Adam Wi�niewski-Snerg Dzikus HORDA to po��czona wi�zami rodowymi gromada dzikich ludzi (m�czyzn, kobiet, starc�w i dzieci), kt�ra wzorem pierwotnych plemion przedziera si� w przestrzeni wype�nionej zabudowaniami bezludnej cywilizacyjnej d�ungli. Zamiast g�szczu drzew ziemi� pokrywaj� architektoniczne cuda wzniesione przez konstruktor�w przysz�o�ci. Mieszka�c�w nie ma, wi�c nikt nie wie, jak sterowa� skomplikowanymi urz�dzeniami. Pokolenia hordy walcz� o �ycie w tajemniczych warunkach. Pustka dom�w i ulic w zestawieniu ze sprawno�ci� dzia�aj�cych wsz�dzie mechanizm�w urbanistycznych tworzy osobliwy klimat dla koczuj�cej gromady. Pytanie "Dlaczego las jest ogromny, gro�ny i bezludny?" - jak kiedy� dla cz�owieka urodzonego w d�ungli - nie ma sensu. 1 Urodzi�em si� na peronie metra, a wi�c w scenerii niezwyk�ej dla takich wydarze�. To mo�e niewiarygodne, lecz od pierwszej chwili, gdy otworzy�em oczy, mia�em �wiadomo�� istnienia i my�la�em o wszystkim przytomnie - jak cz�owiek dojrza�y psychicznie. Od razu sta�em si� krytycznym obserwatorem wypadk�w, z czego przecie� nie wynika, �e czu�em si� mniej bezradny ni� inne dziecko. Bezsilno�� moja wysz�a na jaw zaraz po urodzeniu, kiedy wyda�em z siebie dono�ny skrzek noworodka. Bo mia�o to by� ostre przekle�stwo, bezkompromisowe w ocenie odkrytej rzeczywisto�ci i r�wnocze�nie bardzo niesprawiedliwe, wprost pod�e, ale nawet ono nie by�o do�� mocne do wyra�enia grozy doznanego wstrz�su. Na marmurowej p�ycie obok matki le�a�a te� moja male�ka siostrzyczka. Dzi�ki niej nie musia�em zagl�da� do lustra, by mie� poj�cie o w�asnym wygl�dzie. Spuchni�ta i sina twarzyczka uk�ada�a si� do p�aczu, czym dawa�a wyraz niezadowolenia z losu. Po�rodku swego brzuszka widzia�em kikut przegryzionej p�powiny, a po obu jego stronach - male�kie n�ki, dr��ce z zimna nieforemne ko�czyny, kt�re protestuj�c przeciwko nieludzkim warunkom �a�osnymi podrygami kopa�y powietrze. To by� koszmar! Wszystkie si�y zmobilizowa�em w rozrywaj�cym p�uca wrzasku: nie chc�! Poza nami na peronie nie by�o nikogo. Nikt te� nie wyjrza� przez okno wagonu ani nawet z przedzia�u motorniczego, kiedy mija� nas pierwszy elektryczny poci�g. W odpowiedzi na m�j krzyk us�ysza�em pisk hamulc�w i szum szeregu przesuwanych drzwi drugiej automatycznej jednostki. Podstawiona na miejsce poprzedniej, nim ruszy�a dalej, przez kilkana�cie sekund trwa�a w ciszy i bezruchu, jakby zas�uchana w nasze rozpaczliwe g�osy. Z okien bi�a jasno��, otwarte wej�cia zaprasza�y do przedzia��w, wolne �awki czeka�y na pasa�er�w - metro funkcjonowa�o regularnie, pomimo braku obs�ugi. Z tunelu o�wietlonego tablicami wielkich reklam co kilka minut rozlega� si� ha�as i na zwolniony tor przy pustym peronie wje�d�a� nowy poci�g. Wagony l�ni�y czystymi lakierami, ich wahad�owy ruch trwa� nieprzerwanie i najwyra�niej nikomu nie s�u�y�. Ch��d peronowej p�yty przenikn�� mnie ju� na wskro�, gdy w dali ukaza�o si� kilku zagadkowych ludzi. Najpierw rzuci� mi si� w oczy osobliwy fakt, �e wszyscy byli nadzy, jak moja nieprzytomna matka, kt�ra r�wnie� nie mia�a na sobie �adnego ubrania. Przybysze zdumiewali te� swoim zachowaniem: chocia� z g�rnego przej�cia mogli zjecha� po prostu ruchomymi schodami - aby wynie�� nas z metra, zeszli na d� po konstrukcji wspieraj�cej reklamy. Ta karko�omna wspinaczka, zw�aszcza przy transporcie matki, wymaga�a ma�piej zr�czno�ci i si�y, ale wida� w przekonaniu nudyst�w wygodna jazda ruchomymi schodami nie wchodzi�a w rachub�. Po wyj�ciu z podziemia na zalany ostrym �wiat�em chodnik nasi wybawcy skierowali si� w stron� pobliskiego placu. Na poziomie jezdni by�o upalnie. W perspektywie jasnej ulicy sta�o wiele wysokich gmach�w. Patrz�c ponad ramieniem nios�cego mnie m�czyzny, zagl�da�em do mijanych po drodze sklep�w. Nigdzie nie widzia�em ludzi. Zobaczy�em ich dopiero po�rodku placu, skupili si� tam w licznej gromadzie m�czyzn, kobiet, starc�w i dzieci. Jedni le�eli na asfalcie w cieniu pobliskiego wie�owca, inni siedzieli na stopniach wysokiego gmachu. Wszyscy byli nadzy i tak bardzo opaleni, czy mo�e raczej brudni, jakby od urodzenia nie u�ywali myd�a. Porozumiewali si� ruchami r�k pomagaj�c sobie przy tym gard�owymi, urywanymi g�osami. Kud�ate brody, d�ugie potargane w�osy oraz gro�ne miny i gesty, a cz�sto te� t�pe spojrzenia nadawa�y im wygl�d pierwotnych dzikus�w. Zanim dotarli�my do ich obozu, kilkunastu takich nagus�w wybieg�o nam na spotkanie. Dow�dca naszej grupy powiedzia� im co� z o�ywieniem, wskazuj�c kilkakrotnie poza siebie w kierunku schod�w prowadz�cych do metra. Na jego polecenie kobiety zaopiekowa�y si� matk�, kt�ra odzyska�a przytomno�� po wypiciu wody. Ani si� spostrzeg�em, gdy czyje� twarde r�ce po�o�y�y mnie przy niej na rozpalonym chodniku - obok bli�niaczego oseska. Ci ludzie nie znali lito�ci! Czy�by byli a� tak prymitywni? Ogarni�ty przera�eniem, ponownie pr�bowa�em porozumie� si� ze swymi opiekunami i zarazem oprawcami, aby im wyt�umaczy�, do czego doprowadzi takie traktowanie, lecz zamiast wym�wi� sensowne zdanie, raz jeszcze zaskrzecza�em g�osikiem rozkapryszonego niemowlaka. Dope�ni�o to miary mojego cierpienia w tej pierwszej godzinie �ycia: najpierw mro�ony ch�odem marmurowego podziemia, potem torturowany uciskiem zrogowacia�ych d�oni, to znowu wystawiony na dzia�anie upalnego wiatru, po czym zn�w przypalany piek�cymi promieniami s�o�ca, obola�y i wyczerpany - kiedy tylko poczu�em kontakt z piersi� matki, natychmiast - jak w ostatniej nadziei ratunku - pogr��y�em si� we �nie, mimo �e siostra (pewnie te� �wiadoma nik�ej szansy przetrwania) nadal dar�a si� wniebog�osy tu� przy moim uchu. Przez pierwsze tygodnie �ycia spa�em po dwadzie�cia trzy godziny na dob�, wi�c niemal nieustannie, budz�c si� jedynie w okresach posi�k�w lub w chwilach szczeg�lnie bolesnych przykro�ci sprawianych mi przez otoczenie. Siostra przechodzi�a zapalenie p�uc, matka - szkorbut, mnie natomiast najbardziej dolega�y skutki s�onecznego pora�enia. Nast�pi� trudny czas adaptacji do surowych, niemal zwierz�cych warunk�w bytowania. O ka�dej porze dnia i nocy dooko�a placu panowa�a cisza, tym gro�niejsza dla mnie, �e z uwagi na nieustanny ruch automatycznego metra - najzupe�niej zagadkowa. Podczas dnia obszerny plac b�yszcza� w s�o�cu, kt�re �wieci�o z nieskazitelnie czystego nieba. Nigdy nie przys�ania�y go chmury. Dlatego sylwetki kilkunastu okaza�ych wie�owc�w stoj�cych poza terenem o niskiej zabudowie widzia�em zawsze ze swego sta�ego miejsca przy pomniku na tle r�nych odcieni lazuru. Od rana do wieczora d�ugie cienie tych budynk�w, jak ogromne wskaz�wki s�onecznych zegar�w, obraca�y si� po okolicy, przy czym dwa z nich w�drowa�y po nagrzanej p�ycie placu, �agodz�c skutki ca�odziennego skwaru. Najbardziej upalne by�y popo�udnia, za to nocami temperatura spada�a tak nisko, �e trudno by�oby wytrzyma� bez ubrania pod go�ym niebem. Z tego powodu nudy�ci (tak ich czasami nazywa�em w my�lach, bez przekonania by �yli nago z wolnego wyboru) noce sp�dzali przy ognisku. Rozpalali je p�nym wieczorem, po czym ciasno skupiali si� i drzemali do rana w blasku wysokich p�omieni. Widok tej dzikiej, cz�sto pijanej gromady, kt�ra liczy�a oko�o stu dwudziestu osobnik�w, nasuwa� my�l o hordzie pierwotnej. Wi�kszo�� mieszka�c�w placu, jak gdyby w obawie przed nie znanym mi zagro�eniem, stale przebywa�a na jego terenie. Widocznie dawa� tym ludziom poczucie bezpiecze�stwa. Samodzielniejsze dzieci biega�y po nim swobodnie z jednego ko�ca na drugi. Matki zajmowa�y si� tylko najm�odszym potomstwem, nosz�c je wsz�dzie ze sob� - w okolice ogniska, na rozgrzane s�o�cem stopnie, to zn�w gdy by�o zbyt gor�co, aby ukry� je w cieniu. Starcy sp�dzali czas w cieniu siedz�c na og� bezczynnie, podczas gdy zdrowi i silni m�czy�ni kr��yli po ulicach w poszukiwaniu �ywno�ci i opa�u. Nudy�ci opuszczaj�c plac uzbrajali si� prymitywnie w kije najcz�ciej od szczotek. Ze swych d�ugotrwa�ych wypraw wracali o zachodzie, niekiedy z pustymi r�koma, ale zwykle ob�adowani solidnie stolikami i krzes�ami, kt�re zaraz �amano lub rozrywano na cz�ci, aby nocami rzuca� je w ogie�. Zaopatrzeniowcy ci przynosili te� ca�e kartony gumy do �ucia, kakao i cukier w kostkach, s�one orzeszki, soki owocowe i ziarno palonej kawy, sporo czekolady oraz innych s�odyczy, ponadto torebki z jakimi� kremami w proszku, od czasu do czasu puszki zg�szczonego mleka, rzadko kiedy mi�sne lub rybne konserwy, ale niemal zawsze butelki z r�nego rodzaju alkoholem - wszystko to jednak w ilo�ci niedostatecznej do zaspokojenia potrzeb licznej gromady. Asortyment tych dostaw i ich skromna ilo�� zdawa�y si� wskazywa�, �e nasi �ywiciele omijali spo�ywcze sklepy i pl�drowali tylko ma�e dworcowe bufety i kawiarnie. Nocne ch�ody oraz choroby wywo�ane chronicznym niedo�ywieniem razem z pozosta�ymi trudami tej prymitywnej egzystencji - mimo zdumiewaj�cej, chyba wrodzonej odporno�ci moich rodak�w - bardzo im dawa�y si� we znaki, dziesi�tkuj�c ich systematycznie, zw�aszcza niemowl�ta. Kiedy po kilku dniach zmar�a moja siostra, spodziewa�em si� nieustannie, �e i mnie wkr�tce spotka jej los, bo oboje zachorowali�my r�wnocze�nie, ale potem nast�pi�y zno�niejsze miesi�ce i cho� przecierpia�em wiele niewyg�d, �agodzonych troskliwie przez matk� w granicach jej skromnych mo�liwo�ci, przecie� nadal utrzymywa�em si� przy �yciu. Sta�a opieka tej kochanej kobiety przynosi�a mi poczucie bezpiecze�stwa. Ojcem moim okaza� si� �w sprawny fizycznie m�czyzna, kt�ry wyni�s� nas ze stacji kolei podziemnej - omin�wszy ruchome schody, jakby w obawie przed ich mechanizmem. Nie od razu zauwa�y�em, �e ��czy go co� z moj� matk�, gdy� pojawia� si� przy niej sporadycznie. Przewa�nie przebywa� w mie...
pokuj106