WEBER DAVID WHITESTEVE Starfire #1 Powstanie DAVID WEBER STEVE WHITE Insurrection Przelozyl: Jaroslaw Kotarski Wydanie oryginalne: 1990 Wydanie polskie: 2004 CZESC PIERWSZA "Polityka jest czynnikiem rodzacym wojne".General Karl von Clausewitz O wojnie Rozdzial I OSTRZEZENIE SZTORMOWE Ladislaus Skjorning spojrzal na zegarek, zmarszczyl brwi i ponownie rozejrzal sie po korytarzu budynku Federacji. Mimo poznej pory krecilo sie tu jeszcze pare osob, ale Greunera wsrod nich nie bylo. A on nie mial zwyczaju sie spozniac. Bylo to tym bardziej dziwne, ze w zakodowanej wiadomosci z prosba o spotkanie przekazal, ze sprawa jest pilna.Ktos stuknal go w ramie, wiec odwrocil sie powoli, rownoczesnie wsuwajac dlon w szeroki rekaw welnianej tuniki, w ktorej mial ukryty niewielki pistolet. Przed nim stal mezczyzna w typowym nieformalnym stroju konserwatystow z planety Nowy Zurich, ale nie byl to Greuner. Greuner byl niewysoki, a ten czlowiek prawie dorownywal wzrostem jemu samemu. A Skjorning mierzyl dwiescie dwa centymetry. Rzucil nieznajomemu srednio zyczliwe spojrzenia i wymierzyl bron w jego brzuch, nadal jednak jej nie wyjmujac. -Pan Skjorning? -Ano. -Pan Greuner przesyla pozdrowienia i przeprosiny. -Nie bedzie przyjsc w stanie? - spytal powoli Ladislaus. Jego twarz byla pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Niepoprawna skladnia jego wypowiedzi typowa dla mieszkancow planety Beaufort, wywolala widoczna w oczach rozmowcy - pochodzacego z jednej z Planet Korporacji - pogarde, co Ladislaus zignorowal kompletnie. Zapytal: -Powod podal moze byc? -Nagla choroba - odparl tamten i zacisnal usta, nie kryjac zbytnio, ze go nie polubil. Skjorning byl nie dosc ze wysoki, to szeroki w barach i poteznie umiesniony, pochodzil bowiem z planety o podwyzszonej sile ciazenia i ostrym, zimnym klimacie. Nie to powodowalo jednak niechec jego rozmowcy, lecz wyglad jego dloni nalezacej do pracownika fizycznego - z odciskami od sieci i harpuna - oraz przekonanie tamtego, ze ma do czynienia z ograniczonym prostakiem. -Groznego nic, zywie nadzieje - skomentowal olbrzym. -Obawiam sie, ze raczej tak, gdyz na czas kuracji zdecydowal sie wrocic na Nowy Zurich. -Aha. Coz... za fatyge jestem pana wdzieczny, panie...? -Fouchet. -Aha, Fouchet. Pana nie zapomne, panie Fouchet - obiecal Skjorning i odwrocil sie z uklonem. Po czym skierowal sie do ubikacji. Fouchet obserwowal, jak zamykaja sie za nim drzwi. Zrobil nawet dwa kroki ku nim, ale potem stanal, wzruszyl ramionami i nie kryjac pogardliwego grymasu, ruszyl ku drzwiom. Ten tepak nie mial prawa stanowic zagrozenia, wiec nie bylo sensu sie nim dalej interesowac. Drzwi ubikacji powoli sie uchylily, a w szczelinie pojawilo sie oko. Przygladajacy sie plecom odchodzacego Skjorning wsunal bron do przedramiennej kabury i westchnal z zalem. Po czym wyszedl na korytarz i zamknal za soba drzwi. -Tak, panie Fouchet. Na pewno bede o panu pamietal - powiedzial cicho i zupelnie poprawnie. * * * Fionna MacTaggart uniosla glowe znad ekranu komputerowego i zmeczonym gestem przetarla oczy. Spojrzala na zegarek i skrzywila sie - ziemskie dni byly meczaco krotkie dla kogos wychowanego na planecie o trzydziestodwugodzinnej dobie. Na dodatek powietrze bylo denerwujaco rzadkie, przyciaganie irytujaco male, a ona czula sie znuzona o tak wczesnej porze. Wstala, nalala sobie kubek kawy i usmiechnela sie - kawa byla jedna z niewielu rzeczy, ktorych bedzie jej brakowac, gdy wreszcie wroci na stale do domu, czyli na planete Beaufort.Rozlegl sie brzeczyk u drzwi, totez nacisnela przycisk zwalniajacy zamek. Gdy drzwi sie otwarly, ukazal sie w nich brodaty olbrzym z palajacymi, blekitnymi oczyma. Ladislaus Skjorning. -Cholera jasna, znowu nie sprawdzilas, kto chce wejsc! - zagrzmial w nienagannym standardowym angielskim. -Zgadza sie - przytaknela spokojnie. - Nie bede sprawdzala, kto chce wejsc, i nie bede witala gosci z pistoletem laserowym w dloni w samym sercu naszej enklawy. Nie dam sie zwariowac, Lad. Czasami wydaje mi sie, ze masz obsesje na punkcie bezpieczenstwa. -Bo mam - warknal, opadajac na jeden z foteli, i przymknal oczy. - Szkoda, ze nasz przyjaciel Greuner jej nie ma. Fionna zaniepokoila sie i tonem, i trescia jego wypowiedzi. -Nie pojawil sie? - spytala, podchodzac do fotela. -Nie. -Dorwali go? - upewnila sie, zaczynajac masaz ramion siedzacego. -Dorwali. I wywiezli na Nowy Zurich... mam nadzieje. Po urzedasie z Korporacji, ktory poczuje awans albo pieniadze, mozna sie wszystkiego spodziewac. Poczula, jak sie odpreza pod jej palcami, wiec przerwala masowanie i opasala ramionami jego potezne bary. -Szkoda, ze nie wiem, co chcial nam przekazac - mruknela cicho. -Tez zaluje - odparl, marszczac brwi - ale i tak wiele nam pomogl. I to nie dla pieniedzy... pomagal nam wbrew swoim, bo uwazal, ze tak jest slusznie i sprawiedliwie. Boje sie, ze teraz za to zaplaci... albo juz placi. -Nic na to nie poradzimy, Lad - poklepala go po ramieniu, nadrabiajac mina. Ladislaus pokiwal smetnie glowa. Nie zazdroscil jej - przewodniczenie delegacji Planet Pogranicza bylo ciezkim zadaniem. A teraz dodatkowo miala powody do zmartwienia: jedyne co wiedzieli o informacjach, ktore chcial im przekazac Greuner, to ze byly wazne, bo uzyl w wiadomosci zwrotu "ostrzezenie sztormowe". Czyli hasla, ktore sam ustalil i ktore oznaczalo jakies naprawde powazne posuniecie zaplanowane przez Planety Korporacji przeciwko Pograniczu. -Dowiedzialem sie o uzytecznym drobiazgu - odezwal sie, przerywajac cisze. - Nowy szef bezpieczenstwa delegacji z Nowego Zurich nazywa sie Fouchet, jak mi sie widzi. Wysoki, wredny, z geba jak gotowana meduza. Niebezpieczny, choc ma gebe do pary z zadkiem. Fionna zmruzyla oczy. -Nowy szef bezpieczenstwa, mowisz? - powtorzyla. -Oficjalnie na pewno takiego stanowiska nie zajmuje. Oni w ogole takowych nie maja. Jest pewnie syndykiem komputerowym albo pelni inna fikcyjna funkcje. W rzeczywistosci to szef bezpieczenstwa i specjalista od klopotow... Gdyby byl troche glupszy albo troche bardziej ciekawski, to mieliby wakat, bo wlasnie skonczylbym wyduszac z niego, co zrobili z Greunerem... -Lad, powiedzialam ci, ze nie mozemy dzialac w ten sposob! Juz nas nazywaja dzikusami i barbarzyncami! Jesli zaczniemy uzywac takich metod, to jak nas nazwa?! -Nazwa jak mnie, mnie malo obchodzi - warknal, zapominajac o gramatyce. - Jak mnie by nie zlapali i sladow bym nie zostawil, by nie wiedzieli, kto go zalatwil. Sie przestepstwa szerza, ze az strach. Nie ma w uzywaniu metod przeciwnika zlego nic, jak dlugo skuteczne one sa! Fionna juz miala go zrugac, ale zdazyla sie ugryzc w jezyk. Wychowali sie razem na zimnych i wietrznych morzach Beauforta. Wiedziala, ze granie wsiowego ciolka przed takimi jak Fouchet wyprowadzalo go z rownowagi. Wiedziala jednak takze, ze byl w pelni swiadom przewagi, jaka daje wcielenie sie w taka wlasnie role. W czasie sluzby w Marynarce Federacji nabral oglady i nauczyl sie poslugiwac standardowym angielskim rownie dobrze jak mieszkaniec ktorejs z Planet Wewnetrznych, natomiast gdy czul sie bezpieczny, a jednoczesnie byl w stresie, odruchowo wracal do sposobu mowienia wyniesionego z dziecinstwa. Jak zreszta kazdy. Specyficzna skladnia rodem z Beauforta zwracala uwage wszedzie. We flocie zrozumienie oznaczalo przezycie, totez Lad szybko opanowal standardowy angielski. Mial poczucie humoru i tepawego prostaczka z Pogranicza nauczyl sie udawac dla wlasnej przyjemnosci i rozrywki wspoltowarzyszy broni, a szlo mu to tak dobrze, ze malo ktora ofiara orientowala sie w krotkim czasie, ze dala sie nabrac. Potem, gdy zostal szefem bezpieczenstwa delegacji Beauforta wyslanej na Ziemie, ta umiejetnosc okazala sie nader uzyteczna. I rzadko kiedy denerwowal sie, ze musi sie do niej odwolac - ta reakcja wskazywala, ze zzyl sie z Greunerem bardziej, niz sadzila, i zle wiesci byly dla niego prawdziwym ciosem. Wlasciwie trudno sie bylo temu dziwic - niewysoki bankier narazal kariere, a prawdopodobnie i zycie, by pomoc mieszkancom planet, na ktorych nawet nigdy nie byl. I juz na pewno nie bedzie... Poczula pieczenie pod powiekami i zacisnela dlonie na ramionach Lada, czekajac, az napiecie powoli opusci i ja, i jego... * * * Sale wypelnial cichy, ale wszechobecny pomruk. MacTaggart uniosla glowe znad konsoli i spojrzala na wysokie podium znajdujace sie na samym srodku majacej ksztalt polkuli sali. Od jej miejsca oddalone bylo o ponad dwiescie metrow, a od pierwszego rzedu foteli oddzielal je szeroki pas posadzki wykonanej z czarnego marmuru z bialymi zylkami. Mimo ze od dwudziestu pieciu lat zasiadala w Zgromadzeniu, z czego dwadziescia jako szefowa delegacji planety Beaufort, Komnata Swiatow nadal wywierala na niej wrazenie. Poznala smutne realia praktycznego funkcjonowania rzadu Federacji i zalowala, ze nie urodzila sie wczesniej - wtedy, kiedy Zgromadzenie Legislacyjne Federacji Ziemskiej rzeczywiscie reprezentowalo interesy wszystkich planet czlonkowskich, a nie bylo jedynie przykrywka dla prywatnych interesow i wyzysku.Miejsce jednak nadal wygladalo wspaniale. Sciany obwieszono flagami systemow planetarnych. W centrum znajdowala sie olbrzymia flaga Federacji - zlote slonce, wokol ktorego krazyla blekitna planeta z bialym ksiezycem, a wszystko to na czarnym tle. Fionna poprawila sluchawki sprzezone z mikrofonem i zmarszczyla brwi - Lad sie spoznial, a obrady mialy sie wkrotce zaczac... Katem oka dostrzegla ruch w przejsciu prowadzacym do sektora, w ktorym siedziala, i odwrocila glowe w tym kierunku. Po czym starannie ukryla usmiech - cale szczescie, ze nikt ze znajomych nie odwiedzal Ziemi, bo widok Lada pracego przez tlum jak lodolamacz, i to z mina na wpol zawstydzona, na wpol zirytowana, wywolalby u nich ciezki szo...
Scorpik