Kornel Makuszy�ski Per�y i wieprze O PER�ACH HISTORIA SZNURA PERE� Opowie�� ta, z wielkim przeze mnie opowiedziana smutkiem i do�� znaczn� gorycz�, pos�u�y� mo�e za straszliwy przyk�ad dla ludzi, nie uznaj�cych ukrytej m�dro�ci Salomonowych przypowie�ci i nie widz�cych majacz�cego w oddali marnego kresu ka�dej ziemskiej sprawy. Historia ta mo�e by� czytana cicho albo g�o�no, mo�e by� tak�e nie czytana wcale; cicho powinni j� czyta� ludzie nieszcz�liwi, g�o�no powinni j� czyta� kaznodzieje, nie czyta� jej wcale mog� � bez urazy z mojej strony � ludzie skazani na do�ywotnie wi�zienie lub tacy, co si� zamierzaj� wiesza�. Jest to opowie�� dla ka�dego wieku i stanu, a dowie si� z niej ka�dy, co nast�puje: Pan Pawe� Kiercz (Kiercz!) by� cz�owiekiem w ca�ej pe�ni szcz�liwym i dlatego poszed� na przechadzk� do �azienek. Nie jest to wniosek tak chamsko prosty, jakby si� zdawa� mog�o na pierwszy rzut oka; po g��bszej bowiem obserwacji dochodzi si� do przekonania, �e na przechadzk� przedwieczorn� wychodz� jedynie ludzie w zupe�no�ci szcz�liwi, lub te� ca�kowicie i beznadziejnie nieszcz�liwi. Szcz�liwy idzie dlatego, �eby z wielkim serdecznym politowaniem spojrze� na nieszcz�liwych i � na odwr�t. Idzie po to, aby promienie� szcz�ciem, popatrze� na kwiaty i na wyz�ocon� w s�o�cu wod� i dlatego tak�e, �e mu jest zupe�nie wszystko jedno, kt�r�dy si� wa��sa ze swoim szcz�ciem, kt�re nosi w sercu, podobnie jak to czyni cz�owiek, kt�ry nie mia� szcz�cia w �yciu. Temu te� wszystko jedno, k�dy si� wlecze ze swoj� beznadziejno�ci� i wszystko mu jest jedno, czy patrzy na kwiaty, czy na krzes�a w domu; idzie te� po to mi�dzy ludzi, �eby czasem spojrze� z uzasadnion� w�ciek�o�ci� na jak�� promienie j�c� fizjognomi�. Na przechadzk� nie chodz� tylko ludzie niezdecydowani, to jest tacy, kt�rzy czekaj� albo na ostatnie szcz�liwe s�owo (wygrana na loterii, apopleksja wuja, rentowna katastrofa kolejowa), albo na ostatnie uderzenie losu. Wyliczanie r�norodno�ci form nieszcz�snych zawiod�oby nas zbyt daleko. Pan Pawe� zasi� by� to cz�owiek wybitnie szcz�liwy, co by�o widocznym z ka�dego nawet jego ruchu; szed� sobie powoli wywijaj�c lask�, drug� r�k� ukrywszy nonszalancko w kieszeni, w kt�rej pobrz�kiwa� do taktu srebrn� monet�. Pogwizdywa� od czasu do czasu strzelaj�c dooko�a roze�mianymi oczyma, gdyby si� za� zwyczajem nimf i faun�w przejrza� by� w tej chwili w wodzie, by�by nie twarz ujrza� w�asn�, lecz � s�o�ce, promienie bowiem sp�ywa�y mu ze �renic na rumiane policzki koloru �licznego, dojrza�ego jab�ka. Kapelusz, nasuni�ty na ty� g�owy, ods�ania� czo�o jasne i ksi���ce dumne. Nawet w krawacie pana Paw�a by� niezmierny zas�b fantazji, i w kolorze mocno rozradowanym, i w sposobie upi�cia. Kokarda w dziewiczym warkoczu nie ma w sobie tyle wdzi�cznego uroku, ile go mia� fantazyjny krawat pana Paw�a Kiercza. By� to cz�owiek do�� zasobny i jeden z tych, na kt�rych kaprawy los zezem nie patrzy i zawsze co� ciep�� przyda r�k�, m�g� si� o nic nie troszczy�, niewiele zreszt� maj�c wymaga�. Do tego wszystkiego �on� mia� wcale� wcale� Niewiasta ta by�a kszta�t�w przyzwoicie pe�nych i smakowitych, szcz�liwi ludzie bowiem lubi� obfito�� we wszystkim i raczej wol� nadmiar ni� brak. Nadmiar w korpulencji pani Kierczowej by� r�wnocze�nie por�k� jej dobroci serca i czysto�ci obyczaj�w, nie by�a to bowiem kobieta skora do fatygi i do romantycznych utrapie�, szczeg�lnie w porze letniej, kiedy ludzie za�ywni zawsze si� m�cz�. St�d te� pochodzi, �e pan Kiercz, chocia� zasadniczo ju� pewnym by� swojej �ony, najpewniejszym jej by� jednak�e w lecie, z czego mo�na by przy odpowiedniej sposobno�ci wysnu� po�yteczne wnioski na temat zale�no�ci kobiecej cnoty � od temperatury. By�o w�a�nie lato i pan Kiercz mia� najidealniejszy spok�j w sercu i w duszy. U�o�ywszy �on� do drzemki poobiedniej, sam wyszed� na miasto, kupi� bardzo czerwon� r�� do butonierki, zapali� bardzo wonne cygaro i krokiem lekkomy�lnego szcz�liwca i szcz�liwego w��cz�gi poszed� za�ywa� cienia w �azienkowskim parku. Czasem po drodze za�mia� si� sam do siebie bez g��bszego powodu, czasem do spotkanej dzieweczki, czasem do nieba. Nie mo�na jednak powiedzie�, aby mu samotna w��cz�ga sp�ywa�a na bezmy�lno�ci, pan Pawe� bowiem mia� bardzo mi�� i trudn� r�wnocze�nie do zrealizowania mani� zapami�tywania numer�w przeje�d�aj�cych doro�ek. Czy si� kszta�ci� na statyst�, czy na profesora uniwersytetu, czy na detektywa � nie wiadomo, do�� �e �adna z doro�ek min�� go nie mog�a bez pozostawienia g��bokiego �ladu w postaci kilku cyfr w usilnie pracuj�cym m�zgu pana Paw�a. Zdarza�o si�, �e nieraz pan Kiercz by� mocno zamy�lony i turkot k� i cz�apanie jasnoko�cistego konia budzi�o go za p�no, zawsze jednak g��boki ten cz�owiek w lot przytomnia� i cho�by mu przysz�o biec za doro�k�, zawsze mimo to dojrza�, �e doro�ka, kt�rej wo�nica jest ospowaty i ma na czerwono zaogniony wrz�d po lewej stronie nosa, jej ko� za� posiada lewe oko w stanie zupe�nie nieczynnym, prawe za� w stanie najzupe�niej biernym � nosi numer taki i taki. Cyfry te, nic na poz�r nie m�wi�ce cz�owiekowi o ma�ym albo te� �adnym filozoficznym wykszta�ceniu, tworzy�y dla pana Kiercza kanw� do snucia g��bokich rozmy�la�. Wa�y� je w m�zgu, szuka� ukrytych mi�dzy nimi i przypadkowym pasa�erem skojarze�, nies�ychanie subtelnym rachunkiem stara� si� z nich wylogarytmowa� wiek konia lub wyprorokowa� przysz�e losy automedona. Nie wspominam ju� nawet o rozmaitych pobocznych dygresjach filozoficznych, kt�re pan Pawe� d�ugim snu� �a�cuchem. Czy� to nie by� cz�owiek szcz�liwy? Doko�a promiennej postaci pana Kiercza snu�a si� jaka� nieuchwytna, dziwna poezja, jak t�czowe obrze�e dooko�a latarni. By�o mu te� dobrze na �wiecie i dobrze by�o ka�demu, co si� z nim zetkn��, wielk� jest bowiem korzy�ci� dla cz�owieka spotkanie z m�drcom, kt�ry nic po trzebuj�c wiele,w szcz�ciu chadza i w pogodzie ducha. Pan Kiercz wprawdzie nikomu nigdy nic nie dawa�, nigdy jednak od nikogo nic nie bra� � radosny i wolny duch. Taki by�, kiedy dnia trzynastego czerwca o godzinie sz�stej po po�udniu kr��y� swobodnym krokiem po �wirze �azienkowskich alei. Przypatrywa� si� drzewom i ludziom, kwiatom i chmurom i b�ogos�awi� im jasno�ci� spojrzenia. Wszed� w�a�nie roze�miany w alej�, kt�r� je�d�� bogate lafiryndy, i przystan�� widz�c, �e z daleka nadje�d�a pow�z. Przystan�� na chwil�, dobrze jest bowiem zna� jego numer, niewiele bowiem powoz�w je�dzi z takim szykiem, z jakim ten nadje�d�a�. Siedzia�a w nim donna nies�ychanie wytworna, nie tak jednak, aby przez moment nie mo�na by�o pomy�le�, �e jej dziadek by� kamienicznym str�em. Przed oczyma pana Paw�a mign�a twarz wcale pi�kna, cho� sztywna i umiej�tnie pobielona, co go bynajmniej nie zastanowi�o, on patrzy bowiem ciekawym wzrokiem na latarnie, na kt�rych szkle, wedle zwyczaju, czerwon� farb� maluje si� numer doro�ki. � Nie ma! � pomy�la� � to jest pow�z prywatny� S�uszno�ci tej uwagi dowodzi�a r�wnie� baronowska korona, pyszni�ca si� z boku powozu; jej si� tedy pocz�� przypatrywa� pan Pawe� dla rekompensaty, gdy nagle w tej�e chwili � skamienia�. Zdarzy�o mu si� to wprawdzie po raz pierwszy w �yciu, ale skamienia�. Sta�o si� to ni mniej, ni wi�cej tylko dlatego, �e w owej chwili, kiedy baczny wzrok zwr�ci� na arystokratyczne emblematy i ju� pocz�� wskutek tego b�yskawicznie rozumie� sztywne, wielkopa�skie wyrzucanie n�g ko�skich, podobne do wyrzucania n�g tabetycznego ksi�cia � ujrza� nagle osuwaj�cy si� z powozu na stopie�, a ze stopnia na ziemi� d�ugi, wspania�y, przepyszny sznur pere�. Krzykn�� pan Pawe� mimo woli zduszonym g�osem, jakby tym chcia� zwr�ci� uwag� siedz�cej w powozie matrony, pow�z jednak potoczy� si� dalej. Mo�na, a nawet nale�y poczyni� w tym miejscu spostrze�enia, jak post�powa� zwyk� cz�owiek, kt�ry widzi, �e inny, przed nim id�cy, co�kolwiek gubi. Oto tak: cz�owiek g�upio uczciwy i lekkomy�lny rzuca si� w te p�dy, podnosi rzecz zgubion� i biegnie co si�, aby dogoni� poszkodowanego, kt�rego z przyrodzonej g�upoty zawsze dogoni, ten za� jest wtedy bardzo rozczulony, bardzo wzruszony, ale patrzy na znalazc� z politowaniem i my�li sobie w duszy zawsze jedno: �idiota, ale dobrze, �e odda�!� Cz�owiek nie tak lekkomy�lny, troch� zr�wnowa�ony i czyni�cy wszystko z rozs�dkiem, wo�a za nieostro�nym, sam si� nie spiesz�c, wo�a za� tak przezornie, �e s�yszy go zawsze tylko jego w�asne sumienie, bardzo za� rzadko us�yszy go ten, co zgubi�. Cz�owiek zupe�nie nie�ekkomy�lny i najzupe�niej zr�wnowa�ony nie biegnie, nie wo�a, tylko podni�s�szy rzecz znalezion�, ocenia j� fachowo, nast�pnie za� chowa przezornie rzecz cenn�, grat za� bez warto�ci sk�ada w redakcji jakiego� pisma albo w policji. Ostatnia metoda jest metod� m�drc�w, a polega na tym, �e m�drzec odwraca si� przede wszystkim i rozejrzy si� zawsze bacznie, badaj�c, czy kto inny jeszcze nie zauwa�y� rzeczy zgubionej, potem nad ni� przystaje, manipuluje co� z chustk� do nosa, potem j� upuszcza, nast�pnie za� podnosi ju� nie sam�, potem si� wraca ze swej drogi i idzie zau�kami do domu, gdzie dopiero drzwi na klucz zamkn�wszy, bada powoli i bez po�piechu, czym go los obdarzy�. Metody te, z kt�rych trzy ostatnie s� patentowane, pierwsza za� z nich nie ma zasadniczo praktycznego zastosowania ze wzgl�du na powszechne u�wiadomienie spo�eczne � przychodz� do g�owy same przez si�, w odpowiedniej chwili, bez uprzedniego pr�bowania. I chocia� pan Pawe� Kiercz krzykn�� wedle metody drugiej, uczyni� to raczej ze wzgl�du na wyj�tkowo�� rzeczy zgubionej, instynktownie za�, jako m�drzec, zastosowa� metod� m�drc�w, najkompletniejsz�, przezorn� i ze wszystkich metod naj...
pokuj106