Tove Jansso1.doc

(52 KB) Pobierz
Tove Jansson -- Straszna historia

Tove Jansson -- Straszna historia
(tł. Irena Szuch-Wyszomirska)

Średni z trzech Homków czołgał się wzdłuż płotu. Chwilami leżał nieruchomo
i wypatrywał wroga przez sztachety, po czym znów czołgał się naprzód. Jego
młodszy braciszek posuwał się za nim.
Kiedy dotarł do warzywnika, rozciągnął się płasko na brzuchu i wpełzł
między główki sałaty. Była to jedyna możliwość. Wróg wszędzie rozesłał
zwiadowców, a część z nich fruwała w powietrzu.
- Cały jestem czarny - powiedział braciszek.
- Cicho - szepnął Homek - jeżeli chcesz żyć. A czego się spodziewałeś? Że
w tropikalnych błotach zrobisz się niebieski?
- To przecież sałata - powiedział braciszek.
- Zobaczysz: prędko staniesz się dorosły, jeżeli będziesz taki -
powiedział Homek. - Będziesz jak tatuś i mamusia, i dobrze ci tak.
Będziesz widział i słyszał w zwykły sposób, to znaczy, nic nie będziesz
widział ani słyszał, tak to się skończy.
- Mhm - mruknął braciszek i zaczął jeść ziemię.
- Ziemia jest zatruta - ostrzegł go Homek krótko. - Wszystkie owoce, które
rosną w tym kraju, są zatrute. No, tak - spostrzegli nas, i to dzięki
tobie.
Dwaj zwiadowcy śmignęli ponad grządkami groszku, ale Homek szybko ich
zestrzelił. Dysząc z napięcia i wysiłku zsunął się do rowu i siedział
cicho jak żaba. Nasłuchiwał tak pilnie, aż drżały mu uszy i głowa go
rozbolała. Pozostali zwiadowcy zachowywali się cicho, lecz zbliżali się z
wolna, pełznąc w trawie. W trawie prerii. A było ich niezliczone mnóstwo.
- Słuchaj - odezwał się braciszek ze skraju rowu - chcę iść do domu.
- Nigdy już nie wrócisz do domu - powiedział jego brat ponuro. – Kości

... brat ponuro. - Kości
twoje zbieleją na prerii, tatuś i mamusia będą płakać, aż utoną we łzach,
a z ciebie nie zostanie nic, w ogóle nic, może tylko tyle, żeby kojoty
miały nad czym wyć.
Braciszek otworzył usta, nabrał powietrza i zaczął krzyczeć.
Posłuchawszy chwilę Homek uznał, że jest to krzyk, który trwać może długo.
Zostawił więc młodszego braciszka w spokoju i zaczął dalej pełznąć rowem.
Całkowicie stracił z oczu pozycje wroga i nie widział już nawet, wróg
wygląda.
Poczuł się zdradzony w sytuacji niewątpliwie krytycznej i myślał z żalem:
"Chciałbym, żeby na świecie w ogóle nie było młodszych braciszków. Żeby
się rodzili więksi albo wcale. Nic nie wiedzą o wojnie. Powinno się ich
trzymać w szufladzie, aż zaczną cokolwiek rozumieć".
W rowie było mokro, więc Homek wstał i zaczął brodzić. Był to szeroki,
długi rów i Homek postanowił odkryć biegun południowy; szedł coraz dalej i
dalej, coraz bardziej zmęczony, bowiem zapasy wody i żywności były na
ukończeniu, a do tego wszystkiego został jeszcze pogryziony przez białego
niedźwiedzia polarnego.
Wreszcie rów się skończył, ginąc w ziemi, i Homek odkrył biegun południowy
całkiem dla siebie.
Wyszedł na bagnisko.
Było szare i ciemnozielone, a tu i ówdzie błyskała czarna woda. Dookoła
niczym śnieg bieliła się wełnianka i unosił się za­ pach pleśni.
"Nie wolno wchodzić na bagno" - pomyślał Homek. - "Małym Homkom nie wolno,
a duże tu nigdy nie przychodzą. Ale nikt poza mną nie wie, dlaczego tu
jest niebezpiecznie... Bo późną nocą przejeżdża tędy wielki wóz-

... tędy wielki wóz-widmo na
ciężkich kołach. Z daleka słychać, jak turkocze, ale nie wiadomo, kto nim
powozi..."
- Nie! - zawołał Homek i wzdrygnął się. Nagle ogarnął go lęk, szedł od
żołądka w górę. Dopiero co nie było żadnego wozu, nikt nigdy o nim nie
słyszał. Ale gdy wymyślił go sobie, natych­ miast stał się
rzeczywistością. Był wprawdzie gdzieś daleko, lecz tylko czekał w mroku,
żeby się wytoczyć.
- A teraz - powiedział Homek - jestem Homkiem, który szukał swojego domu
przez dziesięć lat. I który właśnie w tej chwili poczuł, że jego dom jest
w pobliżu.
Zaczął węszyć, aby zorientować się w kierunku wiatru, po czym ruszył
naprzód.
Myślał o wężach przyczajonych w mule i o żywych grzybach, pełznących tuż
za nim - aż w końcu naprawdę zaczęły wyrastać gdzieś w trawie.
"Mogłyby zjeść mojego małego braciszka za jednym zamachem" - pomyślał. -
"Może nawet już to zrobiły. Są wszędzie. Obawiam się najgorszego. Ale nie
tracę nadziei, że jeszcze mogłaby go ocalić ekspedycja ratunkowa".
Zaczął biec.
"Biedny braciszek" - myślał Homek. - "Taki mały i taki głupi. Kiedy go
węże dopadną, nie będę już miał braciszka, wtedy ja będę najmłodszy..."
Szlochał biegnąc, a włosy miał mokre z przerażenia, gdy wpadł na podwórze
i minąwszy drewutnię, wołał na cały głos:
- Mamo! Tatusiu! Braciszek został zjedzony!
Mama Homka była duża i zatroskana, zawsze zatroskana. Zerwała się
gwałtownie, a groch, który miała w fartuchu, rozsypał się po całej
podłodze.
- Co mówisz? - krzyknęła. - Gdzie on jest! Nie mogłeś go przypilnować?
- Ach - odrzekł Homek, gdy już się trochę uspokoił. - Wpadł w dół z mułem na bagnie. I potem zaraz z jakiejś dziury wypełzł wąż, owinął się dookoła jego tłustego brzuszka i odgryzł mu nas. Tak. Jestem w rozpaczy, ale co mogę zrobić? Wężów jest o wiele więcej niż braciszków!
- Wąż?! - krzyknęła mama.
- Uspokój się. On zmyśla. Przekonasz się sama - powiedział tatuś Homka, po
czym, żeby nie zacząć się denerwować, szybko wyjrzał na podwórze. A na
podwórzu siedział młodszy braciszek i jadł piasek.
- Ile razy ci mówiłem, że nie wolno zmyślać? - powiedział tatuś. A mama
popłakała trochę, a potem spytała:
- Czy nie należałoby dać mu w skórę?
- Na pewno - odrzekł tatuś - ale w tej chwili nie mam na to siły. Musi
jednak zrozumieć, że to brzydko zmyślać.
- Ja wcale nie zmyślałem - powiedział Homek.
- Powiedziałeś, że braciszek został zjedzony, a przecież to nieprawda -
wyjaśnił tatuś.
- To chyba dobrze, nie? - odparł Homek. - Nie cieszycie się? Ja strasznie
się cieszę. Takie węże za jednym zamachem mogą pożreć każdego. I nic nie
zostaje, tylko głucha pustka i wycie kojotów w nocy.
- Oj, dziecko, dziecko! - powiedziała mama.
- Więc wszystko dobrze się skończyło! - powiedział Homek wesoło. - I jest
dziś legumina na deser?
Wówczas tatuś Homka nagle rozzłościł się i powiedział:
- Dzisiaj leguminy nie dostaniesz. I w ogóle nie dostaniesz obiadu, dopóki
nie zrozumiesz, że nie wolno zmyślać.
- Jasne, że nie wolno zmyślać - powiedział Homek zdziwiony. - To bardzo
brzydko.
- Sam widzisz, jak z nim jest - powiedziała mamusia. - Pozwól dzieciakowi
zjeść obiad, on i tak

... on i tak nic nie rozumie.
- Nie - odparł tatuś. - Skoro raz powiedziałem, że nie dostanie obiadu, to
nie dostanie.
Bowiem ten nieszczęśliwy tatuś sądził, że Homek nigdy już nie będzie mu
wierzył, jeżeli raz nie dotrzyma swego słowa.
.oOo.
Tak więc Homek musiał pójść spać o zachodzie słońca. Był bardzo rozżalony
na tatusia i mamusię. Oczywiście i przedtem nieraz zachowywali się głupio,
nigdy jednak aż tak, jak tego wieczoru. Homek postanowił pójść, gdzie go
oczy poniosą. Nie dlatego, żeby ich ukarać, lecz po prostu nie mógł już z
nimi wytrzymać i miał dość braku zrozumienia dla siebie. Dzielili
wszystkie sprawy, niby grubą kreską, w ten sposób, że po jednej stronie
były rzeczy wiarygodne i pożyteczne, po drugiej zaś - zmyślone i
niepotrzebne.
- Chciałbym ich zobaczyć oko w oko z Hotomombą - mruczał Homek zbiegając
po schodach i wychodząc na podwórze. - Ale by się zdziwili! Albo na
przykład z wężem. Mógłbym im posłać węża w pudełku. Ale ze szklaną
przykrywką, bo jednak nie chciałbym, żeby ich zjadł.
Homek z powrotem ruszył ku miejscu wzbronionemu - na bagno, aby dowieść
sobie, że jest samodzielny. Bagna były teraz granatowe, niemal czarne, a
niebo zielone. Nisko nad horyzontem biegł jasnożółty pas zachodu słońca,
który nadawał okolicy wygląd niezmiernie rozległy i ponury.
- Ja nie zmyślam - mówił brodząc po bagnie. - Wszystko jest naprawdę. Wróg
i Hotomomba, i węże bagienne, i wóz-widmo. Są tak samo naprawdę jak na
przykład nasi sąsiedzi, ogrodnik, kury i hulajnoga.
Powiedziawszy to stanął bez ruchu wśród ostrych... on i tak nic nie rozumie.
- Nie - odparł tatuś. - Skoro raz powiedziałem, że nie dostanie obiadu, to
nie dostanie.
Bowiem ten nieszczęśliwy tatuś sądził, że Homek nigdy już nie będzie mu
wierzył, jeżeli raz nie dotrzyma swego słowa.
.oOo.
Tak więc Homek musiał pójść spać o zachodzie słońca. Był bardzo rozżalony
na tatusia i mamusię. Oczywiście i przedtem nieraz zachowywali się głupio,
nigdy jednak aż tak, jak tego wieczoru. Homek postanowił pójść, gdzie go
oczy poniosą. Nie dlatego, żeby ich ukarać, lecz po prostu nie mógł już z
nimi wytrzymać i miał dość braku zrozumienia dla siebie. Dzielili
wszystkie sprawy, niby grubą kreską, w ten sposób, że po jednej stronie
były rzeczy wiarygodne i pożyteczne, po drugiej zaś - zmyślone i
niepotrzebne.
- Chciałbym ich zobaczyć oko w oko z Hotomombą - mruczał Homek zbiegając
po schodach i wychodząc na podwórze. - Ale by się zdziwili! Albo na
przykład z wężem. Mógłbym im posłać węża w pudełku. Ale ze szklaną
przykrywką, bo jednak nie chciałbym, żeby ich zjadł.
Homek z powrotem ruszył ku miejscu wzbronionemu - na bagno, aby dowieść
sobie, że jest samodzielny. Bagna były teraz granatowe, niemal czarne, a
niebo zielone. Nisko nad horyzontem biegł jasnożółty pas zachodu słońca,
który nadawał okolicy wygląd niezmiernie rozległy i ponury.
- Ja nie zmyślam - mówił brodząc po bagnie. - Wszystko jest naprawdę. Wróg
i Hotomomba, i węże bagienne, i wóz-widmo. Są tak samo naprawdę jak na
przykład nasi sąsiedzi, ogrodnik, kury i hulajnoga.
Powiedziawszy to stanął bez ruchu wśród ostrych

... ruchu wśród ostrych bagiennych traw i zaczął

nasłuchiwać.

Gdzieś w oddali jechał wóz-widmo, rzucał czerwone światło na wrzosy,

skrzypiał, trzeszczał i toczył się coraz prędzej.

- Nie trzeba było udawać, że jest. Teraz jest naprawdę - szepnął Homek do

siebie. - W nogi!

Kępy trawy kołysały się i gięły pod jego łapkami, czarne doły z wadą

lśniły jak oczy, a błoto wciskało mu się między palce u nóg.

- Nie wolno mi ani trochę myśleć o wężach - stwierdził Homek i w tej samej

chwili pomyślał o nich tak gwałtownie i żywo, że wszystkie powyłaziły ze

swych dziur i oblizywały sobie wąsy.

- Chciałbym być taki jak mój gruby braciszek - westchnął. - Braciszek

myśli brzuszkiem, je wiórki, piasek i ziemię, aż mało brakuje, żeby pękł.

Raz próbował zjeść swój balonik. Gdyby mu się udało, nie zobaczylibyśmy go

już nigdy więcej.

Urzeczony tym wspomnieniem Homek przystanął, Wyobraził sobie swojego

małego, grubego braciszka unoszącego się w powietrzu prosto w górę, z

nóżkami sterczącymi bezradnie i sznurkiem od balonika zwisającym z buzi...

- O, nie!

Daleko na mokradle świeciło okno. Nie był to, rzecz dziwna, wóz-widmo,

lecz małe kwadratowe okno świecące spokojnym światłem.

"Pójdę tam" - pomyślał Homek. - "Będę szedł; nie będę biegł, bo wtedy się

boję. I wcale nie będę myślał, tylko szedł".

.oOo.

Dom był okrągły, więc prawdopodobnie mieszkała tam jakaś Mimbla.

Homek zapukał. Pukał kilkakrotnie, a gdy nikt nie zjawił się, by mu

otworzyć, wszedł do środka.

Wewnątrz było ciepło i przytulnie. Na parapecie okiennym postawiono lampę,

przez co noc

... przez co noc za oknem wydawała się czarna jak węgiel. Gdzieś tykał zegar,

a wysoko na szafie leżała na brzuchu bardzo mała Mimbla i przyglądała się

Homkowi.

- Hej! - powiedział Homek na powitanie i dodał: - Uratowałem się w

ostatniej chwili. Węże i prawdziwe, żywe grzyby! Nie masz pojęcia!

Mała Mimbla patrzyła na niego krytycznie i w milczeniu. Potem rzekła:

- Jestem Mi. Widziałam cię kiedyś. Byłeś z małym, grubym Homkiem i ciągle

mruczałeś sam do siebie, i machałeś rękami. Cha, cha!

- No i co z tego - powiedział Homek. - Czemu siedzisz na szafie? To

głupie.

- Jak dla kogo - odpowiedziała Mi. - Jak dla kogo... Niektórym może się

wydawać głupie, ale dla mnie to jest jedyny ratunek przed potwornym

niebezpieczeństwem...

Przechyliła się przez krawędź szafy i szepnęła:

- Te żywe grzyby dopełzły już do salonu.

- Co?! - wykrzyknął Homek.

- Tu z góry wszystko widzę. Są pod drzwiami - mówiła dalej Mi. - Czekają.

Jeśli chcesz zrobić coś mądrego, to zwiń dywan i zasłoń nim szparę pod

drzwiami. Inaczej zrobią się cienkie i wejdą do nas.

- To nie może być prawda - powiedział Homek ze ściśniętym gardłem. - Rano

tych grzybów jeszcze nie było. Ani jednego. To ja je wymyśliłem.

- O które ci chodzi? - zdziwiła się Mi. - Myślisz o tych kleistych? O

tych, co rosną jak gruby koc, włażą wszędzie, na każdego i przylepiają

się?

- Nie wiem - wyszeptał Homek; głos mu drżał. - Nie wiem...

- Moja babcia jest już cała porośnięta - dodała Mi od niechcenia. - Siedzi

tam, w salonie. Albo raczej to, co z niej zostało.

Wygląda jak duża
zielona kupa grzybów i można poznać ją tylko po tym, że z jednej strony
sterczą jej wąsy. Lepiej przysuń ten dywan pod drzwi. O ile to coś pomoże.
Homkowi mocno biło serce, a łapki tak mu zesztywniały, że ledwo mógł
zwinąć dywan. Gdzieś w głębi domu dalej cykał zegar.
- To jest właśnie dźwięk, który wydają grzyby, kiedy rosną - wyjaśniła Mi.
- Rosną i rosną, aż wysadzą drzwi i powłażą na ciebie.
- Weź mnie na szafę! - krzyknął Homek.
- Tu nie ma miejsca - odparła Mi.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Dziwne - powiedziała Mi i westchnęła - dziwne, że chce im się pukać,
skoro mogą wejść, kiedy tylko zechcą...
Homek rzucił się w stronę szafy i próbował na nią wejść. Pukanie rozległo
się znowu.
- Mi! Ktoś przyszedł! - zawołano z głębi domu.
- Tak, tak - odpowiedziała Mi. - Drzwi są otwarte. To moja babcia -
wyjaśniła. - Pomyśleć sobie, że ona jeszcze może mówić.
Homek spojrzał na drzwi do salonu. Otwierały się z wolna, zobaczył czarną
szparę. Krzyknął i wlazł pod kanapę.
- Mi - powiedziała babcia - jak często ci mówiłam, żebyś otwierała, kiedy
ktoś puka. I dlaczego położyłaś dywan pod drzwiami. I dlaczego ja nigdy
nie mogę spokojnie spać.
Była to strasznie stara i zła babcia w obszernej, białej koszuli. Przeszła
przez pokój i otworzyła drzwi wejściowe.
- Dobry wieczór - powiedziała.
- Dobry wieczór - odrzekł tatuś Homka. - Przepraszam, że panią niepokoję o tej porze. Ale czy nie widziała pani przypadkiem mojego syna, tego
średniego?...
- On jest pod kanapą! - krzyknęła Mi.
- Możesz wyjść - powiedział tatuś Homka.- Nie gniewam się na ciebie.
- Ach, tak, pod kanapą. No, tak - powiedziała babcia ze znużeniem w
głosie. - To bardzo miło gościć u siebie wnuki i oczywiście Mi zawsze może
zapraszać do domu swoich przyjaciół. Wolałabym jednak, żeby bawili się w
dzień, a nie w nocy.
- Ogromnie mi przykro - powiedział szybko tatuś. - Następnym razem syn
przyjdzie przed południem.
Homek wygramolił się spod kanapy. Nie spojrzał na Mi ani na jej babcię.
Ruszył prosto do drzwi wyjściowych, wyszedł na schody i w mrok.
Obok niego w milczeniu szedł jego tatuś.
Homek był tak dotknięty, że niemal płakał.
- Tatusiu - powiedział. - Ta dziewczynka... Ona... Nie masz pojęcia... Ja
tam już nigdy nie pójdę - mówił wzburzony. - Ona tak okropnie, tak
strasznie zmyśla, że aż się niedobrze robi!
- Rozumiem - pocieszył go tatuś. - To może być ogromnie przykre.
I poszli do domu, i zjedli całą leguminę, jaka została z obiadu.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin