rodku, w niewype�nionej przestrzeni, tkwi�o sferyczne Pole nie oznakowane sygnalizacyjnymi ni�mi podobnie jak sze�� innych ze wszystkich stron otaczaj�cych Kostk�. By�y puste, teraz nie odbywa�y si� w nich corridy, nie o tej porze. W sze�cianie zwanym tygrysim, dok�d go skierowa�a kobieta o niesamowitym spojrzeniu, panowa� chaos i zamieszanie. Cuestaza mie�ci�a si� na najwy�szej kondygnacji. Kierowa� ni� niejako Szostenko. Leonard przesiedzia� w jego sekretariacie dwie godziny, a kiedy go wreszcie wpuszczono, Szostenko w�a�nie si� posila�. Wygl�da� na bardzo zaj�tego cz�owieka i istotnie by� nim. W starym, d�bowym biurku zamontowano konsol� archipa. Do opaski obiegaj�cej g�ow�, zakrywaj�cej uszy przymocowany by� cienki, l�ni�cy drut zako�czony czarn� p�ytk� tkwi�c� na wysoko�ci oczu. Leonard z trudem zidentyfikowa� urz�dzenie jako nowszy model holodea. - Dopiero co pan przylecia�, h...
pokuj106