Makuszyński Dusze z papieru.txt

(406 KB) Pobierz
KORNEL MAKUSZY�SKI

DUSZE Z PAPIERU

TOM I
Zbi�r tych bezpretensyonalnych szkic�w jest obrazem artystycznego dorobku teatru 
lwowskiego za przeci�g lat kilku; jest przypadkowym i dorywczym, gdy� 
przypadkowy i dorywczy jest repertuar polskich teatr�w, ch�on�cych �akomie i bez 
nale�ytego wyboru wszelki import. Zbi�r ten jest niekompletny; pomin�li�my w nim 
wiele scenicznych drobiazg�w, usun�li�my te� fejletonowe s�dy o dzie�ach 
scenicznych, kt�re ze zbytniej widzieli�my wszyscy blizko�ci, a nie chc�c ich 
krzywdzi�, pozostawimy bezstronny s�d o nich niezwi�zanej z nami niczem 
przysz�o�ci, maj�cej do rozporz�dzenia rzecz niezmiernie cenn�, bo perspektyw� 
oddalenia. Odnoszenie si� bezpo�rednie do niekt�rych z om�wionych w ksi��ce tej 
dzie� scenicznych, zetkniecie si� z niemi twarz� w twarz, niespodzianie, by�o 
mo�e cz�sto powodem zbytnich, lecz szczerych zachwyce�. Okroi je r�wnie� rozwaga 
dni p�niejszych, reguluj�ca p�omienne entuzyazmy.
Zebrali�my te ulotne szkice w ca�o��, na�laduj�c francuskie zwyczaje literackie, 
z t� tylko r�nic�, �e szkice, w ksi��ce tej zawarte, nie maj� najmniejszych do 
niczego pretensyi. Mog� spe�ni� jeden tylko po�ytek: komu�, co kiedy� b�dzie 
pisa� historye, teatru polskiego, pos�u�� za przyk�ad wyrazu chwili, jednego 
dnia - nie wi�cej. Schowane za� w najciemniejszym k�cie biblioteki, pos�u�� 
czytelnikowi, (je�li si� jaki znajdzie), jako niedok�adny przewodnik po teatrze 
z lat ostatnich.
Uzupe�nieniem tej skromnej ksi��ki b�d� serye nast�pne, na ten sam temat.
We Lwowie, w grudniu 1910.
K. M
AL. FREDRO
Na wznowienie ��lub�w panie�skich�.
�Rozum m�czyzn�, bia�og�ow� affekt tylko rz�dzi; oraz kocha, oraz nienawidzi; 
nie gdzie rozum, ale gdzie affekt, tam wszystko�.
Zaduma� si� Fredro nad wielce prawdziw� sentency� swego dziada, nad afektem 
bia�og�owskim i nad m�skim rozumem, co ��wiat w possesy� wzi���, co wszystko na 
sw� miar� przykroi, co nawet �z w�a dryakiew� przyrz�dzi.
Zaduma� si� i z zadumy na �wiat�o wywi�d� dusze najpi�kniejsze, jakie 
kiedykolwiek chadza�y po polskiej scenie.
Parami, mod� poloneza:
Wi�c najpierw pani Dobr�jska, szanowna wielce a czcigodna; loki jej si� ko�ysz� 
jakby do taktu, a ona, ko�cami palc�w sukni� uj�wszy, modli si� w duszy, by jej 
rumieniec na twarz leciw� wyp�yn��, bo Radost, co po redutach stare nogi w��czy, 
strzy�e oczyma nieprzystojnie w stron� jej bia�ych po�czoszek.
Za nimi para prze�liczna; jakby Pan Tadeusz z grobu wsta� i Zosi� wi�d�!
Gucio i Aniela!
�Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny, pewnie to jego kochanka�.
On modni�, w pyszny frak opi�ty, wczoraj jeszcze �pod z�ot� papug�� harce 
szlacheckie wyprawia�, dzi� si� w jej niebieskie oczy na �mier� zapatrzy� i 
rozmi�owanym g�osem jej powiada:
�Wierz mi. s� dusze dla siebie stworzone;
Niech je w przeciwn� los potr�ci stron�.
One wbrew losom, w tym lub tamtym �wiecie,
Znajd�, przyci�gn� i z��cza si� przecie.
Tak jak dw�ch kwiat�w obce sobie wonie,
��cza si� w g�rze, jedna w drugiej tonie�...

A ona prze�liczn� g��wk� pe�n� ma przera�aj�cych awantur, wszak�e ma pod 
poduszk� ukryte �M�a Kloryndy zjecie wiaro�omne�; zrobi�a grymas, jakby ko�o 
niej krokodyl by�, nie Gucio, bo j� przecie� straszliwa przysi�ga wi��e, �e 
nigdy niczyj� �on� nie b�dzie. Lepsza �mier� albo klasztor, ale ju� w sz�stym 
akcie, bo w pi�tym trzpiot Gucio z ust jej straszliw� przysi�g� zca�uje, tak 
dokumentnie, �e ju� pora� drugi przysi�ga� nie b�dzie.
W trzeciej parze, p�dyabl� szlacheckie, srogi kozak w powiewnej sukience, 
Klara, m�wi tysi�c s��w na minut� i ci�gnie za sob� Albina, co �nied�ugo ca�y w 
fontann� si� zmieni�, albo w morzu w�asnych �ez z rozpaczy si� utopi. Ca�y w 
westchnienia si� zmieni� i we wzdychania; smutny jest, bo �mier� nad nim pewna 
zawis�a; z rozpaczy, je�li go odtr�ci Klara, smok ognisty, z rado�ci, je�li mu 
mi�o�� przysi�gnie.
Taki korow�d przedziwny os�b; taki serdeczny �miech; taki deszcz obfity s��w, 
jak wtedy, gdy w s�onecznym sadzie kwiecie z jab�oni leci chmur�; taki dobry 
dzie�; prze�liczna godzina zadumy i rozwa�a� o sentencyi Fredrowej: czy te� 
prawd� jest, �e �nie gdzie rozum, ale gdzie affekt, tam wszystko?... �
Oto si� scena rozszerza, powoli.., powoli...
I po kilku chwilach, kiedy aktor przeczyta� ju� g�o�no par� kart ze starej, 
dobrej ksi��ki, o tem, jakto dwie panny zacne przysi�g�y �na kobiety sta�o�� 
niewzruszon��... - nie ma ju� sceny i teatralnej sali, lecz stary polski dw�r, 
co si� dzi� ju� w gruzy zwali� i w upadku legi. Na �cianach sylwetki babek; po 
k�tach gra orkiestra zegar�w, ale cicho, aby nie przeszkadza� rozkochanej parze, 
co list do siebie samej pisze, graj�c komedy� jak na teatrum, najpi�kniejsz� 
scen�, jakiej drugiej nie by�o i nie b�dzie w komedyi polskiej.
�Piszmy wi�c...�
On m�wi, ona pisze.
Prze�liczny list: o anielskiem kochaniu, o t�sknocie pal�cej, o romansie 
rozmi�owanych oczu, o nocy bezsennej, o straszliwych przysi�gach, o 
westchnieniach (przynajmniej raz na p�l godziny...) Tysi�c s��w w jednem s�owie, 
historya obszerna w jednem spojrzeniu.
S�uchamy pilnie. Pie�cimy dotkni�ciem ka�de s�owo, jak przeczysty, z�oty 
klejnot, wyrobiony misternie. Mo�e jest kto w sali, co jeszcze �piewa� o Pilonie 
pod jaworem, o psach nieczujnych, sprzyjaj�cych kochankom. Mo�e kto prze�ywa� 
romanse figurek porcenalowych, wdzi�cz�cych si� do siebie pod kloszami na 
eta�erce.
Wi�c mnie zupe�nie odbiega ochota sprawdza�, czy Klara bucik ma stylowy i 
zawi�zany dobrze, a Anieli chcia�oby si� szepn��, aby sobie nie zaprz�ta�a 
rozkochanej g�owy Tarnowskim, �e j� z uznaniem �porz�dn� pann�� mianowa�, a 
Klar�... �tak�e bardzo porz�dn��...
Dobry u�miech wchodzi na wszystkie twarze, jest chwila, �eby si� chcia�o 
powiedzie� o tem tym ludziom na scenie, �e si� ich niezmiernie mi�uje, wszystk� 
moc� dusz zm�czonych bardzo, za ka�de s�owo dobre, kt�re nigdy nie by�o czem 
innem, ni� by� mia�o; za ka�dy ruch, kt�ry od serca szed� i �wiat si� zdawa� 
cisn�� do piersi; za ka�dy u�miech, kt�ry uczony nie by�, lecz z ust wykwita� 
albo z oczu.
I za tak� chwil�, kiedy ci� co�
�...to w uszach �echce, to co� w oczach parzy,
to biegnie, biegnie, jakby dreszcz po twarzy,
to z twarzy w serce, to jak krople wrz�ce
z serca si� w g�r�, w g�r�, w g�r� wznosi...�.
za tak� chwile dzi�kujesz szeptem samemu sobie, �e� przyszed� na s�uchanie s��w 
dobrych.
I nikt si� wzrusze� w�asnych nie wstydzi!
Wi�c w rozmy�laniu przychodzimy do przekonania, �e jeste�my ludzie dobrzy, 
tylko,., wstydliwi, cho� nam sentyment do twarzy. Ma przeto stary Fredro 
przywilej, �e przed nim, przed osob� szanown�, nie �miemy udawa� kawiarnianych 
cynik�w i zwyrodnia�ych daltonist�w uczucia i robimy si� sentymentalni - jak ja, 
pisz�c te s�owa,
Ta moc zdzierania nam z twarzy naiwnie strojonych masek, to jest wielko�� 
Fredry, kt�ra b�dzie pot�g� za lat sto czy dwie�cie, kiedy maski do twarzy 
przyrosn�, a zmurszej� sztambuchy, w kt�rych potrafimy jeszcze jako tako 
odczyta� namaszczone, a serdeczne sentencye o prostocie ducha. Wtedy jako skarby 
bezcenne stan� si� te wiersze, w kt�rych kamieniem drogim b�dzie ka�dy rym 
niewybredny.
Niechaj b�ogos�awi� s�owa te teatrowi polskiemu:
I. A. KISIELEWSKI
�Ostatnie spotkanie�. (Cze�� druga dylogii).
�S� sami. Przy sobie... Tak bardzo razem, tak bardzo blizko.
Tak cicho.
Tak dziwnie s�ysz�: s�ysz� w�asne milczenie.
Tak dziwnie czuj�: czuj� mu�ni�cie aksamitnych ton�w.
Tak dziwnie widz�: widz� pie�� promienn�. Widz�: pie�� ku nim przysz�a - pie�� 
jasna.
Dwa tony splecione, jak dwa powoje. Dwa d�wi�ki mi�kkie: �Jura� i �Jula�.
Pie�� promienna, pie�� bia�a...�
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Znalaz�em te s�owa w starym, po��k�ym zeszycie krakowskiego ��ycia�. W 
kr�ciuchnym poemaciku Kisielewski z wielk� mi�o�ci� ukazywa� swoich bohater�w, 
Jur� i Jul�. uj�tych w sie�, �spl�tanych jak dwa powoje�. Wyszli na scen�, on, 
nieco pozer, bia�y paw, lubuj�cy si� w swoim w�asnym dramacie, i ona, szalona 
Julka, w �miertelnem przera�eniu, wysi�kiem chwytaj�ca powietrze, jak ryba 
wyj�ta z wody; oczy ma rozpalone gor�czk�, dusz� rozpalon� do bia�o�ci; 
wyci�gn�a przed siebie r�ce i w okropnym krzyku, w dw�ch s�owach ukaza�a sw�j 
straszny dramat: �Dajcie �y�!�
Po widowni poszed� szmer; kto� zakry� r�k� oczy, aby nie ujrze� w�asnego widma z 
dni, kt�re dawno min�y; kto� si� u�miechn�� bez czelnie ironicznie, a przecie� 
smutno; kto� wreszcie rzuci� dusz� swoj� na kolana i szepta�: moja wina! moja 
ci�ka wina!
Jerzy Bore�ski gada� dalej frazesy, mi�y, dobry i sympatyczny; gada� je ze 
�wi�t� wiar�, z zapa�em, kt�rym tylko m�odo�� szturmy przypuszcza, i n�ci� 
szalon� Julk�, ukazuj�c jej przez okno z�ote szczyty, s�o�ce, szale�stwo, 
ekstazy i sztuk�. M�wi� z namaszczeniem, bo nie zauwa�y�, �e tw�rca jego a autor 
sztuki, u�miecha si� weso�o na uboczu i kpi w duszy, bo widzia� ju� wielu takich 
aposto��w go�ow�sych, widzia� ju� wielu Prometeusz�w, kt�rzy nie zdali wskutek 
swoich zaj�� olimpijskich, nauczycielskiego egzaminu; �y� z wielu takimi, co 
nosili mickiewiczowski krawat i bunt w duszy, co tworzy przedziwn� harmoni� i 
jest modne na krakowskich plantach. Wi�c i z Bore�skiego kpi�, bo nie o 
Bore�skiego idzie. Idzie o �szalon� Julk�, kt�r� tymczasem sie� opl�tywa�a 
coraz mocniej i mocniej, d�awi�a j� coraz bardziej, a� leg�a w ko�cu, jak 
powalony zwierz, dysz�c ci�ko. Zaci�a usta i zamilk�a na zawsze.
Ucich�a �pie�� promienna� i �pie�� bia�a�; jeszcze jeden bunt zosta� st�umiony w 
zarodku na chwa�� spo�ecze�stwa, jeszcze jedna m�odo�� osiwia�a w przeci�gu 
jednej nocy; znalaz� si� jeszcze jeden przyk�ad, �e szale�stwa nie s� dozwolone. 
�Tu le�y Julia Apulina... nie! Julia Chomi�ska... Szale�stwa swego ocali� nie 
mog�a�... Z historyi tej �miesznej walki powsta� �weso�y dramat�, tak weso�y, �e 
a� si� p�aka� chce, �e a� si� chce k�sa� palce do krwi. Bo czy� nie spraw...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin