Henry Kuttner Profesor opuszcza scen� My, Hogbnowie, jeste�my bardzo zamkni�ci w sobie. Ten , profesor z miasta m�g�by o tym wiedzie�, ale sk�d przylaz�, cho� go nikt nie prosi�. Uwa�am, �e przynajmniej nie powinien mie� potem pretensji. U nos w Kentucky wtykanie nosa w cudze sprawy nie nale�y do dobrego tonu. A, wszystko si� zacz�o od tego, jake�my si� pozbyli m�odych Haley�w za pomoc� tej strzelby, co�my j� zmajstrowali w�asnym przemys�em. Tyle �e�my tak na dobr� spraw� sami w�a�ciwie nie wiedzieli, jak ona dzia�a - no wi�c posz�o od tego, jak Rafe Holey zacz�� przez okno szopy podgl�da� Ma�ego Sama. A potem chodzi� i opowiada� �e Ma�y Sam ma trzy g�owy czy co� w tym rodzaju. Nie mo�na wierzy� w ani jedno s�owo z tego, co opowiada�y te ch�opaki Holey�w. Trzy g�owy! Przecie� to wbrew naturze, no nie? Ka�dy wie, �e Ma�y Sam ma tylko dwie g�owy i nigdy nie mia� wi�cej. No wi�c sklecili�my z mam� co� w rodzaju strzelby i take�my naszpikowali tych m�odych Haley�w, �e a� mi�o. Jak ju� m�wi�em, sami�my nie mogli z mam� skapowa�, jak to urz�dzenie dzia�a. Poszczepiali�my do kupy kilka bateryjek, cewek, kawa�k�w drutu i r�nych r�no�ci i to wystarczy�o, �eby z Rafe'a zrobi� sitko. Wed�ug orzeczenia koronera m�odzi Haleyowi� zgin�li nag�� �mierci�, a szeryf Abernathy przyszed�, popi� z nami samogonu i powiedzia�, �e spierze mnie na kwa�ne jab�ko. Ale co mi tam, wcale si� nie przej��em. Tyle �e jaki� cholerny reporter musia� co� wyw�szy�, bo wkr�tce potem zjawi� si� t�usty, bardzo powa�ny facet i zacz�� zadawa� pytania. Wujek Les siedzia� na ganku, z kapeluszem no twarzy. - Pan si� lepiej wynosi z powrotem do tego swojego miasta - powiedzia� wujek i znkn�� . Grubas oszo�omiony zajrza� pod fotel , na kt�rym siedzia� wujek . - Ach, on tu gdzie� jest - wyja�ni�em. - Tylko �e go nie wida�. Powiada, �e tak woli. - Hmm - mruknqt Galbraith - To ile, powiadasz, masz lat? - Ja tam nic na ten temat nie m�wi�em - A jak najdalej si�gasz pami�ci� ? W og�le nie si�gam. To tylko za�mieca glow�. - Fantastyczna historia - powiedzia� Galbraith. - Nie przypuszcza�em, �e b�d� mia� dla fundacji takie wiadomo�ci. - My nie lubimy, jak nam si� kto� wtr�ca w nasze sprawy. Niech pan sobie idzie i zostawi nas w spokoju. - Wielkie niebo! - spojrza� przez por�cz ganku i zobaczy� nasz� strzelb�. - A to co zn�w takiego? - A, takie co� - wyja�ni�em. - A do czego to s�u�y? - Do r�nych rzeczy. - O, a mog� to obejrze�? - Prosz� bardzo - odpor�em. - Dam panu nawet to urz�dzenie, pod warunkiem, �e pan si� st�d wyniesie. Podszed� i zacz��, si� przygl�da�. Tata, kt�ry siedzia� sobie ko�o mnie, podni�s� si�, powiedzia� mi, �ebym si� pozby� tego cholernego jankesa, i wszed� do domu. Profesor wr�ci�. - Niezwyk�e! - powiedzia�. - Mam pewne przygotowanie, je�li chodzi o elektronik�, i wydaje mi si�, �e macie tu bardzo osobliw� rzecz. Jaka jest zasada jej dzia�ania? - Jakie jest co? - spyta�em. - Po prostu robi w r�nych rzeczach dziury. - Pociskami nie da si� z tego strzela�. Tam, gdzie powinien by� zamek, macie kilka soczewek... jak, powiadasz, dzia�a to urz�dzenie? - Nie wiem. - A to ty je skonstruowa�e�? - Ja z mam�. I zada� mi jeszcze bardzo du�o pyta�. - Nie wiem - powt�rzy�em. - Ze strzelb� jest taka niewygoda �e trzeba j� stale �adowa�, wi�c pomy�leli�my, �e jak te r�ne rzeczy poszczepiamy do kupy, to ju� jej nie trzeba b�dzie �adowa�. I rzeczywi�cie nie trzeba. - Czy m�wi�e� powa�nie, �e m�g�by� mi to da�? - Jak pan si� od nas odczepi. - Wiesz co - powiedzia� - to chyba cud. �e wy, Hogbenowie, tok d�ugo si� uchowali�cie. - Mamy swoje sposoby. - Teoria dotycz�ca mutacji musi by� s�uszna. Powinni�cie sta� si� przedmiotem studi�w. To jedno z najwa�niejszych odkry� od czas�w... - i nawija� tak dalej w k�ko. Zupe�nie bez sensu. W ko�cu doszed�em do wniosku, �e s� tylko dwa sposoby na opanowanie sytuacji, a po tym, co powiedzia� szeryf Abernathy, nie chcia�em nikogo zabija�, dop�ki mu si� humor troch� nie poprawi. Po co robi� szum. - A gdybym tak si� wybra� z panem do Nowego Jorku, jak pan sobie tego �yczy? Zostawi pan reszt� rodziny w spokoju? Obieca� mi tak na p�l, chocia� wcale nie mia� na to ochoty. Ale ust�pi� i prze�egna� si�, kiedy powiedzia�em, �e obudz� Ma�ego Sama. Bardzo chcia� zobaczy� Ma�ego Sama, ale mu wyt�umaczy�em, �e nic dobrego z tego nie wyniknie. Ma�y Sam i tak nie pojedzie do Nowego Jorku. Musi siedzie� w swoim pojemniku, bo inaczej by si� bardzo rozchorowa�. Tak czy siak, profesor by� ca�kiem zadowolony i sobie poszed�, jak mu obieca�em, �e nazajutrz rano spotkam si� z nim w mie�cie. Na sam� my�l o tym robi�o mi si� md�o, m�wi� wam. Nie rozstawa�em si� z rodzin� na d�u�ej ni� na jedn� noc od czas�w tej awantury, jaka wybuch�a jeszcze w starym kraju, sk�d musieli�my si� wynosi� naprawd� w po�piechu. Pojechali�my wtedy do Holandii, o ile pami�tam. Mama na zawsze zachowa�a w sercu faceta, kt�ry nam pom�g� opu�ci� Londyn. Na jego cze�� nazwala Ma�ego Sama. Zapomnia�em ju�, jak on si� nazywa� ...Gwynn czy Stuart, czy Pepys - wszystko mi si� myli, jak usi�uj� si�gn�� pami�ci� dalej ni� do wojny P�nocy z Po�udniem. Tego wieczoru wszyscy si� k��cili. Tato by� niewidzialny, wi�c mama my�la�a, �e nadu�y� samogonu, ale szybko zmi�k�a i da�a mu g�siorek. Wszyscy mi m�wili, �ebym pilnowa� w�asnego nosa. - Ten profesorek jest bardzo m�dry - powiedzia�a mama. - Wszyscy profesorowie s� tacy. I nie dokuczaj mu , bo oberwiesz ode mnie. - B�d� grzeczny, mamusiu - obieca�em. Tata zdzieli� mnie przez �eb, bardzo zreszt� nie fair, bo go przecie� nie widzia�em. - A to, �eby� pami�ta�, co si� do ciebie m�wi - doda� . - My jeste�my pro�ci ludzie - burcza� pod nosem wujek Les. - Jeszcze nigdy nic dobrego nie wynik�o z tego, jak cz�owiek usi�uje przeskoczy� samego siebie. - Ale s�owo daj� �e ja nic takiego nie mia�em na my�li - broni�em si�. - Uwa�a�em tylko... - Ju� ty nie ku� licha - powiedzia�o mama i w�a�nie w tej chwili us�yszeli�my, jak si� dziadek poruszy� na strychu. Czasami nie drgnie i przez miesi�c, ale dzi� by� jako� dziwnie o�ywiony. No wi�c naturalnie poszli�my na g�r� zobaczy�, o co mu chodzi. M�wi� o profesorze. - To jaki� cudzoziemiec, co? Niech to wszyscy diabli. Za dobry by�em i dlatego teraz mam ko�o siebie kup� idiot�w! Jeden Saunk, co ma troch� oleju w glowie, ale niech mnie dunder �wi�nie, je�li to nie najgorszy osio� z was wszystkich. Przest�powa�em z nogi na nog� i mrucza�em co� pod nosem, a to dlatego, �e nie lubi�em patrze� wprost na dziadka. Ale on nie zwraca� na mnie najmniejszej uwagi, tylko piekli� si� dalej : - To co, wybierasz si� do Nowego Jorku, tak? Do stu piorun�w, ju� zapomnia�e�, jak unikali�my Londynu i Amsterdamu, i Nieuw Amsterdamu ze strachu, �e nas b�d� pyta�? Zaprawd�, czy chcesz, aby ci� pokazywali na jarmarkach jak ma�p� w klatce? Zreszt� to wcale nie jest najwi�ksze niebezpiecze�stwo. Dziadek jest najstarszy z nas i czasem, jak zaczyna m�wi�, myl� mu si� wszystkie mo�liwe j�zyki. J�zyk, kt�rego si� cz�owiek nauczy w dzieci�stwie, zostaje mu ju� jako� na ca�e �ycie. Jedno, co trzeba dziadkowi przyzna�, to, �e kl�� potrafi jak nikt. - Bzdura - powiedzia�em. Po prostu chcia�em pom�c. - Ty g�upi smarkaczu - rzek� dziadek. - To wszystko twoja wina, �eby ci� pokr�ci�o. Po co� zbudowa� to piekielne urz�dzenie, kt�re wybi�o ca�e plemi� Hatey�w? Gdyby nie ono, nigdy by si� ten uczony tutaj nie pokaza�. - To jest profesor - wyja�ni�em. - Nazywa si� Thomas Galbroith. - Wiem. Pod��czy�em si� do jego my�li przez umys� Ma�ego Sama. Niebezpieczny facet . Jak ka�dy uczony. Mo�e z wyj�tkiem Rogeta Bacona, a i jego musia�em przekupi�... ale Roger to byt cz�owiek wyj�tkowy. Pos�uchaj! �adne z was nie pojedzie do Nowego Jorku. Jak ju� raz opu�cimy to schronienie i wezm� nas na spytki, jeste�my zgubieni. Ta banda rozerwie nas na sztuki. Nawet twoje zwariowane loty ci� nie uratuj�, s�yszysz mnie, Lesterze? - Ale co mamy robi� - zapyta�a mama. - Do diab�a! - odezwa� si� tata. - Ju� ja za�atwi� tego profesorka. Wrzuc� go do studni. - Aha, �eby zepsul ca�� wod�? - zaskrzecza�a mama. - Tylko spr�buj ! - Co za pod�e nasienie wyda�em na �wiat! - powiedzia� dziadek, w�ciek�y jak wszyscy diabli. - Czy� nie obiecywali�cie szeryfowi, �e nie b�dzie wi�cej zab�jstw... przynajmniej przez jaki� czas? Czy s�owo Hogbena ju� nic nie znaczy? Dwie rzeczy by�y od wiek�w dla nas �wi�te: nasza tajemnica przed �wiatem i honor Hogben�w. Zabijcie tylko tego Galbraitha, a odpowiecie za to przede mn� ! Wszyscy zrobili�my si� biali jak �ciana. Ma�y Sam obudzi� si� i zacz�� piszcze�. - Ale co robi�? - zaniepokoi� si� wujek Les. - Nasza tajemnica to rzecz �wi�ta - powiedzia� dziadek. - R�bcie, co tam kt�re mo�e, byleby bez zabijania .Rozwa�� t� spraw�. Wydawa�o si�, �e szykuje si� do snu, ale z dziadkiem to nigdy nie wiadomo. Nazajutrz rzeczywi�cie spotka�em si� w mie�cie z Galbraithem, owszem, ale przedtem natkn��em si� na ulicy na szeryfa Abernathy'ego, kt�ry spojrza� na mnie spode �ba. - Nie radz� ci szuka� guza, Sounk - powiedzia�. - S�uchaj dobrze, co ci m�wi�. - By�o to bardzo kr�puj�ce. W ka�dym razie zobaczy�em si� z Golbroithem i powiedzia�em mu, �e dziadek mi nie pozwala jecha� do Nowego Jorku. Profesor nie byt z tego specjalnie zadowolony, ale widzia�, �e nic nie poradzi. Jego pok�j w hotelu wype�nia�y r�ne naukowe aparaty , troch� to w sumie by�o przera�oj�ce. Mia� t� nasz� strzelb� pod r�k�, ale nie widzia�em, �eby co� w niej zmieni�. Zacz�� mnie przekonywa�. - Szkoda s��w - powiedzia�em. - Nie opuszczamy wzg�rz. Wczoraj gada�em g�upstwa, i tyle. - Pos�uchaj,- Saunk. Rozpytywa�em o was, Hogben�w, tu w okolicy, ale niewiele si� dowiedzia�em. Tutejsi ludzie trzymoj� j�zyk za z�bami. Ale i tok to, co by ewentualnie powiedzieli, potwierdza�oby jedynie fakty. Wiem, �e nasza teoria jest s�uszna. Ty i twoja rodzino jeste�cie mutantami i powinni�cie zosta� poddani badaniom. ...
pokuj106