PIOTR KUNCEWICZ D�by kapitoli�skieDochodzi po�udnie. S�o�ce �wieci dzi� mocno, �atwo wi�c dostrzec godzin�. Pi�ro zegara rzuca wyra�ny, zwarty cie� na sp�kan� tarcz�, na kt�rej cyfry nie s� ju� ca�kiem czytelne. Trzeba b�dzie odnowi�. T�umaczono mi, �e zegar nie jest dok�adny, poniewa� obliczony zosta� wed�ug cienia w Ostii, tu natomiast, w g�rach ch�odnego Renu, myli si� o jak�� godzin�. Niezupe�nie to rozumiem i my�l�, �e to tylko pirro�ska trudno��. Przecie� �wieci nam to samo s�o�ce, kt�re co wiecz�r zapada za s�upami Herkulesa. W mojej klepsydrze tak�e nie uby�o piachu, od czasu gdy nape�niono j� w latach panowania boskiego Caracalli sypkim nabrze�em Tybru. Zegar jest zegarem, czy to mierzy osypywanie piasku, czy te� bieg s�o�ca. Nie widz� tu materii do roztrz�sa�. W ka�dym razie jest ciep�o. Rezygnuj� z wilczej peleryny, kt�r� uporczywie podaje mi Atesmerius. Decyduj� si� raczej na tog�: w tym nie mo�e mi niestety pom�c. Prawd� powiedziawszy i ja sam poc� si� i m�cz�, ilekro� przyjdzie mi uk�ada� jej fa�dy. Trwa to d�ugo, a rezultat jest zawsze po�owiczny. U�o�ona na r�ce zsuwa si� z bark�w, a umocniona w obu miejscach � krzywi si� na kraw�dzi, ods�aniaj�c mnie prawie do po�owy uda. S�oneczny dzie� pozwala jednak na to obna�enie. W czwartek ofiara przypada Jowiszowi. Trzeba wi�c, abym si� mu ukaza� w szacie, kt�r� wyni�s� ponad inne. �a�uj�, �e ofiara b�dzie dzisiaj tak skromna. Niestety, Atesmerius ma racj�: owiec i byd�a pozosta�o ju� bardzo niewiele. Podaje mi wi�c kur�; jest to w ka�dym razie najdorodniejsza z tych, jakie widzia�em rano w ogrodzie. Ptak wyrywa si� i trzepie skrzyd�ami; przyciskam go mocniej owini�tym w sukno ramieniem, zostawia za to lepki �lad na kr�tszej, podniesionej pole materii. Atesmerius czy�ci plam� gorliwie, przysi�g�bym jednak na Merkurego, �e u�miecha si� pod swoim wielkim, opuszczonym w d� w�sem. Musz� uda�, �e tego nie widz�; inaczej musia�bym go ukara� albo wys�ucha� jego pe�nych zgorszenia upomnie�. Wol� tego unikn��. Nie nale�y zostawia� skazy na dniu dzisiejszym. M�g�bym kaza� Atesmeriusowi czy innemu niewolnikowi, �eby mi towarzyszy�. Kura zabrudzi�aby wtedy jego spodnie, nie brukaj�c mojej szaty. S� to jednak chrze�cijanie z dziada, a niekt�rzy nawet pradziada, od czterech, pi�ciu pokole�. Wiem, �e pos�usznie stoj�c za mn� miotaliby r�wnocze�nie przekle�stwa i wyzwiska. Po c� Jowiszowi tacy wyznawcy? Zreszt� ofiara jest moja; ludzie us�uchali rozkazu i zgromadzili jak zawsze stos suchych ga��zek; reszta nale�y do mnie. Atesmerius przynosi mi jeszcze, nie wzywany, woreczek z kadzid�em; ca�kiem o tym zapomnia�em i jestem mu wdzi�czny. Nie mog� jednak tego okaza�. Nie jestem zupe�nie pewny, czy moja ofiara odpowiada w�a�ciwemu rytua�owi. Waham si� cz�sto i zmieniam obrz�dek. Przypuszczam jednak, �e bogowie wybacz� mi t� nieporadno��. W ka�dym razie �aden znak nie wskazuje, aby by�o inaczej. S� to b�d� co b�d� jedyne dymy ofiarne w ca�ej kotlinie G�r Erida�skich. A mo�e i w ca�ej Galii. Wsz�dzie ju� zwyci�y�a nieludzka nauka chrze�cijan. Obalono ujmuj�co u�miechni�te pos�gi Wenery, dobrotliw� Minerw� i zagniewanego Marsa. Zamiast nich mo�na ogl�da� odra�aj�ce straszyd�o zawieszone na spos�b opryszka na skrzy�owanym drewnie. To wszystko, co nazywaj� teraz Regnum Francorum, to po wi�kszej cz�ci pustkowia, zrujnowane miasta i zarastaj�ce chwastami trakty. Po tym wszystkim za� przeci�gaj� bandy �wie�o upieczonych chrze�cijan, dorzynaj�ce zbo�nie swych poprzednik�w w wierze. Wszystko to od czasu, gdy w roku mniej wi�cej tysi�c i dwie�cie, i pi��dziesi�tym (kt� teraz lata liczy) ab urbe condita Chlodwik odpar�szy Alaman�w zanurzy� si� z wdzi�czno�ci w sadzawce baptysterium. Zwyci�stwo zawdzi�cza� rzekomo Chrystusowi. R�wnie dobrze m�g� jednak otrzyma� je od Marsa i z�o�y� mu w ofierze czarnego byka. Wszystko to niezbyt mnie interesuje. W ka�dym razie nie mog� liczy� na zrozumienie ani w�r�d Frank�w, ani w�r�d w�asnej s�u�by. Id� wi�c sam, z kur� trzepocz�c� si� pod ramie-niem. O�tarz jest niedaleko od willi, w�r�d starych d�b�w. Wygl�da na to, �e bogowie sami chroni� je tutaj � wko�o na zboczu widzi si� tylko jod�y i buki. Tu za�, w�r�d ich rosochatych i nagich jeszcze ga��zi, jest nawet niewielkie �r�de�ko. Pocz�tkowo gubi si� w oparzelisku w�r�d chwast�w i p�wodnych, barbarzy�skich ro�lin, nie znanych Pliniuszowi. Dopiero o kilkana�cie krok�w dalej jest ma�a sadzawka z nieruchom� wod�. Brodz� na jej powierzchni paj�ki o d�ugich, cienkich nogach. Z jednej strony wyp�ywa st�d wartki potoczek. Nie mog� poj��, sk�d si� bierze, skoro woda w sadzawce jest nieruchoma. Nie zastanawiam si� jednak nad tym zbyt uporczywie. �r�d�o odwiedzam zawsze, ilekro� id� z�o�y� ofiar�. Nie wiem, czy nale�y si� przedtem obmy�. Nie znalaz�em nigdzie pewnych przepis�w dotycz�cych rytualnych ablucji. Robi� to jednak przezwyci�aj�c op�r zsuwaj�cej si� z regu�y togi. Gorzej jest z sam� ofiar�. Tym razem kura nastr�cza dodatkowych trudno�ci; ptaki te czuj� z natury wstr�t do �ywio�u Neptuna. Na dodatek toga zsuwa si� zupe�nie rozpaczliwie. �r�d�o ma wielk� zalet�: widz� w nim swoj� twarz, prawdziw�, dok�adn�, jedyn�. Tu, w�r�d d�b�w, odnajduj� jedyny pewny znak swojego istnienia. Oczywi�cie, i bez zwierciad�a ogl�dam swoje d�onie o d�ugich, szczup�ych palcach, widz� te� smuk�e nogi, z lekko odsuni�tym przez rzemie� sanda�a du�ym palcem. Ogl�dam dalej uda, ich mocne osadzenie i �agodn� p�aszczyzn� ciemnych, k�dzierzawych w�os�w a� po p�pek. Ju� z pewn� trudno�ci� dostrzegam piersi z rozrzuconymi tu i �wdzie, rzadko raczej, w�osami. Ale to ju� wszystko. Najwa�niejsze dostrzegam tylko w zwierciadle wody. Czarne, spadaj�ce z dw�ch stron na uszy w�osy, prosty nos, lekko wyci�te usta. Podobam si� sobie, je�li dobrze si� widz�. Nigdy nie jestem tego pewien. Zwierciad�o wody jest tak nietrwa�e! Stoi nieruchomo przez chwil� tylko, potem m�ci je spadaj�cy �o��d� lub li��, nieoczekiwany pr�d czy te� po prostu d�ugonogi paj�k. Odbicie �amie si� nagle przez �rodek i rozbiega w strz�pach doko�a. Czy mo�na domaga� si� od wody trwa�o�ci polerowanego srebra? A jednak w�a�nie zwierciad�o domowe nie ukazuje mi nic prawie. My�l�, �e nie jest starsze od �r�d�a, a przecie� srebro sczernia�o, zmatowia�o i zgas�o. Jest owalne, wkl�s�e i stare, cho�, powtarzam, nie starsze zapewne od �r�d�a. Wypolerowa� je zr�czny rzemie�lnik w czasach Trajana, a mo�e nawet Augusta. Gdzie � nie wiem. Mo�e w samym Rzymie, a mo�e w Hiszpanii czy nawet � nie wiadomo, �mia� si� czy p�aka� � mog�o powsta� i w Argentoratum. Bo to tak�e by� Rzym. I odbijaj�c czyj�kolwiek twarz po tej stronie Renu i Dunaju ukazywa�o twarz Rzymianina. Teraz nie ukazuje �adnej. Ogl�dam w nim tylko md�y kontur wype�niony sczernia�ym metalem. Jest tam jeszcze cz�owiek, ale ju� nie wiadomo jaki. Got, Frank, Herul czy Alaman zobacz� to samo. A wi�c i mnie zapewni� nie mo�e, �e nie jestem Wizygotem ani Swewem. I ze �r�d�a tylko, z jego nietrwa�ej powierzchni, spogl�da Rzymianin, Claudius Egidius Postumus, wyznawca starych bog�w, wnuk i siostrzeniec ostatnich Galii prokonsul�w. W nim jest to wszystko, co kocham: Rzym, kt�rego ju� nie ma, d�ugie wieczorne recytacje Eneidy i gwar niewielkich rynk�w pod zielonymi platanami w Arelatum, Nemausus, Forum Julii. S� ob�oki i ogromne niebo Imperium. Pochylam si�, ustami wody dotykam, wszystko faluje i znika. Pij� d�ug� chwil�. Rezygnuj� ostatecznie z obmycia kury. Pr�bowa�em pocz�tkowo zanurzy� j�, uwolni�a jednak skrzyd�o i zacz�a m��ci� nim o wod�, zasypuj�c mnie deszczem kropelek. S�dz�, �e ogie� oczy�ci j� dostatecznie. Podobnie jak i mnie we w�a�ciwym czasie. Na razie jednak sprawia mi wiele k�opotu. Nie mog� przy�apa� tego przekl�tego skrzyd�a, chwytam bez�adnie obiema r�kami i oto toga zsuwa si� z ramion obna�aj�c mnie niemal zupe�nie. Kura zapl�ta�a si� w suknie, a blisko�� wody doprowadza j� do szale�stwa. W rezultacie potykam si� i ja o jak�� nieprzewidzian� fa�d� i ostatecznie upadam prosto nosem w wod�. Gramol� si� z niej w�ciek�y, nagi, zapl�tany w mokr� tog� i wrzeszcz�c� przera�liwie kur�.I w tej w�a�nie chwili spostrzegam w�r�d d�b�w, tu� obok, chocia� za wod�, dziewczyn�. Lekko wychylona �mieje si�, ale jest i niepok�j w tym �miechu. Prostuj� si�, wypuszczam z d�oni sukno i nagi patrz� na ni� bez �miechu. Jej twarz tak�e powa�nieje; patrzymy w milczeniu. Nie jest to �adna niewolnica ani s�u��ca: zbyt wiele z�ota b�yszczy w jej czerwonawych, mo�e nawet br�zowych w�osach, zbyt wiele klejnot�w ma w uszach i na palcach, zbyt wiele jak na niewolnic�, ale tak�e zbyt wiele jak na Rzymiank�. To barbarzynka, Frankonka. Stoi jeszcze, ale oto obraca si�, zawija p�aszczem i znika w�r�d d�b�w. Patrz� jeszcze d�ugo w t� stron�. Czy przysz�a tu przejrze� si� w wodzie? Ach, mieli przecie� po drodze tyle �r�de�, tyle jezior i rzek, a przecie� doszli a� tutaj i rozbili Imperium. Toga jest mokra. Mimo to uk�adam j� skrupulatnie na sobie, chocia� zrobi�o si� ch�odniej. To przecie� ledwie koniec marca, a i tak wiosna jest w tym roku wyj�tkowo wczesna. Woda jednak powiedzia�a mi: jeste� Rzymianinem i masz z�o�y� ofiar�. Reszta jest nieistotna. Zmoczona i przyduszona kura ju� si� nie szamocze. Pozwala mi wi�c spokojnie przej�� te kilkadziesi�t krok�w. Wszystko jest na miejscu. Du�a p�yta czerwonawego kamienia, a na niej stos ga��zi. Czy powinienem najpierw rozpali� ogie�, czy te� zabi� ptaka? Przecinam jej szyj�. Znowu si� szamocze, ale ju� s�abnie. Wydawa�a mi si� dorodna, ale teraz widz�, �e to chude, �a�osne ptaszysko. Mokra ca�a, pi�ra zlepione wod� i krwi�. Daruj, nic wi�cej da� ci nie mog�, panie Romy na siedmiu wzg�rzach. Czy m�j g�os z d�b�w p�nocy do marmur�w Kapitolu dolatuje? Kapitolu, kt�rego mi nie ujrze�....
pokuj106