Pedersen Bente - Cykl Raija 17 - Przerwany lot.pdf

(836 KB) Pobierz
9396912 UNPDF
1
Ida zdążyła skończyć osiemnaście lat i na dobre za­
częła dziewiętnasty, kiedy nadeszła jej kolej przepra­
wy na drugi brzeg fiordu - do kościoła. Z tą samą
broszką na piersi, którą przypięły do sukni Raija i Ma­
ja, kiedy wychodziły za mąż.
Pastor rozpoznał rodzinną pamiątkę. Zastanowił się,
ile razy przyjdzie mu ją jeszcze oglądać. Nurtowało go,
dlaczego te kobiety noszą ją z taką dumą. Jaka historia
wiąże się z tą lapońską ozdobą? Jednak nie spytał.
Ida, córka Reijo Kesaniemi, dostała swego Ailo Mik-
kelsena.
W przyrodzie zapanowała wiosna. Przynajmniej
do pewnego stopnia. Słońce zaczęło przygrzewać, jed­
nak śnieg nadal mocno się trzymał. Przy każdym od­
dechu z ust wydobywała się mroźna para. Powietrze
było zimne i rześkie. Ida pocieszała się, że to nic nie
szkodzi - jej serce jest wystarczająco gorące.
Co prawda wymarzyła sobie ślub w lecie. By we
wspomnieniach tego dnia pojawiał się cień rzucany
przez liście drzew. By natura w pełni rozkwitła. Ida
gotowa była nawet jeszcze poczekać. Wyznała Ailo, że
chciałaby go poślubić według Japońskiego obyczaju,
on jednak odparł, że oba obrządki zbytnio się od sie­
bie nie różnią.
Dodał, że wolałby ją zabrać ze sobą do swej współ-
noty już jako żonę i że najlepiej byłoby wyruszyć, za­
nim stopnieją śniegi.
Ida wiedziała, że Ailo stracił ostatnio w swej osadzie
poważanie, gdyż wziął na siebie ojcostwo nie narodzone­
go dziecka. Dziecka Knuta, które nie przyszło na świat,
ponieważ matka, będąc w ciąży, popełniła samobójstwo.
Szacunek i autorytet miały dla Ailo ogromne znacze­
nie, chociaż tego nie okazywał, i pragnął je odzyskać.
Rozwiały się zatem romantyczne marzenia Idy o srebr­
nych klejnotach ślubnych, które Ailo odziedziczył po
Mikkalu. Omal się nie popłakała ze wzruszenia, kiedy wy­
obraziła sobie, jak cudownie by w nich wyglądała. Myśla­
ła, że będzie pierwszą od wielu lat panną młodą - pierw­
szą po babce Ailo - która włoży klejnoty w komplecie.
W całości. Wszystkie. Ofiarowane jej, jak każe obyczaj,
przez kochającego mężczyznę. Matka Ailo nigdy nie
przyjęła tej ozdoby. Nie chciała, ponieważ brakowało
broszki. Dużej broszki do noszenia na piersi, broszki, któ­
rą Mikkal podarował Raiji. Złamał wszelkie tradycje, ale
uczynił to z miłości. Teraz miłość na powrót miała połą­
czyć wszystkie części rodzinnej pamiątki przekazywanej
w spadku. Wszystko, co tragiczne, odeszło w przeszłość.
Stało się historią, piękną i jednocześnie smutną, którą bę­
dzie można opowiadać przyszłym pokoleniom.
Do Idy, córki Raiji, i Ailo, syna Mikkala, należało
połączenie klejnotów ślubnych.
Lecz Ailo nalegał, by się pobrali wcześniej, zanim
dziewczyna mogła choćby zobaczyć pozostałe części
odziedziczonej pamiątki. Wzięli ślub w tutejszym ko­
ściele po drugiej stronie fiordu. W ten sposób uroczy­
stość została pozbawiona całej tej otoczki odmienno­
ści i niezwykłości, o której marzyła Ida.
Nawet tato uważał, że tak będzie najlepiej. Wysyłając
swą córkę z domu, Reijo chciał być pewien, że Ida znaj­
dzie się w dobrych rękach. Że oddaje ją jako mężatkę.
Mężczyźni zawsze trzymają ze sobą.
Takie myśli kłębiły się w głowie Idy, świeżo upieczo­
nej mężatki, w drodze przez fiord z kościoła do domu.
Płynęli tylko we czworo. Para młoda, Reijo i Knut.
Anjo została w domu. Spodziewała się dziecka i cho­
ciaż do rozwiązania zostało jeszcze kilka miesięcy,
wcześnie zrobiła się ociężała i poruszała się z trudem.
Zmuszała się do wykonywania domowych zajęć, ale
bardzo dokuczał jej ból w krzyżu i biodrach. Knut nie
pozwolił jej, by ryzykowała zdrowie, decydując się na
przeprawę przez fiord w otwartej łodzi. Pogoda szyb­
ko się zmieniała, a poza tym na wodzie było potwor­
nie zimno. Nie pomagało nawet ciepłe okrycie.
Ida przekonała się o tym na własnej skórze. Na pięk­
ną suknię ślubną naciągnęła swą najcieplejszą kurtkę ro­
bioną na drutach. Na to narzuciła ocieplany płaszcz
i jeszcze gruby wełniany koc. Lecz mimo to porządnie
marzła. Wątpliwa to przyjemność, siedzieć tyle czasu bez
ruchu - Karnes od Skibotn dzielił jednak kawałek drogi.
Wzięli niewielką łódź sześciowiosłową z trzema prze­
działami. Świetną do manewrowania podczas tak krót­
kiej wyprawy jak ta. Łatwą do wciągnięcia na ląd, nawet
w kilka osób. Ma to swoje dobre strony, ponieważ nie
zawsze można liczyć na większą grupę osób do pomo­
cy. W 1748 roku okolica nadal była rzadko zaludniona.
Tego popołudnia znajdowali się sami w tej części
morza, w każdym razie po swojej stronie fiordu. Jako
jedyni wybrali się ze Skibotn do kościoła. Data ślubu
została wyznaczona już dawno i musieli wypłynąć. In-
ni mieszkańcy wioski również powinni pokazać swe
twarze w kościele, lecz ranek był trochę wietrzny,
a wiatry bywają nieobliczalne. Lepiej w jakąś inną nie­
dzielę wybrać się na nabożeństwo, by udowodnić pa­
storowi, że nie jest się bezbożnikiem.
Reijo, Knut i nowożeńcy zbliżali się do domu. Gó­
ry, wznoszące się ponad cyplem, stanowiły ciemniej­
szy cień na tle nieba. Dzień był szary - teraz, po połu­
dniu, wydawał się jeszcze bardziej ponury.
Ida odetchnęła z ulgą. Już blisko do domu. Zaraz za­
cznie się wesele. Co prawda izba nie jest duża, ale dla
przyjaciół zawsze znajdzie się miejsce. Będą śpiewać,
tańczyć, jeść i pić.
Wszyscy, którzy zechcą przyjść, zostaną ugoszcze­
ni. Reijo na niczym nie oszczędzał, kiedy ostatnie pi­
sklę szykowało się do opuszczenia gniazda.
- Nieźle dmucha - zauważył Knut, przekrzykując wiatr.
Żagle wzdęły się. Trzeba było nie lada siły, żeby nad
nimi zapanować. W tym względzie Reijo liczył na
Knuta - wiedział, co robi. Sam zadbał o to, by odpo­
wiednio dociążyć łódź, postarał się o balast. Własnymi
rękami wybierał okrągłe kamienie: żaden z nich nie wa­
żył mniej niż dwadzieścia funtów. Było w czym wy­
bierać w pobliżu wiaty. To dobrze. W przeciwnym ra­
zie Reijo sporo by się musiał natrudzić, żeby w krót­
kim czasie znaleźć wystarczająco dużo kamieni o od­
powiednim kształcie i ciężarze. Obchodzenie się z ni­
mi w sytuacji, gdy trzeba odciążyć łódź, to nie lada
sztuka. Ich kształt jest również niezmiernie ważny.
Kiedy toniesz, kamienie powinny stoczyć się z pokła­
du, a nie ciągnąć łódź na dno.
Reijo zdawał sobie sprawę, że jest już bardzo póź-
no. W Karnes trochę za długo zwlekali z odbiciem od
brzegu.
Ślub jednak zawsze jest okazją, by popatrzeć na
młodą parę i służyć jej jakąś dobrą radą.
Zbyt szybko się ściemniło.
Nie tak prędko znajdą się pod osłoną gór. Wiało nie
tylko mocno, ale też ze złej strony. Reijo wiedział, że
Knut zdaje sobie z tego sprawę. Podejrzewał, że Ailo
również. Ida powinna to zauważyć, ale co innego za­
prząta pewnie jej myśli. Kochane dziecko!
Było tak zimno, że musieli zaryzykować i płynąć
prosto do brzegu mimo szalejących przy tej pogodzie
bardzo niebezpiecznych wiatrów. Podmuchy takich
wiatrów potocznie nazywano uderzeniem kozła -
wiatr jak gdyby rozpędzał się z góry, a potem uderzał
nagle i niespodziewanie jak kozioł.
Mamy dość balastu, pocieszał się w duchu Reijo. So­
lidne zamocowanie żagli, nie można się skarżyć. Łódź
pewnie trzyma się na wodzie. Tak, kilka podmuchów
powinna znieść.
W następnej sekundzie nie zdążył nawet pomyśleć.
- Cholerny szkwał! - rzucił doprowadzony do osta­
teczności Knut, mocując się z olinowaniem.
Złapał ich silny wir powietrza i tańczył wokół ża­
gla. Okolica była znana z takich wiatrów. Potrafiły
one spienić morze niczym miskę wody.
Ida zdała sobie sprawę, że znaleźli się w niewesołym po­
łożeniu. Reijo rzucił się w stronę Knuta. Ailo nie zdążył
do nich dotrzeć. Wstał i jako pierwszy znalazł się za bur­
tą, kiedy Reijo z Knutem przegrali walkę z huraganem.
Napór na płótno stał się zbyt silny i nagły wir po­
wietrza okręcił je dookoła.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin