103 X Już na kilka dni przede dniem więtych apostołów Filipa i Jakuba na zamku gnienieńskim widać było i czuć gotujšcš się uroczystoć wielkš. Goci, duchowieństwa wieckiego i zakonnego spodziewano się wiele. Dla króla i królowej sposobiono dworzec stary, po czeskiej napaci odbudowany, dla braci biskupów gospodarz własne domostwa gotował. W podwórcach dla mnogich dworów i czeladzi namioty stanšć miały. Drogę z zamku do kocioła wysadzono młodš brzezinš, ozieleniono niš budowle, posieczonš jedlinš i kosaćcem wysypywano drogi dokoła. Około południa już mnożyć się zaczęły orszaki biskupie naprzód, gdyż wrocławski, kruszwicki, poznański i krakowski na uroczystoć przybywali, rycerskie potem, wojewody Sieciecha, równajšcy się królewskiemu, Skarbimierza, młodego Żelisława Beliny i wielu innych panów dostojnych. Nad wieczór Zbigniew wreszcie poznał albo raczej się domylił dworu króla, ojca swego, naprzeciw którego wyszło duchowieństwo z krzyżem i pieniš, rycerstwo z okrzykami i dzwony kocielne ozwały się witajšc go radonie. Z dala spostrzegł postać przygarbionš na koniu i wietny orszak królowej, około której młodzież najpiękniejsza i najwykwintniej strojna z niemiecka się zwijała, i Bolkowš drużynę młodš, zbrojnš, rycersko wyglšdajšcš, na której widok wstrzšsał się zazdrociš i gniewem. A miał naprawdę czego mu zazdrocić, bo nic piękniejszym być nie mogło nad ten wietny orszak młodego pana, w którego oczach płonęło wesołe męstwo. Miał już naówczas Bolko, wzorem Bolesława Wielkiego, dwunastu towarzyszów dobranych wiekiem, postawš, dzielnociš, którzy składali nieodstępny dwór jego, towarzyszyli mu wszędzie. Mieczyk pański wiózł ulubiony Prószynka, tarczę - drugi, proporczyk - trzeci; za nimi jechała służba, wszystka rana, młoda i ochocza. Gdy przy dwięku dzwonów, graniu rogów i okrzykach król wcišgnšł na zamek, zsiadł naprzód przed kociołem, aby się w nim pomodlić. Wprędce potem pieszo go na zamek wiedziono; dwu komorników słabego pana pod ręce podtrzymywało. Ci, co króla Władysława nie widzieli dawno, litowali mu się spojrzawszy nań; blady był, jakby krwi w nim nie stało, a mimo otaczajšcego wesela smutny i przybity. Tylko gdy na Sieciecha swego spojrzał, na tę otuchę i podporę, twarz mu się nieco rozpogadzała. Sieciech dnia tego podobniejszym był sam do króla niż do wodza stojšcego pod rozkazami pańskimi; on tu rozporzšdzał, on władał, jemu w oczy patrzano i skinienia słuchano. Wporód wszystkich górował i postawš, i twarzš, i ubiorem wspaniałym, bo nawet płaszcz na ramiona wdział, a zbroję miał wiecšcš srebrnymi gwodziami i łańcuch na szyi z wizerunkiem króla taki sam, jaki jeden tylko Bolko, syn królewski, nosił. W pięknej, męskiej jego twarzy widać było zarazem rycerza, silnej woli dostojnika i zalotnego człeka, który sobie serca chciał zjednać. Gdy nań nikt nie patrzał, przybierała ona wyraz przebiegłoci i szyderstwa. miechem rad pokrywał mšdroć swš, z którš się nie zdradzał, chętnie udajšc niewiele o co dbajšcego człowieka. Na zamku gotowe już czekały stoły i służba z pochodniami dokoła. Dla króla i królowej stały osobne siedzenia szkarłatem obite, na podwyższeniu. Bolko ze swymi u wielkiego stołu miał zasiadać, duchowieństwo starsze przy królu i królowej, jako im równe, miejsca zabrało. Zwyczaj to był od Mieszka jeszcze zaprowadzony, że ich z ksišżęty równano. Przytomnoć króla i biskupów nie dała biesiadujšcym bardzo głono się weselić, skromnie i z cicha rozmawiano. Uczta też, z powodu obchodzonej wigilii, wkrótce się zakończyła. Wnet i znużeni drogš rozchodzić się poczęli, każdy do izby sobie wyznaczonej, a Bolko z towarzyszami w podwórce i na zamczysko, dokšd piękna, spokojna noc wiosenna wyzywała. Sieciech, który królowi służył razem z podkomorzymi i podczaszym, oko miał na wsze strony. Znał wszystkich, patrzał wszędzie bystro, jakby z twarzy myli chciał czytać i odgadywać: W chwili, gdy króla wiedziono na spoczynek, skinšł nań arcybiskup, Sieciech z poszanowaniem zbliżył się do niego. - Dajcie mi ucho na chwilę - odezwał się staruszek potrzebuję mówić z wami. - Dzisiaj? - pytał wojewoda. - Tak jest, dzi jeszcze, jest tego wielka potrzeba. Spojrzał nań Sieciech ciekawie, skłonił się i odprowadziwszy królestwo oboje wrócił do arcybiskupa, który sam już z kapelanem w pustej izbie go oczekiwał. Gdy się wojewoda ukazał, skinšł na towarzysza swego biskup, aby się oddalił. Sieciech stał przed nim, piękne starca oblicze ubłogosławione było radociš tej uroczystej życia godziny. - Wojewodo! - zawołał - od was zależy, abym jutro szczęliwym był jako nigdy. - Ode mnie? - zapytał Sieciech. - Tak, bo wy władzę macie wielkš nad sercem pana naszego, a potrzeba mi je skłonić do miłosierdzia. Sieciech niespokojnie się poruszył, twarz zmarszczył, skłonił się. - Król dla was, ojcze przewielebny, uczyni i beze mnie, czego żšdać będziecie. - Bez was lub przeciw wam król albo nie uczyni nic, albo uczynionym gryć się będzie, gdyż słusznie w was szanuje podporę tronu swojego - rzekł starzec. - Pierwszym sługš jestem - odparł Sieciech. Po chwili milczenia biskup poczšł powoli. - Niesłusznym jest, że król jedno dziecko swoje drugiemu powięca i srogo karze niewinnego, którego li ludzie popchnęli do błędu: dla Zbigniewa potrzeba prosić miłosierdzia i przebaczenia. Wojewoda, brwi cišgajšc grono, cofnšł się krokiem. - Ojcze przewielebny - odezwał się - kapłanem jestecie, pasterzem naszym duchownym, żyjecie w Bogu, a naszego złego wiata nie znacie. Zbigniewa rozdrażniwszy wypucić jest to zwierzęciu dzikiemu dać wolnoć. Będzie godził na ojca, na brata, na mnie! Byle siłę pozyskał, mcić się zechce, państwo zakłóci. Być to nie może! Nie może. - A ja wam powiadam, wojewodo - rzekł starzec spokojnie - iż to się stać powinno. Niech król nasz bogobojny nie ma na sumieniu krzywdy dziecka własnego. Więzień przez długi czas był przed oczyma moimi, patrzałem nań: pobożny jest, cichy, biedny i będzie wdzięcznym i posłusznym. Nie tylko ja, ale i wielu duchownych i wieckich prosić chcš o to króla, aby dziecku nie dał ginšć i pomsty Bożej nie cišgał na głowę swš i królestwo całe. Łza niewinnego waży wiele na szali sprawiedliwoci. - Lecz on winowajcš jest i wichrzycielem! - odparł Sieciech oburzony. - Gdyby nawet nim był, młodoć, niedowiadczenie i kara, jakš poniósł, starczyłaby już do obmycia go z winy - zawołał arcybiskup. Na wojewodzie proby te i dowodzenia nie zdały się żadnego czynić wrażenia. - Ojcze przewielebny - rzekł Sieciech skłaniajšc głowę przed starcem - czyńcie jako chcecie, ja mojego słowa nie dorzucę, nie zgodzę się na to, aby gadzinę puszczać, gdy się jš zdusić może i ma w ręku; królestwo się rozpadnie a nieprzyjaciele moi i króla przystanš doń jak do choršgwi. - Próżne to sš obawy - przerwał o. Marcin. - Mówicie o nim nie znajšc go. Pokorne chłopię jest. - A na swobodzie zuchwałym się stanie - dodał Sieciech. - Pomocy więc swej odmawiacie mi? - zapytał staruszek łagodnie. - Wojewodo, panie miły, pomnijcie słowa Chrystusowe, które miłosierdzie, przebaczenie i litoć nakazujš, to prawo nasze! Sieciech milczał długo smutny. - Nie tylko prosić za nim nie mogę - odezwał się - ale mówić będę przeciw niemu. Wyznaję to otwarcie. Sprawš duchownych jest rozgrzeszać, my miecz trzymamy, abymy karali. Nie sprzeciwiałbym się woli waszej, gdybym nie widział niebezpieczeństwa. Króla uspokajać potrzeba a nie poruszać, chory jest, znękany. - Najlepiej go to uspokoi, gdy sumieniu uczyni zadoć odparł arcybiskup. - Ojcze! Nie czyńcie tego! Nie czyńcie! - odezwał się goršco Sieciech schylajšc się do ręki jego. Arcybiskup z lekka rękę usunšł. - Uczynię, co mi mój obowišzek kapłański nakazuje, co każe sumienie - rzekł spokojnie - niech będzie co chce, a niech się stanie sprawiedliwoć! To mówišc starzec powstał podrażniony mocno, skinšwszy na stojšcego w dali kapelana, i nie zwrócił się już ku Sieciechowi, który stał blady a gniewny i hamujšc się tylko poszanowaniem dla duchownego należnym wyszedł z izby. Gdy się to działo w wielkiej izbie gocinnej, Bolko ze swš drużynš szedł w dziedzińce zamkowe, ciekaw wszystkiego, co spotykał. miejšc się szli opatrujšc każdy kšt, zaglšdajšc we drzwi wszystkie, mierzyli place, na których wycigi odbywać było można, liczyli, ile by ludu objšć mógł gród oblężony. Wojna i wojenne sprawy były im cišgle na myli. Kto z towarzyszów opowiadał stare Gniezna dzieje i co między ludmi o założeniu grodu chodziło. Postępowali tak rozpatrujšc się w starych domostwach, w przybudówkach nowych. Łu...
hazet1954