Winston Marie Anne - Wymarzony dom.doc

(521 KB) Pobierz

 

 

 

 

ANNE MARIE WINSTON

 

Wymarzony dom


PROLOG

Cal Mcall nie mógł uwierzyć, że siostra zrobiła mu coś takiego.

Wściekał się, kiedy patrzył na stojącą przed sobą kobietę. Była wyjątkowo wysoka, ale nawet obszerna koszula i zbyt luźne dżinsy nie zdołały ukryć szczupłej sylwetki.

Opuściła głowę, a jej ciemnorude włosy zakrywały połowę twarzy i opadały na ramiona. Stała bez ruchu, jakby na coś czekała.

Na pytania i polecenia, pomyślał Cal. Jego siostra Silver miała wyjątkowo dobre serce. Powiedziała mu, że Lyn Hamill będzie potrzebowała pracy i dachu nad głową, kiedy opuści schronisko dla maltretowanych kobiet.

Zdaniem Silver praca u Cala byłaby dla niej najlepszym rozwiązaniem. Zlecił siostrze zatrudnienie pomocy domowej, więc teraz mógł być zły tylko i wyłącznie na siebie.

Raz jeszcze jego spojrzenie spoczęło na dziewczynie. Do licha, nie wyglądała na tyle dobrze, żeby móc wyjść ze szpitala, a co dopiero zajmować się dużym, starym domem, który niedawno kupił. Wiedział, że była ofiarą przemocy i chociaż współczuł jej z całego serca, potrzebował teraz kogoś do malowania i tapetowania, a potem do prania i gotowania, w razie potrzeby, także do zajmowania się zwierzętami na ranczu. A ta dziewczyna wyglądała na taką, która sama wymaga opieki.

- Więc - usłyszał swój głos - podobno chcesz u mnie pracować?

Dziewczyna skinęła głową, a ten nieznaczny ruch sprawił, że jej miedziane włosy roziskrzyły się w słońcu. Powstrzymał się, żeby nie dotknąć złotorudego pasma na jej głowie. Jedno było pewne. Miała piękne włosy.

Westchnął ciężko. Silver postawiła go w trudnej sytuacji. Zawsze marzył o odkupieniu rancza, które należało kiedyś do ojca. Kiedy pojawiła się taka okazja, nie wahał się ani chwili. Silver zaoferowała pomoc przy remoncie i sprzątaniu zapuszczonego domu, ale, niestety, zakochała się i wyszła za mąż za właściciela pobliskiego rancza, zanim ukończyli zaplanowaną pracę.

Mimo wszystko Cal był jej coś winien, a jedynym prezentem ślubnym, jakiego Silver oczekiwała, była obietnica, że da szansę Lyn.

- Możemy spróbować - powiedział. - Kończę przebudowę domu. Pomożesz mi go posprzątać. Będę również potrzebował twojej pomocy przy pracach na ranczu. - Zamilkł, oczekując odpowiedzi, ale dziewczyna milczała. Gdy cisza stała się niezręczna zapytał:

- Gdzie są twoje rzeczy? - I zaproponował: - Zaniosę je do samochodu, a ty tymczasem możesz się pożegnać.

Młoda kobieta ponownie skinęła głową. Nie unosząc jej, wskazała na dużą papierową torbę z nadrukiem nazwy pobliskiego sklepu, krzywo opartą o jeden z filarów werandy schroniska.

Spojrzał na torbę, a potem na jej właścicielkę.

- To wszystko? - Kobiety, które znał, nie ruszały się z domu bez co najmniej sześciu par butów, mnóstwa kosmetyków i wielu niezbędnych drobiazgów. Nie mógł uwierzyć, że ta torba zawierała cały jej dobytek.

- Jesteś gotowa, skarbie? - zapytała pulchna kobieta w opiętych dżinsach, wychodząc na werandę.

Miała na sobie wściekle różową bluzkę, ściągniętą wysadzanym srebrnymi ćwiekami paskiem.

Przytuliła Lyn do pełnej piersi, a kontrast rudych włosów z cyklamenowym różem bluzki sprawił, że Cal wzdrygnął się mimo woli.

Trzymając dziewczynę w ramionach, kierowniczka schroniska spojrzała na Cala i powiedziała:

- A więc to pan! Jestem Rilla. Pańska siostra to urocza kobieta. - Jej ton sugerował, że nie można powiedzieć tego samego o nim.

Mimo to obdarzył nadopiekuńczą kierowniczkę najcieplejszym i najszczerszym ze swoich uśmiechów, którym nieraz już wzbudzał zaufanie. I tym razem był to niezawodny sposób.

- Zaręczam pani, że pani Hamill będzie traktowana w moim domu z należytym szacunkiem. Co mogę jeszcze zrobić, żeby jej pomóc?

Matrona roześmiała się trochę zbyt głośno. W jej mocno umalowanych oczach pojawił się błysk.

- Tylko zmienić płeć. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.

- Przykro mi, ale nie mam tego w planach - odparł ze śmiechem Cal.

Rilla jeszcze raz uściskała swoją protegowaną i lekko popchnęła ją w kierunku czekającego samochodu.

- Idź, złociutka, chcę jeszcze porozmawiać z panem McCallem.

Młoda kobieta odpowiedziała coś tak cicho, że Cal nie rozróżnił słów. Po raz pierwszy usłyszał jej głos. Odwzajemniła uścisk Rilli z zaskakującą siłą. Sięgnęła po papierową torbę.

- Ja to zaniosę. - Cal ruszył w jej stronę.

Torba nie była ciężka, ale mógł się założyć, że Lyn trudno byłoby wtaszczyć ją do samochodu. Sięgnął po torbę w momencie, kiedy i ona zamierzała ją podnieść. Dziewczyna aż pisnęła ze strachu. Cal mimowolnie się cofnął, a ona odsunęła się tak szybko, że wpadła na stojącą z tyłu kierowniczkę.

- Nie bój się, kochanie - uspokajała ją kobieta. - Nic się nie stało. Pan McCall jest dżentelmenem. Chciał tylko zanieść twoją torbę. - Poklepała Lyn po plecach i delikatnie ją popchnęła. - Idź do samochodu.

Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Lyn wzięła głęboki oddech. Potem odeszła.

Cal potrząsnął głową, zsunął kapelusz z czoła i umieścił kciuki w kieszeni dżinsów, kołysząc się w zadumie. Cała ta sprawa wyglądała coraz gorzej. Jak poradzi sobie z pomocą domową, która się go boi?

- Nic z tego nie będzie - zwrócił się do Rilli.

- Ja też nie wiem, czy to się uda - odpowiedziała na to. Stała, trzymając ręce na biodrach. - Siostra myśli, że jest pan święty. Ale, mówiąc szczerze, nie wiem, czy poradzi sobie pan z tym małym zranionym stworzeniem. - Wskazała na Lyn siedzącą w ciężarówce.

To zabolało. Co innego, kiedy on sam miał wątpliwości, ale nie może pozwolić, żeby ktoś go osądzał.

- Jakoś sobie z nią poradzę - powiedział z przekonaniem. - Po prostu nie chcę jej jeszcze bardziej zranić.

Rilla westchnęła.

- Musi się od nowa przyzwyczaić do męskiego towarzystwa. Silver mi pana poleciła. Wszyscy, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że jest pan dobrym człowiekiem.

Cal najpierw się zdziwił, potem zawrzał w nim gniew.

- Przeprowadziła pani dochodzenie w mojej sprawie?

Kobieta wzruszyła ramionami, ale w jej oczach widać było zadowolenie.

- Muszę zapewniać moim kruszynom bezpieczne schronienia. - Uśmiech zniknął z jej oczu, wyparty przez ogromny smutek. - Panie McCall, nie jest pan w stanie wyobrazić sobie koszmarów, przez które te kobiety musiały przejść. Dla wielu z nich, to, że przeżyły, jest dużym sukcesem. Mała Lynnie ma powód, żeby bać się mężczyzn. Widziałam ją zaraz po tym, jak pańska siostra przywiozła ją do szpitala. Lekarze twierdzili, że może już nigdy nie być taka sama jak kiedyś. Psychicznie i fizycznie. - Zamilkła, unosząc brwi. - Mówi, że nie pamięta niczego z wypadku. Może nigdy sobie nie przypomni. Istotne jest to, żeby znalazła ciche, spokojne miejsce, w którym będzie mogła dojść do siebie.

- Czy mogę jej jakoś pomóc? - Zdawał sobie sprawę, że nie ma na to czasu. Musi doprowadzić ranczo do porządku, kupić inwentarz, zatrudnić pracowników. Nie ma czasu nikogo niańczyć.

Rilla potrząsnęła głową.

- Lyn nie potrzebuje opieki medycznej, tylko czasu na zaleczenie ran. Niech pan będzie delikatny, da jej dużo swobody, a czas zrobi resztę. Mamy tu grupę wsparcia, która pomoże jej w razie potrzeby. Będę się z nią kontaktowała od czasu do czasu, żeby się dowiedzieć, jak sobie radzi. Silver też obiecała odwiedzać ją czasem.

Cal skinął głową, z trudem powstrzymując uśmiech na wzmiankę o siostrze. Wiedział, że dla Silver „od czasu do czasu" oznaczało dwa, trzy razy dziennie.

- Wraca za kilka dni z podróży poślubnej. Spodziewam się, że mnie odwiedzi, bo będzie chciała sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. - Wziął głęboki oddech. Jeśli będzie miała pani ochotę, proszę nas odwiedzić. Mamy dużo wolnych pokoi.

- Dziękuję. - Kobieta wyciągnęła rękę na pożegnanie. Uścisk jej dłoni był zadziwiająco silny. - Niech się pan opiekuje Lynnie. Gdyby pan miał jakieś pytania, proszę dzwonić. - Wsunęła mu kartkę do kieszonki koszuli. - To numer mojego telefonu. Może pan dzwonić o każdej porze. Sytuacje wyjątkowe nie zdarzają się tylko w godzinach pracy.

To go otrzeźwiło. Wiedział wszystko o nagłych wypadkach.

- Dobrze, proszę pani - powiedział. - Miejmy nadzieję, że ta dziewczyna już nigdy nie będzie musiała przez coś takiego przechodzić.

Półtoragodzinna jazda z Rapid City nigdy mu się jeszcze tak nie dłużyła. Jego nowa pomoc domowa siedziała cichutko, choć zwykła grzeczność nakazywała rozpoczęcie rozmowy.

W jego głowie panował istny mętlik, a ponieważ starał się uporządkować myśli, również milczał.

Kiedy dotarli do miasteczka Wall, zapytał, czy czegoś nie potrzebuje, ale ona tylko pokręciła głową. Kadoka, cel ich podróży, znajdowała się jeszcze o godzinę drogi stąd.

Przy zjeździe z międzystanowej autostrady, zapytał, czy chce się zatrzymać, ale ona raz jeszcze pokręciła głową. Skierował się więc na drogę wiodącą na południe, w kierunku swojej posiadłości. Wreszcie dojechał do zakrętu prowadzącego na ranczo. Fakt, że było jego własnością, sprawiał mu wielką przyjemność, ilekroć o tym myślał.

Omijał wystające korzenie, obiecując sobie, że musi się z nimi uporać.

Kiedy ukazał się dom, Cal zerknął na Lyn, ciekaw jej reakcji.

Po jej twarzy spływały łzy.

Był tak zaszokowany tym widokiem, że gwałtownie nacisnął na hamulec. Kiedy Lyn krzyknęła, natychmiast wyłączył silnik i zapytał:

- Wszystko w porządku?

Głęboko odetchnęła, a on zdarł z głowy kapelusz i nerwowo przeczesał palcami włosy. Kiedy upewnił się, że może spokojnie mówić, znowu zapytał:

- Czy zdenerwowałem cię czymś?

Potrząsnęła głową, a jej rude włosy rozsypały się na ramiona. Ciągle jednak nie patrzyła mu w oczy.

- Więc dlaczego płaczesz? - Nie mógł ukryć zniecierpliwienia w głosie.

Uniosła głowę. Powoli odwróciła się i po raz pierwszy na niego spojrzała. Teraz, kiedy odrzuciła do tyłu włosy, mógł wreszcie zobaczył jej twarz.

Miała zielone oczy. Nie. Przywodziły na myśl szmaragdowe jeziora. Niestety, te wspaniałe oczy otoczone były siną obwódką. Miała alabastrową cerę, na nosie i policzkach delikatne piegi. Ale coś jeszcze przyciągnęło jego uwagę.

Długa, ohydna blizna biegła od kącika pięknie zarysowanej dolnej wargi i sięgała aż do brody. Mimo to miała zmysłowe usta. Blizna była zaczerwieniona, jakby niedawno zdjęto z niej szwy.

Nie chciał, żeby się zorientowała, że zauważył ślady pobicia, więc spojrzał jej w oczy. Zarówno jej rzęsy, jak i brwi miały głęboki kasztanowy odcień. W oczach ciągle lśniły łzy.

Raz jeszcze zapytał:

- Dlaczego płaczesz?

Chociaż otworzyła usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk, więc spróbowała jeszcze raz. Do uszu Cala doleciał ochrypły szept:

- Kiedyś tu mieszkałam.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dziewięć tygodni później...

Lyn zerknęła na masywny wodoodporny zegarek na lewym nadgarstku. Nie był arcydziełem sztuki jubilerskiej, ale dla niej wiele znaczył, ponieważ dostała go od Cala w dwa tygodnie po przyjeździe na ranczo. Dochodziła czwarta. Doskonale! Otarła spocone czoło i wyjęła weki z gotującej się wody. Zastąpiła je kolejnymi. Zdąży przetworzyć ostatnie osiemnaście kilogramów pomidorów, zanim jej pracodawca wróci na kolację.

Znosząc schłodzone przetwory do piwnicy, zatrzymała się na chwilę, żeby móc podziwiać swoje dzieło. Przybyła na ranczo w lipcu i chociaż było już za późno na sianie warzyw, zdołała zrobić spore zapasy na zimę. Na drewnianych belkach powiesiła siatki z cebulą i czosnkiem, a na podłodze ustawiła ogromne kosze z ziemniakami. Systematycznie zapełniała drewniane regały słojami z fasolą, groszkiem, powidłami, dżemami i przecierem pomidorowym, który właśnie kończyła robić.

Cal dawał jej pieniądze na bieżące wydatki. A ponieważ była oszczędna, otrzymywane pieniądze wystarczyły także na zakup warzyw na przetwory. Pomidory i niektóre produkty pochodziły od sąsiadów. Stanowiły powitalny prezent dla Cala, który znów zamieszkał w tej okolicy.

Lyn pomagała Silver przy wykopkach i w zamian otrzymała parę koszy ziemniaków. Poprzedniego dnia zebrała dynie, które, choć niepielęgnowane, przetrwały lato. Był wrzesień, przebywała tu - w domu - już od blisko dziewięciu tygodni. To nie jest twój dom, pomyślała. Była jedynie pracownicą Cala. Jutro pozbiera jabłka. Z rajskich zrobi szarlotkę, a z pozostałych mus i sok.

Gdzieś na górze trzasnęły drzwi. Lyn drgnęła nerwowo. Jej ręka bezwiednie powędrowała do gardła. Wstrzymała oddech i przez chwilę słyszała przyśpieszone bicie własnego serca. Stała sparaliżowana strachem.

Jednak ją odnalazł. Gdyby wciąż trzymała słoiki w ręku, z pewnością roztrzaskałyby się o podłogę. Wayne! Boże, co ma zrobić? Znalazła się w pułapce. A co jeśli on znowu...? Za każdym razem, gdy starała przypomnieć sobie wydarzenia z ostatnich miesięcy, pamięć odmawiała jej posłuszeństwa. Gdyby tylko mogła sobie przypomnieć!

- Lyn? Gdzie może być woda utleniona?

To Cal! Poczuła ogromną ulgę, a napięte mięśnie rozluźniły się. Napięte ze strachu przed czym...? Wzięła głęboki oddech. To tylko Cal.

Wbiegła szybko po schodach i wróciła do kuchni.

Jej pracodawca stał przy zlewie. Kiedy podeszła bliżej, zobaczyła krew spływającą z jego zranionego palca. Szybko wyjęła wodę utlenioną z apteczki, a podając mu ją, zauważyła, że wciąż trzęsą jej się ręce. Uświadomiła sobie, że nie uda mu się odkręcić buteleczki, więc zrobiła to za niego i zdezynfekowała ranę.

Cal syknął. Nie chciała mu sprawić bólu, ale to było konieczne. Przytrzymała delikatnie jego dłoń i ponownie przemyła ranę. Kiedy wykonywała tą prostą czynność, strach ustąpił miejsca innemu uczuciu.

Gdy ramię Cala otarło się o jej rękę, nagle przebiegł ją dreszcz rozkoszy. Cal traktował ją przyjaźnie, ale z lekką rezerwą, nieczęsto zdarzało jej się być tak blisko niego. Jeszcze rzadziej miała okazję go dotykać.

Jej dłonie drżały, Cal energicznym ruchem odebrał jej buteleczkę i cofnął się o krok.

- Dzięki - powiedział. - Poradzę sobie.

Była zawiedziona tym, że odrzucił jej pomoc. Chciało jej się płakać. Podeszła do kuchenki. Spojrzała na zegarek i wyjęła kolejne weki.

- Pomidory. - W głosie Cala pobrzmiewała nadzieja. - Może być z nich pyszny sos do spaghetti.

Skinęła głową, nie mogąc ukryć zadowolenia. Zanotowała w pamięci kolejną potrawę, jaką może sprawić mu radość. Postawiła sobie za punkt honoru uczynienie jego życia wygodniejszym i przyjemniejszym. Tylko w ten sposób potrafiła mu okazać, że docenia, ile jej dał. Zrobi wiele, by mu się odwdzięczyć.

Podobną wdzięczność czuła do Silver i jej męża, Decka. Pomogli jej, kiedy nie oczekiwała już znikąd pomocy. Drobne podarunki w postaci łakoci, przepisów kulinarnych i ręcznie haftowanych serwetek zastępowały podziękowania.

Musiała przyznać, że jej stosunek do Cala był zupełnie inny niż do jego siostry. Uczucia do niego były wyjątkowe. Chociaż wielu rzeczy wciąż nie pamiętała, jednego mogła być pewna: nikt dla niej jeszcze nie znaczył tak wiele. Nawet kiedyś jej mąż.

Ukradkiem zerknęła na Cala stojącego przy zlewie. Wciąż miał na głowie kapelusz. Zdejmował go jedynie, by wziąć prysznic, ale dla Lyn nie miało to znaczenia. To nakrycie stanowiło nieodłączną część Cala.

Przypomniała sobie pewne zdarzenie: dni były upalne i dlatego Cal ubrany był w cienką koszulę, która ściśle przylegała do całego torsu. Przyjechał konno. Zauważyła przywiązanego do drzewa wałacha.

Dżinsy cudownie opinały jego umięśnione uda i podkreślały zgrabne pośladki. Była na ranczu od trzech dni. Cal nalegał, żeby czas ten poświęciła na zapoznanie się z okolicą i zadomowienie. Nie pozwalał jej nawet gotować. Dopiero dzisiaj jej się to udało, gdyż wstała wcześniej od niego.

Przygotowała obfite śniadanie. Zapakowała kanapki, ponieważ Cal zamierzał zbierać przez cały dzień siano. Wszedł do kuchni, z przyjemnością wdychając rozchodzące się smakowite zapachy.

Podała mu kubek kawy. Delektując się aromatycznym napojem, powiedział:

- Doskona...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin