Sobota Będzie ci policzone.txt

(35 KB) Pobierz
JACEK SOBOTA

b�dzie ci policzone

Monice, Muzie w ci�kich buciorach
1. Gospod� postawiono opodal go�ci�ca prowadz�cego wprost do zakazanego miasta 
Barden. Miejsce by�o dobre, zatem gospodarz nie m�g� narzeka� na brak klienteli. 
Jednak tego dnia mia� tylko czterech go�ci. Mo�liwe, �e pozostali opu�cili 
gospod�, by unikn�� towarzystwa tych czterech, wygl�daj�cych na typy spod 
ciemnej gwiazdy. Ciemnych gwiazd nie mo�na zobaczy� i powiadaj�, �e z tego 
w�a�nie powodu tak trudno odczyta� losy obwiesi�w i bandzior�w.
Tak czy inaczej - lokal opustosza�, a nikt nie odwa�y� si� powiedzie� przybyszom 
z�ego s�owa. Dobrego zreszt� - te� nie. Gospodarz, cz�ek leciwy i do�wiadczony, 
o czym �wiadczy�o bielmo na prawym oku, siwizna na skroniach i przeszkadzaj�ca 
przy chodzeniu podagra, obs�ugiwa� klient�w bez s�owa. Najm�odszy z czw�rki 
nazywany przez kompan�w Kandanem usi�owa� do gospodarza zagada�, wspominaj�c 
mgli�cie o jesiennym ch�odzie przenikaj�cym szpik kostny. W�a�ciciel gospody 
tylko �ypn�� na� prawym, przes�oni�tym bielmem okiem i nieproszony dyskutant 
zamilk�.
Pogoda zaiste by�a paskudna; jesie�, niczym z�odziej przekonany o w�asnej 
bezkarno�ci, ogo�oci�a z li�ci nieliczne przydro�ne drzewa. Wiatr szala� po 
bezkresnej r�wninie i wydawa�o si�, �e w jego szale�stwie nie mo�e by� metody. 
Chwilami dach gospody furkota� gro�nie, jakby ostrzega� ludzi, �e za moment ich 
pod sob� pogrzebie. By�by to jednak r�wnie� jego pogrzeb.
Od kilku godzin przybysze poch�aniali wino, nie p�ac�c za nie. Zanosi�o si�, �e 
zamierzaj� w gospodzie nocowa�. Najstarszy w grupie by� Jago; dobiega� ju� 
pi��dziesi�tki. Wiek oraz karczemne awantury spowodowa�y znaczne ubytki w jego 
uz�bieniu, co ogranicza�o komunikatywno�� niekt�rych wypowiedzi. Kiedy by�o 
trzeba, m�wi� jednak jasno i kr�tko, a wszyscy go s�uchali; by� przyw�dc� grupy. 
Kawalkado niemal dor�wnywa� wiekiem Jagowi. G��wnie milcza�, a jego twarz gin�a 
w cieniu. Cnob by� porywczy i do�� m�ody. Jego oblicze przecina�a �wie�o 
zasklepiona rana. Otwiera�a si� przy gwa�towniejszej mimice, zatem stara� si� 
odzywa� rzadko i nie okazywa� �ywszych uczu�; przy jego temperamencie by�o to 
niewykonalne.
Kandan gada� o dziewkach, kt�re mia� ostatnio w Barden - w jego opowie�ciach 
by�o du�o przesady i towarzysze w�a�ciwie go nie s�uchali. Zreszt� tak naprawd� 
nikt nikogo nie s�ucha� - biesiadnicy wyg�aszali monologi i sami byli ich 
jedynymi s�uchaczami. Jago co jaki� czas wraca� do tematu zas�u�onej emerytury; 
wspomina� te�, �e zlecenie jest ostatnim parszywym zleceniem w jego �yciu. Mo�e 
jedynie milcz�cy Kawalkado �owi� s�owa k�tem ucha, ale i to nic pewnego. Z kolei 
Cnob co chwila wpada� we w�ciek�o��, cho� by�o to w jego stanie niewskazane, 
wraca� wci�� do suki, kt�ra tak fatalnie go urz�dzi�a. Snu� krwawe wizje, jak to 
wypruje jej wn�trzno�ci, kt�rymi nast�pnie nakarmi trzod� chlewn�. Przy trzodzie 
Jago drgn��.
- Zamknij si�, Cnob - rzek�. - Widzia�em w �yciu wi�cej wn�trzno�ci, ni� ty 
dziwek i �wi� razem wzi�tych. Jakby� tego nie przelicza�, nawet na wag�. Odk�d 
si� znamy, nie us�ysza�em od ciebie nic nowego, wi�c wol�, kiedy milczysz. Ta 
kobieta nam nie ujdzie, musi troszczy� si� o bachora.
Kandan, mocno ju� pijany, z m�tnym spojrzeniem i czerwonym obliczem, pocz�� 
niedelikatnie pokpiwa� z zawodowych umiej�tno�ci Cnoba, kt�rego byle dziewka 
naznaczy�a sztyletem na reszt� �ycia. Cnob wpad� we w�ciek�o��, rana na policzku 
zn�w j�a krwawi�. Chc�c nie chc�c Cnob rozlewa� nie tylko swoj� juch�.
Jago dyplomatycznie roz�adowa� sytuacj�, wysy�aj�c Kandana po wino, Cnoba zasi� 
- na g�r�, do go�cinnej izby, by tam opatrzy� sobie ran�.
Gdy zostali przy stole we dw�ch, Kawalkado odezwa� si� po raz pierwszy tego 
dnia.
- Parszywa robota.
- Robota jak robota - odpar� filozoficznie Jago.
- By�em z tob� pod Wardan, Jago. Nigdy przedtem ani nigdy potem nie widzia�em 
tylu trup�w w jednym miejscu, jakby sta� za tym jaki� potworny kolekcjoner. Nie 
widzia�em takiego okrucie�stwa ani takiego morza nonsensownie rozlanej krwi.
- Milcz, Kawalkado - warkn�� Jago, poniewa� i jemu pami�� s�u�y�a dobrze.
- Mordowali�my, bo Sorm za to p�aci�. S�uszno�� sprawy niewa�na, zawsze sz�o o 
to jeno, �e jeste�my najemnikami i z tego �yjemy. Lecz czego� takiego... - 
Kawalkado j�� przemawia� szeptem, jakby d�awi� go w�asny g�os. - Czego� takiego, 
Jago, nikt nigdy od nas nie wymaga�. Jestem, jak ty, morderc� bez honoru, 
urodzonym pod parszyw� gwiazd� i god�em. Ale to... To jest naprawd� z�e... 
Ja�nie o�wiecony ksi��� Sorm Bez Palca postrada� zmys�y.
- Przyj�li�my zlecenie, Kawalkado. Nigdy nikogo nie zawiedli�my, to nasz jedyny 
kapita�. Ksi��� p�aci dobrze. Robota parszywa, ale nie tylko my si� jej 
podj�li�my. Je�li jest piek�o, to nie trafimy tam sami. Po tej robocie wycofuj� 
si� z rzemios�a, a i tobie radz�. Ale dopiero PO tej robocie... Nie martw si�, 
Kawalkado. Czeka nas spokojna, dostatnia staro��.
- Spokojna staro��... I milcz�ce sumienie, co Jago? - zadrwi� Kawalkado.
- Czy ja dobrze s�ysz�?! - krzykn�� Kandan, kt�ry z pomoc� karczmarza doni�s� 
wreszcie wino.- Waleczny Kawalkado sumieniem udr�czon! Dobrze, wi�cej z�ota do 
podzia�u.
- Milcz, ��ty dziobie - westchn�� ci�ko Jago. Pomy�la�, �e pi�tna�cie lat temu 
za takie odzywki Kawalkado odgryz�by m�odemu durniowi j�zyk. Dzi� byli ju� 
starzy, zm�czeni, trapi�y ich niepotrzebne w�tpliwo�ci. �wiat nale�a� do m�odych 
g�upc�w, jak Kandan czy Cnob. Trapi�a ich jeno nadmierna rozrzutno�� oraz 
w�tpliwo�ci co do czysto�ci dziwek branych mi�dzy jednym a drugim pija�stwem.
Ale Kawalkado uda� po prostu, �e nie s�yszy Kandana.
- My�lisz, �e to prawda?
- Co?
- To, co o Sormie gadaj�. O tej... rzezi niemowl�t. O przepowiedni szalonego 
astrologa.
Jago nie odpowiedzia� Kawalkadowi, zanurzy� usta w cierpkim napoju. Jakiego te� 
p�ynu przela� w �yciu wi�cej: wina czy krwi?
- M�wi�, �e to nie szaleniec, jeno �wi�ty cz�ek! - wtr�ci� z przej�ciem Kandan.
- �wi�to�� nie idzie w parze z krwio�erczo�ci� - odci�� Kawalkado. Pochyli� si� 
nad sto�em, a twarz o�wietli� mu chybotliwy p�omie� pochodni. Liczne blizny 
tworzy�y sie� dolin w rozleg�ej r�wninie jego oblicza. - W przeciwnym razie nie 
by�oby po�r�d ludzi m�a bardziej �wi�tobliwego nade mnie!
Zarechotali unisono, ale kr�tko i sucho.
- Prawda chyba - mrukn�� Jago. - Nie m�wmy o tym wi�cej. Nie nam roztrz�sa� 
przyczyny. My jeste�my od skutk�w.
Jago my�la� kiedy� powa�nie o karierze filozofa. Pewien my�liciel zrazi� go 
jednak do tego rzemios�a, udowadniaj�c bezspornie, jakoby zaj�c w �aden spos�b 
nie m�g� dogoni� ��wia. Filozofia pozostaj�ca w sprzeczno�ci ze �wiadectwem 
zdrowych zmys��w wyda�a si� Jagowi pust� igraszk� intelektu. Wybra� zaw�d maj�cy 
wi�cej wsp�lnego z rzeczywisto�ci�.
Kandan, kt�rego rozumem j�a komenderowa� chu�, zapyta� gospodarza o potomstwo 
p�ci �e�skiej. Gdy odpowiedzi� by�o milczenie oraz b�ysk bielma, zrozpaczony, 
zapyta� o siostr� starca. Tymczasem Cnob zszed� na d�; mia� twarz obwi�zan� 
niechlujnie brudn� szmat�. I przez ni� zd��y�a ju� przesi�kn�� krew.
- Do diab�a, Cnob! - krzykn�� Jago; wino szumia�o mu w g�owie jak ocean. - To 
wygl�da jeszcze gorzej. Kawalkado, zaszyj mu t� szram�, a b�dzie ci to 
policzone!
Zmierzch zapad� niespodziewanie szybko, a pomog�y mu atramentowe i ci�kie 
chmury. Jago postanowi� da� komend� do zas�u�onego odpoczynku, lecz nie zd��y�, 
bo w tym momencie nowy go�� zawita� w gospodzie. Wraz z przybyszem wtargn�� do 
�rodka nieproszony, przenikliwy ch��d, kt�ry Kawalkado odczu� jak nag�y dotyk 
�mierci. Ogarn�y go z�e przeczucia, ale nie pokaza� tego po sobie.
Ogie� pochodni rozchybota� si�, a po �cianach pocz�y pe�ga� cienie o 
fantastycznych kszta�tach.
- Kobiety mnie nudz�, �piewu nie s�ysz�, ale ch�tnie napij� si� wina - rzek� 
przybysz. - I niech kto� zajmie si� moim wierzchowcem.
- Nie widz� srebra, nie widz� z�ota - mrukn�� gospodarz. - Mog� jednak patrze� 
niew�a�ciwym okiem.
- Tak, wierzchowcem! - powt�rzy� obcy g�o�niej. - Zanocuj� tu. Ale najpierw 
wino.
- Chyba sk�d� go znam... - szepn�� scenicznie Jago.
Karczmarz, z oci�ganiem, nape�ni� przybyszowi kielich.
W�osy obcego by�y bia�e jak �nieg, ale wygl�da�o to na teatraln� sztuczk� - zbyt 
by� m�ody na tak wszechogarniaj�c� siwizn�. Twarz przybysza okaza�a si� wsp�lnym 
dzie�em autorskim smutku i zw�tpienia; przypomina� psa, kt�rego najpierw kto� 
dotkliwie obi�, by nast�pnie odebra� mu upragnionego gnata. Pies wlecze si� 
zatem do budy, by tam szuka� schronienia, ale na miejscu znajduje zgliszcza. 
Nieznajomy wygl�da� na cz�owieka zmierzaj�cego z podziwu godn� konsekwencj� od 
kl�ski do kl�ski. Mimo to by� rycerzem - �wiadczy� o tym nie tylko miecz u boku, 
wykonany z drogiej, najpewniej daleta�skiej stali; r�wnie� i god�o na piersi - 
Wiewi�rka Bez Kity. Jago du�o by da� za takie god�o. To, kt�re od wiek�w 
przynale�a�o do rodu Jaga - Koniczyna Bez Li�ci - by�o przyczyn� nieustannych 
zgryzot najemnika. Albowiem im wy�szy w hierarchii byt�w organizm na godle, tym 
wy�szy status posiadacza. God�ami arystokrat�w bywa�y zwykle ptaki, rzadziej - 
ryby. Powiadano, �e god�em Cesarza by�a Kobieta Bez W�os�w �onowych. Kr��y�y 
r�wnie� pog�oski, nie potwierdzane jednak przez autorytety, �e god�em w�adcy 
odleg�ej krainy Hongh mia� by� Upad�y Anio� Z Jednym Skrzyd�em.
A� nagle przypomnia� sobie Jago, kim jest przybysz. Przypomnia� sobie, cho� 
kiedy go widzia� ostatni raz, nie wygl�da� rycerz na psa obitego, a na krwi 
�akn�cego. Jego oblicza nie rze�bi�y smutek i zw�tpienie pospo�u, ale niczym nie 
wzruszona pewno��, a jego w�osy... w�osy by�y czarne. Czarne jak noc bez gwiazd.
- Kwaidan - szepn�� Jago i doda� g�o�niej: - Witaj, panie!
- On nie s�yszy - powiedzia� gospodarz. - Sp�jrz, panie, na jego uszy.
Kwaidan nie mia� uszu.
- Kwaidan - mrukn�� Kawalkado. - S�ysza�em to imi�.
Jago opr�ni� dzban z wina i wsta� z �a...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin