ANNE MCCAFFREY ELIZABETH MOON SASSINAK Tom 1 cyklu PLANETA PIRAT�W KSI�GA PIERWSZA ROZDZIA� PIERWSZY Kiedy wreszcie okaza�o si�, �e transportowiec jest sp�niony, nikogo to ju� nie obchodzi�o. Uroczysto�� rozpocz�a si� dwa dni wcze�niej wed�ug czasu miejscowego, kiedy ostatni poci�g- pe�zak przyby� z Zeebin. Sassinak wraz z innymi uczniami szko�y �redniej wysz�a na powitanie, pomog�a wy�adowa� kanistry z luku pasa�erskiego i zacz�a w��czy� si� po zat�oczonych ulicach. Rok wcze�niej by�a jeszcze odrobin� za m�oda, by korzysta� z podobnej wolno�ci. Nawet teraz przera�a� j� troch� ca�y ten zgie�k i zamieszanie. Liczba mieszka�c�w miasta wzrasta�a trzykrotnie podczas tygodniowej uroczysto�ci, kiedy przybywa�y pojazdy z rud�. Byt tu ka�dy rolnik, g�rnik, technik i in�ynier od poci�g�w-pe�zak�w, ka�dy, kto tylko m�g� przyby� do miasta, a nawet niekt�rzy z tych, co nie powinni si� tu znale��. Kiedy takie t�umy krz�ta�y si� pomi�dzy rz�dami jednopi�trowych budynk�w z prefabrykat�w, s�u��cych m�odej kolonii za mieszkania i magazyny i sklepy, Sassinak wyobra�a�a sobie, �e znajduje si� w prawdziwym mie�cie, po�r�d budynk�w wystrzelaj�cych w niebo �wiata, o kt�rym m�wiono jej w szkole i kt�ry mia�a nadziej� odwiedzi� kiedy� w przysz�o�ci. Spostrzeg�a grupk� dzieciak�w ze szko�y. Rozpozna�a now�, n komiczn� fryzur� Caris. Przecisn�a si� mi�dzy dwoma lawiruj�cymi poprzez t�um g�rnikami i z�apa�a za �okie� przyjaci�k�. kt�ra a� podskoczy�a. - Co robisz! Sass, ty idiotko, my�la�am, �e to... - Pijany g�rnik, jasne. - U boku kole�anki czu�a si� bezpieczniej i odrobin� doro�lej. U�miechn�y si� do siebie i zata�czy�y, parodiuj�c holowizyjny serial Niezwyk�e przygody Carin Coldae. Zanuci�y nawet piosenk� z filmu. Kto� z tylu zagwizda�, wice zacz�y biec. Z drugiej strony ulicy znajomy g�os zawo�a�: - Przysz�y bli�niaczki- szkielety! Pobieg�y jeszcze szybciej. - Ten Sinder - oznajmi�a Caris jak�� przecznic� dalej, kiedy zwolni�y kroku - to planetarny gnojek. - Wcale nie planetarny, tylko gwiezdny. - Sassinak rzuci�a przyjaci�ce gro�ne spojrzenie. Obie by�y wysokie i szczup�e. Dowcip Sindera o bli�niaczkach- szkieletach s�ysza�y wiele razy i nie mog�y go ju� znie��. - Mi�dzygwiezdny. - Caris zawsze musia�a mice ostatnie s�owo. - Nic b�dziemy chyba rozmawia� o Sinderze. - Sassinak poszpera�a w kieszeni kurtki i wyci�gn�a pier�cie� kredytowy. - Zacznijmy wydawa� pieni�dze... - To si� nazywa przyjaci�ka! - za�mia�a si� Caris, z lekka popychaj�c Sass w kierunku najbli�szego stoiska z jedzeniem. Nast�pnego dnia rodzice Sass uznali, �e na ulicach b�dzie dla m�odzie�y zbyt niebezpiecznie. Dziewczyna pr�bowa�a przekona� ich, �e nic jest ju� "m�odzie��", ale niczego nie wsk�ra�a By�a pewna, �e ma to co� wsp�lnego z brakiem opiekunki do dziecka oraz z przyj�ciem dla doros�ych w bloku z o�rodkiem rekreacyjnym. Nastr�j poprawi�y jej nieco odwiedziny Caris. Przyjaci�ka umia�a dogada� si� z sze�cioletni� Lunzie lepiej ni� rodzona siostra, tak wi�c Sass mog�a czyta� bajki dzieciakowi, Janukowi, kt�ry niedawno sko�czy� trzy lata. Wiecz�r by�by nawet ca�kiem udany, gdyby nie to, �e podczas gdy dziewcz�ta usi�owa�y upiec ciasteczka, Janukowi uda�o si� rozsypa� trzymiesi�czn� racj� cukru. Caris pozbiera�a do puszki co si� tytko da�o, ale Sass obawia�a si� reprymendy matki. - Nic martw si� - uspokoi�a j� przyjaci�ka. - Tak, ale... - Sassinak zmarszczy�a nos. " Co to takiego? Ojejku! Ciastka omal nie spali�y si� doszcz�tnie. Tym tak�e mama nic b�dzie zachwycona. W dodatku Lunzie na pewno wszystko wypaple. By�a w takim wieku, �e usi�owa�a wszystkim udowodni�, i� zna ju� r�nic� pomi�dzy bajkami a prawd� i ka�d� opowie�� poprzedza�a s�owami: "M�wi� prawd�, nie k�ami�." Sass nic mog�a tego znie��, chocia� sama, maj�c pi�� lat. udzieli�a podobno nagany Koordynatorowi Bloku za u�ycie przy stole uprzejmego eufemizmu. Jak wszyscy twierdz�, rzek�a w�wczas - Odpowiednie s�owo to "wykastrowany". Sass nie mog�a uwierzy�, �e zdarzy�o jej si� co� takiego. Nigdy w �yciu. nawet w dzieci�stwie, nie potrafi�aby powiedzie� czego� podobnego przy stole. Sprz�ta�a teraz kuchenk�, zbieraj�c cukier i zastanawiaj�c si�, czy nie powinna wreszcie po�o�y� Lunzie i Januka do ��ka. - Osiem dni. - Kapitan u�miechn�� si� do pilota. - Osiem dni powinno nam w zupe�no�ci wystarczy�. Jakie to szcz�cie, �e transportowiec jest sp�niony. Obaj roze�miali si�. Dla nich by�o to star� sztuczk�, dla wszystkich innych za� wielk� tajemnic�, w jaki spos�b udawa�o im si� zjawi� akurat wtedy, kiedy statki "sp�nia�y si�". Nie chcemy przecie� �adnych �wiadk�w. Nie. - Pilot przytakn�� skinieniem g�owy. - Je�li ci g�upcy na nie spili si� jeszcze na um�r w oczekiwaniu na przybycie transportowca, to teraz nasza kolej. Podszyjemy si� pod nich bez wi�kszych trudno�ci, chyba �e m�wi� w jakim� egzotycznym narzeczu - Zobaczmy... - Przerzuci� strony informatora i potrz�sn�� Nie b�dzie k�opotu. To neogaesh, rodzinny j�zyk Orlena. - Pochodzi st�d? - Nie, ale tutejsi koloni�ci przybyli z Innish-Ire, a Orlen jest z zewn�trznej stacji Innish. Pos�uguj� si� tym samym dialektem. To nowa kolonia, nie zmieni�a si� a� tak bardzo. Czy jednak tutejsze dzieciaki m�wi� j�zykiem standardowym? Zgodnie z regulaminem Federacji powinny pos�ugiwa� si� nim ju� w wieku o�miu lat. Wszystkie kolonie zaopatrzono w ta�my i kostki informacyjne dla ��obk�w i przedszkoli. Nie b�dzie z tym problemu. Wezwany na mostek kapita�ski Orlen wymamrota� kilka zda� - chyba w neogaeshu - i nawi�za� kontakt z g��wnym portem kosmicznym planety. "To nie zas�uguje nawet na miano j�zyka" pomy�la� kapitan, dumny ze swojego lapidarnego, tonalnego chi�skiego. M�wi� te� w j�zyku standardowym i dw�ch spokrewnionych z nim dialektach. - Twierdz�, �e nie mog� dopasowa� naszego identyfikatora do danych z akt - odezwa� si� w j�zyku standardowym Orlen, przerywaj�c rozwa�ania kapitana. - Powiedz im, �e s� pijani i nie znaj� si� na rzeczy. - Powiedzia�em im, �e w�o�yli z�� kart�, �e maj� nieaktualne informacje. Poszli sprawdzi�, ale nie w��cz� sieci, dop�ki nas nie sprawdz�. Pilot odchrz�kn��, dyskretnie zwracaj�c na siebie uwag�. Kapitan spojrza� na niego. - Mo�emy wstawi� im do komputera nasz kod... - zaproponowa�. - Nie. To zbyt m�oda kolonia, maj� system kontroli wewn�trznej. Schodzimy w d�, ale rozmawiaj z nimi, Orlen. Je�li dobrze ich zagadasz, nie b�dziemy musieli przejmowa� si� �adnymi �rodkami bezpiecze�stwa. W kapsu�ach bojowych czekali ju� �o�nierze. Mieli r�norodne uzbrojenie, zabrane z dziesi�tk�w z�upionych statk�w i pomniejszych baz. Brak�o im jednak owej romantyki, jaka dawniej kojarzy�a si� z poj�ciem piractwa. Byli napastnikami, gangsterami znacznie gorszymi od zwyk�ych najemnik�w, a do tego doskonale zdawali sobie Spraw� z ceny, jak� przyjdzie im zap�aci�, gdyby zawiedli. Federacja Inteligentnych Planet nie stosowa�a tortur, z rzadka wykonywa�a egzekucje, ale na sam� my�l o tym, �e zostan� wyczyszczeni, przejd� pranie m�zgu, kt�re zmieni ich w potulnych, pilnych pracownik�w, czuli przera�enie. Przestrzegali wi�c swego rodzaju dyscypliny, byli na sw�j spos�b lojalni i pos�uszni dowodz�cym statkiem. W niekt�rych �wiatach nazywano ich Stra�� Wolnych Handlarzy. Kiedy przyby� ju� ostatni poci�g-pe�zak, czujno�� mieszka�c�w kolonii mala�a. Starszy technik Portu Kosmicznego mia� za zadanie kontynuowa� nadz�r i obserwacj�, ale zazwyczaj nie fatygowa� si�, odk�d zainstalowano nowy nadajnik kontrolny, sygnalizuj�cy pojawienie si� statk�w i nawi�zuj�cy z nimi pierwszy kontakt. Po bardzo d�ugim roku, po ca�ych czterystu sze��dziesi�ciu dniach, nie zaszkodzi przecie� ma�y �yczek na rozgrzewk�. Jeden �yk, potem nast�pny... Kiedy wewn�trzny sygnalizator kontrolny nie uzyska� odpowiedzi na sw�j komunikat, gdy uruchomi� system alarmowy, a wszystkie �ar�wki w sali kontrolnej zacz�y miga�, uk�adaj�c si� w przypadkowe, niezrozumia�e wzory, starszy technik pomy�la� najpierw, �e po prostu przegapi� sygna� zewn�trznej wie�y kontrolnej. Zdo�a� jako� odnale�� kombinacj� klawiszy i przycisk�w, kt�ra uspokoi�a mrugaj�ce diody, uciszy� te� podekscytowany i niezbyt trze�wy t�umek, kt�ry zgromadzi� si� dooko�a, by sprawdzi�, co si� sta�o. Jego dezorientacj� wzm�g� jeszcze przyjacielski g�os przemawiaj�cy przez g�o�niki w neogaeshu. Technik stara� si� wyja�ni�, �e wystarczaj�co dobrze m�wi w standardzie, ale pl�ta� mu si� j�zyk. Nagle okaza�o si�, �e kod identyfikacyjny statku nie pasuje do �adnego z zapis�w. Przekl�ci piloci-abstynenci! Siedz� w gwiazdach i nie maj� nic lepszego do roboty, jak przeszkadza� uczciwym ludziom, kt�rzy pr�buj� si� troch� zabawi�. Niby z jakiej racji mia�by wy�wiadcza� im przys�ug�? Niech sami dopasuj� kod statku, albo, je�li tego chc�, mog� l�dowa� bez �wiate� sieci. W��czy� funkcj� wyszukiwawcz� komputera i poci�gn�� z butelki kolejny haust. Otrze�wi�o go dopiero ostrzegawcze buczenie komputera. Statek zbli�y� si�, wisia� nad samym horyzontem, podchodzi� do l�dowania... i lecia� pod czerwon� bander�. "Piraci!" - pomy�la� w os�upieniu. "To piraci! Niemo�liwe..." Jednak�e komputer, me oszo�omiony alkoholem i nie powstrzymany przez pijanego technika, og�osi� ju� pe�ny alarm w budynku i w ca�ym mie�cie. Ciep�ym, spokojnym kobiecym g�osem syntezator mowy oznajmi�: - Uwaga! Uwaga! Zbli�aj�cy si� statek zosta� zidentyfikowany jako niebezpieczny. Uwaga! Uwaga! Lecz by�o ju� za p�no. Sassinak i Caris jad�y ostatnie przypalone ciasteczka, gaw�dz�c ze sob�. Lunzie poj�kiwa�a, przewracaj�c si� z boku na bok na ��ku, a Januk wyci�gn�� si� jak d�ugi i wygl�da� jak jaki� przedmiot wyrzucony przez morze na brzeg. - Ma�e dzieci nie s� istotami ludzkimi - stwierdzi�a Sass, nawijaj�c na palec pasmo ciemnych w�os�w. - To obcy, kt�rzy zmieniaj� kszta�t, jak Weftowie, o kt�rych czyta�am. W ludzi zami...
pokuj106