Kizior Beethoven i Chopin suchotnik.pdf

(78 KB) Pobierz
Kizior Beethoven i Chopin suchotnik
Kizior Beethoven i Chopin suchotnik
Ekranowe biografie artystów na jedną nutę
Film Jerzego Antczaka „Chopin – pragnienie miłości” niezbyt podobał się
krytykom, publiczność też nie dała dowodów, że się zachwyca. W licznych
recenzjach pominięto jednak dość istotny szczegół, na który chciałbym
zwrócić uwagę. Otóż główną treścią filmu są kłopoty uczuciowe głównego
bohatera, podczas gdy główną treścią jego życia było stworzenie dzieła.
Jednak nasz film dzieli takie ujęcie z przeważającą większością ekranowych
biografii artystów.
ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI
Jakiś czas temu na naszych ekranach wyświetlano film o Beethovenie
„Nieśmiertelna miłość”, który miał u nas wyjątkowe – chciałoby się powiedzieć,
snobistyczne – powodzenie, mimo że krytycy ocenili go jako mierny, zaś
muzykolodzy jako fałszerstwo. Filmowcy zajęli się listami, które znaleziono po
śmierci Beethovena; zwracał się on w nich do Nieśmiertelnej Ukochanej, nie
wymieniając szczegółów; zapewne miał na myśli romantyczne marzenie w modnym
stylu swojej epoki. Film postanowił ową osóbkę nam pokazać: była to taka sobie
cipulka, ale nawet gdyby była bardziej efektowna, wyglądałaby wciąż wątpliwie
wobec Wielkiej Niewiadomej artysty. Niemniej pretekst ten posłużył, by dać
odpowiedź na pytanie, dlaczego kompozytor robił muzykę; brzmi ona: bo cierpiał.
To można powiedzieć o każdym z nas; dlaczego jednak nie komponujemy? Ale
mniejsza o ten szczegół, istotne jest, że właśnie ów „każdy z nas”, czyli widzowie,
poczujemy się solidarni z Beethovenem i będziemy wzruszeni. Jest to konieczność
kina: nie inaczej wyglądają inne biografie artystów przepuszczone przez ekranową
maszynkę. Taki twórca jest z reguły pół albo nawet całym dziwakiem, może nawet
wariatem. Jego otoczenie jest cygańskie, ale tęskni on za normalną rodziną. Panie
go nie chcą, bo nie ma stałej posady, więc komponuje namiętnie, ponieważ jest
nieszczęśliwy, ale nie może sprzedać swoich dzieł i zarobić, bo jest za życia
niedoceniony i dopiero gdy umarł, napisano o nim w encyklopedii.
Mentalności podobnej nie uniknął nawet film, uchodzący za osiągnięcie:
„Amadeusz” Miloša Formana (1984), który rzeczywiście się wyróżniał, bo dawał
odczuć klimat epoki, ale i w tym wypadku jego treścią była rywalizacja między
Mozartem i zawistnym Salierim, nie zaś proces twórczy geniusza, jakim był Mozart.
Usiłowano usprawiedliwić owo kino, mimo jego blagi, niejakim pożytkiem: widzowie
jakoby zapoznają się z muzyką. Cóż to jednak za zapoznanie się! Sonata wymaga
blisko pół godziny, symfonia jeszcze więcej. Gdyby film wprowadzał te utwory
w sposób odpowiedzialny, dwa czy trzy wypełniłyby seans. Toteż pojawiają się
tylko fragmenty po parę minut, przypadkowo poszarpane: co to może dać za
1
8852788.001.png 8852788.002.png 8852788.003.png 8852788.004.png
pojęcie o kompozycji, w której myśl rozwija się stopniowo i którą odebrać można
tylko wtedy, gdy obserwuje się całkowity jej rozwój? A zresztą, któż chodzi do kina,
żeby słuchać koncertu! W dodatku wyłania się pytanie, czy nawet te postrzępione
kawałki muzyki nie przynoszą szkody: przyzwyczajają, że może ona plątać się
wszędzie, np. w windzie.
Co więcej, historycy wyciągają dokumenty, które psują sentymentalne wizje
narzucane przez kino. Mozart miał cierpieć w nędzy, tymczasem muzykolog Paul
Netl wyliczył ostatnio, że miał on olbrzymie zarobki; Beethoven zostawił 11 tys.
florynów, co na owe czasy było majątkiem i jak na takiego męczennika był istnym
kiziorem z całym garniturem przygód męsko-damskich. Nie mówiąc już, że wybitni
artyści nie działają pod wpływem szoku, jak to nam filmy wmawiają, lecz są
odpowiedzialnymi, świadomymi profesjonalistami, starannie wykonującymi swoją
robotę. Twórczość wymaga dyscypliny, koncentracji, pracy myślowej i nie pasuje
do roztkliwionego obrazu, jaki przynosi tu kino.
Prowincjonalny czy światowy?
W wypadku Chopina ów fałszywy obraz jest szczególnie trudny do pozbycia wobec
zatwardziałej tradycji przedstawiającej go jako symbol walki o niepodległość oraz
jako romantycznego cierpiętnika konającego na suchoty. W tym względzie, wręcz
symptomatyczna, prawie że symboliczna, jest dla mnie anegdota, jaką przytacza
Norwid. Odwiedził on Chopina i zastał go w łóżku. „Wyprowadzam się”, oświadczył
mu Chopin. Norwid, przekonany, że ma on na myśli zbliżającą się śmierć,
zamierzał powiedzieć coś pocieszającego, ale Chopin dodał: „Przenoszę się na rue
Vaugirard, tu już nie można wytrzymać”. Rzeczywiście, Chopin w maniacki sposób
zmieniał mieszkania, przeprowadzał się w Paryżu tuzin razy. Odwiedzający go był
nastawiony patetycznie – postawa, którą i my z miejsca przyjmujemy, ale Chopin
był rzeczowy. W owych przenosinach jest rys charakteru, który odnajdujemy
również w jego muzyce: potrzeba zmienności.
Właśnie nietrafna w obrazie Chopina i niefortunnie podjęta przez kino jest owa
klisza, która odwraca uwagę od jego misji artystycznej, na rzecz legendy bądź
patriotycznej, bądź sentymentalnej. Chopin jest rewolucjonistą w swojej sztuce i ma
pod tym względem jedno z głównych miejsc w kulturze światowej – wystarczy
zajrzeć do międzynarodowych leksykonów historii muzyki. Czy – jeśli idzie o dumę
narodową! – nie powinniśmy, na progu wieku XXI, zwrócić uwagę opinii na tę
odkrywczą rolę rodaka, zamiast międlić jego przywiązanie do wierzb, bocianów
i cepelii mazowieckiej oraz roztkliwiać się z okazji jego związków męsko-damskich?
Tym bardziej że to wszystko nieprawda. Inna rzecz, że zrobiono wiele, żeby tę
blagę umocnić. Co uderza choćby na wizerunkach: portrety Chopina, łącznie
2
 
z pomnikiem w Łazienkach, przedstawiają go jako romantycznego marzyciela oraz
wynędzniałego cierpiętnika. Zapewne przyczyniła się do tego moda ówczesna na
chorobliwość: dziewczęta ówczesne piły ocet, przed balem zmuszały się zaś do
całonocnej bezsenności, by wyglądać interesująco blado. Oraz kult: owe panny
zbierały po Paganinim, Liszcie czy naszym Fryderyku niedopałki cygar, paznokcie,
fusy od kawy: relikwie po artyście. Portrety Chopina są ofiarami tej maniery.
Zapewne tylko fotografia Nadara z 1847 r. pokazuje go prawdziwego; ale jakże
różni się ona od jego pozostałej ikonografii! Rysuje tu się charakter nieprzystępny,
zamknięty w sobie, o spojrzeniu wręcz wrogim. Świadectwa współczesnych
potwierdzają, że Chopin był właśnie taki.
Niechęć wobec otoczenia, wstręt wobec kontaktu jest u niego odruchem fizycznym.
Z okazji koncertu życzy sobie, by trzymać się od niego z daleka: „Proszę mnie nie
dotykać”. Ale zarazem okazuje się pretensjonalnym elegantem; oto jak opisuje go
Hoesick: „Frak granatowy, guziki złote, brylant w krawacie, najcieńsze batysty,
bielizna z najpierwszych szwalni paryskich, spodnie barwy perłowej, zakończone
sprzączkami srebrnymi. Do gorsu spinki perłowe, maleńki zegarek damski
i codziennie świeże, niepokalane białe rękawiczki”. W naszym aktualnym filmie jest
scena, jak Chopin narzeka, że ma spodnie źle skrojone. Być może ta wytworność
ma też na celu podkreślić oddalenie. Chopin nie ma nic z artysty-cygana, nie
należy do bohemy, o kolegach muzykach wyraża się z pogardą. Schumann, który
go uwielbiał, dedykował mu jeden ze swoich głównych utworów, „Kreisleriana”,
i przesłał mu go; Chopin całymi miesiącami nie otwierał przesyłki, wreszcie zajrzał
do niej i ocenił, że jest to „żadna muzyka”.
Krowa obfita w atrament
Głównym tematem interesującym biografów Chopina jest jego romans z pisarką
George Sand, który trwał przeszło osiem lat, występuje on w filmie Andrzeja
Żuławskiego „Blue Note”, w sztuce Iwaszkiewicza „Lato w Nohant”, w której daje
o sobie znać odchylenie homoseksualne autora: oskarża on damską drapieżność
pani Sand o duchowe wyniszczenie Chopina. Czy rzeczywiście tak było?
W naszym aktualnym filmie wygląda to nadspodziewanie potocznie. Chopin jest
kochankiem matki dwojga dorastających dzieci, które są zazdrosne; stosunki raz są
lepsze, raz gorsze, ale zadrażnienia powtarzają się, tym więcej że sam amant
miewa kaprysy, np. awanturuje się, bo na obiad dostał gorszy kawałek pulardy.
Sytuacja, która mogła zdarzyć się w każdej byle jakiej rodzinie. Jaki mogła mieć
wpływ na sztukę Chopina? Co jakiś czas zasiada on do fortepianu i gra kawałek,
ale jaki ma to związek? George Sand jest co prawda wziętą autorką, ale czy jej
poglądy literackie przydały się Chopinowi? Baudelaire nazywał ją „krową obfitą
w atrament”, współcześni cenili ją za modną wówczas czułostkowość; próbowałem
3
 
czytać jej powieść, uchodzącą za najlepszą, „La petite Fadette”: rozgadana,
sztuczna, anachroniczna, nie czuje się niczego wspólnego ze spontanicznym
wściekłym dramatyzmem chopinowskim.
Inna rzecz, że epizod ten ilustruje część życiorysu Chopina, którą on sam traktował
jako uciążliwą konieczność: salonową.
Czy rzeczywiście Chopin był wirtuozem, jak wspominają go z entuzjazmem paryscy
rodacy? Świadectwa bezstronne są wstrzemięźliwe. Chopin miał dłoń drobną, jak
widać z odlewów brązowych; Polka E. Chojecka, która była na przyjęciu, gdzie
występował, skarży się, że słyszała niewiele, mimo że siedziała w piątym rzędzie:
Chopin grał delikatnie. On sam, mimo że skomponował komplety walców
i mazurków, wyraża się o tej swojej działalności, nie do uniknięcia, by się utrzymać,
ze zniecierpliwieniem.
Jego wielkość jest gdzie indziej: w jego balladach, etiudach, fantazji f-moll: był to
nowy, szokujący świat dźwiękowy. Głównym przyjacielem Chopina, bez porównania
ważniejszym niż otoczenie Sand, był malarz romantyczny Delacroix; przytacza on
w swoich pamiętnikach deklaracje Chopina. Zarzucano mu niejednolitość,
rozmyślną niejasność, celowe poszukiwanie oryginalności, ale nie o to Chopinowi
chodziło, pisze Delacroix: szokowało raczej, że porzucił on zasady uważane za
wieczne. Chopin co prawda deklarował szacunek dla Mozarta i Bacha, ale pewnie
dlatego właśnie, że przynosił coś innego, co na współczesnych sprawiało wrażenie
dzikości. „Spazmy odrąbanych rąk w konwulsyjnej modlitwie opętanego”, przytacza
Delacroix jedną z opinii.
Atak na reguły
Ale teraz, jak pokazać w filmie rewolucję, jaką Chopin przeprowadza w środowisku
muzycznym: jego atak na reguły klasyczne, jego odkrycie sprzecznych emocji
zderzających się w utworach? Tematem filmu musiałaby być sama w sobie
muzyka. Istnieje bodaj jeden jedyny film, któremu to się udało: australijski „Blask”
z 1996 r., za który główny jego wykonawca Geoffrey Rush zdobył Oscara. Była to
historia autentycznego pianisty Davida Helffgotta, którego muzyka przyprawiała
o schizofrenię i następnie go od niej uratowała. Był on ofiarą ambicji swojego ojca,
istnego terrorysty, który usiłował zrobić z niego wirtuoza, zmuszając go od dziecka
do katorżniczych ćwiczeń. Otóż cały dramat odbywa się tu przy klawiaturze
i w muzyce. Ojciec usiłuje przedwcześnie nakłonić Davida do wykonania III
koncertu Rachmaninowa, utworu wyjątkowo trudnego, istnego salto mortale.
Pedagodzy tłumaczą ojcu, że może w ten sposób zmarnować talent syna; dziecko
najpierw powinno przyswoić sobie praktykę klasyczną. Jednak ojciec zmusza go do
publicznego wykonania owego koncertu.
4
 
W scenie kulminacyjnej jesteśmy świadkami, jak w trakcie gry następuje u Davida
załamanie psychiczne. Jest to pokazane każdym uderzeniem w klawisz, każdym
kolejnym postępem muzyki, która go zabija i obserwujemy to obraz za obrazem:
zapadanie się wewnętrzne grającego i jednocześnie sam w sobie ciąg kompozycji
muzycznej, są tu zespolone, klatka po klatce: kino wykonało dramat akord po
akordzie. David pogrąża się w chorobie, przebywa w zakładzie, ale pewnego dnia
zaproszony, by dla pacjentów wykonał „Lot trzmiela” Rimskiego-Korsakowa,
odnajduje siebie, powraca do równowagi, co jest – podobnie jak poprzednio –
pokazane w trakcie odegrania przez niego całego utworu. Gdyby można było
podobnie pokazać, jak pionierstwo Chopina działało w trakcie powstawania, jak
jego otoczenie reagowało na te nowe dźwięki, jak uderzała je, nuta po nucie,
nieznana dotychczas emocja. Ale jaki producent zgodzi się na coś podobnego?
Toteż zapewne nie opuści nas w kinie Chopin pod wierzbą zasłuchany w piosenkę
chóru ludowego w strojach łowickich („Młodość Chopina” A. Forda, 1952),
szlochający na wiadomość o wybuchu powstania listopadowego oraz konający na
suchoty w objęciach pani Sand.
5
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin