Resnick Mike - Siedem spojrzeń na wąwóz Olduwai.doc

(329 KB) Pobierz

 

 

                                

 

 

+olduvai1-3+

 

 

 

 

 

 

 

 

 

POWIEŚĆ

 

Mike RESNICK

 

 

SIEDEM SPOJRZEŃ NA WĄWÓZ OLDUWAI

 

(Seven Views of Olduvai Gorge)

  

Przełożyła Paulina Braiter

 

   Wczorajszej nocy stworzenia znów się pojawiły.

   Księżyc skrył się właśnie za chmurami, kiedy usłyszeliśmy

pierwszy szelest w trawie. Potem zapadła absolutna cisza,

jakby wiedziały, że słuchamy, i nagle rozległy się znajome

wrzaski i pohukiwania, gdy stworzenia podbiegły bliżej i

stojąc zaledwie pięćdziesiąt metrów od nas, nadal krzycząc,

zaczęły prężyć się agresywnie. 

   Fascynują mnie, gdyż nigdy nie pokazują się za dnia, a

jednak brak im jakichkolwiek cech charakterystycznych dla

zwierząt, prowadzących nocny tryb życia. Nie mają przesadnie

wielkich oczu, ich uszy nie poruszają się niezależnie od

siebie, a nogi ciężko stąpają po ziemi. Stwory te budzą lęk

u większości członków naszego zespołu, a choć ciekawią mnie

niepomiernie, nie miałem dotąd okazji, by wchłonąć i zbadać

jednego z nich. 

   Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że moja zdolność

wchłaniania przeraża mych towarzyszy bardziej niż obecność

stworzeń, choć nie ma po temu najmniejszych powodów. Mimo iż

według standardów mojej rasy jestem jeszcze dość młody,

przyszedłem na świat wiele tysięcy lat wcześniej niż

ktokolwiek z naszej grupy. Można by sądzić, iż - zważywszy

ich wykształcenie - zrozumieją, że każda cecha, występująca

u kogoś w moim wieku, musi z definicji mieć kluczowe

znaczenie dla jego przetrwania. 

   Niemniej jednak ta moja zdolność niepokoi ich.  Więcej -

stanowi dla nich zagadkę, podobnie jak moja pamięć.

Oczywiście ja sam uważam ich pamięć za wyjątkowo mało

sprawną. Wyobraźcie sobie tylko - musieć uczyć się

wszystkiego podczas jednego życia, rodzić się w stanie

całkowitej ignorancji! Znacznie lepiej jest odłączyć się od

rodzica z całą jego wiedzą, zmagazynowaną w naszym umyśle,

tak jak wiedza mego rodzica trafiła do niego, a po nim - do

mnie. 

   Ale też po to właśnie znaleźliśmy się tutaj: nie aby

porównywać nasze podobieństwa, lecz badać różnice. A nigdy

nie istniała rasa bardziej różniąca się od innych niż

Człowiek. Od chwili gdy wkroczył śmiało między gwiazdy z tej

właśnie planety, miejsca jego narodzin, do momentu jego

śmierci minęło zaledwie siedemnaście tysiącleci, lecz

podczas tego krótkiego okresu zapisał w historii Galaktyki

rozdział, którego nikt nie zapomni.  Zagarnął na własność

gwiazdy, skolonizował milion światów, żelazną ręką władał

olbrzymim imperium. W szczycie swej potęgi nikomu nie

okazywał litości i nie prosił o nią, kiedy rozpoczął się

jego upadek. Nawet teraz, czterdzieści osiem stuleci po

wymarciu tej rasy, jej osiągnięcia i klęski nadal podniecały

naszą wyobraźnię. 

   I właśnie dlatego znaleźliśmy się na Ziemi, dokładnie w

miejscu, w którym ponoć narodził się Człowiek - w skalistym

wąwozie, gdzie po raz pierwszy przekroczył ewolucyjną

barierę, spojrzał ku gwiazdom i poprzysiągł sobie, że

pewnego dnia będą należały do niego. 

   Naszym przywódcą jest Bellidore, Starszy ludu Kragenów, o

pomarańczowej skórze i złocistej sierści, mądry i cierpliwy.

Bellidore doskonale zna się na zachowaniu istot rozumnych i

rozstrzyga nasze spory, zanim jeszcze zorientujemy się, że

się spieramy. 

   Oprócz niego do zespołu należą Bliźnięta Gwiezdny Pył,

migoczące srebrne istoty, które reagują na oba swe imiona i

dokańczają nawzajem swoje myśli. Uczestniczyły już w

siedemnastu wyprawach archeologicznych, ale nawet one były

zdumione, gdy Bellidore wybrał je do tej najbardziej

prestiżowej misji. Zachowują się jak monogamiczna para, choć

nie widać u nich żadnych cech płciowych, a że, podobnie jak

wszyscy pozostali, unikają fizycznego kontaktu ze mną, nie

mogę zaspokoić ciekawości w tej kwestii. 

   W skład naszej grupy wchodzi też Moriteu, które jada

ziemię, jakby to był przysmak, nie odzywa się do nikogo i

śpi, wisząc na gałęzi pobliskiego drzewa. Z jakichś przyczyn

stworzenia nie niepokoją go. Może uważają je za martwe albo

też wiedzą, że śpi i że obudzić je mogą tylko promienie

słońca. W każdym razie bez niego nie dalibyśmy sobie rady,

tylko bowiem delikatne macki jego otworu gębowego zdolne są

wydobyć odkryte przez nas pradawne obiekty z należytą

ostrożnością. 

   Towarzyszą nam także przedstawiciele czterech innych

gatunków: Historyk, Egzobiolog, Znawca Ludzkich Wykopalisk i

Mistyczka (przynajmniej zakładam, że to Mistyczka, gdyż nie

potrafię znaleźć żadnej prawidłowości w jej zachowaniu, choć

oczywiście może to być skutkiem mojej własnej

krótkowzroczności; ostatecznie to, co robię, w oczach moich

towarzyszy przypomina magię, mimo iż w rzeczywistości jest

nauką, i to bardzo ścisłą.)

   I wreszcie jestem też ja. Nie mam imienia, mój lud bowiem

nie używa imion, lecz dla wygody towarzyszy przyjąłem na

czas trwania ekspedycji przydomek Ten, Który Widzi. Jest on

mylący, i to podwójnie: nie jestem nim, jako że moja rasa

nie dzieli się na odmienne płcie, i nie zajmuję się

widzeniem, lecz Czuciem Czwartej Klasy.  Ponieważ jednak na

samym początku wyprawy intuicyjnie pojąłem, że "czucie"

znaczy dla mnie coś zupełnie innego niż dla reszty zespołu,

przez wzgląd za ich uczucia wybrałem mniej ścisłe miano. 

   Każdego dnia z zapałem wracamy do pracy, badając kolejne

warstwy. Istnieje wiele oznak wskazujących, że kiedyś

okolica ta tętniła życiem, że dosłownie roiło się tu od

różnych istot, nie pozostało ich jednak zbyt wiele - jedynie

kilka gatunków owadów i ptaków, nieco drobnych gryzoni i

oczywiście stworzenia, które co noc nawiedzają nasz obóz. 

   Nasza kolekcja powoli rośnie. Fascynuje mnie obserwowanie

towarzyszy przy pracy, gdyż pod wieloma względami stanowią

oni dla mnie równie wielką zagadkę, jak moje metody - dla

nich. Na przykład Egzobiolog musi jedynie przesunąć macką po

powierzchni przedmiotu, by stwierdzić, czy był on kiedyś

materią ożywioną; Historyk, otoczony złożonym sprzętem,

potrafi określić datę powstania każdego przedmiotu -

opartego na węglu albo nie - z dokładnością do dziesięciu

lat, niezależnie od stopnia jego zniszczenia; i nawet

Moriteu jest istotą piękną i zajmującą, gdy delikatnie

oddziela znaleziska, wydobywając je z warstw, gdzie

spoczywały tak długo. 

   Bardzo się cieszę, że wybrano mnie na członka tej

ekspedycji. 

                              *    

   Jesteśmy tu już od dwóch cykli księżycowych i nasze prace

posuwają się powoli. Niższe warstwy zostały dokładnie

wyeksploatowane tysiące lat temu (badania przeszłości

Człowieka interesują mnie tak bardzo, że o mało nie użyłem

słowa "ograbione" zamiast "wyeksploatowane", tak wielki

gniew budzi we mnie brak znalezisk), a z przyczyn jak dotąd

nieznanych w nowszych warstwach nie ma prawie nic. 

   Większość z nas jest zadowolona z dotychczasowych wyników

poszukiwań, zwłaszcza Bellidore, który twierdzi, że odkrycie

pięciu niemal nietkniętych obiektów to niewątpliwy sukces. 

   Od czasu naszego przybycia moi towarzysze pracowali

niestrudzenie. Teraz nadchodzi moment, bym ja także wypełnił

swoje zadanie, i niecierpliwie wyglądam tej chwili. Wiem, że

mój wkład nie jest ważniejszy niż praca innych, może jednak,

kiedy porównamy i zestawimy nasze odkrycia, zdołamy wreszcie

zrozumieć, co uczyniło Człowieka takim, jakim był. 

                              *    

   - Czy jesteś... - zapytało pierwsze z Bliźniąt Gwiezdny

Pył. 

   - ...gotów? - dokończyło drugie.

   Odparłem, że jestem gotów, więcej - nie mogę się już

doczekać. 

   - Możemy cię...

   - ...obserwować?

   - Jeśli nie budzi to w was niesmaku.

   - Jesteśmy...

   - ...naukowcami - powiedziały. - Niewielu...

   - ...rzeczy...

   - ...nie potrafimy oglądać...

   - ...obiektywnie.

   Powędrowałem na stół, na którym spoczywał obiekt. 

Wyglądał jak kamień albo przynajmniej tak właśnie odbierały

go moje zewnętrzne narządy zmysłowe. Był trójkątny, a

krawędzie wykazywały ślady obróbki. 

   - Ile ma lat? - spytałem.

   - Trzy miliony...

   - ...pięćset sześćdziesiąt jeden tysięcy...

   - ...osiemset dwanaście - odparły Bliźnięta Gwiezdny Pył. 

   - Rozumiem.

   - To zdecydowanie...

   - ...najstarsze...

   - ...z naszych znalezisk.

   Przez długi czas patrzyłem na niego, przygotowując się.

Wreszcie powoli, ostrożnie, zacząłem odmieniać moją

strukturę pozwalając, by moje ciało opłynęło kamień, zalało

go, okryło, wchłonęło jego historię. Kiedy staliśmy się

jednością, poczułem cudowne ciepło i choć wyłączyłem

zewnętrzne narządy zmysłowe, wiedziałem, że cały pulsuję i

błyszczę z radości towarzyszącej odkryciu. Zjednoczyłem się

z kamieniem i w zakamarku mojego umysłu, zajmującym się

Czuciem, pojawił się ziemski księżyc, wiszący nisko,

złowieszczo, tuż nad horyzontem... 

                              *    

   Enkatai obudziła się nagle tuż o świcie i ujrzała

księżyc, wciąż jeszcze świecący wysoko na niebie. Po

wszystkich tych tygodniach nadal wydawał jej się zbyt

wielki, by wisieć na nieboskłonie - z pewnością lada moment

runie wprost na planetę. Jej umysł wciąż przeżywał niedawny

koszmar, spróbowała więc wyobrazić sobie znajomy, przyjazny

obraz pięciu małych, niegroźnych księżyców, ścigających się

na srebrnym niebie jej ojczystego świata.  Jedynie przez

moment udało jej się utrzymać w myślach wizję - potem

zniknęła, zastąpiona rzeczywistym obrazem wielkiego

satelity. 

   Jej towarzysz zbliżył się do niej.

   - Kolejny sen? - spytał.

   - Identyczny jak poprzedni - odparła niespokojnie. -

Księżyc świeci, choć jest już dzień, a potem ruszamy w dół

ścieżką... 

   Spojrzał na nią współczująco i podsunął pożywienie.

Przyjęła je z wdzięcznością. 

   - Jeszcze tylko dwa dni - westchnęła, wodząc wzrokiem po

sawannie - a potem odlecimy z tego okropnego miejsca. 

   - Ten świat nie jest wcale taki straszny - zaprotestował

Bokatu. - Ma wiele zalet. 

   - Zmarnowaliśmy tu tylko czas - stwierdziła. - Planeta

nie nadaje się do kolonizacji. 

   - To prawda - przytaknął. - Nasze plony nie wyrosną na

tej glebie, mamy też problemy z wodą. Ale nauczyliśmy się

wielu rzeczy, rzeczy, które pomogą nam w końcu wybrać

właściwy świat. 

   - Większości z tego dowiedzieliśmy się w pierwszym

tygodniu pobytu - zauważyła Enkatai. - Reszta czasu była

czasem straconym. 

   - Statek miał do zbadania inne planety. Nie mogli

wiedzieć, że zdołamy tak szybko wyeliminować akurat tę. 

   Zadrżała w chłodnym porannym powietrzu.

   - Nienawidzę tego miejsca.

   - Kiedyś to będzie piękny świat - oświadczył Bokatu. -

Czeka jedynie na ewolucję brązowych małp. 

   W tym momencie w dali pojawił się ogromny, ważący jakieś

sto siedemdziesiąt kilo pawian o potężnych mięśniach, klatce

piersiowej porośniętej gęstym futrem i śmiałych, mądrych

oczach. Nawet stojąc na czterech kończynach imponował swym

rozmiarem, dwukrotnie przerastającym wielkie cętkowane koty. 

   - My nie możemy tu osiąść - ciągnął dalej Bokatu - ale

jego potomkowie zapełnią kiedyś cały ten świat. 

   - Wydaje się taki potulny - mruknęła Enkatai.

   - Bo one są potulne - zgodził się Bokatu, ciskając kęs

jedzenia pawianowi, który podbiegł bliżej i podniósł go z

ziemi. Powąchał swój łup, jakby rozważał, czy warto go

skosztować i wreszcie, po chwili wahania, wsunął go do

pyska. - Ale i tak opanują tę planetę.  Trawożercy zbyt

wiele czasu poświęcają na jedzenie, a drapieżniki wciąż

śpią. Nie, osobiście głosuję na brązowe małpy. To piękne,

silne, inteligentne zwierzęta.  Wykształciły już kciuki,

łączy je silne poczucie wspólnoty i nawet wielkie koty

rzadko ważą się je zaatakować.  Właściwie nie mają

naturalnych wrogów. - Skinął głową, potakując własnym

słowom. - Tak, to one w następnych stuleciach opanują ten

świat. 

   - Nie mają wrogów? - powtórzyła Enkatai.

   - Och, zapewne od czasu do czasu któryś z nich pada

ofiarą kotów, ale nawet one nie atakują całego stada.  -

Spojrzał na pawiana. - Ten samiec byłby zdolny rozedrzeć na

strzępy niemal każdego drapieżnika. 

   - Jak zatem wytłumaczysz to, co znaleźliśmy na dnie

wąwozu? - naciskała. 

   - Swój obecny wzrost osiągnęły kosztem zwinności.  To

naturalne, że niekiedy jeden z nich spada ze skał i zabija

się. 

   - Niekiedy? Znalazłam siedem czaszek,

strzaskanych jakby od potężnego ciosu.

   - Siła upadku - Bokatu wzruszył ramionami. - Nie

twierdzisz chyba, że wielkie koty najpierw rozwaliły im

głowy, a dopiero potem pożarły? 

   - Nie myślałam o kotach - odparła.

   - O czym zatem?

   - O małych, bezogoniastych małpach, żyjących w wąwozie. 

   Bokatu pozwolił sobie na pobłażliwy uśmieszek.

   - Przyjrzałaś im się? Są cztery razy mniejsze od

brązowych małp. 

   - Przyjrzałam się, i to uważnie - Enkatai nie ustępowała.

- One też mają kciuki. 

   - Same kciuki nie wystarczą.

   - Żyją w cieniu brązowych małp i wciąż jeszcze nie

wymarły - stwierdziła. - To mi wystarczy. 

   - Brązowe małpy żywią się liśćmi i owocami. Po co miałyby

niepokoić bezogoniaste małpy? 

   - Nie tylko ich nie niepokoją - oznajmiła Enkatai. - One

ich unikają. To dość dziwne u gatunku, który miałby kiedyś

zawładnąć całą planetą, nie sądzisz? 

   Bokatu potrząsnął głową.

   - Bezogoniaste małpy zabrnęły w ewolucyjny ślepy zaułek.

Są zbyt małe, by polować na grubszą zwierzynę, za duże, aby

wyżywić się tym, co znajdą w wąwozie, za słabe, by

konkurować z brązowymi w walce o lepsze terytorium.  Według

mnie to wcześniejszy, prymitywniejszy gatunek, skazany na

zagładę. 

   - Może - powiedziała Enkatai.

   - Nie zgadzasz się?

   - Jest w nich coś...

   - Co?

   Enkatai wzruszyła ramionami.

   - Nie wiem. Budzą we mnie niepokój. Ich oczy - dostrzegam

w nich ukrytą groźbę. 

   - Fantazjujesz.

   - Może - powtórzyła.

   - Dziś muszę napisać raporty - oznajmił Bokatu. - Ale

jutro udowodnię ci, że mam rację. 

                              *    

   Następnego ranka Bokatu wstał razem ze słońcem.  Sam

przygotował pierwszy posiłek, podczas gdy Enkatai odmawiała

modły, a potem, kiedy jadła, także się pomodlił. 

   - Teraz - oświadczył - zejdziemy do wąwozu i schwytamy

jedną bezogoniastą małpę. 

   - Po co?

   - Żeby ci pokazać, jakie to łatwe. Może zabierzemy ją ze

sobą jako maskotkę. Albo złożymy w ofierze w laboratorium i

dokładniej zbadamy jej procesy życiowe. 

   - Nie chcę żadnej maskotki, a prawo nie pozwala nam

zabijać zwierząt. 

   - Jak sobie życzysz - powiedział Bokatu. - Wypuścimy ją. 

   - Po co więc w ogóle mamy ją łapać?

   - Aby udowodnić ci, że nie są inteligentne, bo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin