Duszyński Grzymółka Kownycz i stawonóg.txt

(19 KB) Pobierz
Tomasz Duszy�ski

Grzym�ka Kownycz i stawon�g

Nie �eby Grzym�ka tak od razu nic nie pami�ta�. Uderzenie co prawda silne by�o, 
ale przytomno�ci nie straci� na d�u�ej ni� dziesi�� minut. Tego by� pewien. 
Pami�ta� troch� jakby przez mg��, jak bez ostrze�enia niezidentyfikowany osobnik 
zadzwoni� dzwonkiem od roweru, a potem wjecha� w niego ca�ym impetem. Pami�ta� 
te� Kownycz jak kierownica wbi�a mu si� w �ebra, rama od roweru zakleszczy�a si� 
na g�owie i jak d�onie wesz�y mi�dzy szprychy. Pami�ta� Grzym�ka to bardzo 
dobrze. S�k w tym, �e nie pami�ta� nic poza tym. Nie pami�ta� nawet, jak si� 
nazywa�.
A wszystko to zacz�o si� rankiem, we wtorek, dwudziestego pierwszego czerwca. 
S�oneczko �wieci�o wtedy bardzo jasno. Eustachy Listonosz, jecha� na swoim 
zdezelowanym rowerze wzd�u� stawu, szumnie zwanego jeziorem, podziwiaj�c pi�kno 
przyrody budz�cej si� wczesnym rankiem do �ycia. Ra�no przyciska� peda�y, 
ws�uchuj�c si� w skrzeczenie kaczek �ysek, szum listowia i pluskanie wody. 
S�ysza� te� skrzypienie swojego roweru, ale nie wydawa�o mu si�, �eby zak��ca� 
nim odg�os�w natury. Jak p�niej napisano w "Nowinach powiatu" w�a�nie wtedy 
Eustachy jako pierwszy zobaczy� to na w�asne oczy. Pod�u�ny kszta�t, jakby 
po��czonych sklejk� kawa�k�w pil�niowych p�yt. Dziwny tw�r zakotwiczy� w 
szuwarach, unoszony lekk� fal� przy d�wi�kach weso�ego plusku. Wydawa�o si�, �e 
przechyla si� lekko na ster burt�. 
Eustachy pomy�la�, �e zn�w pobliski zak�ad meblowy wod� zanieczyszcza. Ryby 
wytruwa, pozbywaj�c si� odpad�w. Zawrza�o w nim, bo zapalonym by� w�dkarzem i 
zdarzy�o si� ju� kilka razy, �e karpik czy szczupaczek przy patroszeniu wi�cej 
wi�r mia� w sobie ni� o�ci, a co gorsza przesi�ka� obrzydliwym smakiem �ywicy. 
Listonosz zgramoli� si� z roweru, zaparkowa� go na �cie�ce, a sam postanowi� 
�ci�gn�� buty i wy�owi� z wody paskudztwo.
Zamar� jednak z kijem w d�oni, kt�rego chcia� u�y� do przyci�gni�cia p�yty do 
brzegu. Sklejka gwa�townie poruszy�a si�, jakby na jego widok. Woda sk��bi�a si� 
pod pil�niow� p�yt�. W jego stron� wysun�a si� ogromna, pod�u�na macka. 
Eustachy zd��y� zauwa�y�, �e otoczona zosta�a w niekt�rych miejscach bezbarwn� 
ta�m�, a w innych pozszywana metalowymi spinaczami, nim zosta� uniesiony wysoko 
w g�r�. Stw�r potrz�sa� nim z lewa na prawo. Listonosz zobaczy� w tym momencie 
�wiat do g�ry nogami, kilka razy zahaczy� o sitowie, raz znalaz� si� nawet 
g��boko pod wod�, niemal na �rodku jeziora. Macka trzyma�a go w stalowym 
u�cisku, oplataj�c si� wok� biodra i jak na karuzeli kr�ci�a m�ynka, zataczaj�c 
okr�gi i owale dr�cym si� w niebog�osy Eustachym. W pewnym momencie Listonosz 
wylecia� wysoko w g�r�. Stw�r potraktowa� go wida� jak pi�k�. Eustachy uzna� 
wtedy wzbijaj�c si� w powietrze, �e kraj w kt�rym mieszka�, pi�kny by�. Zobaczy� 
�cie�k�, kt�r� jecha� co dzie� do pracy. Sad starego Jab�o�skiego, kt�ry jab�ka 
wozi� na stragany i w �rody, i pi�tki sprzedawa� po promocyjnej cenie. Zobaczy� 
Eustachy wie�� ko�cieln� na wzg�rzu za wiosk�, zobaczy� swoj� cha�up�, g��wny 
plac wioskowy, szko��, stra� po�arn� i bociana nawet zobaczy� z bliska. I z tego 
wszystkiego tak mu si� w g�owie zakr�ci�o, �e zemdla�.
Ockn�� si� na twardej ziemi. Otworzy� oczy z przekonaniem, �e uleg� przewidzeniu 
od s�onecznego udaru. P�onne to by�y jednak nadzieje. Macka zwisa�a nad jego 
twarz�, wpatruj�c si� uwa�nie kapslem po oran�adzie. Kapsel zdawa� si� 
filuternie do niego mruga�. Eustachy wydar� si� wtedy ze strachu, jak nigdy 
dot�d. Macka najwyra�niej przestraszona salwowa�a si� paniczn� ucieczk� do wody. 
Listonosz poderwa� si� na nogi. Chwyci� rower w roztrz�sione d�onie i nie 
zwa�aj�c na ograniczenia pr�dko�ci, pogna� w stron� wioski.
Grzym�ka szed� sobie wtedy, najspokojniej w �wiecie pogryzaj�c jab�ko, kt�re 
znalaz� w sadzie starego Jab�o�skiego. Rozmy�la� w�a�ciwie o kilku rzeczach na 
raz. O tym, co zje na obiad, bo jab�ko pobudzi�o w nim soki trawienne, o tym, co 
poczyta wieczorem do poduszki. Pomy�la� te� chwil� o wd�wce Kasi, o Eskimosach i 
pingwinach i o tym, �e nie zdj�� z gazu patelni z jajecznic�. Ta ostatnia my�l 
tak go porazi�a, �e a� przystan��. Zd��y� jeszcze us�ysze� d�wi�k rowerowego 
dzwonka, a potem poczu� uderzenie i straci� przytomno��.
Obudzi�a go natr�tna mucha. Odgoni� j� i usiad�, zachodz�c w g�ow� co si� sta�o. 
Nie mia� poj�cia gdzie i kim jest. Poczu� za to, �e jest nieco skr�powany. 
D�onie mia� unieruchomione, ucho przygniata� peda� od roweru. D�ug� chwil� 
zaj�o Kownyczowi wygramolenie si� z tego z�omu. Otrzepa� ubranie i jego wzrok 
spocz�� na rozci�gni�tej na ziemi postaci. Ubrana by�a w mundur ze srebrnymi 
guzikami. Twarz le��cego wyda�a si� Grzym�ce dziwnie znajoma, mimo jednak �e 
wysila� pami��, przypomnie� sobie nie m�g� sk�d zna poszkodowanego w wypadku. 
Pod�wiadomo�� kaza�a Kownyczowi przeci�gn�� mundurowego w bezpieczniejsze 
miejsce, na pobocze. Chwyci� go za kostki u n�g i zaci�gn�� pod drzewo. W ko�cu 
opar� plecami o pie� i zacz�� cuci�. Wysi�ki nie przynosi�y jednak oczekiwanych 
rezultat�w. Osobnik nie zdradza� oznak powrotu do przytomno�ci.
Kownycz z rozpacz� rozejrza� si� wok�. Potrzebowa� pomocy. Nie wiedzia� jednak 
gdzie jest, w kt�r� stron� biec, i co gorsza po kogo: po konowa�a, policj� czy 
ksi�dza z ostatnim namaszczeniem. W ko�cu blask jaki� przyku� jego uwag�. 
Spojrza� w d�, ze wzg�rka na kt�rym sta�, na tafl� jeziora po�yskuj�c� w 
porannym s�o�cu. By� pewien, �e co jak co, ale woda na pewno nieboraka ocuci. 
Bez chwili namys�u pu�ci� si� p�dem w tamtym kierunku.
Bieg� jak �ania. Sam nie wiedzia� czemu by�o mu tak lekko na duszy. Mo�e 
dlatego, �e pierwszy raz od d�u�szego czasu nic mu nie ci��y�o? Nigdzie si� nie 
spieszy�, o �adnych zmartwieniach nie pami�ta�, no mo�e tylko o tym, by nabra� 
wody i ocuci� nieznajomego rowerzyst�. Grzym�ka szcz�liwy jak nigdy dot�d, 
niechybnie zapomnia�by celu swojego biegu, gdyby nie niespodziewane potkni�cie, 
jeden kozio� nast�puj�cy po drugim i szorowanie brzuchem po trawie. W ten oto 
spos�b wyl�dowa� Kownycz nad brzegiem, u celu swojej reanimacyjnej misji. 
Przykl�kn�� nad jeziorkiem, podziwiaj�c jego urok, drzewa szumi�ce po drugiej 
stronie, m�tn� wod� zaro�ni�t� glonami. Zaczerpn�� w d�onie brunatnego p�ynu. 
Domy�li� si� jednak szybko, nie ukrywajmy, metod� pr�b i b��d�w, �e przenoszenie 
jej w ten nowatorski spos�b, nie da oczekiwanych rezultat�w. Podrapa� si� tedy w 
g�ow� z namys�em. Palce natrafi�y na g�adki materia� czapki kaszkiet�wki. Gdyby 
powypadkowy Grzym�ka pami�ta� co� o Grzym�ce z przed wypadku, wiedzia�by, �e 
kaszkiet�wka by�a nieod��cznym elementem jego ubioru. Jej praktyczn� warto�� 
mia� Kownycz doceni� w�a�nie w tej chwili. Postanowi� u�y� nakrycia g�owy do 
przetransportowania cieczy. 
Ostro�nie nape�ni� czapk� wod� i skierowa� si� �cie�k� w powrotn� drog�. Nie 
uszed� jednak kilku nawet krok�w, gdy poczu�, �e co� ci�gnie go za nog�. �eby 
tylko ci�gnie. Grzym�ka poczu� ucisk od kostki po �ydk�, kt�ry wydawa� si� 
mia�d�y� mu ca��, praw� stron� cia�a.
- Ki czort?! - warkn�� Kownycz patrz�c w d�. Otworzy� oczy szeroko ze 
zdumienia. Co� na kszta�t anteny telewizyjnej oplot�o jego buta i nogawk� 
spodni. To co� wci�� si� rusza�o, sprawiaj�c wra�enie wielkiej o�liz�ej macki. 
Po chwili tak�e lewa noga Grzym�ki sta�a si� bezw�adna. Opl�t� j� dziwny 
odw�ok, jakby zlepek tekturowego pude�ka, papieru toaletowego i telewizyjnego 
programu. 
- Mutant! - krzykn�� Kownycz czuj�c, �e unosi si� w g�r� - Ratunku! - wo�a�.
Nikt jednak na krzyki nie odpowiada�. Mieszka�cy wioski zebrali si� w �wietlicy, 
bo tak im So�tys kaza�. Radzi� mieli w kilku sprawach; o nadchodz�cych �niwach, 
wys�aniu dzieci na koloni�, przyja�ni mi�dzy narodami i zaskakuj�co licznych 
ostatnimi czasy, kradzie�ach rzeczy domowych. Najbli�ej za� znajduj�cy si� 
Grzym�ki cz�owiek, zdolny mu pom�c, le�a� nieprzytomny na �cie�ce jakie� 
pi��set metr�w dalej.
Dar� si� wi�c Grzym�ka bez wyra�nego skutku, unosz�c si� w powietrzu, tu� nad 
powierzchni� stawu. Tylko przez chwil� zamilk�, gdy w tafli jeziora zobaczy� 
swoje odbicie. Musia� przyzna� nieskromnie, �e jest wielce przystojny. Jedynie 
wzburzona fryzura m�ci�a jego perfekcyjny wygl�d, ale by� w stanie to zrozumie�, 
zwa�ywszy na okoliczno�ci i porywisty wiatr ze wschodu. I tak, gdy Kownycz lata� 
nad stawem, trac�c powoli dech w piersiach, stw�r najwyra�niej znudzony, wyda� z 
siebie, �le wr�ce, nieartyku�owane d�wi�ki.
- Mniam, mniam - us�ysza� ku swemu przera�eniu Grzym�ka. Macka �cisn�a go 
mocniej i Kownycz nagle opad� w d�. Zd��y� zauwa�y� jak pod nim, z wody wy�ania 
si� wielki, czarny kontur. Co� jakby wype�niony p�ynem balon. Balon ten w pewnym 
momencie przedzieli�a szeroka szpara, ukazuj�c nier�wny rz�d siekaczy przednich. 
Grzym�ka zd��y� nawet zanotowa�, �e dolne jedynki by�y wykonane z puszek po 
piwie, czw�rki z samochodowych ko�pak�w, a sz�stki tak jako� niewymiarowo, z 
parkingowych s�upk�w. Potem nieborak us�ysza� ponownie - "mniam, mniam" i 
znikn�� z g�o�nym mla�ni�ciem w czelu�ciach potwora.
Kownyczowi wyda�o si�, �e spada w otch�a� bez dna. W ko�cu wbi� si� z ogromn� 
si�� w pod�o�e. Z pocz�tku, zreszt� s�usznie, wyda�o mu si� to, na czym le�a�, 
ma�o stabilne. Przewr�ci� si� na plecy, pr�buj�c zaczerpn�� powietrza w p�uca. 
Zapach zgnilizny by� nie do zniesienia. Co� jakby mieszanina rozmok�ych 
ziemniaczanych obierk�w, sple�nia�ego sera i zdech�ej ryby. Kownycz spr�bowa� 
usi���. Wzrok szybko przyzwyczai� si� do ciemno�ci. Rozejrza� si� wok�. Otacza� 
go istny rozgardiasz. Siedzia� na stercie rupieci, kt�re na ca�e szcz�cie 
z�agodzi�y jego upadek. W siedzenie wbi�a mu si� wielce urodziwa zabawka - 
czerwony samochodzik stra�acki. Sterta ksi��ek, starych kom�d, szafek z 
porcelanowymi lalkami, pi�ki i pi�eczki, kilka powi�zanych zmy�lnie skakanek, 
p�ki kluczy i tego co mo�na sobie tylko wyob...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin