Norman Spinrad Je�dziec na pochodni Norman Spinrad nale�y do tego pokolenia pisarzy SF, kt�rzy stoj�c na barkach takich tw�rc�w gatunku jak Asimov czy Clarke pos�ugiwali si� konwencj� fantastyczn� dla realizacji swoich bardzo r�norodnych zamierze� pisarskich (B.W. Aldiss, U. Le Guin, G. Wolfe). Tutaj Spinrad daje swoj�, psychodeliczn� wersje poszukiwania ostatecznej prawdy poprzez pi�trzenie dozna� estetycznych, osadzon� w ulubionej przez niego atmosferze schy�kowo�ci. Mikropowie�� ''Je�dziec na pochodni'' zosta�a nagrodzona Jupiterem w, roku 1975. L.J. Rozdzia� I Siej�c t�czowe b�yski z obcis�ego lustrzanego kostiumu, spowity w ob�ok czarnej peleryny, Jofe D'mahl wtargn�� poprzez dymnie po�yskliwy ekran �ciany-burty ogromnego salonu-okr�tu, przy akompaniamencie pierwszych takt�w Pi�tej Symfonii Beethovena. Wraz z jego cia�em, migotliw� �cian� przenikn�o widmo �wiat�a, obwieszczaj�c naocznie obecno�� gospodarza rt�ciowymi pulsuj�cymi b�yskami. Wszystkie g�owy si� odwr�ci�y, wszystkie postacie zamar�y i ca�e przyj�cie zastyg�o na d�u�szy bit, w kt�rym Jofe D'mahl przywita� go�ci ironicznym p�uk�onem. Dopiero, kiedy ruszy� po mglistym parkiecie w stron� unosz�cej si� w powietrzu tacy z ol�niewaczami, bankiet odzyska� poprzedni rytm. Jofe D'mahl zrobi� wej�cie. Wybra� z tacy purpurow� kulk�, wrzuci� ol�niewacz do ust i wgryz� si� przez wyrafinowan�, orze�wiaj�c� g�bczasto�� w przejmuj�ce j�dro aksamitu, doznaj�c smakowego orgazmu. Pierwsza klasa, autorstwa niejakiej Lindy Wolder - tak powiedzia�a Jiz i jak zwykle trafi�a w dziesi�tk�. D'mahl wczu� nazwisko Lindy Wolder do swojego banku, w��czaj�c je w �cie�k� zmys�ow� z ostatnich dziesi�ciu sekund i uzupe�niaj�c nim bie��c� list� bankietow�. W rzeczy samej, to wschodz�ca gwiazda, trzeba o niej pami�ta�. Postuka� w szybuj�c� tac�, aby pod��a�a za nim i ruszy� poprzez wielobarwn�, si�gaj�c� kolan mg��, rozdaj�c uk�ony i spojrzenia soczy�cie zielonych oczu, ch�on�c klimat, kt�ry sam powo�a� do �ycia. D'mahl skusi� samego Hiro Korakina, aby zaprojektowa� mu grand-salon jako interpretacje osobowo�ci. Korakin wywiesi� z kad�uba statku olbrzymi�, p�kolist� p�yt� usianego b�belkami powietrza szmaragdu i nakry� ten wielki taras kloszem z przezroczystego plexi, oferuj�c go�ciom D'mahla zapieraj�cy dech w piersiach, bezpardonowy obraz wszech�wiata. ''Excelsior'' mie�ci� si� w�a�ciwie w centrum Wielkiego Szlaku, za� lini� horyzontu salonu wyznacza�a liczna flota statk�w - dumne drogocenne miasto migotliwych �wiate�. Dziesi�� kilometr�w przed dziobem ''Excelsiora'', b�ona wodorowa o wygl�dzie zorzy polarnej oddziela�a ich od niezmierzonej nago�ci przestrzeni mi�dzygwiezdnej. Wyjrze� poza kraw�d� tarasu, w wypolerowan� i rozjarzon� �wiat�ami czelu�� cylindrycznego kad�uba ''Excelsiora'', znaczy�o stan�� oko w oko z widokiem, kt�ry wsysa� si� w g��b duszy, a� po samo dno - bezdenny mi�dzygwiezdny jar, bezgraniczna czarna studnia, a w niej miriady gwiazd jak po�yskliwe drobinki nieznacz�cego py�u - nico�� rozci�gni�ta po wieczno�� w czasie i przestrzeni. Gdzie� w tej czerni, w nieokre�lonym punkcie, niewidoczny pi�ropusz pochodni ''Excelsiora'' ��czy� si� z dwoma tysi�cami trzydziestoma dziewi�cioma podobnych sobie pi�ropuszy pochodni innych statk�w, w eteryczny ogon komety z ledwie widzialnego p�omienia o barwie fioletu, kt�ry blak� stopniowo w cienk� smu�k�, ci�gn�c� si� po wieczno�� w g��b czelu�ci. By� to �lad przej�cia Karawany, kt�ry jak nitka z k��bka rozwija� si� wstecz w przestrzeni i czasie, na odleg�o�� setek lat �wietlnych i blisko dziesi�ciu stuleci, �lad dostrzegalny, kt�ry mo�na by, zdawa�o si�, prze�ledzi� wzrokiem poprzez wieki a� po sam ogr�d utracony - Ziemi�. Jofe D'mahl wiedzia� doskonale, �e dla wielu z jego go�ci owo dos�owne, realistyczne zobrazowanie kondycji ludzkiej jest czym� niepokoj�cym, przera�aj�cym, mo�e nawet w z�ym gu�cie. Ale to by�o ich zmartwienie: dla D'mahla by� to widok osza�amiaj�cy, co, naturalnie, s�usznie podnosi�o jego i tak ju� wysok� opinie o w�asnej osobie. Nie bez kozery Krakin cieszy� si� s�aw� najlepszego psychitekta w Karawanie. Wn�trze grand-salonu D'mahl urz�dzi� jednak osobi�cie, przy nieocenionej wsp�pracy Jiz Rumoku. Na przezroczystej szmaragdowej posadzce zasadzi� migotliwy las rubinowych, szafirowych, diamentowych i ametystowych drzew, zwodniczo wiernie na�laduj�cych �ywe formy z odleg�ej przesz�o�ci, kt�re przy ka�dym najl�ejszym drgnieniu powietrza trzepota�y po�yskliwymi li��mi z kryszta�u. Efekt dope�nia�a wonna mg�a, w kt�rej miesza�y si� b��kitne, czerwone i liliowe odcienie wiecznie opalizuj�cych drzew i kt�ra poza klimatem ba�ni utrzymywa�a sta�� grawitacj� 8 gs na synck. Dla z�agodzenia ostro�ci kryszta�owych kraw�dzi, Jiz wystara�a mu si� o zestaw czterdziestu pufo-kul, puchowych balon�w w stonowanych odcieniach zieleni, br�zu, ochry i szaro�ci, kt�re szybowa�y gdzie popad�o tu� nad poziomem posadzki, dop�ki kto� w nich nie usiad�. Korakin uchwyci� rdzenn� dla D'mahla przenikliwo�� widzenia, a sam Jofe do��czy� do tego neobarokowy styl swoich ostatnich sensos�w. Wynik�e z tego po��czenia dzie�o sztuki tchn�o paradoksem, jakim by�a sama Karawana. Dla go�ci paradoksem owym by� Jofe D'mahl. W zgodzie z w�asnym ego, D'mahl nie czyni� w tej kwestii �adnych rozr�nie�. Lista go�ci by�a r�wnie� dzie�em sztuki w nowym, neobarokowym stylu D'mahla - zgromadzi� konstelacje ludzi stworzonych do tego, aby to �asi� si� przymilnie, to zn�w zgrzyta� jak pot�uczone szk�o, tu i �wdzie popiera� p�odozmiany, ale ca�y czas trzyma� na ogniu staro�wiecki imbryk karmy. Jans Ryn brylowa�a jak zwykle przed mieszan� kompani�, w kt�rej znajdowa� si� miedzy innymi g��wny stra�nik pochodni ''Excelsiora'', dwaj ziemioryjcy z Kantucka, oraz Tanya Davis, �mija w at�asowej sk�rze. Znaczny t�umek asystowa� te� zagorza�ej dyskusji mi�dzy Dalt� Reed a Trombleau, astrofizykiem z Polany. Mniej znaczni go�cie kr�cili si� to tu, to tam, pe�ni�c mniej znaczne, role. Aby przyj�cie mog�o b�ysn�� pe�nym blaskiem pochodni, potrzebny by� katalizator. I dok�adnie o 24.00 katalizator taki mia� si� wstrzeli� w ich niewinne czujniki - mia�o to by� premierowe wyczucie nowego senso Jofe D'mahla pt. ''W�druj�cy Holendrzy''. D'mahl wyrze�bi� z pr�ni rzeczywist� prym� - i by� tego �wiadom. ... dzi�ki si�gni�ciu poza granice pierwotnego promieniowania a nast�pnie �ledzeniu nitki a� do k��bka... -... jak tysi�c s�o�c, powiedzieliby na Alamagordo, Jans, a to zaledwie o jedn� zapor� i jedno pole przep�ywu st�d... - ...pan si� musi czu� jak Prometeusz... - Jofe! Ten tutaj nova przechwala si�, �e uzyska� wz�r spektralny dla �ycia organicznego - krzykn�a Dalta, wci�gaj�c D'mahla na moment w swoj� orbit�. - Na ta�mie gwiazdoskopowej? - zapyta� z pow�tpiewaniem D'mahl. - W teorii - przyzna� Trombleau. - Sk�d my to znamy? - skwitowa� D'mahl, racz�c si� kolejnym ol�niewaczem panny Wolder. K�s przecisn�� si� miedzy z�bami, po czym eksplodowa� gorzk� s�odycz�, kt�ra niemal natychmiast przerodzi�a si� w d�ugotrwa�y, dymny posmak. Niez�e, pomy�la� D'mahl, oddalaj�c si� tanecznym krokiem od rozwartych ust Trombleau, zanim zosta� wessany w dyskurs. D'mahl brodzi� w oparach mgie�; zaszed� znienacka Arniego Simkova, klepn�� po ty�ku Dariusa Warnera i stan�� przy grupce go�ci otaczaj�cych Johna Benin�, kt�ry by� w senso punktem widzenia. Pr�bowali wyci�gn�� z niego co� na temat senso, ale John dobrze widzia�, �e je�li pu�ci�by par� przed premier�, jego szans� na ponown� wsp�prace z Jofe D'mahlem osi�gn� r�wno jeden bzdet. Nie b�d� taki, Jofe, powiedz nam co� nieco� o tych W�druj�cych Holendrach - nalega�a kobieta odziana w ob�ok jaskrawo��tej mg�y. D'mahl nie przypomina� jej sobie ciele�nie, ale nie zada� sobie trudu wczucia si� po informacje. Wgryz� si� natomiast w sze�cienny ol�niewacz, kt�ry zatomizowa� si� pod dotkni�ciem z�b�w, na jeden szalony mikropuls wybielaj�c ka�d� z osobna synaps� ust. Fuj. - Zdradz� wam dwie rzeczy - powiedzia�. -Jednym z dw�ch g��wnych punkt�w widzenia by� John Benina, ca�o�� za� jest mitmaszem. Rozleg� si� ch�ralny j�k, pod os�on� kt�rego D'mahl odbi� rykoszetem w stron� Jiz Rumoku, stoj�cej w oparach zielonej mg�y z kim�, kogo nie potrafi� zidentyfikowa�. Jiz Rumoku by�a jedyn� osob� obdarzon� przywilejem zapraszania na bankiety D'mahla w�asnych go�ci, a tak�e jedyn� chyba osob�, kt�ra nie maj�c nic wsp�lnego z powstaniem ''W�druj�cych Holendr�w'' mia�a o dziele jakiekolwiek pojecie. Gdyby podejrzewa� Jofe D'mahla o posiadanie duszmana, (co jest za�o�eniem mocno w�tpliwym), duszmank� jego by�aby Jiz. Ubrana by�a, jak zwyk�e, w ostatni krzyk jutrzejszej mody: kombinezon ze �wietlistej, wygl�daj�cej na sztywn�, zielono-purpurowej tkaniny z mozaik� figur geometrycznych, dopasowany do linii cia�a jak �redniowieczna zbroja. Poszczeg�lne p�aszczyzny uwidacznia�y si� subtelnie z ka�dym ruchem, daj�c wspania�y owadzi efekt, ukoronowany wysokim, pierzastym grzebieniem, w kt�rym wymodelowane by�y elektrostatycznie jej d�ugie, czarne w�osy. Uwag� D'mahla jednak przyci�gn�� jej towarzysz, gdy� by� to bez w�tpienia pr�niojad. Poza niebieskimi slipami i sanda�ami nie mia� na sobie nic; na ca�ym ciele ani w�oska, a �ysa czaszka pomalowana by�a na kolor srebrny. Pomijaj�c kreacj�, natychmiast zdradza�y go oczy: b��kitne okna plexi wpatrzone w niesko�czony wszech�wiat absolutnej czerni uwi�zionej dzi�ki jakiej� topologicznej sztuczce we wn�trzu jego po�yskliwej czaszki. D'mahl wczu� ten obraz do banku czuciowego. - Imi�, nazwisko - wyda� wewn�trzne polecenie. W jego umy�le pojawi�o si� nazwisko ''Haris Bandoora''. - Dane, w skr�cie - za��da�. - Haris Bandoora, lat standardowych pi��dziesi�t aktualnie dow�dca statku zwiadowczego ''Bela-37''; powr�ci� do Karawany w ubieg�y wtorek, 4.987. Raport w bie��cy...
pokuj106