Halina Olczak-Moraczewska Jacek Krakowski Naram z Terranowej Rozdzia� I Kiedy wreszcie wyl�dowa�em na Ziemi, przez d�u�szy czas nie mog�em przyzwyczai� si� do nowego otoczenia. Mimo specjalnego treningu, mimo setek hologram�w obejrzanych podczas lotu, szok, jaki prze�y�em, na widok ziemskiego krajobra-zu, przez kilkana�cie dni nie pozwala� mi na podj�cie prac zwi�za-nych z moja misja. My, ludzie z Terranovej, nie umieli�my sobie nawet wyobrazi�, jak wygl�da pejza� planety, z kt�rej przed setkami lat przybyli nasi przodkowie. Wychowany pod burym, wiecznie zachmurzonym nie-bem, nie zdawa�em sobie sprawy, jak mo�e wygl�da� b��kit ziem- skiej atmosfery albo niezwyk�e widowisko zachodu s�o�ca. Przy-wodzi�o mi ono na my�l krwawe, �luzowate rozlewiska, spotykane cz�sto w skalistych dolinach Terranovej - widoczny �lad walki mi�-dzy drapie�nymi jaszczurkami a na wp� zdzicza�ymi tubylcami, kt�rych kilkaset lat temu zepchn�li�my w okolice podbiegunowe. Planeta kr���ca wok� Gwiazdy Barnarda by�a dla nas �wiatem z�ym i okrutnym, broni�cym si� przed lud�mi, kt�rzy zmuszeni byli opu�ci� Uk�ad S�oneczny. Po moim przylocie na Ziemi� naczelny dow�dca zespo�u H pu�-kownik Lampert Vren przyj�� mnie wprost po przyjacielsku. Z l�do-wiska pod Atenami odwi�z� mnie w�asnym helikopterem do po�o�o-nego nad morzem Pireusu, kt�ry, jak zauwa�y�em, pe�ni� rol� miej-scowo�ci wypoczynkowej. Luksusowo wyposa�one domy tu� przy pla�y zajmowali wojskowi i ich rodziny przyje�d�aj�ce z Aten na kil-kudniowy wypoczynek. Jeden z takich dom�w Lampert przezna- czy� dla mnie, chocia� spodziewa�em si� raczej, �e wyznaczy mi kwater� w Atenach, w pobli�u zespo�u H. Kiedy go o to spyta�em, wyja�ni� mi, �e wok� hodowli znajduj� si� punkty obserwacyjne, obsadzone wy��cznie stra�nikami odpowiedzialnymi za stan ze-spo�u. Nie wraca�em ju� do tej sprawy, cho� m�j pobyt w Pireusie sprzeczny by� z instrukcjami otrzymanymi na Terranovej. Powinie-nem w�a�ciwie zosta� wprowadzony incognito do centrum hodowli, gdy tymczasem oficjalne powitanie i rozg�os, jaki nadano mojej in- spekcji, spowodowa�y, �e wszyscy mnie ju� znali, a dwaj �o�nierze przydani mi do ochrony musieli przegania� ciekawskich sprzed mojego domu. Co prawda dosta�em do dyspozycji samoch�d i he-likopter- pojazdy anachroniczne, ale wystarczaj�ce do obs�ugi ho-dowli -oraz bezpo�rednie ��cze z centrum dowodzenia, lecz moim zdaniem mo�na by si� by�o oby� bez tych akcesori�w, gdyby od pocz�tku post�powano zgodnie z instrukcj�. Po dw�ch tygodniach ws�uchiwania si� w denerwuj�cy szum morza, pewnego wieczoru po��czy�em si� z Lampertem, o�wiad-czaj�c mu, �e czuj� si� ju� zupe�nie zdr�w i chcia�bym jak najszyb-ciej znale�� si� na terenie zespo�u H, aby ujrze� wreszcie na w�as-ne oczy ow� legendarn� hodowl� ostatnich ludzi egzystuj�cych na Ziemi, miejsce okrzykni�te symbolem i pomnikiem zjednoczenia ludzko�ci. - Czujesz si� ju� zupe�nie zdr�w, Naramie? - spyta�, a jego po-ci�g�a, blada twarz ogl�dana w zbli�eniu na monitorze robi�a wra-�enie zatroskanej. - Jestem w znakomitej formie - odpar�em, zdaj�c sobie spra-w�, �e jego czarne, przenikliwe oczy przygl�daj� si� dok�adnie mo-jemu obrazowi. - Masz jeszcze du�o czasu - rzek� Lampert. - W ko�cu po tak d�ugiej podr�y nale�y ci si� ma�y wypoczynek. - Nie zapominaj, �e m�j meldunek musi dotrze� do Terranovej o wyznaczonym czasie. - Oczywi�cie, wiem o tym - �achn�� si� Lampert rozk�adaj�c r�ce. - Ja niczego nie staram ci si� sugerowa�, s�u�� wszelk� po-moc�. - Chcia�bym wobec tego dzisiaj zwiedzi� hodowl� - powie-dzia�em w spos�b tak zdecydowany, jakby stanowisko Lamperia w tej sprawie wcale nie by�o wa�ne. Wprawdzie otrzyma�em z Terra-novej pe�nomocnictwa pozwalaj�ce mi na daleko posuni�t� nieza-le�no��, jednak przynajmniej niekt�re z nich mia�y pozosta� tajem-nic� dla dowodz�cych ziemskim zespo�em, a�eby u�pi� ich czuj-no��, a tym samym pozwoli� mi na obserwacj� codziennego �ycia zespo�u H. Oficjalny obraz egzystencji ludzi z hodowli znali�my a� nadto dobrze z nadsy�anych regularnie raport�w. M�j rozkazuj�cy ton by� w tej sytuacji nieostro�no�ci�. Dlatego te�, kln�c na siebie w duchu, powiedzia�em zaraz pojednawczo: - Je�eli oczywi�cie nie zak��ci to waszego rozk�adu zaj��. - Wiesz, rzeczywi�cie wola�bym, �eby� im dzisiaj nie prze-szkadza�. Maj� �wi�to. Chodzi o podtrzymanie ci�g�o�ci pewnych 4 obyczaj�w. Przywi�zuj� do tego wielk� wag�. - Rozumiem - odpar�em - przyjad� jutro. - Ale� nie, nie! Zapraszam ci� do siebie. To znaczy zaprasza-my, ja i moja �ona Erna. Zrobi�bym to wcze�niej, ale s�dzili�my, �e wci�� jeszcze nie najlepiej si� czujesz. Dzi� urz�dzamy ma�e przy-j�cie. A poza tym wydaje mi si�, �e oni szykuj� dla nas pewn� nie- spodziank�. Podczas trening�w sugerowano mi do�� wyra�nie, abym unika� towarzyskich kontakt�w z dow�dztwem zespo�u H, ale mo�liwo�� pierwszego zetkni�cia si� z tubylcami przewa�y�a. - Dobrze - powiedzia�em z wahaniem. - Bardzo si� ciesz�. Przyjedzie po ciebie Erna, ja b�d� zaj�ty. - Jego twarz rozpromieniona nieco wymuszonym u�miechem zni-kn�a za chwil� z ekranu monitora. Po p�godzinie niewielki srebrzysty samoch�d nakryty p�prze-�roczyst� kopu�� podjecha� pod m�j dom. Wysiad�a z niego wyso-ka, szczup�a kobieta. Poprawi�a czarne, rozwiane podmuchami wiatru w�osy przygl�daj�c si� krytycznie dw�m salutuj�cym jej stra�nikom. Powiedzia�a co� do nich, jak mi si� wydawa�o, do�� ostrym tonem. Wyszed�em ju� wprawdzie przed dom, ale nie zd�-�y�em us�ysze� ani s�owa. W pierwszej chwili oszo�omi�a mnie uroda Erny i wdzi�k, z jakim sz�a w moim kierunku. Linie jej cia�a pod obcis�ym kombinezonem swoj� harmoni� przypomina�y antyczne rze�by, kt�re zna�em z barwnych, tr�jwymiarowych fotografii. A jednak gdy podesz�a po-daj�c mi szczup�� d�o� o d�ugich palcach, dojrza�em w doskona�o�-ci pochylaj�cej si� ku mnie twarzy szpec�cy j�, ledwie dostrzegal-ny wyraz okrucie�stwa. By� to tylko moment, bo Erna zaraz u�mie-chn�a si� do mnie, jej oczy zab�ys�y i natychmiast zapomnia�em o przykrym wra�eniu, tak sta�a si� dziewcz�ca i pe�na uroku. - Nie spodziewa�am si�, Naramie, �e jeste� m�ody i przystojny! - powiedzia�a na powitanie, przygl�daj�c mi si� mo�e zbyt natar-czywie. - Na fotografiach wygl�da�e� znacznie starzej. - Czy�by tutaj wolno by�o przybywa� w misjach specjalnych tylko brzydkim staruszkom? - Ale� nie, sk�d! l powiem ci, �e gdyby to ode mnie zale�a�o, zabroni�abym starcom wst�pu na Ziemi�, dosy� tu mamy brzydoty. Id�c za ni� przez podjazd i wsiadaj�c do samochodu zastana-wia�em si�, o kim czy o czym m�wi�a z tak� zaci�to�ci�. Jednak gdy zanurzy�em si� ju� w fotel szczelnie obejmuj�cy moje cia�o, Erna odwr�ci�a si� do mnie i, jakby nic si� nie sta�o, pos�a�a mi ol�niewa-j�cy, uwodzicielski u�miech. Milczeli�my przez ca�� drog�, a ja, nie maj�c nic innego do ro-boty, przypatrywa�em si� mijanemu krajobrazowi. ��te, ostro ja�-niej�ce w s�o�cu pag�rki okaza�y si� wydmami, zza kt�rych wido- czne by�y ruiny budowli i strz�py instalacji wyrzucaj�ce w g�r� �ela-zne, poskr�cane ramiona o sm�tnie zwisaj�cych skorodowanych przewodach. Niskie drzewa pokryte ciemnym listowiem rzadko po-jawia�y si� po�r�d tej pustynnej, porzuconej przez wszystkich oko- licy, czepiaj�c si� konwulsyjnie korzeniami wyblak�ej, spalonej s�o�cem gleby. Bia�y pas szosy wznosi� si� �agodnie nad ruinami Aten, aby zej�� zakr�tem estakady w kierunku ob�ych budynk�w dow�dztwa, podobnych do gumowatych, metalicznie po�yskuj�cych naro�li wo-k� strzelistej wie�y ��czpo�ci mi�dzygwiezdnej. Dziesi�tki razy ogl�da�em zdj�cia tego opuszczonego miasta, jednak widok mar-twych dom�w przysypanych piachem, po kt�rym od czasu do cza-su toczy�y si� k��by zesch�ego zielska, wywiera� przygn�biaj�ce wra�enie. Ulice przypomina�y koryta wyschni�tych strumieni, a rozpra�one niebo zdawa�o si� wysysa� resztki wilgoci zaczajonej w mrocznych wn�trzach rozpadaj�cych si� dom�w. Nie mog�em wyobrazi� sobie tego ludnego, gwarnego miasta tysi�c lat temu. Z zamy�lenia wyrwa� mnie g�os Erny i trzask otwieranych drzwi. Nawet nie zauwa�y�em, kiedy zjechali�my z szosy i zatrzymali�my si� nad brzegiem basenu wype�nionego r�ow� wod�, z kt�rego wzbija�y si� strumienie fontann; moje zaskoczenie by�o wi�ksze ni� spowodowane spotkaniem z wymar�ym miastem. Spo�r�d k��b�w g�stej ro�linno�ci sp�ywaj�cej kaskadami li�ci w kierunku zbiornika wyszed� ku mnie Lampert, z daleka ju� pozdrawiaj�c gestem wy-ci�gni�tej r�ki. - Prosimy, jeste�my zaszczyceni, cieszymy si� bardzo - przy-wita� mnie wylewnie i poprowadzi� �cie�k� u�o�on� z marmurowej mozaiki. Szli�my po�r�d krzew�w odurzaj�cych s�odkim zapa-chem, pe�nych drobnych, migoc�cych skrzyd�ami ptak�w, spijaj�-cych d�ugimi dziobami nektar z kielich�w kwiat�w. - To kolibry - rzek� Lampert, widz�c moje zainteresowanie. -Wreszcie uda�o nam si� odtworzy� ich genotyp i teraz s� takie jak dawniej. Z motylami niestety ci�gle s� k�opoty. - A inne zwierz�ta? - spyta�em. Lampert skrzywi� si� i sapn�� ze z�o�ci�. - Wysz�y z tego bezkszta�tne kupy mi�sa. Zreszt�, kto ma si� tym zajmowa�? Praca na Ziemi traktowana jest nieomal jako zsy�-ka. �cie�ka doprowadzi�a nas do olbrzymiego tarasu po�o�onego po drugiej stronie basenu. Ch��d granatowej posadzki, bia�e r�e zwisaj�ce z kratownicy dachu, lekki powiew p�yn�cy z ukrytych kli-matyzator�w - wszystko to zaprasza�o dk) zaj�cia miejsca przy jed- nym z okr�g�ych stolik�w. Usiad�em tylko ja z Lampertem, bo Erna odesz�a na chwil�, �eby si� przebra� do kolacji. . �niadosk�ry s�u��cy w nieskazitelnie bia�ym stroju nala� do wy- sokich kieliszk�w z�otawego p�ynu. - Pi�e� ju� kiedy� wino? - spyta� Lampert podaj�c mi kieliszek. - Nie, ale s�ysza�em o nim. - Usiad�em wygodni...
pokuj106