Henry Kuttner Zimna wojna Ostatni z rodu Pugh�w My�l�, �e ju� zawsze od tej pory b�l g�owy b�dzie mi si� kojarzy� z Pughiem Juniorem. To chyba najbardziej odra��aj�cy g�wniarz, jakiego w �yciu wi�dzia�em. Zbudowany jak m�ody goryl. T�usta, ciastowata g�ba, z�o�liwe spojrzenie, a oczy tak blisko osadzone, �e mo�na by je wyd�uba� oba naraz, jednym palcem. Ale jego tata. i tak by� o nim bardzo wysokiego mnie�mania. Mo�e to i nic dziwnego, wzi�wszy pod uwag�, �e ma�y Pugh to wykapany ojciec. - Ostatni z rodu Pugh�w - mawia� stary wypinaj�c pier� i z zachwytem patrz�c na m�odego goryla. - Naj�wspanialszy ch�opak pod s�o�cem. Czasem robi�o mi si� zimno, jak patrzy�em na tych dw�ch. Z rozrzewnieniem wspominam te cudowne cza�sy, kiedy ich nie zna�em. Mo�ecie mi wierzy�, ale ma�o brakowa�o, �eby ci dwaj Pughowie, ojciec i syn, podbili �wiat. Bo my, Hogbenowie, jeste�my lu�dzie skromni. Nie zadzieramy nosa i p�dzimy spokojne �ycie w naszej doli�nie, gdzie nikt si� do nas nie zbli�a nie proszony. Nasi s�siedzi i ludzie z miasteczka ju� si� do nas przyzwy�czaili. Wiedz� przede wszystkim, �e nie wchodzimy nikomu w parad�. Wi�c maj� dla nas wyrozumienie. Je�li tata si� upije, jak na przyk�ad w ubieg�ym tygodniu, i nadleci nagle nad sam �rodek Main Street w swoich czerwonych gatkach, wi�kszo�� ludzi udaje, �e tego nie widzi, �eby nie kr�powa� mamy. Wiedz� przecie�, �e gdyby by� trze�wy, chodzi�by normal�ne po ziemi � jak Pan B�g przykaza�." Tym razem tata si� zala� z powodu Ma�ego Sama, naszego Bobasa, kt�rego trzymamy w pojemniku w piwni�cy, a kt�ry zn�w zacz�� z�bkowa�. Po raz pierwszy od czasu wojny P�nocy z Po�udniem. Ju� my�leli�my, �e ma to z g�owy, ale z Ma�ym Samem nigdy nie wiadomo. By� bardzo niespokoj�ny. Profesorek, kt�rego trzymamy w bu�telce, powiedzia� nam kiedy�, �e Ma�y �Sam wydaje z siebie co� tam pod� d�wi�kowego, kiedy p�acze, ale on tak zawsze gada. To nic nie znaczy. Po prostu te wrzaski graj� cz�owieko�wi na nerwach, i tyle. Tata tego nie wytrzymuje. Tym razem Bobas obu�dzi� nawet dziadka na strychu, a dziadek przecie� nie drgn�� nawet od Bo�ego Narodzenia. Pierwsza rzecz, jak tylko otworzy� oczy, rzuci� si� na tat� jak w-�ciek�y pies: - Widz� ci�, ty tr�bo jerycho�ska! - wrzasn��. - Zn�w latasz, tak? �a��osny widok! Bacz, abym ci nie urz��dzi� przymusowego l�dowania! - Za�raz potem rozleg� si� daleki �omot. - Zwali�e� mnie z wysoko�ci dobrych dziesi�ciu st�p! - wrzasn�� tata hen z g��bi doliny. - To nie fair. Mog�em co� zniszczy�! - Zniszczysz nas wszystkich przez swoj� pijack� nieuwag� - powiedzia� dziadek. - Lata� na oczach s�siad�w! Za mniejsze rzeczy palili ludzi na sto�sie! Chcesz, �eby ludzko�� si� o nas dowiedzia�a? A teraz zamknij si�, musz� si� zaj�� Bobasem. Jeden dziadek potrafi uspokoi� Bobasa, jak ju� nikt nie mo�e sobie z nim poradzi�. Tym razem za�piewa� mu tak� jedn� piosenk� w sanskry�cie i ju� po chwili chrapali obaj w duecie. Ja by�em akurat zaj�ty majstrowa�niem dla Mamy takiego specjalnego urz�dzenia, �eby mog�a zakwasi� tro�ch� �mietany na placki. Nie bardzo mia�em z czego to skleci�, nie by�o nic poza starymi sankami kawa�ka�mi drutu, ale te� i niewiele potrzebo�wa�em. Pr�bowa�em w�a�nie skierowa� koniec drutu na p�nocny wsch�d, kiedy mign�y mi w lesie kraciaste portki. By� to wujek Lem. S�ysza�em, jak my�li. - To nie ja! - m�wi� ca�kiem g�o��no w swojej g�owie. - Zajmij si� swoj� robot�, Saunk! Jestem dalej o mil� od ciebie. Tw�j wujek Lem to przyzwoity starszy pan i nigdy i k�amie. Czy s�dzisz, Saunkie, �e bym ci� oszuka�? - Jasne, �e by� mnie oszuka� odpowiedzia�em mu w my�li. Gdyby� tylko m�g�. Powiedz, co ty kombinujesz, wujku Lem? W tym momencie wujek zwolni� troch� i zataczaj�c szerokie ko�o zacz�� si� zni�a�. - A, tak mi przysz�o do g�owy, twoja mama mo�e by chcia�a troch� musu jagodowego - pomy�la� kopi�c nonszalancko kamie�. - Gdyby kto pyta�, to powiedz, �e mnie nie widzia�e�. Bo to prawda, nie widzisz mnie przecie�. - Wujku Lem - pomy�la�em, ca�kiem g�o�no. - Da�em mamie harcerskie s�owo honoru, �e ci� samego nigdzie nie puszcz�, po tym jak nam ostatnim razem uciek�e�... - No, no, no, m�j ch�opcze �my�la� szybko wujek Lem. - Co by�o, to by�o. - Przyjacielowi si� nie odmawia wujku - przypomnia�em mu, ko�cz�c okr�ca� p�oz� drutem. Poczekaj chwilk�, a� si� ta �mietana zsi�dzie i wtedy p�jdziemy razem, gdziekolwiek si� wybierasz. Mign�y mi zn�w w�r�d krzak�w jego portki w kratk� i po chwili z �mieszkiem winowajcy pojawi� si� wujek Lem. Wujek jest ma�y i t�usty Wiem, �e chce jak najlepiej, ale prawie ka�dy mo�e go nam�wi� do prawie wszystkiego. Dlatego nie spuszczamy go z oka. - Jak ty to robisz? - spyta� patrz�� na dzbanek ze �mietan�. - Poganiasz te ma�e stworzonka, aby zasuwa�y pr�dzej? - Wujku Lem! - powiedzia�em Nie udowaj g�upiego. To by by�o okrucie�stwo w stosunku do tych poczciwych zwierz�tek - a na to bym sobie nigdy nie pozwoli�. Te male�stwa i tak dostatecznie ci�ko pracuj�, �eby zakwasi� zwyk�e mleko. To takie kruszynki, �e mi ich naprawd� �al. Trudno je nawet zobaczy�, je�li si� nie zrobi zeza. Tata m�wi, �e to enzymy. Ale ja nie wierz�. S� za malutkie - �e malutkie to fakt`- przyzna� wujek Lem. - No wi�c jak zamierzasz z tego wybrn��? - O, to tutaj urz�dzenie - powie�dzia�em z pewn� dum� - wy�le ten maminy dzbanek ze �mietan� w przy�sz�y tydzie�. W tak� pogod� �mietana nie potrzebuje na skwa�nienie wi�cej jak dwa dni, ale ja dam jej du�o czasu. Jak j� �ci�gn� z powrotem, b�dzie kwa�na raz-dwa-trzy. - Postawi��em dzbanek na sankach. - Nigdy nie widzia�em takiego zmy�lnego brzd�ca - powiedzia� wujek Lem. Podszed� do mnie i wygi�� drut na krzy�. - Lepiej zr�b to w ten spo�s�b, ze wzgl�du na burz�, kt�ra b�dzie we wtorek. No, dobra, mo�esz wysy�a� �mietan�. No to j� wys�a�em. Kiedy wr�ci�a, by�a taka zsiad�a, �e mysz mog�aby po niej spacerowa�. Po dzbanku �azi� szersze� z przysz�ego tygodnia; roz�dusi�em go. Ale to by� b��d. Wiedzia��em to od chwili, kiedy dotkn��em dzbanka. Cholerny wujek Lem. Z powrotem skoczy� w krzaki piszcz�c z rado�ci. - A jednak ci� tym razem oszu�ka�em, ty ma�y �mierdzielu - wrzas�n��. No, zobaczymy, jak sobie pora�dzisz z wyci�ganiem palca ze �rodka przysz�ego tygodnia! A to wszystko przez op�nienie. Po�winienem by� wiedzie�. Kiedy wujek Lem skrzy�owa� ten drut, wcale nie mia� na my�li burzy. Straci�em pra�wie dziesi�� minut na to, �eby si� u�wolni�, a wszystko przez tak� jedn�, co si� nazywa Inercja i co zawsze wsadzi swoje trzy grosze, je�li cz�o�wiek nieostro�nie igra z czasem. Sam niewiele z tego rozumiem. Jeszcze nie mam swoich lat. Wujek Lem twierdzi, �e zd��y� ju� zapomnie� wi�cej, ni� ja si� kiedykolwiek w �yciu na ucz�. Z tego wszystkiego straci�em go niemal z oczu. Nie mia�em si� na�wet czasu przebra� w kupne ubranie, a po tym, jak wujek by� odpalony, wiedzia�em, �e si� wybiera w jakie� eleganckie miejsce. Ale i on by� zdenerwowany. Bez przerwy natyka�em si� na resztki jego niespokojnych my�li, kt�re wisia�y na ga��zkach krzak�w jak ma�e strz�pki chmur. Niewiele mog�em z nich zro�zumie�, bo zanim do nich dobrn���em, rozp�ywa�y si� w powietrzu, ale jedno jest pewne: wujek Lem zrobi� co�, czego nie powinien zrobi�. By�o to chyba jasne dla ka�dego. No wi�c te my�li sz�y mniej wi�cej tak: �Szkoda. szkoda, szkoda... bodajbym nigdy tego nie zrobi�... Bo�e, zmi�uj si�... jakby si� tak dziadek dowiedzia�... ach, ci wstr�tni Pughowie, jak mo�g�em by� taki g�upi? Szkoda, szkoda, szkoda... biedny stary poczciwina, nigdy nikomu nie zrobi�em nic z�ego, no i teraz patrzcie... Ten Saunk to sobie troch� za du�o wyobra�a, trzeba mu da� nauczk�. Och, szkoda, szkoda... a zreszt� co si� przejmowa�, g�owa do g�ry, wszystko b�dzie dobrze. Zas�ugujesz na to, poczciwy Lemuelu. Dziadek nigdy si� nie dowie". Po chwili mign�y mi jego kracia�ste portki w�r�d krzak�w, ale dogoni��em go dopiero, jak zszed� ze wzg�rza i przemierzywszy podmiejskie tereny piknikowe znalaz�. si� na stacji kole�jowej i hiszpa�skim dublonem, kt�re�go ukrad� tacie z jego skrzynki �e�glarskiej, stuka� do okienka kasy. Nie zdziwi�em si� wcale, kiedy u�s�ysza�em, �e prosi o bilet do State Center. Pozwoli�em mu my�le�, �e go nie dogoni�em. Jaki� czas k��ci si� z kasjerem, ale na koniec wsadzi� r�k� do kieszeni i wyj�� srebrn� dola�r�wk�. Facet si� uspokoi�. Poci�g ju� sapa� doje�d�aj�c do stacji, kiedy wujek Lem wyskoczy� zza rogu. Nie mia�em zbyt wiele czasu, ale jako� zd��y�em - w ostatniej chwili. Kilka jard�w musia�em nawet podfru�n��, ale chyba nikt tego nie zauwa�y�. Dawno temu, jak by�em jeszcze ma�ym brzd�cem, w Londynie, gdzie wte�dy mieszkali�my, wybuch�a wielka epi�demia i my, Hogbenowie, musieli�my si� wynosi�. Pami�tam wielki zgie�k .w mie�cie, ale jak teraz patrz� wstecz, wydaje mi si� on niczym w por�wna�niu ze zgie�kiem, jaki panowa� na stacji State Center, kiedy zajecha� nasz poci�g. No c�, czasy si� zmieni�y. Gwizdki gwizda�y, klaksony tr�bi�y, radia wy�y jak diabli - m�g�bym przy�si�c, �e ka�dy wynalazek z ostatnich dwustu lat jest g�o�niejszy od wszyst�kiego, co by�o dotychczas. Rozbola�a mnie g�owa i dopiero musia�em sobie odpowiednio ustawi� to, co tata nazy�wa poziomem odporno�ci na decybele; no c�, popisywa� si� jak zwykle. Wujek Lem nie wiedzia�, �e jestem w pobli�u. Uwa�a�em, �eby my�le� na�prawd� cicho, ale wujek tak by� zaj�ty swoimi zmartwieniami, �e dos�ownie na nic nie zwraca� uwagi. Poszed�em wi�c za nim przez zgromadzony na stacji t�um i potem na szerok� i bardzo ru�chliw� ulic�. Co za ulga zostawi� wreszcie za sob� te wszystkie poci�gi. Nie mog� nawet pomy�le�; co si� tam dzieje wewn�trz tych kot��w �jak te stworzonka, tak male�kie, �e ich prawie nie wida�, w nieustannej go�nitwie, rozparzone biedactwa i podniecone, stukaj� si� bez przerwy g�owami. �a�osna sprawa. Oczywi�cie my�lenie o tym, co si� dzieje wewn�trz mijaj�cych nas samo�chod�w, nic nie pomaga. Wujek Lem d...
pokuj106