Raport o wojnie w Iraku - Tomasz Gabiś.pdf

(1040 KB) Pobierz
128895122 UNPDF
RAPORT O WOJNIE W IRAKU – WSTĘP
RAPORT O WOJNIE W IRAKU
WSTĘP
9 kwietnia 2003 roku cały świat mógł na ekranach telewizyjnych oglądać mieszkańców Bagdadu, radośnie świętu-
jących zwycięstwo demokracji i obalających wielki posąg prezydenta Saddama Husajna, tego samego, który 40 lat temu
razem ze swoimi towarzyszami z Partii Baas sprawił krwawą łaźnię irackim komunistom. Widzimy uszczęśliwione
twarze Irakijczyków, czujemy namacalnie ich nienawiść do dyktatora, kiedy kopią i depczą obalony pomnik, skaczą po
nim i plują nań, ciągną po ziemi głowę „ściętego” tyrana. Być może jednak gdybyśmy obserwowali całe wydarzenie
z dalszej odległości, z górnego piętra jednego z pobliskich wieżowców, to zobaczylibyśmy coś innego: prawie pusty plac,
dochodzące do niego ulice zaryglowane przez czołgi, wokoło żołnierze amerykańscy czuwający, aby nikt nie zakłócił
manifestacji, obok posągu reporterzy telewizyjni z kamerami i wpuszczona na plac grupa ok. 100-200 Irakijczyków-emi-
grantów z milicji Ahmada Chalabiego przywiezionych do Bagdadu. Cóż więc widzimy – spontaniczny wybuch entuzja-
zmu wśród szerokich mas czy też pieczołowicie wyreżyserowane wydarzenie medialne?
Innym razem oglądamy na ekranach uwolnienie bohaterskiej szeregowiec Jessiki Lynch, ale czy była to silmowana
akcja wojskowa czy też ilm, w którym żołnierze amerykańscy wystąpili jako aktorzy odgrywający akcję wojskową
według wcześniej sporządzonego scenariusza? Czy odbijano jeńca, skoro, jak podejrzewają niektórzy, nie było już
w szpitalu uzbrojonych Irakijczyków, którzy więzili Jessicę Lynch,; a więc nie była ona jeńcem?
Prezydent Husajn miał broń masowego rażenia, musiał ją mieć, bo przecież ta wojna była po to, żeby go rozbroić.
Ale broni nie znaleziono, rozpłynęła się jak we mgle. Trwają jej intensywne poszukiwania, czy zatem wojnę prowadzo-
no po to, aby odnaleźć coś, co byłoby choćby trochę podobne do broni masowego rażenia i co by usprawiedliwiało ex
post decyzję o ataku? Może wojna była potrzebna, żeby zapobiec zniszczeniu broni masowego rażenia przez prezydenta
Husajna? A może prezydentowi Husajnowi udało się ją zniszczyć, zanim zajęto Irak, i tym sprytnym posunięciem po-
zbawił prezydenta Busha szansy udowodnienia mu, że ją posiadał? Pojawiła się też hipoteza, że nie znaleziono broni
masowego rażenia dlatego, że jej nie było. Nie było, bo prezydent Husajn znany z tego, że, w przeciwieństwie do poli-
tyków demokratycznych, stale zwodzi, oszukuje, nie dotrzymuje przyrzeczeń i kłamie, blefował udając sprytnie, że ma
broń masowego rażenia, aby odstraszyć Amerykanów. Stoimy teraz przed alternatywą: albo Amerykanie przejrzeli blef,
wiedzieli, że naprawdę Irak nie dysponuje bronią masowego rażenia i dlatego uderzyli, usprawiedliwiając propagando-
wo swoją akcję blefem Husajna, albo też uwierzyli w blef, ale się nie przestraszyli i wkroczyli do Iraku. To by jednak
znaczyło, że Husajnowi udało się wprowadzić w błąd Amerykanów: prezydent Bush i jego służby wywiadowcze dały
się nabrać – Bush uwierzył, że Husajn ma broń masowego rażenia i uderzył, żeby go rozbroić. Husajnowi blef się udał,
bo przekonał Amerykanów, że posiada broń masowego rażenia, ale z drugiej strony jego blef był fatalnym błędem, bo
gdyby nie blefował, lecz powiedział prawdę, że nie ma broni masowego rażenia, to Ameryka nie zaatakowałaby Iraku
i uratowałby swój prezydencki urząd.
Przed wybuchem wojny wysoki rangą przedstawiciel rządu amerykańskiego oświadczył, że Irak posiada broń
masowego rażenia, ale nie jest w stanie jej użyć. Ktoś posiada zatem coś, co może razić innych, ale ponieważ nie jest
w stanie tego użyć, to jednak razić innych nie może. Zatem zagraża on pokojowi na świecie a zarazem nie zagraża. Jeden
z generałów sił pokojowych w Iraku stwierdził, że broni masowego rażenia nie było, ale były plany jej użycia. Czy jednak
planuje się użycie czegoś, czego nie ma? Czy plan użycia czegoś, czego nie ma, jest zagrożeniem czy też nie jest?
Mnożą się wątpliwości i pytania, normalne kategorie logiczne zawodzą, językowe przyzwyczajenia nie odpowiadają
sytuacji, czasami wydaje się, ze łańcuch przyczynowo-skutkowy jest rozerwany lub nawet odwrócony, co każe niektórym
przypuszczać, że Stany Zjednoczone chciały koniecznie pójść na wojnę z Irakiem, ponieważ potrzebowały jakiegoś kra-
ju, z którym mogłyby pójść na wojnę. Mówi się o „wojnie prewencyjnej” i „wyprzedzającym uderzeniu” co przypomina
sytuację z ilmu Raport mniejszości – zło jeszcze nie zostało popełnione, zagrożenie jeszcze się nie uformowało, ale prze-
widujemy, że stanie się to w przyszłości. Uprzedzamy zło zmieniając przyszłość, a zatem nigdy nie dowiemy się, czy zło
zostałoby popełnione i czy zagrożenie stałoby się rzeczywistością.
Jeden z urzędników amerykańskich użył nawet terminu „wyprzedzający odwet”: mamy odwet, chociaż jeszcze nie
było ataku, mamy karę, choć karalny czyn jeszcze nie nastąpił. Zgodnie z dotychczas obowiązującym językiem, odwet
jest skutkiem czyjegoś ataku, jest odpowiedzią, reakcją na czyjąś akcję; tu mamy odwet bez uprzedniego ataku, odpo-
wiedź na niezadane „pytanie”, reakcję, która obywa się bez wcześniejszej akcji. Zakłócone zostają relacje przyczynowo-
skutkowe, pojawiają się nowe reguły epistemologii, rozchwiewa się ontologiczna „twardość” bytów.
Wielokrotnie bombardowany był bunkier prezydenta Saddama Husajna, potem okazało się, że w tym miejscu najpraw-
dopodobniej bunkra nie było. Ale czy może nie istnieć cel, który został zbombardowany? Być może ten bunkier nie istniał
w sposób samoistny, a tylko bombardowanie niejako ex post nadało mu egzystencję, lecz jednak egzystencję słabą, nie-
pewną, chwiejną. Wielu zadawało sobie pytanie; czy Bagdad został zdobyty czy też poddany? Może jednak został zarów-
no zdobyty, jak i poddany? Słyszeliśmy, że wielu żołnierzy amerykańskich i brytyjskich nie poniosło śmierci w wyniku
ognia nieprzyjacielskiego, lecz ognia „przyjacielskiego”. Cóż to jednak oznacza czy żołnierze są tak źle wyszkoleni, że
strzelają do swoich kolegów, czy też są tak doskonale wyszkoleni, że wróg nie może ich zabić i zginąć mogą jedynie z ręki
kolegów? Pytania te można mnożyć, poznawcza niepewność obejmuje praktycznie wszystko, co mogliśmy i możemy nadal
1
128895122.002.png
RAPORT O WOJNIE W IRAKU – WSTĘP
zobaczyć. Wszak wojna, która nie była wojną trwa, mimo iż ogłoszono, że została zakończona. Ale co właściwie zostało
zakończone? Nie była to wojna w sensie prawno-międzynarodowym, ani też w sensie realnym – budżet wojskowy USA
jest 400 razy większy niż budżet wojskowy Iraku, asymetria sił była tak olbrzymia, że trudno tu mówić o wojnie, różnica
w systemach broni była taka jak w walce Zulusów z Brytyjczykami lub Burami: dzidy i łuki kontra broń palna. Załóżmy,
że „wojna” miała koniec, a zatem chyba i początek? Ale kiedy był ten początek? Może jest tak, że wojna ma początek
i koniec, ale to, co mieści się pomiędzy początkiem i końcem nie jest wojną? A może jest to „wojna”, która nie ma
ani początku, ani końca? Ogłoszono zwycięstwo, ale na czym polega to zwycięstwo, skoro „wojna” trwa nadal? Nie
mamy ani „pokoju”, ani „wojny”, ani „zwycięstwa”, ani „klęski”. Widzimy prezydenta Husajna, ale nie wiemy czy
to prezydent Husajn czy jego sobowtór – aktor odgrywający rolę prezydenta; nie wiemy czy ilmowy obraz prezy-
denta w otoczeniu najbliższych współpracowników został nakręcony wczoraj czy może pół roku wcześniej, może
prezydent dawno nie żyje, ale widzimy go na ekranie tak jakby żył, słyszymy głos z taśmy – ale czy to głos prezy-
denta Hussajna czy aktora, który znakomicie naśladuje jego głos? Ten głos dobiega do nas z taśmy jak głos ducha na
seansie spirytystycznym, bo nie wiemy, czy prezydent Husajn żyje czy nie żyje. Jest tak jakby pół-żywy, pół-mar-
twy. A co z jego sobowtórami? Czy żyją czy nie żyją? Może, jak znakomicie ujął całą sytuację polski rysownik, nie
obalono pomnika Saddama Husajna, ale pomnik jego sobowtóra? Z pewnością ex-prezydent Husajn żyje, ale żyje
w świecie wirtualnym. Dołączył do Osamy Ben Ladena i obaj przebywają jako zjawy o niejasnym statusie ontolo-
gicznym w nieokreślonej streie pomiędzy medialną iluzją a rzeczywistością, a raczej w medialnej rzeczywistości,
która zdaje się być jedyną dostępną nam rzeczywistością. Nie są żywymi ludźmi, ale symbolicznymi personiika-
cjami Zła, medialnymi i geopolitycznymi konwencjami pozbawionymi ontologicznej treści. Zajmują oni odwróco-
ne miejsce w łańcuchu przyczynowo-skutkowym: najpierw podjęta zostaje decyzja o interwencji w jakimś kraju,
a następnie do tego kraju przemieszcza się Ben Laden lub Saddam Husajn, co sprawia, że interwencja jest usprawiedli-
wiona.
Właściwie wszystko, co wiemy o wojnie jest jakby pomiędzy, wszystko jest zmieszane, niejasne, trudno uchwytne,
żyjemy w świecie, w którym, jak pisał Guy Debord, każdy spiskowiec jest agentem a każdy agent spiskowcem, w jedną
„breję” zlewają się informacja, dezinformacja i propaganda, prawda i kłamstwo jako elementy wojny psychologicznej,
„strategiczne oszustwo” będące mieszanką prawdziwego kłamstwa i kłamliwej prawdy. Czegóż możemy być pewni w
sytuacji, kiedy obraz wojny tworzony jest przez specjalistów od (dez)informacji, menedżerów percepcji, kontrolerów
epistemologii, właścicieli środków produkcji prawdy, administratorów obrazów i słów?
Poznawcza niepewność, która towarzyszy nam, kiedy próbujemy dowiedzieć się, co naprawdę się działo i co nadal
się dzieje w Iraku, z konieczności ogarnia nas także wówczas, kiedy usiłujemy dociec, jakie były przyczyny i cele „woj-
ny”. Jak rozróżnić pomiędzy celami zasadniczymi a drugo i trzeciorzędnymi, jak rozróżnić świadomie założone cele od
ubocznych lub nieprzewidzianych skutków, które ex post uznaje się za właściwe cele? Trudno ogarnąć rwący strumień
komentarzy, spekulacji, domysłów i hipotez.
Uważa się na przykład, że wojnę wywołali chciwi amerykańscy nafciarze albo Pentagon, żeby móc testować nowe
systemy broni i uzasadniać zwiększone wydatki na wojsko. Dramatyczne pytanie zadane przez b. sekretarza stanu Ma-
deleine Albright „mamy najwspanialszą armię na świecie, ale co ona ma robić?”, znalazło prostą odpowiedź „jak to co?,
Toczyć wojny”. Rzecz jasna trzeba mieć z kim toczyć wojny, a znalezienie tego kogoś nie jest wcale proste. Już w 1991
roku zdawał sobie z tego sprawę Colin Powell, kiedy ostrzegał: „Think hard about it. I`m running out of demons. I`am
runnig out of villains” (cyt. za: David N.Gibbs „Washington`s New Interventionism: US Hegemony and Inter Imperialist
Rivalries”, „Monthly Review” wrzesień 2001). Kiedy ma zajęcie armia, znika groźba bezrobocia w sektorze zbrojenio-
wym, w którym pracuje kilka procent obywateli amerykańskich (szacuje się, że w branżach i sektorach związanych lub
orientujących się na przemysł zbrojeniowy pracuje prawie 30% siły roboczej w USA).
Są tacy, którzy twierdzą, że prezydent Bush poszedł na wojnę, żeby odwrócić uwagę społeczeństwa od rozmaitych proble-
mów wewnętrznych. Według innych to spece od politycznego marketingu wymyślili wojnę, żeby pomogła Republikanom
i prezydentowi w wyborach. Pisarz Kurt Vonnegut wysunął przypuszczenie, że chodziło o wielkie wydarzenie medialne
i dostarczenie masom rozrywki – zatem wojna jako „reality show”. Zdaniem innego pisarza Normana Mailera wojna ma
służyć jako środek moralnej odnowy, tak jak ją sobie wyobrażają środowiska prawicy amerykańskiej. Chodziłoby zatem
o wytworzenie „jedności moralno-politycznej narodu”, zagrożonej przez hedonizm, przez partykularyzm grup etnicznych
i rasowych. Są tacy, którzy podejrzewają, że chodzi o przesunięcie środków w budżecie z wydatków socjalnych na wojsko-
we, bo według republikańskiej prawicy wydatki socjalne demoralizują społeczeństwo. Inni uważają, że to wojna religijna
i ideologiczna. Jeszcze inni, że za wybuch wojny odpowiedzialna jest wrodzona, genetycznie uwarunkowana agre-
sywność i brutalność Anglosasów, którzy co jakiś czas „muszą rzucić jakimś państwem o mur”. Wskazuje się
na wpływową grupę neokonserwatystów będącą czołową siłą „partii wojny” – dla nich każda wojna prowadzona
przez USA jest dobra, bo wtedy wzrasta popyt na ich usługi, gdyż cieszą się dużym uznaniem jako propagandyści
i intelektualiści potraiący bardzo umiejętnie uzasadniać słuszność i celowość każdej wojny.
Niektórzy komentatorzy mówią o „teatralnym militarnym show”, o pokazie siły, który ma wywołać „szok
i przerażenie” u potencjalnych rywali i u poddanych światowego imperium, o wysłaniu ostrzegawczego sygnału do
wszystkich, którzy chcieliby się sprzeciwić woli globalnego suwerena. Są tacy, którzy doszukują się źródeł decyzji
o wojnie w psychologicznych relacjach ojciec – syn: syn chce udowodnić ojcu, że potrai lepiej – tamten nie był na tyle zde-
cydowany, żeby zająć Bagdad: Bush młodszy chce pokazać ojcu i całej rodzinie, że potrai: „przyniosę Ci, my dear daddy,
skalp Saddama, żeby ci sprawić radość i abyś był ze mnie dumny” . Inni znowu twierdzą, że motywem była chęć zemsty:
2
128895122.003.png
RAPORT O WOJNIE W IRAKU – WSTĘP
„Saddam chciał zabić mojego tatę”. Pojawiła się nawet teoria, że prezydent Bush, który miał w przeszłości problemy
z nadużywaniem alkoholu, ciągle walczy z tymi problemami, dlatego jego otoczenie stara się czymś go zająć, wciągnąć
w wir wydarzeń, aby nie powrócił do nałogu – wojna byłaby więc elementem terapii odwykowej.
Wszystkie te teorie – nieraz naiwne, nieraz zabawne i złośliwe, a niekiedy zapewne zawierające ziarno prawdy – nas
tutaj nie interesują, gdyż chcemy patrzeć na wojnę w Iraku poprzez pryzmat „absolutnej” geopolityki, geostrategii i geo-
ekonomii, pozostawiając na boku kwestie ideologiczne, psychologiczne, wewnątrzpolityczne, społeczne etc. Przyjęta przez
nas perspektywa wyklucza, rzecz jasna, akceptację przyczyn i celów wojny wymienianych publicznie przez prezydenta
Busha i jego współpracowników. Gdybyśmy je bowiem zaakceptowali, zmuszeni bylibyśmy w konsekwencji uznać prezy-
denta Busha, wiceprezydenta Cheney`a, sekretarza obrony Rumsfelda, sekretarza stanu Powella za durniów, „oszołomów”
i nieodpowiedzialnych żółtodziobów całkowicie pozbawionych politycznych kwaliikacji do sprawowania władzy. Ponie-
waż jednak uważamy, że są to doświadczeni, odpowiedzialni, inteligentni politycy, to musimy wykluczyć, że chodziło im
o likwidację irackiego arsenału broni masowego rażenia zagrażającej Stanom Zjednoczonym, o obalenie tyrana
i wyzwolenie spod jego władzy ludu irackiego, o udzielenie Irakijczykom błogosławieństwa takich wartości jak „wol-
ność”, „demokracja”, „prawa człowieka” itp.
Jest sprawą oczywistą, że Irak nie posiadał broni masowego rażenia, a nawet, jeśli jakimiś jej zasobami dysponował,
to i tak nie był w stanie jej użyć. Gdyby było inaczej, to czy tak odpowiedzialny polityk jak prezydent Bush zdecydowałby
się na atak? Oczywiście, że nie. Przy podejmowaniu decyzji o wojnie prezydent Bush musiał zakładać, że Irak broni ma-
sowego rażenia nie posiada. Gdyby był przekonany, że Irak dysponuje bronią masowego rażenia, której rzeczywiście jest
w stanie użyć, to oznaczałoby to, że życie tysięcy lub nawet dziesiątków tysięcy żołnierzy amerykańskich jest mu obojęt-
ne, że nie liczy się z możliwością ogromnych strat w ludziach. Należało przecież spodziewać się, że właśnie w przypadku
rozpoczęcia wojny, prezydent Saddam Husajn, przyparty do ściany, zapędzony w ślepy róg, zdesperowany, zagrożony
utratą władzy a nawet śmiercią może zdecydować się na użycie broni masowego rażenia. Jest zatem sprawą oczywistą, że
prezydent Bush musiał posiadać informacje wywiadowcze mówiące jasno, że Irak nie posiada broni masowego rażenia.
Wolno zakładać, że jednym z powodów, dla których w 1991 roku prezydent Bush starszy postanowił nie zajmować Ba-
gadadu, była obawa, iż prezydent Saddam Husajn może dysponować bronią masowego rażenia i będzie w stanie jej użyć.
W 2003 roku taka obawa była bezpodstawna, dlatego doszło do działań wojennych, w wyniku ktrych Bagdad został
zajęty.
Decyzja o wojnie z Irakiem, państwem słabym, które w 2003 roku nie przedstawiało żadnego realnego niebezpie-
czeństwa, nawet dla Kuwejtu, była jednak obciążona wielkim politycznym ryzykiem. Łatwo było przewidzieć koszty
polityczne: wzrost antyamerykańskich nastrojów na całym świecie, rozpad tzw. koalicji antyterrorystyczne spory,
konlikty itp. Do tego dochodzą koszty sinansowania wojny, okupacji i odbudowy Iraku. Odpowiedzialny polityk taki
jak prezydent Bush nie ryzykowałby poniesienia takich kosztów politycznych i inansowych, gdyby nie bardzo istotne
powody geostrategiczne, geopolityczne i geoekonomiczne. Jest absurdem przypuszczać, że polityczne kierownictwo
Stanów Zjednoczonych poświęci życie własnych żołnierzy i wyda miliardy dolarów w imię ideologiczno-moralnych
chimer nazwanych „demokratyzacją”, „wyzwoleniem narodu irackiego”, „obaleniem tyrana”, „prawami człowieka” etc.
Takich wojen i interwencji Stany Zjednoczone nie toczą, gdyż są to wojny niesprawiedliwe. Wojna z Irakiem była wojną
sprawiedliwą właśnie dlatego, że jej celem nie było „obalenie tyrana”, „zaprowadzenie demokracji”, „wyzwolenie narodu
irackiego” itp. Była wojną sprawiedliwą, gdyż służyła osiągnięciu realnych, niezwykle ważnych celów politycznych.
Günter Grass w polemicznej furii nazwał prezydenta Busha politycznym psychopatą. Trudno doprawdy o większą
pomyłkę – prezydent Bush i pozostali członkowie kierownictwa politycznego USA to doświadczeni i odpowiedzial-
ni politycy, najwyższej klasy gracze polityczni: ich decyzję o wszczęciu wojny poprzedziły długie narady, chłodny
namysł i staranne, przeprowadzone na zimno kalkulacje. Jednak działając w politycznych ramach masowej demokra-
cji nie mogli oni publicznie wyjawić prawdziwych celów wojny, gdyż i tak nie zostałoby to zrozumiane przez tzw.
opinię publiczną, która nie potrai postrzegać wojennego konliktu jak tylko w kategoriach moralnych czyli walki
Dobra ze Złem. Dlatego fakt, że kierownictwo polityczne USA używa propagandy, która niewiele ma wspólnego
z rzeczywistością, nie powinien stać się okazją do formułowania moralnych oskarżeń pod jego adresem. Istotne jest
tylko to, żeby się nią nie sugerować, jeśli chce się dotrzeć prawdziwych powodów i celów wojny w Iraku (pośrednio
odczytać je możemy z książek, memorandów, raportów Zbigniewa Brzezińskiego, Richarda Perle`a, Paula Wolfowitza
i innych).
Dodajmy na marginesie, że ani prezydent Bush nie jest politycznym psychopatą jak sądzi autor Blaszanego bębenka ,
ani politycznym psychopatą nie był (jest) prezydent Husajn. Twarde rządy Saddama Husajna, jego bezwzględne tłumienie
przejawów opozycji i buntu, oznacza, że nie kierowały nim irracjonalne motywy i samobójcze impulsy, lecz spotęgowana
wola utrzymania się przy władzy i dla realizacji tego celu racjonalnie dobierał środki odpowiednie dla sytuacji, w jakiej
się znajdował.
William A.Douglas w wydanej w 1972 roku i poświęconej powojennej polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych
książce Developing Democracy przytacza ujawnione po latach i dostępne dziś dla badaczy dokumenty pokazujące
wewnętrzne dyskusje w najwyższych kręgach władzy, podczas których debatowano, co i gdzie należy promować w
świecie – demokrację czy formy rządów autorytarnych. Tu widać jasno, jak mało zewnętrzna retoryka, oicjalna ide-
ologia i propaganda ważą przy podejmowaniu istotnych decyzji politycznych. George Kennan w studium planowania
politycznego Departamentu Stanu z 1948 roku pisał: „Musimy obywać się bez jakiegokolwiek sentymentalizmu, musimy
przestać myśleć o prawach człowieka, podnoszeniu standardu życia i demokratyzacji” , a przecież tenże sam Kennan
3
128895122.004.png
RAPORT O WOJNIE W IRAKU – REWOLUCYJNI NEOKONSERWATYŚCI CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
i politycy czytający jego rady, kiedy występowali przed radiową czy telewizyjną publicznością, mówili właśnie o pra-
wach człowieka, demokratyzacji etc.
Prof. John Mearsheimer, doradca prezydentów Reagana i Busha seniora w książce The Tragedy of Great Power
Politics (Nowy Jork 2001) napisał: „Za zamkniętymi drzwiami, elity, które robią narodową politykę bezpieczeństwa,
mówią najczęściej językiem władzy a nie zasad, i Stany Zjednoczone działają w systemie międzynarodowym zgodnie
z tym, co dyktuje logika realizmu. W istocie, widoczna przepaść oddziela publiczną retorykę od rzeczywistego prowadze-
nia amerykańskiej polityki zagranicznej”.
Niektórzy mają za złe sekretarzowi obrony Donaldowi Rumsfeldowi, że 20 lat temu w grudniu 1983 roku jako
specjalny wysłannik prezydenta Reagana przybył do Bogadadu, spotkał się z prezydentem Husajnem, wymienił
z nim przyjacielski uścisk dłoni i zapewnił go o przyjaźni USA i dalszym materialnym wsparciu dla Iraku, będącym
wówczas zaprzyjaźnionym państwem, kluczowym buforem i strategicznym atutem dla Stanów Zjednoczonych, które
wcale nie potępiły prezydenta Saddama Husajna za agresję na Iran, wręcz przeciwnie przez całe dziesięć lat wojny
pomagały mu na wszelkie możliwe sposoby. Oburzeni krytycy potępiają Donalda Rumsfelda za to, że kiedyś gawędził
sobie przyjaźnie z „rzeźnikiem z Bagdadu”, natomiast dziś na konferencjach prasowych i w wywiadach telewizyj-
nych nie znajduje słów moralnego oburzenia dla irackiego tyrana. Możemy być jednak pewni: sekretarz stanu czyni
tak wyłącznie na konferencjach prasowych i w wywiadach telewizyjnych. Jest mu bowiem głęboko obojętne, czy
prezydent Husajn był tyranem, który zjadał troje dzieci na śniadanie. Ważne jest dlań tylko to, czy Saddam Husajn
przeszkadza czy też pomaga w realizacji ważnych celów politycznych Stanów Zjednoczonych. W 1983 roku pomagał,
w 2003 roku przeszkadzał – oto proste wyjaśnienie faktu, dlaczego w 1983 roku prezydent Husajn był „sojusznikiem”
a w 2003 roku – „wrogiem”
To właśnie niesamowita elastyczność elity politycznej USA, jej niesłychana wprost umiejętność czysto instrumen-
talnego traktowania ideologiczno-propagandowych uzasadnień, jej posunięty do granic absolutnego cynizmu realizm
polityczny przewyższający znacznie „peridię Albionu”, jej drapieżna bezwzględność i spotęgowana wola władzy, jej nie
mający sobie równych w dziejach świata makiawelizm, jej brak jakichkolwiek skrupułów przy desygnowaniu na wrogów
dawnych sojuszników i zawierania sojuszy z dawnymi wrogami, sprawiły, że odniosła tak ogromny polityczny sukces.
Dlatego też celem poniższej analizy nie jest oskarżanie amerykańskiej elity o stosowanie „podwójnych standardów”,
demaskowanie jej hipokryzji („Mówią Biblia, a myślą bawełna”) czy też dyktowany opozycyjną postawą wobec USA mo-
ralno-polityczny atak na to państwo i jego polityczne kierownictwo. Problemy polityczne należy rozpatrywać na zimno
i bez uprzedzeń, a strategiczne cele i środki wielkiej polityki rozpatrywać „poza dobrem i złem” (jak to ktoś żartobliwie
ujął „Jenseits von Bush und Böse”).
Powiadają niektórzy, że na ścianach klas szkolnych w USA wisi Deklaracja Niepodległości, ale polityką kieruje
Makiawel. Wykazywanie, że istnieją spore różnice pomiędzy Deklaracją Niepodległości a realną polityką prowadzo-
ną przez USA, jest zajęciem całkowicie jałowym (co nie znaczy, że nie można traktować Deklaracji Niepodległości
jako znakomitego posunięcia polityczno-propagandowego, które było częścią realnej polityki). Dlatego przyjmujemy
zasadnicze formuły imperialne w erze masowej demokracji takimi jakie są: wróg to diabeł, interwencja wojskowa
i narzucenie przyjaznego rządu to wyzwolenie i odbudowa demokracji, inkorporowanie do swojej strefy wpływów to
przyłączenie do wolnego świata, akcja imperium jest zawsze reakcją na zagrożenie, każda interwencja imperium jest
działaniem w samoobronie, każdy atak imperium jest kontratakiem etc. Nie zamierzamy tracić czasu na rozważanie
czy owe formuły są „prawdziwe” czy też „nieprawdziwe”, nie interesują nas debaty nad tym, czy wojna była legalna
czy nielegalna, bo cóż po prawniczych dyskusjach i dyplomatycznych rytuałach, konsultacjach i negocjacjach, rezo-
lucjach i formalnych argumentach w sytuacji, kiedy globalny suweren już dawno podjął decyzję, ustalił dzień i godzi-
nę ataku oraz określił formę wojny i jej zasięg. Interesuje nas wyłącznie to, co Anglosasi nazywają „power politics”
a Niemcy „Machtpolitik” czyli w tym przypadku wielka planetarna strategia Waszyngtonu, której celem jest zdobycie
władzy nad światem (ustanowienie imperium światowego), celem, który jedynie skalą różni się od celów takich jak zdo-
bycie władzy nad Związkiem Działkowców czy nad powiatem złotoryjskim.
REWOLUCYJNI NEOKONSERWATYŚCI
CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
Przy okazji wojny w Iraku w prasie amerykańskiej i światowej pojawiło się wiele komentarzy oraz artykułów na temat
środowiska neokonserwatystów tworzącego intelektualne zaplecze obecnego rządu USA. Neokonserwatyści, z których
kilkunastu otrzymało dość ważne stanowiska w instytucjach rządowych, uznawani są za najgorętszych zwolenników
obalenia siłą prezydenta Saddama Husajna, wojny z Irakiem i „rekonstrukcji” politycznej na Bliskim Wschodzie, do
czego namawiali rządzących Ameryką od wielu lat. Niewielu z nich popierało Busha w czasie prezydenckich prawybo-
rów. Wspierali senatora Johna McCaina do momentu, kiedy stało się jasne, że to Bush otrzyma nominację. Szczęśliwą
dla nich okazała się okoliczność, że jeden z ich politycznych patronów Richard Cheney jako wiceprezydent miał wolną
rękę w okresie przejściowym pomiędzy wyborami w listopadzie 2000 roku a objęciem urzędu przez Busha w styczniu
2001. Cheney wykorzystał sytuację, aby wprowadzić do administracji grono swoich neokonserwatywnych sojuszników.
Należą do nich m.in. zastępca sekretarza obrony Donalda Rumsfelda Paul Wolfowitz (pieszczotliwie nazywany przez
prezydenta „Wolie”), szef gabinetu wiceprezydenta Cheney`a Lewis „Scooter” Libby (są tam też jego dwaj koledzy
4
128895122.005.png
RAPORT O WOJNIE W IRAKU – REWOLUCYJNI NEOKONSERWATYŚCI CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
Eric Edelman und John Hannah), odpowiedzialny za kontrolę zbrojeń w Departamencie Stanu John Bolton (Bolton jest
zdecydowanym przeciwnikiem jakiejkolwiek kontroli zbrojeń, oczywiście poza kontrolą zbrojeń Iraku, Iranu i innych
państw), asystent Boltona David Wurmser stojacy na czele wydziału spraw bliskowschodnich neokonserwatywnego
American Enterprise Institute (AEI), zastępca sekretarza stanu Richard Armitage, przewodniczący (do wiosny 2003
roku) działającego przy Departamencie Obrony Defense Policy Board Richard Perle, specjalny pełnomocnik prezydenta
do kontaktów z iracką opozycją Zalmay Khalizad, trzeci w kolejności urzędnik w Departamencie Obrony Douglas Feith,
specjalista od Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej pracujący dla Narodowej Rady Bezpieczeństwa Elliott Abrams, szef
specjalnej komórki wywiadowczej w Pentagonie powołanej przez „trojkę” Rumsfeld/Feith/Wolfowitz Abram Shulsky.
W Departamencie Obrony znaleźli się także neokonserwatyści Stephen Cambone, Peter Rodman, Dov Zackheim, Mi-
chael Rubin.
Drugą grupą neokonserwatystów stanowią pisarze polityczni, komentatorzy, wykładowcy akademiccy, wydawcy, re-
daktorzy, publicyści, dziennikarze oraz działacze i funkcjonariusze fundacji i innych instytucji – granice są tutaj zresztą
dość płynne i wielu neokonserwatystów porusza się pomiędzy sferą władzy politycznej a sferą idei politycznych. Najbar-
dziej znaczącą postacią jest William Kristol, redaktor naczelny „The Weekly Standard” najważniejszego organu prasowe-
go neokonserwatystów założonego przez Kristola i Richarda Perl`a, na założenie którego 10 mln dolarów wyłożył właści-
ciel medialnego koncernu News Corporation Rupent Murdoch, którego doradcą jest neokonserwatysta Irvin Stelzer. Mur-
doch nazywany bywa niekiedy „inansowym ojcem chrzestnym” ruchu neokonserwatywnego. Wiliam Kristol – jeden
z przywódców neokonserwatywnego kręgu w Waszyngtonie zyskał pewien wpływ na prezydenta Busha, wiceprezydenta
Cheney`a i Donalda Rumsfelda (plotka glosi, że co tydzień 30 egzemplarzy „The Weekly Standard” idzie do biura wi-
ceprezydenta). Inni prominentni neokonserwatyści to: Charles Krauthammer – komentator “Washigton Post”, „Time`a“
i „The Weekly Standard“, Joshua Muravchik, George Will, David Frum (ten, który wymyślił „oś zła”), Robert Kagan,
John Podhoretz, Morton Kondracke, Daniel Pipes, William Saire, Michael Novak, Francis Fukuyama, Bob McManus,
Henry Sokolski, Victor Gilinski, Thomas Donelly, Michael Ledeen, Max Boot, pisarka polityczna Ann Coulter, pisarz
religijno-polityczny, wydawca pisma „First Things. Journal of Religion and Public Life” ojciec Richard John Neuhaus
nazywany przez kolegów „teocon” (w dawnych czasach pisał przemówienia dla M.L.Kinga), William Bennett, Martin Pe-
retz, Neal Kozodoy, Leon Wieselter, Stephen Schwartz (ex-trockista związany z Foundation for the Defence of Democra-
cies), Eliot Cohen (w grudniu 2002 roku ogłosił na łamach „Wall Street Journal”, że Afganistan stanowi jeden z frontów
IV. wojny światowej), były żołnierz armii izraelskiej, publicysta i powieściopisarz Mark Helprin mocno zangazowany
w sprawy obronności i bezpieczeństwa, Adrian Zackheim (w 1995 roku wydał Odnowić Amerykę Newta Gin-
gricha), Jonah Goldberg z „National Review”– jego matka Lucianne Goldberg, agentka literacka, publicystka
pisząca w „National Review”, ghostwriterka (napisała wspomnienia agenta FBI Gary Aldricha) to seniorka ru-
chu neokonserwatywnego, która najpierw popierała Lyndona Johnsona, potem w 1972 szpiegowała dla Nixona
w sztabie McGoverna, inkasując 1000 dolarów tygodniowo, a w ostatnich latach stała się jedną z centralnych posta-
ci afery Clinton – Lewinsky, doradzając Lindzie Tripp w operacji nagrywania jej rozmów telefonicznych z Moniką
Lewinsky. Zapytana raz o neokonserwatystów odpowiedziała: „Ma pan na myśli ludzi, którzy lubią zabijać ludzi
i łamać meble. To ja!”
Frank Gaffney kierujący neokonserwatywnym Center for Security Policy (CSP) pisze dla „Washington Ti-
mes” – ta gazeta, w której neokonserwatyści raczej dominują, należy do czcigodnego Sun Myung Moona będące-
go również właścicielem agencji informacyjnej UPI. UPI jest obecnie kierowana przez Johna O’Sullivana, niegdyś
autora przemówień dla Margaret Thatcher, który pracował jako wydawca dla kanadyjskiego magnata prasowego
lorda Conrada Blacka, do którego w latach 90. należało ponad 50% wszystkich kanadyjskich gazet. Neokonser-
watysta Black, członek Institute for Strategic Studies, Hudson Institute i założonego przez Margaret Tatcher Cen-
tre for Policy Studies jest sponsorem innego pisma kontrolowanego przez neokonserwatystów „The National
Interest” i właścicielem trzeciego największego imperium prasowego na świecie Hollinger International, Inc.,
w skład którego wchodzą m.in.: konserwatywne „Daily Telegraph” „Sunday Telegraph”, „The Spectator”, pro-Likudow-
ski „Jerusalem Post” i „International Jerusalem Post” (w zarządzie Hollingera zasiada Richard Perle). Neokonserwatyści
należą do czołowych komentatorów politycznych „Wall Street Journal” (ze względu na swoje gorące poparcie dla wojny
w Iraku nazywanego niekiedy „War Street Journal”), kontrolują „New Republic”, nadają ton w „The American Spectator”
i w “National Review” Williama Buckley`a, dominują na kanale telewizyjnym FoxNews należącym do sieci Fox Ruperta
Murdocha. Również nowy dziennik „New York Sun” jest neokonserwatywną gazetą, którą wydają i redagują Ira Stoll
i Seth Lipsky (20 milionów dolarów wyłożył na nią Conrad Black). Warto też zwrócić uwagę na takie postaci jak agentka
teatralna i publicystyczna Eleana Benador, do której klientów należą neokonserwatyści Daniel Pipes, Richard Perle, Ja-
mes Woolsey, Max Boot. Inną ważną z punktu widzenia PR jest agencja reklamowa prowadzona przez Glenna Hartley`a
i Lynn Chu, do której klientów należa neokonserwatyści David Brooks, Max Boot, Robert Kagan, Migde Decter.
Neokonserwatyści nie są szerokim ruchem politycznym, ale stosunkowo wąskim acz wyjątkowo prężnym środowi-
skiem intelektualno-politycznym opartym na mocnych związkach polityczno-towarzysko-rodzinnymi. Ojcem – założycie-
lem neokonserwatyzmu jest Irving Kristol, wywodzący się jeszcze z przedwojennych środowisk trockistowskich (Kristol
i jego żona Gertruda Himmelfarb byli we frakcji shermanitów nazywanej tak od partyjnego pseudonimu Hermana Phillipa
Selznicka urodzonego jako Phillip Szechter). Brał udział we wspieranej przez CIA wojnie kulturalnej przeciw ZSRR we
wczesnych latach Zimnej Wojny (Kongres na rzecz Wolności Kultury), popierał wojnę w Wietnamie. To on zdeiniował
główne wątki myśli neokonserwatywnej. Również Gertrude Himmelfarb miała istotny wpływ na rozwój ideologii neokon-
5
128895122.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin