Andre Norton -SC-11 [Cykl High Hallacku] - Czary Świata Czarownic.pdf

(567 KB) Pobierz
Microsoft Word - Andre Norton -SC-11 [Cykl High Hallacku] - Czary Świata Cz…
A NDRE N ORTON
C ZARY Ś WIATA C ZAROWNIC
P RZEŁOŻYŁ J AROSŁAW K OTARSKI
T YTUŁ ORYGINAŁU : S PELL OF THE W ITCH W ORLD
S REBRNA SMOCZA ŁUSKA
I P RZYBYCIE OBCYCH
Sztorm był silny. Fale uderzały o skały i przelatywały nad rafą osłaniającą port z
zakotwiczonymi łodziami. Mieszkańcy Wark byli o nim uprzedzeni, gdyż nikt tak dobrze nie
zna czarów pogody jak ci, którzy żyją z wiatru, fali i zmienności morskiego szczęścia. Stracili
więc tylko jedną z mniejszych łodzi Omunda, która została wyrzucona na plażę i wymagała
naprawy.
Tego ranka Omund nie był jedyną osobą na nadbrzeżnych wydmach. Wzburzone
morze nie tylko zabiera ludziom to, co jest w stanie dosięgnąć. Zdarza się również, że daje
różne skarby. Dlatego wszyscy, którzy mogli utrzymać się na nogach i mieli wystarczająco
ostry wzrok, byli tam, szukając tego, co mogło się dziś zjawić jako podarunek.
Czasami był to bursztyn, innym razem Deryk znalazł dwie złote monety, bardzo stare,
o których Aufricia, czarownica, powiedziała, że pochodzą z czasów Najstarszych. Deryk
przetopił więc je, aby zdjąć ze złota zaklęcie. Prawie zawsze znajdowano drewno, wodorosty,
z których kobiety robiły barwniki do zimowych okryć, oraz muszle, bardzo cenione przez
dzieci. Niekiedy fale wyrzucały wraki statków, jakich większość mieszkańców nigdy nie
widziała. Wyjątkiem byli ci, którzy gościli w Jurby, jako że statki nigdy nie kotwiczyły w
zatoczce Wark.
Tym razem jednak znaleziono obcych ludzi. Początkowo wydawało się, że dryfująca
przez głębię ku brzegowi łódź jest pusta. Dopiero po chwili dostrzeżono na jej pokładzie
nieznaczne poruszenie. Nie zauważono wioseł. Zebrani na brzegu krzyczeli i wymachiwali
rękami, lecz nikt nie dawał odpowiedzi. W końcu Kaleb z Kuźni rozebrał się, przepasał w
talii liną i popłynął w kierunku rozbitków. Zamachał energicznie, dając znak, że są ludzie na
pokładzie, po czym zamocował na rufie linę. Wkrótce łódź znalazła się na brzegu.
W środku leżało dwoje ludzi. Kobieta opierała się na boku, próbując słabymi dłońmi
odsunąć z bladej twarzy sklejone solą włosy. Mężczyzna, z raną na skroni, leżał nieruchomo,
jakby padł w boju. Sądzili, że jest martwy. Aufricia zsunęła z niego tunikę i zdołała
wychwycić bicie serca. Z przekonaniem stwierdziła, że los jeszcze nie zabrał go ze świata
żywych. Kobieta natomiast była w szoku. Nie słyszała pytań, targała tylko gorączkowo swe
włosy i patrzyła otępiała na zgromadzonych. Oboje zabrano do domu Aufricii.
Tak oto obcy znaleźli się w Wark i choć już pozostali tu na zawsze, nigdy nie
traktowano ich jak swoich.
Upływające dni bardzo zmieniły mężczyznę. Początkowo przypominał małe dziecko,
o które trzeba się troszczyć i karmić je. Inaczej było z kobietą. Nie znała języka mieszkańców
Wark, ale uczyła się go szybko. Po pewnym czasie zauważono, że Aufricia, która zawsze była
szczera, coraz oszczędniej wypowiadała się o swoich gościach. Gdy wypytywano ją,
zachowywała się tak, jakby strzegła jakiegoś nader ważnego sekretu. Zobowiązano więc
Omunda, aby dowiedział się czegoś o obcych, co mógłby jednocześnie przesłać Lordowi
Gaillardowi. Działo się to w roku Salamandry - przed inwazją. High Hallack żyło jeszcze
pokojowym życiem i pokojowymi zwyczajami.
Ranny wygrzewał się w słońcu, wystawiając na ciepło szramę na skroni. Ciemna
karnacja i włosy już na pierwszy rzut oka odróżniały go od mieszkańców Dales. Był smukły i
krzepki, a wygląd jego rąk wskazywał na to, że nigdy nie musiał ciężko pracować.
Uśmiechnął się szczerze, widząc Omunda, na co tenże odpowiedział równie
przyjacielskim uśmiechem. Pomyślał, że plotki kobiet we wsi i rozmowy mężczyzn przy
winie, wywoływane przybyciem obcych są dla nich krzywdzące.
Nagle przeniósł wzrok na drzwi chaty, które się otworzyły. Stanęła w nich kobieta.
Omund patrząc na nią odczuwał dziwny niepokój.
Kobieta była prawie tak wysoka jak on i podobnie jak jej towarzysz, szczupła.
Wychudzona twarz, uwieńczona ciemnymi włosami, nie wyróżniała się pięknością, ale było
w niej coś…
Omund był niegdyś w zamku w Vestdale, gdy potwierdzano jego zwierzchnictwo nad
Wark. Tamże widział Lorda i Lady w całej ich krasie i potędze. Kiedy spojrzał na tę kobietę
ubraną w źle skrojoną jedną z sukien Aufricii, bez żadnych klejnotów i ozdób, poczuł jeszcze
większy strach niż wtedy, w zamku. Sprawiały to jej oczy, co później sobie uświadomił. Nie
potrafił określić ich barwy, poza tym, że były ciemne oraz zbyt duże jak na drobną twarz i
miały w sobie coś intrygującego.
Nie zastanawiając się, zdjął czapkę i uniósł otwartą dłoń ku górze, tak, jak zrobiłby
przed samą Lady Vestdale.
- Witaj w pokoju - jej głos był cichy, zawierał wiele kontrolowanej siły, zdolnej
zawładnąć całymi górami.
Gdy znaleźli się wewnątrz, siedząca przy ogniu Aufricia nie zrobiła najmniejszego
gestu, aby spełnić obowiązki gospodyni, pozostawiając to nowo przybyłej, jak gdyby to ona
była właścicielką, a nie gościem.
Na stole stał róg powitalnego wina i talerz ciasta. Obca kobieta ujęła delikatnie
chłodną dłonią nadgarstek Omunda i usadowiła mężczyznę na honorowym miejscu. Zgodnie
ze zwyczajem usiadła naprzeciw niego.
- Mój pan i ja wiele zawdzięczamy tobie i twoim ludziom, naczelniku Omundzie -
odezwała się, gdy popijał wino. - Dałeś nam drugie życie, co jest największym darem, jaki
można ofiarować. Dlatego jesteśmy twoimi dłużnikami. Teraz chcesz się czegoś o nas
dowiedzieć i jest to zrozumiałe.
Nie miał czasu na zadawanie pytań, ona bowiem kierowała rozmową, a wyglądało to
tak naturalnie, że nawet nie protestował.
- Przybyliśmy zza morza - kontynuowała - tam, gdzie toczy się wojna, gdyż nadchodzi
taki czas, w którym trzeba wybrać między śmiercią a ucieczką. Żaden człowiek nie wybierze
śmierci, dopóki ma choć den nadziei, więc i my wypłynęliśmy szukać nowej ziemi. Ludzie z
Sulcarheep, którzy są marynarzami, powiedzieli nam o niej i na ich okręcie wyruszyliśmy,
ale… Zawahała się i opuściła wzrok na swe dłonie o długich palcach, ułożone na stole.
- Był sztorm - ciągnęła po chwili namysłu. - Zniszczył okręt, a mój pan zdążając do
łodzi został zraniony przez spadający maszt. Los chciał, że byłam w pobliżu. Nikt więcej nie
uratował się, a my zawdzięczamy życie tylko wam. Pomówię teraz z tobą otwarcie. Cały nasz
dobytek zatonął, nie mamy nic. Mój pan uczy się życia tak, jak uczą się dzieci. Nigdy nie
odzyska tego, co zabrało mu morze, ale na pewno będzie mógł pracować jak inni mężczyźni.
Co do mnie, zapytaj Aufridi. Mam określone zdolności, które przewyższają posiadane przez
nią i ofiaruję je na twoje usługi.
- Ale… czy nie byłoby lepiej, gdybyś udała się do Vestdale? - zaproponował Omund.
- Morze przywiodło nas tu i bez wątpienia w tym dziele była jakaś przyczyna -
uczyniła jakiś znak nad stołem, a jego strach wzrósł. Wiedział już, że jest taką, jak Aufrida,
lecz znacznie od niej potężniejszą.
- Pozostaniemy tu - dodała.
Omund nie wysłał raportu do Vestdale, a ponieważ podatek zapłacili w Jurby na czas,
ludzie Lorda nie mieli powodu, aby przyjechać do Wark. Z początku boczono się na obcą, ale
gdy zajęła się Yeleną w czasie porodu - wszyscy prorokowali, że dziecko urodzi się martwe -
i dzięki jej wiedzy i umiejętnośdom maleństwo przyszło na świat żywe, przekonano się do
niej. Nigdy jednak nie był to tak przyjazny stosunek, jak do Aufridi. Zawsze nazywano ją
Lady Almondia, a jego Truan. Nie byli już jednak traktowani tak, jak wkrótce po przybyciu
do Wark.
Truan zdrowiał szybko i po pewnym czasie mógł już z innymi wypływać na połów.
Od niego miejscowi nauczyli się nowego sposobu ustawiania sieci. Poza tym pracował w
kuźni, gdzie obrabiał metal przyniesiony ze wzgórz. Wykonał z niego miecz, w którego
władaniu wprawiał się tak, jakby od tego zależała jego przyszłość. Częstokroć oboje z
Almondia wybierali się na wzgórza, gdzie nikt z Wark nie chodził. Żyła tam płowa
zwierzyna, której mięso stanowiło odmianę po ciągłym spożywaniu ryb. Tam też znajdowały
się ruiny budowli Najstarszych.
W czasach, kiedy ludzie przybyli tu z południa, nie był to dziki i bezludny kraj. Choć
Najstarszych było niewielu i trzymali się wysoko położonych okolic, kraj ten jednak należał
do nich. Byli dziwni i straszni, nie wszyscy wyglądali jak ludzie. Nigdy jednak nie
napastowali mieszkańców i nie szkodzili im. Gdy tych zaczęło napływać coraz więcej,
Najstarsi wycofali się. Zostawili po sobie warownie i świątynie, miejsca, w których drzemały
stare moce. Ludzie omijali je, nie chcąc ryzykować spotkania z czymś, czego lepiej w życiu
nie doświadczać.
Jedno z takich miejsc znajdowało się wśród wzgórz górujących nad Wark. Jak
mówiono, omijały je nawet zwierzęta oraz zapuszczający się w te rejony myśliwi i pasterze.
Nie miało ono złej sławy, raczej sprawiało wrażenie dziwnego spokoju, zawstydzającego
przypadkowych przybyszów, którzy swą obecnością zdawali się przeszkadzać czemuś, co nie
powinno być nawiedzane. Budowla otoczona była murami sięgającymi człowiekowi do
ramienia i miała kształt pięcioramiennej gwiazdy, w środku której stał kamień tegoż samego
kształtu, zrobiony na podobieństwo ołtarza. Na końcach, ramion rozsypano piasek o różnych
barwach: czerwonej, błękitnej, srebrnej, zielonej i złotej, jak górski metal. Miejsca tego nigdy
nie tknęło nawet najlżejsze tchnienie wiatru i wyglądał, jakby był tu od dawna, od czasu
opuszczenia okolicy przez właścicieli. Poza murami rozciągały się pozostałości ogrodu
ziołowego, do którego Aufrida przychodziła trzy czy cztery razy w ciągu lata, aby zebrać
potrzebne jej rośliny. Ona przyprowadziła tu obcych; Później przychodzili tu sami, ale nikt
nie wiedział po co. Z takiej właśnie wycieczki Truan przyniósł metal, z którego wykuł miecz.
Potem wziął jeszcze więcej kruszcu i sprawił sobie kolczugę. Robota szła mu tak sprawnie, że
Kaleb i rybacy z podziwem obserwowali metal zmieniający się w pręt, który później Truan
formował w zachodzące na siebie pierścienie. Podczas pracy zawsze śpiewał w jakimś
dziwnym języku i wyglądał, jakby był pogrążony we śnie. Czasami Lady Almondia
przychodziła do kuźni, obserwowała go z żalem, ale nie przerywała pracy.
Nadeszła pierwsza noc jesieni. Lady Almondia wstała zanim wzeszedł księżyc,
dotknęła ramienia Aufricii, która leżała na swoim posłaniu. Truan spał, gdy wyruszyły,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin