WOJCIECH �WIDZINIEWSKI konsekrowany Ko� niespokojnie strzyg� uszami i rzuca� �bem, chrapi�c z niezadowolenia. Powo��cy m�czyzna wyplu� prze�uwany rzemie� i zaniepokojony zapyta� cicho: - Co jest, P�ochy? Ko� parskn��, a wo�nica zatrzyma� zaprz�g, zeskoczy� i rozejrza� si� w obie strony le�nego traktu. Cisza, nikt nie nadje�d�a�. Poci�gn�� par� razy nosem i u�miechn�� si� do siebie. Wskakuj�c na kozio�, powiedzia� do konia: - Co, P�ochy, wci�� pami�tasz p�on�ce �adownie "Dromadera", wype�nione po brzegi smo��? Nie dziwi� si�. Troch� czasu min�o, zanim odr�s� ci ogon - cmokn��. Pow�z ruszy�. - Mog� si� z tob� za�o�y�, a nawet z samym Konsekrowanym, �e to tylko le�ny smolarz, ale ty mi i tak pewnie nie uwierzysz... - ko� zacz�� gniewnie zarzuca� �bem i boczy� si�. - No, spok�j, P�ochy! Jeste� r�wnie g�upi jak ludzie, mia�em o tobie lepsze zdanie! Nadal jechali lasem, a wo� wytapianej smo�y nasila�a si�. W ko�cu za kt�rym� z zakr�t�w otworzy�a si� nagle polana i wyros�a chata. Wybudowana z nieociosanych k��d sosnowych uszczelnionych mchem, wydawa�a si� pi�knym pa�acem w tej bezludnej g�uszy. Przy niej, w umorusanym sk�rzanym fartuchu, uwija� si� ogromny m�czyzna o czarnych jak smo�a w�osach i pot�nych, r�wnie smolistych w�siskach. Zreszt� wszystko dooko�a wydawa�o si� bardziej czarne ni� powinno. Nawet rosn�ce przy domu mlecze mia�y ciemno��te kwiaty. P�ochy jawnie zacz�� si� buntowa�. Przewracaj�c przestraszonymi oczami usi�owa� wyrwa� si� do przodu. Min�o troch� czasu, zanim si� przyzwyczai� do zapachu smo�y. - Witajcie, smolarzu, jak tam praca?- zagadn�� wo�nica. Smolarz przyjrza� si� przyjezdnemu i odpowiedzia� uprzejmie, ale z rezerw�: - �e tak powiem, wrze. Wo�nica u�miechn�� si�. - To dobrze. Nie chcecie przypadkiem kupi� kuferka albo skrzyni? Smolarz troch� si� rozlu�ni� widz�c, �e prawdopodobnie ma do czynienia z handlarzem. - Nie potrzebuj�, ale macie mo�e troch� m�ki? - A znajdzie si� woreczek czy dwa. Rzemie�lnik ca�kowicie si� rozpromieni�. - Ju� dwa tygodnie, jak �em chleba nie mia� w ustach. Zapraszam w go�cin�. Mam troch� dziczyzny, a i gorza�ka si� znajdzie. Wo�nica spojrza� na s�o�ce kryj�ce si� g��boko mi�dzy drzewami. - A nocleg u was si� znajdzie? - Przecie� powiedzia�em, �e zapraszam w go�cin�. - Zaproszenie przyj�te, tylko oporz�dz� konia. Nazywam si� S�owik. - Smolarz jestem. Dziczyzna by�a troch� za s�ona, ale napitek doskona�y. - Gdzie� ty w tej g�uszy, mo�ci panie S�owiku, chcesz te swoje skrzynie sprzeda�, co? - zacz�� mi�dzy jednym a drugim kubkiem Smolarz. - Niewielu tu ludzi �yje, a i ci co tu mieszkaj�, w zbytki nie op�ywaj�. - Ot�, mo�ci Smolarzu, mam tu specjaln� skrzyni� przez klan Oka sklecon� dla wielkiego maga, kt�ry w tym lesie si� podobnie� ukrywa - g�adko sk�ama� S�owik. Smolarz zmarszczy� brwi. - Nigdy nie s�ysza�em, a�eby w tej okolicy �y� jaki� wielki czarodziej, ale nie by�by on pot�ny, gdyby o jego skryciu wiedzia� nawet smolarz. - Co racja, to racja. Ci�ko chyba b�dzie go znale��. �ykn�li z kubk�w. - A co tam w �wiecie s�ycha�? - znowu zacz�� gospodarz. Przybysz chwil� si� zastanawia� czy powiedzie� prawd�. - Konsekrowany nie �yje. Znowu chaos pogr��y� klany. Smolarz spojrza� na czo�o go�cia. Trzy pionowe naci�cia. Klan Ci�tych. Klan Konsekrowanego. On sam nale�a� do K�. - W tej g�uszy nie zwracamy uwagi na klany. Wystarczy nam walka z lasem - powiedzia� stanowczo. S�owik rozwa�a� przez chwil�. Powiedzia� w ko�cu: - Tak te� my�la�em i dlatego jad� przez puszcz�. - Zostawmy wi�c �wiat wielkich, a zajmijmy si� piciem. - Smolarz dola� gorza�ki do kubk�w. S�owik bardzo si� pilnowa�, a mimo to spi� si� do nieprzytomno�ci. Obudzi� si� zaniepokojony, pr�buj�c zrozumie�, gdzie si� znajduje. Ostatnie, co pami�ta� to toast wzniesiony "Na pohybel klanom". Potem pstryk! Kto� zdmuchn�� �wiec�. Podni�s� si� i j�kn�� czuj�c b�l g�owy i nudno�ci. Wsta� jednak i powoli powl�k� si� do ceberka z wod�. Pi� �apczywie, oblewaj�c si�. Wyszed� na zewn�trz i pozdrowi� pracuj�cego Smolarza. Gospodarz rzuca� na niego podejrzliwe spojrzenia. - Wczoraj troch� za du�o o sobie powiedzia�e�. Mo�e nie powinienem tego m�wi�, bo mnie za to zabijesz, ale wiem, kim jeste� i co wieziesz. Jestem z tob�, gdy� �aden klan nie powinien w ten spos�b zdobywa� przewagi nad innym klanem. Mo�esz mi zaufa�, gdyby kto� o ciebie pyta�, to nigdy nawet tu nie dojecha�e�. Mo�liwe, �e skr�ci�e� przy Dw�ch G�azach, a mo�e przeprawi�e� si� przy B�ystce czy Leniwej. Dla mnie ciebie tu nie by�o. S�owik rozwa�a� s�owa Smolarza. Przekl�� swoj� s�abo�� do gorza�ki. Nigdy nie potrafi� sobie odm�wi�, co cz�sto by�o przyczyn� k�opot�w. Tak jak teraz. Dla dobra sprawy powinien zabi� Smolarza. Jednak je�li pojedynczy kupiec pozostawia�by za sob� szlak trup�w, kto� m�g�by szybko zorientowa� si�, �e co� tu nie gra. W ko�cu zdecydowa�, �e przynajmniej raz w swoim trzydziestoo�mioletnim �yciu musi komu� zaufa�. - Nie zabij� ci�, ale musz� wiedzie�, czemu chcesz mnie os�ania�, w ko�cu jeste� z innego klanu? - By�em w Chwale, gdy zaatakowa�y nas o�ywie�ce Fal. Zgin�a wtedy moja �ona i moi rodzice. Dlatego jestem tutaj. Nie ma dla mnie miejsca w �wiecie walcz�cych klan�w. S�owik pokiwa� g�ow� ze zrozumieniem. Miasteczko Chwa�a ju� nie istnia�o. Prawie wszyscy jego mieszka�cy zgin�li, a ci, co prze�yli, nie chcieli tam pozosta�. Tak wi�c Chwa�a pozosta�a miastem ruin i grozy, a jednocze�nie symbolem bezsensownej wojny klan�w u�mierzonej dopiero przez nowego Konsekrowanego. Wierzy� temu cz�owiekowi i nie czu� potrzeby zabijania go. Rozstali si� w pokoju. Nie ma nic nudniejszego ni� podr� wozem przez las. Monotonia drogi i postoj�w sprawia, �e cz�owiek zaczyna du�o rozmy�la� nad sob� i �wiatem, a to przy misji S�owika bardzo niebezpieczne. Troch� mniej koncentracji i mo�na sko�czy� obok drogi ze sztyletem w plecach. I prawie tak si� sta�o. By� tak zamy�lony, �e wyczu� czyj�� obecno�� dopiero jak si� z ni� zr�wna�. - Hej! Dobry cz�owieku, co tam wieziesz? - odezwa� si� g�os zza drzewa. Zaskoczony S�owik �ci�gn�� wodze. Z lasu wyskoczy�o dw�ch m�czyzn, a na bud� wozu zsun�� si� z drzewa trzeci. Czwartego S�owik wyczu� z ty�u, za zaprz�giem. Ten na wozie przy�o�y� mu od ty�u sztylet do szyi. S�owik przyjrza� si� stoj�cym m�czyznom. Jeden z nich, chudy i pryszczaty, wygl�daj�cy na nastolatka, niedbale opiera� si� o �uk. Drugi, gruby i wysoki, z d�bow� maczug�, zdawa� si� by� szefem bandy. - Kto pyta? - spokojnie powiedzia� S�owik, szykuj�c plan walki. - Czy to istotne? - powiedzia� ten z maczug�, wzruszaj�c ramionami. - I tak zaraz umrzesz. Nie lubimy niespodzianek, wi�c uprzejmie prosimy, �eby� nas poinformowa�, co nam przywozisz. - Wida�, �e go bawi�a rozmowa. Pryszczaty ziewn�� i popatrzy� gdzie� w las. - Przykro, ch�opaki, ale to, co wioz�, jest dla mnie tak wa�ne, �e b�d� musia� was zabi�.- Roze�miali si�. Sztylet mocniej przytuli� si� do grdyki S�owika. - Jak chcesz to zrobi�, pewniaczku?- zagadn�� pryszczaty. - Jestem �piewakiem. - Troch� spowa�nieli, ale nadal na twarzy mieli drwi�ce u�miechy. - Chy�y! Sprawd� no t� bud� - zwr�ci� si� herszt do bandziora z ty�u. - Nie ma ju� �piewak�w na �wiecie, a zreszt� ostatnio dorwali�my jednego takiego i faktycznie �piewa�, ale cienko, bo mu jaja urwali�my. - Wszyscy gruchn�li �miechem. S�owik m�g� ich teraz zaatakowa�, ale nie chcia� sobie odm�wi� przyjemno�ci zobaczenia ich twarzy, gdy dowiedz� si�, co przewozi. Te rzadkie chwile okrucie�stwa, na jakie sobie pozwala�, bardzo poprawia�y mu nastr�j. Herszt spojrza� na ty� wozu i spowa�nia�. - Co si� sta�o, Chy�y? - �piewak zacz�� nuci� Psalm Drugi, "Zniewolenie". - Co tam znalaz�e�? Chy�y nie odzywa� si�. �piewak nuci� coraz g�o�niej. - No co jest? - dopytywa� si� gruby. S�owik nieznacznie poruszy� si�, dotykaj�c g�ow� r�ki trzymaj�cej n�. Sztywna, �adnego drgni�cia mi�nia. Psalm zacz�� ju� dzia�a�. - M�w�e! - herszt pr�bowa� da� krok do przodu, jednak ze zdziwieniem stwierdzi�, �e nie mo�e si� ruszy�. - To Konsekrowany... - Chy�y bardzo powoli wydusi� z siebie s�owa. Pie�� i na niego zacz�a dzia�a�. S�owik, wci�� �piewaj�c, rzuci� okiem na grubego i pryszczatego. U obu bardzo powoli zacz�� wyp�ywa� na twarz wyraz zaskoczenia. S�owik si�gn�� przez g�ow� za kark trzymaj�cego go m�czyzn�, a drug� r�k� z�apa� jego sztylet. Nast�pnie, przerzucaj�c go przez rami�, wbi� mu n� mi�dzy �ebra. Zw�oki uderzy�y w zad konia, lecz P�ochy, r�wnie� zniewolony psalmem, nawet nie zareagowa�, i grzmotn�y o drog�, przewracaj�c grubego. S�owik zeskoczy� z koz�a i wyci�gni�tym z buta sztyletem zabi� ledwo broni�cego si� pryszczatego. Odwr�ci� si�, by w por� zauwa�y�, jak Chy�y mierzy do niego z kuszy. Chy�y podczas �piewania psalmu sta� najdalej, wi�c by� s�abiej zniewolony ni� reszta. �piewak nie zastanawiaj�c si� rzuci� no�em. Chy�y pochyli� si� do przodu i wypu�ci� pocisk. Be�t a� po lotki zag��bi� si� w ciele wci�� le��cego herszta bandy. �piewak wyprostowa� si� i popatrzy� na pobojowisko. - No, ca�kiem nie�le - powiedzia� i pchni�ciami no�a odzyskanego z cia�a Chy�ego upewni� si�, �e wszyscy s� martwi. Zaci�gn�� zw�oki g��boko w las, a plamy krwi zasypa� piaskiem. Jeszcze raz rozejrza� si�, sprawdzaj�c czy nie zosta� �aden �lad walki. Strzykn�� �lin� przez z�by i wskoczy� na kozio�. Pogwizduj�c pop�dzi� P�ochego. W�z z terkotem ruszy� le�n� drog�. Dwa dni p�niej oderwa�o mu si� ko�o. Kl�c szpetnie �piewak zsun�� si� z przechylonego wozu i obejrza� uszkodzenia. P�k� klin mocuj�cy ko�o do osi. Mia� kilka zapasowych, jednak sam nie da rady podnie�� wozu ani zamocowa� ko�a. Sta� tak bezradnie, drapi�c si� w g�ow�. Wtedy us�ys...
pokuj106