Synowie25.txt

(20 KB) Pobierz
271
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
        IV
        Wesela w owych czasach odbywały się jeszcze na wpół pogańskim obyczajem. Wstyd 
        było mniej nad dni czternacie zebranych goci przyjmować, a inaczej ich 
        ugaszczać, jak pojšc i pobudzajšc do szaleństwa, nie umiano. Co tylko mógł mieć 
        dom, co się kupić, wymieniać, sprowadzić dało, musiało otworem stać dla goci.
        Niejeden naówczas ubogim się stawał przez wesele, gdy go proszone tłumy obsiadły 
        i objadły. Wprawdzie gocie przywozili podarki, ale każdy też nawzajem otrzymać 
        musiał dar jaki. Raz w życiu sprawiało się takie wesele, raz przez dni 
        czternacie pan młody był ksišżęciem, pani młoda księżnš; królowali swym 
        szczęciem, odbierali hołdy, lecz płacić za nie musieli, jakby ksišżętami byli w 
        istocie.
        Nikogo naówczas od wrót domu nie godziło się odpychać, a kto zasłyszał o godach, 
        wlókł się na nie z daleka, aby się napoił i nakarmił do syta. Nie miał kto 
        innego podarku dla nowożeńców, przywoził z sobš pień, błaznowanie, wesołoć na 
        wymianę, drudzy - gusła i wróżby. Do bogatszych władyków zjeżdżały się ziemie 
        całe, każdy z licznš drużynš; im kto majętniejszy, tym z większym dworem. Gdy 
        pan młody rad był, miesišc cały trzymał goci.
        Na osiem dni przed weselem ludzie się już cišgali, mniej nad drugie tyle po 
        lubie trzymać się nie godziło. Gdy obrzędy kocielne połšczyły się póniej ze 
        starym obyczajem, wesela stały się uroczystsze jeszcze a niemniej huczne. 
        Duchowieństwo na wiele zbytków starszyzny przez szpary patrzało; dużo pozwalało 
        się czasu takich lubowań, czego kiedy indziej surowo broniono.
        Niemal na samej granicy siedział Skarbimierza powinowaty, młody Niemir, który w 
        królewiczowskiej drużynie służył, a Żelisława Beliny córka zań wydanš być miała. 
        Wszystkie te grody były w łaskach i zachowaniu u Bolesława.
        Gdy Niemir przybył prosić o pańskie błogosławieństwo, rzekł mu miejšc się 
        królewicz i uderzajšc go po ramieniu: - Wojny na czasie nie mamy. Pomorcy 
        popłoszeni cicho siedzš, czemuż i mnie na gody nie wezwiecie?
        Niemir do kolan się pochylił.
 
        - Mógłżebym ja mieć to szczęcie i pana widzieć u siebie?
        - Muszę zjechać, choć nie prosicie - odezwał się Bolko. - Jednego dnia nas 
        nieboszczyk król na rycerzy pasował, braterstwo z sobš mamy. Zda mi się też, że 
        w lasach mieszkacie, dokoła ich tam i zwierza musi być pełno. Zjadę razem na 
        gody i łowy. Wszakci i kociół pono więcicie?
        - Tak, miłociwy panie! - mówił wesoło Niemir. Postawiłem dom Boży, chędogi acz 
        mały. Biskup ma go powięcić, a ja w nim pierwszy lub wezmę.
        - Ja wam więc będę drużbš! - rzekł Bolko ochoczo. Niemir przyklęknšwszy chciał 
        go za to w rękę pocałować, Bolesław go za głowę ucisnšł i odprawił uradowanego.
        Pana mieć na weselu doma - szczęcie było wielkie. Choćby we sto koni przybył, a 
        miesišcami siedział, Niemir cieszyłby się takim gociem.
        Niemir nie potrzebował się zbytnio o przyjęcie kłopotać, choć rodziny swej, 
        drużyny króla, przyjaciół i znajomych kilkuset się spodziewał. Pełne już były 
        spichrze owsa, stały stogi siana, mška na chleb leżała w worach, zwierza 
        nabitego solonego i wieżego wisiało więcej niż potrzeba. Rybacy pamiętali, aby 
        sieci co dzień zarzucać na stawach.
        Gospodarz, przyjaciele, czelad już na dni kilkanacie przed zjazdem zajęci byli 
        cišganiem, co jeszcze do uczty kilkunastodniowej brakło.
        Zawczasu też złaziła się wszelka gawied weselna: gędbiarze z gęlami, kobzami 
        i lirami, gularze, piewacy, błazny i wesołki. Ludzie ci żyli z wesel i 
        chodzili z jednych na drugie, bo się nie było można bez nich obejć, bez ich 
        piosenek, pogadanek, zagadek, żarcików, wróżb, którymi goci zabawiać było ich 
        obowišzkiem.
        Krewni i drużbowie przybywali też zawczasu, miecili się po kštach, aby nie 
        zawadzać nikomu, i pracowali po społu z dworem swoim, aby na dnie uroczyste 
        wszystko się przygotowało jak należy.
        Chociaż to był poczštek jesieni, pory, w której zwyczajnie odbywały się wesela, 
        bo dostatek w gumnach był największy, drzewa jeszcze stały z zieleniš i znalazło 
        się jej dosyć na powyciełanie dróg, obwieszenie i ustawienie budowli, do 
 
        których i nowiuteńki kociołek należał.
        Duchowni temu połšczeniu dwóch obrzędów: powięcenia kocioła i wesela nie 
        bardzo byli radzi, ale trudno było odmówić człowiekowi, który swoim kosztem 
        wzniósł dom Boży i w nim się błogosławieństwa na życie nowe dopraszał. Mruczano, 
        że weselne szały niedobrze się godzš z poważnym obrzędem i gody nie przystały 
        tam, gdzie się Bogu więci chram nowy; lecz biskup nie sprzeciwił się, duchowni 
        też milczeli.
        Na tydzień przed obrzędem zjazd liczniejszych goci się rozpoczšł. Królewicza 
        dopiero najwczeniej na dwa dni przed weselem się spodziewano.
        Jechały Beliny, gdzie się jaki z tego rodu znajdował, Skarbimierzycy, powinowaci 
        nawet dalecy. Proszono i nakazywano do wszystkich, bo im silniejsze a 
        huczniejsze wesele. tym większa czeć dla nowożeńców.
        podczas gdy się spodziewano Bolesława, przeciw któremu młodzież o milę wyjechać 
        miała, wszyscy już prawie zgromadzeni byli na dworze. Panny młodej tylko z matkš 
        nie było jeszcze, bo ta dopiero na dziewiczy wieczór ze wietnym orszakiem 
        zjechać miała.
        Dziedzińce wszystkie pełne były już i nabite, po całych dniach około stołów, 
        beczek i kadzi ludu się kręciło mnogo, a podczaszowie zapraszali i nalewali. 
        piewy rozlegały się szeroko i dziwnie z sobš mieszały, bo często dwóch 
        piewaków w różnych stronach podwórza zawodziło, każdy inaczej.
        Wporód tej wrzawy ochoczej, która mało nie po całych trwała nocach, bo choć 
        jedni szli do szop, drudzy wypoczšwszy wstawali, wywabiani miechami, cišgnšł z 
        innymi goćmi dla wesela rzekomo, z widzenia ledwo znany Niemirowi, Marko 
        Sobiejucha, ochmistrz księcia Zbigniewa.
        Przybywał pańsko, przyodziany ze służbš niczego, z podarkiem jak należało i z 
        językiem, którym dobrze obracać umiał. Przyjęto go jak i drugich gocinnie, 
        dziękujšc za pamięć i łaskę.
        Marko się wnet rozgocił i w tłum poszedł do mis i dzbanów, między którymi był 
        jak w domu. Powieci wnet weselnych przerozmaitych opowiadać jšł mnóstwo.
 
        Trudno go było zrozumieć zawsze, skšd ród wiódł, bo niemal wszystkie ziemie 
        swoje i obce znał, a zdało mu się wszędzie równo, byle dostatnio było. Wesoły 
        człek wnet sobie druhów jednać poczšł..
        W kilka godzin po jego przybyciu młodzież, która całym pocztem wyruszyła 
        naprzeciw Bolka, wprowadziła go z okrzykami ogromnymi wraz z gospodarzem, który 
        też przeciw pana wyszedł z chlebem i solš.
        Bolko przybywał wesół, rad, miejšcy się i, jakby dla gospodarza wystšpić 
        pragnšł, najliczniejszš i najdzielniejszš młodzież sobie przybrał do boku, z 
        której urodš i siłš nikt się zrównać nie mógł.
        Chłop w chłopa jak dębczaki wyrosłe bujno, twarze rumiane, oczy wesołe, płeć 
        zdrowa, ogorzała, barki silne, budowa giętka, jechali na koniach niewielkich, 
        ale tak zbudowanych jak oni, z nozdrzami rozwartymi, z grzywy długimi 
        posplatanymi, na każdym koniu okrycie szyte, na każdym wojaku zbroja wiecšca 
        jak srebro, u boków miecze ciężkie, przez plecy łuki, u nóg oszczepy spuszczone, 
        na szyjach łańcuchy, na barkach płaszcze. Było takich z pół seciny, nie liczšc 
        dworu pańskiego starszego, czeladzi i chłopišt a pacholšt do posługi.
        Królewicz miał na sobie zbroję takš, jakiej tu jeszcze nie widziano, misternie 
        szytš z żelaza jakby z miękkiej tkaniny, malowanš czarnymi pasy i złotem. 
        Rycerski też pas jego lnił się gdyby kwiatami przepleciony w barwy osobliwe, 
        które cudnš sztukš w złoto wpuszczone były. Miecz miał z rękojeciš z jednego 
        kamienia drogiego, a przez plecy na sznurze złotym kociany róg rzezany, na 
        którym jak żywa siedziała przyczajona jaszczurka. Róg wisiał na złotych 
        piercieniach. Wszystko, co żyło, wytoczyło się ze dworu na powitanie pana 
        okrzykujšc go, piewajšc, klaszczšc mu w dłonie, przypadajšc do nóg, chwytajšc 
        za ręce. Miał bowiem u ludzi miłoć tak wielkš, iż ci nawet, co go nie znali, 
        kochali go z daleka, a ci, co się doń zbliżali, miłoć dlań czuli większš 
        jeszcze.
        Chciano królewicza ugaszczać w domu, lecz wolał do stołu zasišć na podwórzu z 
        ziemiany i rycerstwem, bo mu tu raniej było. Niemir sam przy panu sprawiał 
 
        podczaszostwo i służył. Nie opodal umiecił się Sobiejucha, Bolka z oczu nie 
        spuszczajšc.
        Wkrótce zawzięła się rozmowa o łowach, bo gdy nie było wojny, królewicz zabawiał 
        się łowami, co jš przypominało: Chwalił się gospodarz, iż w lasach turów, 
        żubrów, łosiów, jeleni i wszelkiego zwierza miał pod dostatkiem, tak że jak do 
        spiżarni posyłał do boru, gdy mu mięsa było potrzeba.
        Dwa dni jeszcze zostawało do wesela, a za stołem Bolko długo siedzieć nie lubił. 
        Ozwał się zaraz Marko, iż o tych lasach cuda słyszał, jakoby jedyne były do 
        mylistwa...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin