Kuttner Drobne szczegóły.txt

(31 KB) Pobierz
Henry Kuttner

Drobne Szczeg�y

Kiedy ju� odni�s� wra�enie, �e zgubi� po�cig, pierwsze kroki
skierowa� do kiosku z gazetami. Ciekaw by� daty. Nie wiedzia�, jak d�ugo
przebywa� w Zamku If, bo ju� gdzie� po pierwszym roku sta�o si� jasne,
�e liczenie dni nie ma wi�kszego sensu.
Ucieczka by�a po prostu niemo�liwa. Wprawdzie Edmund Dantes zbieg� z
prawdziwej twierdzy If, ale taki fortel by� tu nie do powt�rzenia. Kiedy
"go�cie" tego jedynego w swoim rodzaju pensjonatu umierali, gdzie� w
podziemiach odbywa�a si� szybka kremacja.
By� to jeden z tych rozpaczliwie sk�pych strz�pk�w informacji, jakie
uda�o mu si� zebra� przez ca�y okres uwi�zienia. Przez ten d�ugi czas
ani razu nie opu�ci� pojedynczego, pozbawionego okien, niemal luksusowo
urz�dzonego pokoju i ju� zupe�nie luksusowej syjamskiej kotki Shan,
dzi�ki kt�rej nie czu� si� tak bezgranicznie samotny.
Z b�lem rozstawa� si� z Shan, ale ona przywi�zywa�a si� do
przedmiot�w, nie do ludzi, i dla niej nie by�o to wi�zienie. Cud, kt�ry
umo�liwi� mu ucieczk�, nie nale�a� do tych, kt�re przeci�gaj� si� w
niesko�czono��. Wykorzysta� nadarzaj�c� si� okazj� i wydosta� na
wolno��, kiedy nie przebrzmia�y jeszcze echa eksplozji, jaka nast�pi�a
na dole.
Nie wiedzia�, co to by�o, ale mo�liwo�ci wa�niak�w kieruj�cych tym
interesem by�y troch� nadprzyrodzone.
Wydosta� si� w worku ci�ni�tym z kilkunastoma innymi na platform�
windy, a potem pr�bowa� zachowa� orientacj� zdaj�c si� na jaki� czas na
zmys�y dotyku i s�uchu. Nie dowiedzia� si� wiele, ale przypuszcza�, �e
workami zajmowa�y si� urz�dzenia automatyczne.
Przez automat by� w ka�dym razie pilotowany helikopter - co odkry�
wydostawszy si� z worka. Prze�y� kilka pe�nych napi�cia chwil wprawiaj�c
si� w obs�udze ogromnie uproszczonych urz�dze� pok�adowych. W roku 1945
helikoptery by�y kolosalnie skomplikowanymi maszynami i nie potrafi�
wyzby� si� sk�onno�ci do niepotrzebnego utrudniania sobie zadania.
Przed l�dowaniem pulpit eksplodowa� �wiate�kami i krzykami. A wi�c
wszcz�to alarm. Wa�niacy przetrzymuj�cy go latami w If ju� go �cigali.
No i dobrze. Znajdowa� si� w znakomitej formie fizycznej. Zdrowie
fizyczne i psychiczne pozwoli�y mu zachowa� specjalne na�wietlania i
zabiegi. Wykszta�cenia i rozrywki dostarcza� mu telewizor. Mia� do
dyspozycji ksi��ki.
Ale nigdy nie ogl�da� ani nie czyta� niczego, co powsta�o p�niej ni�
w lipcu 1945 roku. Mo�e w�a�nie dlatego niepok�j nie w�ar� si� tak w
jego m�zg i system nerwowy. Nie czu� si� tak bardzo wyobcowany. Zdawa�
sobie, oczywi�cie, spraw�, �e �wiat idzie naprz�d, ale nie widzia� tego
ruchu. To pomaga�o.
Helikopter wyl�dowa� na zaoranym polu. By�a noc, ale ksi�yc
znajdowa� si� w pe�ni. Z sylwetek rysuj�cych si� na tle przy�mionej �uny
wywnioskowa�, �e do miasta ma niedaleko. Helikopter poderwa� si� w
powietrze i odlecia�. Nie mia� �wiate�ek pozycyjnych i znik� szybko w
g�rze, wznosz�c si� najwyra�niej do stratosfery.
Odetchn�� kilka razy g��boko. I wtedy poczu� na sobie spojrzenie
nieistniej�cych oczu; ciarki przesz�y mu po plecach - i ju� wiedzia�, �e
jest �cigany.
By�o inaczej, ale nie za bardzo. Nadal obowi�zywa�y te same normy. Po
ulicach chodzili ludzie, a kr�j odzie�y zbytnio si� nie zmieni�. Nosi�
kopi� tego samego garnituru, kt�ry mia� na sobie w 1945, w ten lipcowy
dzie�, kiedy przyszli po W ego wa�niacy. Wa�niacy, kt�rzy siedzieli na
zewn�trz i czekali z zakrytymi twarzami, podczas gdy ich goryle...
brali... Tenninga.
- Jestem Dave Tenning - pomy�la� i dozna� lekkiego wstrz�su nowo�ci.
Odwyk� od my�lenia o sobie w jakimkolwiek sensie osobistym. Spokojna,
niezachwiana �wiadomo�� to�samo�ci personalnej zanik�a stopniowo z
biegiem lat sp�dzonych w wi�zieniu. Sta� si� nie�wiadomy w�asnego ja,
jak dziecko. Nie istnia�a potrzeba jego okre�lenia.
- Jestem Dave Tenning, ale istnieje jeszcze inny Dave Tenning. - Tu
w�a�nie ko�czy�a si� rzeczywisto�� i zaczyna� strach. A� do tej pory nie
dociera�o do niego zbytnio, �e na zewn�trz spaceruje po �wiecie jakie�
alter ego. Bo po nied�ugim czasie �wiat zewn�trzny przesta� w�a�ciwie
dla niego istnie�, a zamieszkuj�cy go ludzie, nawet ci, kt�rych dobrze
zna�, stali si� mniej realni ni� zmys�owa oboj�tno�� syjamki Shan.
J ego ubi�r nie rzuca� si� w oczy. Nikt si� za nim nie ogl�da�. Nie
mia� oczywi�cie pieni�dzy i by�a to komplikacja, ale nie z tych nie do
przezwyci�enia. Ch�opaki ze Stara zrzuc� si� na niego. Ale musi uwa�a�,
�eby nie natkn�� si� na pseudo Dave'a Tenninga, dop�ki nie b�dzie do
tego przygotowany. Mo�e b�dzie mu potrzebny pistolet. Tych sobowt�r�w
mo�na by�o zabi�. Umierali zawsze razem ze swoim orygina�em.
To dlatego orygina�y utrzymywano przy �yciu oraz w dobrej kondycji
fizycznej i psychicznej. Istnia�a jaka� wa�na wi�, co� zwi�zanego z
psychik�, dynamo si�y �yciowej Orygina�u, kt�re podtrzymywa�o na chodzie
Kopi� na zasadzie indukcji. Snu� w tym kierunku teoretyczne rozwa�ania i
jak na razie wszystko si� zgadza�o.
Ale czu� si� dziwacznie, bo to nie by� ju� jego �wiat. Wydawa�o mu
si� wci��, �e mijaj�cy go m�czy�ni i kobiety zatrzymaj� si�, popatrz� i
wtedy rozlegnie si� okrzyk - jaki, tego nie wiedzia�, ale zdawa� sobie
spraw�, �e nie jest st�d. A w 1945 by� st�d.
Wiedzia� te�, za co go przyskrzynili. Felietonista rubryki
obyczajowej by� potencjalnym kandydatem do wiedzy. Potrzebowali swoich
ludzi - sobowt�r�w - na kluczowych stanowiskach. Bez w�tpienia mieli ich
wielu. 1945 by� rokiem prze�omowym. By� to jeden z nielicznych
przypadk�w, kiedy otworzono puszk� Pandory, kiedy z b y t w i e 1 e
udost�pniono wytrzeszczaj�cej oczy cywilizacji.
Niemcy by�y ju� na kolanach, dogorywa�a Japonia, a na powojenny �wiat
k�ad� si� cieniem strach. Nie dlatego, �e by�o tak wiele do zrobienia,
ale �e wy�ania�o si� tak wiele dr�g dalszego rozwoju. To nie by�a puszka
Pandory - to by�a w�dka szcz�cia.
Daleko trudniejszymi od technicznych by�y problemy spo�eczne, bo
stosunki mi�dzyludzkie pozosta�y niezmienione, a ludzie nie zmieniaj�
si� tak szybko jak wytwory ich r�k. Mo�na zaplanowa� kurczaka w garnku
dla ka�dego, ale przemiana, konwersja systemu spo�ecznego, to zupe�nie
inna sprawa.
Nie wygl�da�o na to, by wiele si� zmieni�o - naprawd� nie wygl�da�o.
Rozpoznawa� nawet niekt�re miejsca. Pojawi�o si� troch� nowych
budynk�w, chocia� niezbyt du�o. Samochody mia�y inny kszta�t, straci�y
op�ywowe linie i sprawia�y przyjemniejsze dla oka wra�enie. Przy
kraw�nikach sun�y autobusy bez kierowc�w zatrzymuj �c si� co kawa�ek.
Lampy uliczne dawa�y jaki� inny rodzaj �wiat�a. W witrynach sklepowych
wystawiano ubrania, artyku�y sportowe, alkohole, zabawki, nic radykalnie
odmiennego.
Ale to te drobne szczeg�y sprawia�y, �e Tenning czu� si� w tym
mie�cie obco. Nie by� tu u siebie. Wiedzia� przy tym, �e istnieje gdzie�
drugi Dave Tenning, kt�ry go wypar�, i ta �wiadomo�� zaciera�a mu
cz�ciowo poczucie w�asnego ja.
Opanowa�o go na chwil� nieprawdopodobne poczucie winy - jak gdyby
uciekaj�c z If zak��ci� prawid�ow� realizacj� planu. Jeste� obcy, m�wili
ludzie przechodz�c obok i nie zaszczycaj�c go nawet spojrzeniem. Jeste�
obcy.
- �aden obcy. Mieszka�em w tym mie�cie osiem lat. Przenios�em si� tu
z nowojorskiego brukowca i ludzie czytali moj� kolumn�. No i co, �e nie
pisa�em jak Winchell, Pyle ani Dan Walker. Nigdy nie mierzy�em wy�ej ni�
pozycja drugorz�dnego felietonisty. Czytano mnie przy �niadaniu, przy
kawie i ludzie mieli ubaw z bagna, w kt�rym si� papra�em.
- Jestem Dave Tenning. Przez wiele lat, a mo�e stuleci siedzia�em
zamkni�ty w komfortowym, ma�ym wi�zieniu z bosk� bibliotek� i kotk�
imieniem Shan, kt�rej nie obchodzi�o nic z wyj�tkiem kotki imieniem
Shan. Ten duch spaceruje. Nie wiem, dok�d w�a�ciwie zmierza, ale szuka
jakich� punkt�w zaczepienia. Na przyk�ad daty.
W kiosku le�a�y normalne gazety, jak r�wnie� ma�e, grube kr��ki z
plastyku albo lakierowanej tektury. Tenning przystan��, �eby popatrze�.
Data...
/Decem fish 7./ No i co z tego?
- Gazet�, prosz� pana? - zapyta� kioskarz. - Papierow� czy roto?
- Panie - b�kn�� Tenning. - Co my dzi� mamy?
- Decem.
Chcia� zada� jeszcze jedno pytanie, ale tego nie zrobi�. Odwr�ci� si�
i odszed� �ami�c sobie g�ow�, co oznacza�a ta Si�demka. Si�dmy rok? Na
pewno nie Anno Domini. A wi�c?
Takie jak te drobne szczeg�y b�d� najtrudniejsze do wychwycenia.
Ludzie nie zmieniaj� si�, a tylko starzej�. Ale mody, urz�dzenia i
drobnostki podlegaj� szybkim przemianom, nawet do stopnia
nierozpoznawalno�ci. A on wci�� nie wiedzia�, kt�ry to rok.
Diabli z nim. Znajdowa� si� na Gardner Street i wiedzia�
przynajmniej, jak doj�� do budynku Stara. Wskoczy� do jednego z
automatycznych autobus�w, kiedy ten si� zatrzyma�, i przysz�a mu ochota
na papierosa. Po raz pierwszy od momentu ucieczki mia� chwil�
wytchnienia, ale jego nerwy nie odpoczywa�y.
Nikt z pasa�er�w autobusu nie pali�. Nie widzia� do tej pory n i k o
g o, kto by pali� .
Budynek Stara sta� tam gdzie zawsze, wielki, stary i, co
zastanawiaj�ce, ciemny. Z dachu znik� elektryczny neon. Tenning wszed�
po stopniach i zastuka� w wiekowe drzwi. By�y zamkni�te. Sta� przed nimi
niezdecydowany.
Tym razem naprawd� si� ba�. Tropiony lis chowa si� pod ziemi�, je�li
jednak zastanie swoj� nor� zablokowan�, jest �le. Tenning zacz��
automatycznie przetrz�sa�, jedna po drugiej, kieszenie. Wszystkie by�y
puste.
Pot�nie zbudowany m�czyzna krocz�cy ulic� zatrzyma� si� i zadar�
g�ow�, �eby na niego spojrze�. Pod nawis�ymi brwiami pojawi�y si�
diamentowe ostrza �wiata.
- Ten budynek jest zamykany o tiltej - poinformowa� Tenninga.
Tenning obejrza� si� na zamkni�te drzwi.
- O kt�rej?
- O tiltej.
- Do... doprawdy?
- To urz�d pa�stwowy - powiedzia� m�czyzna wzruszaj�c ramionami. -
Jest czynny w godzinach pracy. Nie ma si� co dobija�. W ka�dym razie nie
przed fent� rano.
Tenning zszed� po stopniach.
- My�la�em, �e to budynek Stara.
- Nie - wyprowadzi� go z b��du pewny siebie, spokojny g�os. - Ju�
nie. Ale spodziew...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin