Bertrice Small - Panny ze Smoczego Gniazda.pdf

(1497 KB) Pobierz
7614696 UNPDF
PROLOG
Starożytna Brytania
przed zapadnięciem mroków średniowiecza
Czarnoksiężnik spojrzał lordowi Ectorowi w oczy.
- Artur nie może poślubić tej dziewczyny.
- A to dlaczego? - zaprotestował rycerz. - Ugo­
dziliśmy się z jej ojcem. Lynior i Artur pobiorą się
podczas Letniego Przesilenia. Ona już nosi jego
dziecko. Lynior jest jedynym potomkiem swego ojca,
to naprawdę dobra partia dla znajdy bez imienia.
- Nim podjąłeś, panie, tak ważną decyzję w spra­
wie chłopca, trzeba było zasięgnąć mej rady.
- Miałem się pytać ciebie? Nie było cię tu od tam­
tej nocy, gdy przyniosłeś mnie i mej żonie Artura ja­
ko nowo narodzone niemowlę - obruszył się lord Ec-
tor. - Nawet nie wiemy, kim jesteś, ale skoro wyłoni­
łeś się z kłębu dymu, pojęliśmy, iż pochodzisz
z czarodziejskiego ludu, a takiemu wysłańcowi nie­
bezpiecznie byłoby odmawiać.
- Jam jest Merlin - rzekł cicho Czarodziej.
- Królewski Merlin? - Lord Ector, wyraźnie
pod wrażeniem, poczuł się nieswojo. Merlin, na wpół
czarodziej, na wpół człowiek, znany był jako najpo­
tężniejszy z czarnoksiężników.
Starzec skinął głową. - Niegdyś służyłem Uthero-
wi Pendragonowi, ale król zmarł trzynaście lat temu,
Ectorze z Gwynedd. Od tamtej pory, jak wiesz, Bry-
tania pogrążyła się w wojnie domowej. Pomniejsi
królowie nie mogą dojść do porozumienia w sprawie
wyboru najwyższego władcy. Zwołałem radę, która
ma zebrać się w Londynie w czasie Zimowego Prze­
silenia, zwanego przez chrześcijan Bożym Narodze­
niem. To ja zadecyduję o wyborze nowego króla.
Chcę cię tam widzieć wraz z Arturem, twym przybra­
nym synem, a także z rodzonym, Kayem. Nie możesz
mi odmówić.
- Ano, nie - przyznał lord Ector - ale czemu za­
braniasz Arturowi małżeństwa z Lynior? Jaką ci to
sprawi różnicę?
- Przybądź do Londynu na Przesilenie, a sam zo­
baczysz.
Lord Ector westchnął. - Ojciec Lynior nie będzie
zadowolony, zważywszy stan, w jakim znajduje się je­
go córka.
- Powiedz mu, że w odpowiednim czasie Artur
uzna dziecko i że ani Lynior, ani jego wnukowi nicze­
go nie zabraknie. Osobiście dopilnuję, by dziewczy­
na dostała męża z dobrego rodu, który zadba o nią
i o dziecko. Przekaż mu moją obietnicę.
- Uczynię tak - obiecał rycerz, kiwając głową. Na­
gle aż zamrugał, nie dowierzając oczom: Merlin
zniknął. Oszołomiony Ector z Gwynedd zastanawiał
się, o co w tym wszystkim chodzi. Cóż, dowiedzą się
na Boże Narodzenie, ani chwili wcześniej. Teraz po­
zostało mu niemiłe zadanie powiadomienia Artura,
że nie może poślubić Lynior. Jeszcze trudniej będzie
zanieść tę nowinę jej ojcu. Westchnął, a potem we­
zwał sługę i posłał po żonę.
Maeve przyszła po chwili, a gdy mąż powiedział jej
o wizycie Merlina, zapytała: - Jesteś pewien, że to
nie był sen? Przy kolacji wychyliłeś sporo miodu.
- Czule uśmiechnęła się do męża.
Ector ponownie westchnął i przyciągnął żonę
do siebie.- Nie śniłem, dziewczyno. - Miękki ciężar
spoczywający na jego kolanach jakby dodał mu otu­
chy. Maeve była dobrą kobietą, już ponad dwadzie­
ścia lat byli małżeństwem.
- A więc pojawił się stary Merlin we własnej oso­
bie - rzekła Maeve. - Och, jaka szkoda, że mnie
przy tym nie było! Ma plany dla naszego syna? Cie­
kawa jestem jakie. Szkoda mi Lynior, jednak jeżeli
Czarodziej twierdzi, że dopilnuje, by wszystko było
w porządku, na pewno dotrzyma obietnicy. Musisz
to jak najszybciej powiedzieć lordowi Evanowi.
- A Artur?
Maeve pokręciła głową. - Najpierw Evanowi, by
mógł powiadomić córkę, gdy my przekażemy wieść
chłopcu. Nie ma powodu, by nie pozostali przyjaciół­
mi, wszak będą mieli wspólne dziecko. Udam się
z tobą do Evana, bo on, podobnie jak nasz Kay, ła­
two wpada w złość, a Lynior to jego oczko w głowie,
zwłaszcza że jest jego spadkobierczynią.
Jednak lord Evan, nie wiedzieć czemu, nie rozgnie­
wał się. - Od chwili, gdy przyzwoliłem na ten związek
- wyznał - każdej nocy dręczyły mnie koszmarne sny.
Teraz rozumiem: ich małżeństwo nie było pisane.
- Czarodziej obiecał osobiście wybrać dobrego mę­
ża dla Lynior. Takiego, który zadba o nią i o dziecko
- przekazał lord Ector staremu przyjacielowi.
- Jeżeli nie mogę mieć Artura, nie chcę żadnego
- oświadczyła dziewczyna, wchodząc do zamkowej sa­
li. - Obejdę się bez męża. Sama wychowam syna, do­
pilnuję, by wyrósł na równie godnego i honorowego
mężczyznę, jakim jest jego ojciec. Czy Artur już wie?
- Jeszcze nie - powiedziała Maeve niedoszłej sy­
nowej - ale Merlin twierdzi, że Artur uzna dziecko,
gdy przyjdzie na to czas.
- Noszę w łonie jego syna - oznajmiła spokojnie.
- Zamierzam nazwać go Gwydre. Artura z pewno­
ścią czeka wspaniały los, jeżeli zajął się nim sam
Merlin.
- To on przyniósł nam Artura przed laty - wyznał
lord Ector - choć wtedy nie rozpoznaliśmy go. Ale
gdy ktoś pojawia się w twej rycerskiej sali przy wtó­
rze grzmotów i w kłębach dymu, nie spierasz się
z nim, nie pytasz o imię.
- Pojedziecie do Londynu na Przesilenie? - zapy­
tał lord Evan.
- Tak nakazał Merlin. Mówi, że król wreszcie zosta­
nie wybrany. Mam przywieźć ze sobą Artura i Kaya.
- Chyba nie zostawisz mnie w domu! - Gwałtow­
nie zaprotestowała Maeve.
Mężczyźni roześmieli się. - Nie, żono, pojedziesz
z nami i zobaczysz koronację nowego króla.
Tak więc lord Ector wraz z rodziną wyruszył ze
swych dóbr w północnej Walii, by dotrzeć do Londy­
nu na okres Przesilenia. Im bliżej byli starożytnego
grodu, drogi stawały się coraz bardziej zatłoczone.
Wydawać się mogło, że cała Brytania ściąga, by uj­
rzeć, jak Merlin Czarodziej wybiera nowego władcę.
Ector i jego gromadka mieli dość szczęścia, by zna­
leźć izbę - jedną dla wszystkich - w obrębie murów
miasta. Towarzyszący im zbrojni musieli zadowolić
się spaniem, wraz z końmi, w stajni.
Dzień przed wyborem Kay, przyrodni brat Artura,
odkrył, że nie przywiózł ze sobą miecza, który chciał
mieć u pasa w czasie zgromadzenia. - Rycerz bez orę­
ża to jak człowiek niekompletnie odziany. Idź i znajdź
dla mnie miecz! - rozkazał młodszemu bratu.
- Skąd teraz wezmę miecz? - zdziwił się Artur.
- Nie mam czym zapłacić. Myślisz, że ktoś pożyczy
mi oręż tylko dlatego, że poproszę?
Kay niecierpliwie szturchnął Artura. - To przede
wszystkim twoja wina! - krzyknął. - Uczysz się
na mojego giermka. Cóż to za sługa, który zapomi­
na o mieczu pana? Gdybyśmy szli na bitwę, miałbym
nie lada kłopot. 4
- Ale nie idziemy w bój - zaprotestował Artur.
- Będziemy tylko stać w tłumie i patrzeć, jak spomię­
dzy drobnych książąt wybierają nowego króla.
Kay mocnym ciosem przewrócił brata na ziemię
i, stojąc nad nim, warknął: - Znajdź mi miecz, smar­
kaczu, albo sprawię ci takie lanie, że przez miesiąc
nie będziesz mógł chodzić!
Artur zerwał się i utykając wypadł z wewnętrzne­
go dziedzińca; w głowie mu szumiało. Gdy Kay
wpadał w złość, nie było sensu się z nim spierać.
Nie zdobędzie miecza dla starszego brata, ale przy­
najmniej może trzymać się z dala od jego pięści
do czasu, gdy pora będzie ruszyć na zgromadzenie.
Nie ciągnęło go do Londynu, ale ojciec oznajmił
mu, że nie poślubi Lynior, ma natomiast towarzy­
szyć ojcu na wybór Najwyższego Króla. Nie pojmo­
wał, czemu wybór nowego władcy ma zaważyć
na jego życiu i co obecność na ceremonii ma wspól­
nego z jego związkiem z Lynior. Jednak do ślubu
nie dojdzie i nikt nie potrafił mu wytłumaczyć dla­
czego. Przybrany ojciec wprost przyznał, że sam
nie wie: po prostu otrzymał polecenie od wyższej
władzy.
Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się przygarbio­
ny, ciężko wsparty na lasce starzec, od stóp do głowy
otulony czarną peleryną. Podszedł do Artura. - Szu­
kasz miecza, młodzieńcze?
- Skąd wiedziałeś? - zdziwił się Artur.
- Idź na tamten dziedziniec - powiedział starzec,
wskazując chudym palcem - a znajdziesz to, czego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin