Byrne Julia - Narzeczona wikinga.doc

(1258 KB) Pobierz

Julia Byrne

Narzeczona wikinga

 

 

 

Tytuł oryginału The Yiking's Captive

 

Tłumaczył Wojciech Usakiewicz


Słowniczek

Faermg - mała łódź wiosłowa

Fylgja - zwierzęcy duch opiekuńczy, który według wierzeń towarzyszył wszystkim Skandynawom

Hnefatafl - gra planszowa, prawdopodobnie nieco podobna do wilka i owie

Jarl - zamożny posiadacz ziemski (odpowiednik angielskiego earla)

Ragnarok - zmierzch bogów (koniec świata)

Shieling - górski szałas, używany latem

Styri - wiosło do sterowania łodzią wikingów

Thing - norweski parlament i sąd (także Althing, Gulathing)

Thrall - niewolnik

Imiona i nazwy geograficzne są zwykłe wymawiane fonetycznie, z wyjątkiem tych zawierających „j”, które przeważnie pozostaje nieme, np. Katyja (wym. Katia)


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Anglia, Roku Pańskiego 904

Dym spowił niebo gęstą, czarną chmurą, zawieszoną nad grodem poza murami pańskiej posiadłości. W powietrzu unosił się duszący odór płonącej słomy. Wydawało jej się, że mimo przerażającego łomotu toporów, uderzających o tarcze, i ścierających się mieczy, a także krzyków kobiet, słyszy syk żarłocznych płomieni.

Jeszcze głośniejszy, niesiony wiatrem, który rozwiał jej włosy, gdy wybiegła ze stajni, był narastający głuchy ryk, brzmiący nieludzko, niczym wycie watahy wilków.

Na ten dźwięk, mrożący krew w żyłach, stanęła jak wryta w pół drogi między zabudowaniami. Jedną ręką przycisnęła do piersi kaftan, drugą obciągnęła go, by zasłonił buty z cholewami, które zabrała ze stryszku w stajni, i wbiła wzrok w pustą drogę przed palisadą. Masywna drewniana brama była otwarta na oścież i w ogóle niestrzeżona.

Czyżby wszyscy uciekli do lasu? - zastanawiała się. Wszyscy, z jej mężem włącznie?

Nie. Odpowiedź nasunęła jej się natychmiast. Zważywszy na grzechy, obciążające sumienie Ceawlina, było bardziej prawdopodobne, że szukał schronienia w kościele.

Głupiec! Czyżby sądził, że te krwiożercze dzikusy uszanują święte miejsce? Czyżby nie znał historii o zarzynanych mnichach, plądrowanych skarbcach, bezczeszczonych relikwiach? No nie, skądże! Ceawlin prawdopodobnie w tej chwili klęczy i klepie błagalne modlitwy, prosząc o ocalenie przed Normanami.

Wygięła usta w pogardliwym uśmiechu. Odpowiadało jej to, że lord Selsey zatroszczył się jedynie o ratowanie własnej skóry, a żonę wydał na łaskę napastników. Naturalnie w niczym nie łagodziło to jej pogardy.

Zwlekała jeszcze, zastanawiając się, czy nie powinna zamknąć bram i zaprzeć ich antabą, ale w końcu pokręciła głową i odwróciła się. Zamknięte bramy nie powstrzymałyby tej pogańskiej hordy. Należało się jednak spodziewać, że Normanowie najpierw splądrują kościół w poszukiwaniu łupów. Wciąż miała trochę czasu.

Mocniej przyciskając kaftan do ciała, przebiegła przez podwórze ku domowi, zadowolona, że pożyczony strój zapewnia jej swobodę ruchów. Jeśli zdoła uciec, będzie potem mogła szybciej i bezpieczniej podróżować w chłopięcym przebraniu. A jeśli fatalnym zrządzeniem losu zostanie złapana, to przynajmniej spotkają szybka śmierć.

Postanowiła jednak nie myśleć o ewentualnym niepowodzeniu. Ucieknie. Musi się udać.

Ostatni raz zerknęła przez ramię na coraz niżej wiszącą nad ziemią czarną chmurę i wbiegła do domu, przez którego ściany przerażające odgłosy przenikały tylko częściowo. To dawało złudzenie bezpieczeństwa. Jej galopujące tętno nieco zwolniło, oddech się wyrównał. Musiała znaleźć sztylet i trochę pieniędzy, a potem mogła opuścić posiadłość. Za bramami potrzebowała minuty, by osiągnąć skraj lasu, zapewniającego bezpieczeństwo i wolność.

To, czego szukała, leżało pod wielkim rzeźbionym krzesłem, przy pańskim stole na podwyższeniu. Wiedziała, ze tam powinno być. Juz wiele miesięcy temu Jankin niechcący zdradził jej ten sekret.

Wielki Boże, Jankin! Przecież rano został posłany do miasta. Czy chłopak zdążył się ukryć, czy leżał teraz martwy?

Nie, o tym nie wolno myśleć.

Spróbowała odpędzić tę makabryczną wizję i wolno ruszyła ku podwyższeniu w końcu długiego pomieszczenia. Uklękła za stołem i zaczęła po omacku badać przestrzeń pod krzesłem męża.

Z trudem wydobyła ze skrytki niewielką, lecz ciężką kasetkę, która naturalnie była na swoim miejscu, w zagłębieniu. Chcąc ułatwić sobie otwieranie, spróbowała przenieść ją na stół. Kasetka mocno szurała, kiedy ciągnęła ją po ziemi, ale ten hałas i tak nie zagłuszył stukotu zbliżających się kroków.

Odwróciła się gwałtownie. Z ust wyrwał jej się jęk przerażenia.

-                   A więc Anfryda miała rację - rozległo się. - Lady Yvaine z Selsey nie jest wcale lepsza od tych dzikusów za oknem. Ty też chciałaś mnie obrabować.

-                   Święci pańscy! Ceawlin. - Poderwała się z klęczek. Wspomnienie niezamężnej szwagierki postanowiła zignorować. Nigdy jej nie lubiła. Anfryda dorównywała złośliwością bratu i Yvaine dawno już porzuciła myśl o przyjaźni z tą kobietą.

Dawno też pozbyła się strachu przed Ceawlinem. To nie było łatwe. Chociaż mąż nie znęcał się nad nią fizycznie, robiły bowiem na nim wrażenie jej koligacje z potężnym panującym rodem Wesseksów, uprzykrzał jej życie sprawdzonymi metodami mięczaków i tchórzy, którzy okrutnie traktują niżej stojących od siebie i dbają tylko o własne przyjemności. Była jego żoną od pięciu lat i z pewnością niewiele już miała wspólnego z dzieckiem, które przyjechało do Selsey.

Teraz gardziła tym człowiekiem.

Spojrzał na nią gniewnie, a potem wymownie zatrzymał wzrok na kasetce u jej stóp.

Yvaine dumnie się wyprostowała.

- Nie chcę cię obrabować, Ceawlin, tylko odebrać to, co należy do mnie.

- A co należy do ciebie, żono? Tutaj nic nie jest twoje. A może miałaś nadzieję, że pozwolę się zabić tym barbarzyńcom, i zostaniesz panią mojego majątku? - Ceawlin pogardliwie strzelił palcami, widząc jej przebranie. - Myślisz, że dotrwasz w tych chłopięcych szatach do mojej śmierci? Zdradzi cię twarz, głupia kobieto, a jest już zapóźno na szukanie schronienia w kościele.

- Dla ciebie też będzie za późno, Ceawlin, jeśli zaraz stąd nie odejdziesz.

Odchylił głowę i wybuchnął ochrypłym śmiechem, który odbił się złowieszczym echem w pustej sali.

Yvaine pierwszy raz w jego obecności poczuła na plecach strużkę zimnego potu. Pomyślała, że tak właśnie śmieją się demony. Śmiechem szaleńca. Śmiechem zła. Zastanawiała się, jak teraz wyminąć Ceawlina. Stół zamykał jej drogę z lewej strony, mąż stał przed nią. Gdyby zrobiła nagły ruch w prawo, Ceawlin rzuciłby się za nią jak gończy pies za zającem.

- Ha! - warknął, jakby odgadywał każdą jej myśl. Pochylił się, tak że ich twarze znalazły się o centymetry od siebie. - Sądzisz, Yvaine, że nie umiem niczego zaplanować, ale się mylisz. Wspomnisz jeszcze moje słowa. To ty będziesz gwarancją mojego życia.

Przez chwilę Yvaine gapiła się na niego zdumiona.

-                   Myślisz, że zamierzam tutaj zostać, żebyś mógł zrobić ze mnie towar na wymianę? Wybij to sobie z tępej głowy, Ceawlinie. Przyszłam odebrać swój posag, ale jeśli będę musiała odejść bez niego...

-                   Odejść? A więc o to ci chodziło? - parsknął. - Głupi pomysł. Jestem twoim prawowitym mężem. Wytłumaczę ci zaraz, co...

-                   Prawowitym mężem? - Wyrwało jej się, choć sama nie mogła w to uwierzyć. Wyraz samozadowolenia na szczurzej twarzy Ceawlina był nie do zniesienia. Przypomniały jej się zniewagi minionych pięciu lat. Służba, zbyt zastraszona przez pana, by spełniać jej polecenia. Złośliwości, groźby, celowe zniszczenie jej ukochanych manuskryptów, znikanie zwierząt domowych.

Każde wspomnienie było jak policzek. Porwana emocjami na chwilę zapomniała o niebezpieczeństwie. Wściekłość wzięła górę.

- Mężem?! Ty nie wiesz, co to słowo znaczy. I dowie się o tym moja rodzina. Nie zostanę tu dłużej, by niedojadać i znosić poniżenia. Nie będę już pomagać w ukrywaniu twojej prawdziwej natury. Milczałam przez tyle lat, ale dość tego. Tarzasz się w brudzie! Nie masz ani honoru, ani przyzwoitości. Posłuchaj mnie, lordzie Selsey. Jestem gotowa boso dojść do Rzymu, aby uzyskać unieważnienie naszego małżeństwa.

Jej ostatnie słowa zdawały się pulsować w ciszy, która nagle zapadła.

Ceawlin poczerwieniał, na twarz wystąpił mu grymas.

-                   W taki sposób mówisz do mnie?! - podniósł głos do krzyku. - Zapominasz się, żono.

-                  Wcale się nie zapominam - odpaliła. - W odróżnieniu od ciebie. Czyżbyś tak mało dbał o swoje życie, że tracisz czas na połajanki? - Wskazała dzielącą ich kasetkę. - Masz swój skarb. Zabieraj go i ukryj się.

Z tymi słowami ruszyła naprzód, zamierzając go wyminąć, ale Ceawlin błyskawicznym ruchem chwycił ją za nadgarstek. Zaskoczona Yvaine syknęła z bólu, ale Ceawlin tylko wzmocnił uścisk.

- A więc milady chce mnie opuścić? Chce się ode mnie uwolnić?

Yvaine stała nieruchomo i czekała, co będzie dalej.

-                   No dobrze - syknął Ceawlin. - Tylko że ja zdecyduję, kiedy i jak to się stanie. Najpierw jednak... - Szarpnął ją brutalnie i pociągnął ku filarowi pośrodku sali. Jednocześnie wolną ręką poluzował pas. - Najpierw odbierzesz lekcję posłuszeństwa należnego żonie. Od dawna ci się to należy i koligacje nic ci nie pomogą.

-                   Oszalałeś! - krzyknęła, próbując wyrwać się z uścisku. Ogarnął ją łęk, zorientowała się bowiem nagle, że Ceawlin jest mimo otyłości silniejszy, niż by się zdawało. Rozpaczliwie wbiła paznokcie wolnej ręki w jego dłoń.

Niemal beznamiętnie odwrócił się i wymierzył jej siarczysty policzek, a potem pchnął ją na kolana.

Oszołomiona próbowała się podeprzeć, ale Ceawlin chwycił ją za ręce i skrępował pasem nadgarstki. Podniósł jej związane ręce nad głowę i przymocował pas do filaru, a potem cofnął się, by sprawdzić rezultat.

Zamroczona Yvaine potrząsnęła głową z nadzieją, że dzięki temu zobaczy świat nieco wyraźniej. Jak to mogło stać się tak szybko? Nagle uświadomiła sobie, że znalazła się w potrzasku. Lęk opuścił ją tak samo nagle, jak się pojawił.

-                   Jesteś szalony - powiedziała cicho do męża. - Kiedy król o tym usłyszy...

-                   Edward o tym nie usłyszy - odparł Ceawlin. - Edward przeczyta w liście ode mnie, że moja ukochana żona została porwana przez Normanów. - Zachichotał i ze złością zmniejszył pętle pasa, aby jeszcze wyżej podciągnąć jej ramiona. - Oj, długo na to czekałem, żono. Bardzo długo. Mikstury Anfrydy nie pomogły, ale to pomoże. A rola pogrążonego w żalu męża całkiem mi odpowiada.

Mikstury? Yvaine pokręciła głową. Nie, nie było czasu na dyskusje.

- Posłuchaj. Ci bezbożnicy nie oszczędzą cię dlatego, że mnie związałeś i zostawiłeś im w prezencie.

Ceawlin tylko się roześmiał i wrócił do kasetki. Tym razem jego wysoki chichot zabrzmiał naprawdę przerażająco. Yvaine robiła wszystko, by go nie słyszeć, usiłowała skupić się na ocenie swojego położenia. Co robić? Ceawlin nie zamierzał ani słuchać logicznych argumentów, ani ulec groźbom. A błagać nie chciała. Tego nie zrobi na pewno.

Nie zważając na ból, napięła ciało z nadzieją, że zdoła dosięgnąć klamry. Niestety, osiągnęła tyle, że rzemienie mocniej wpiły jej się w skórę, a po ramieniu pociekła strużka krwi. To jednak nie zniechęciło jej do dalszych prób.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin